Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Twój Talerz. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Twój Talerz. Pokaż wszystkie posty

M O J A nowa kulinarna przygoda


Muszę podzielić się z Wami nowymi informacjami, bo jak tego nie zrobię, to po prostu wyjdę z siebie. A ostatnim newsem jest... zakup japońskiego bambusowego koszyka do parowania. W myśl powiedzenia, że człowiek uczy się do śmierci, postawiłam przed sobą cel, którym jest nauczenie się gotowania przy użyciu wyżej wymienionego koszyka. Trafiłam na niego przez przypadek w internecie, szukając zupełnie czegoś innego. Zdarza mi się to nawet często. Jak na przykład pójście do sklepu po zaplanowany produkt i powrót do domu z zupełnie nieoczekiwanym zakupem. Gdy przewracając strony w poszukiwaniu pewnego tematu trafiłam na wymieniony koszyk, od razu coś mnie tknęło. Niemal z marszu zaczęłam szukać informacji opisujących sposób użycia tego "garnka" i sposobów przygotowywania orientalnych potraw wg ichnich przepisów. 

Zabawa ta wciągnęła mnie na całego i nie odpuściłam, póki nie zamówiłam sobie wybranego kompletu. Przez skórę czułam, że zaczyna się moja nowa kulinarna przygoda. Przyznam też, że jako średniej klasy kucharka amatorka, jestem już nieźle przygotowana do nowego wyzwania, ponieważ od bardzo długiego czasu oglądam programy w TV i w internecie, dotyczące nie tylko tajemnic kulinarnych, ale historie kucharzy o światowej renomie i różne konkursy. Z nich dowiedziałam się, że jest coś takiego, jak bambusowy koszyk do parowania wykorzystywany szczególnie w azjatyckiej kuchni. Poddałam się więc temu impulsowi i zaangażowałam w gotowanie domowe jakby na nowo. Nie sądziłam, że znowu kuchnia stanie się dla mnie ulubionym miejscem, w którym będę spędzać czas nie narzekając na jego marnowanie. Przyznam się bez bicia, że wcześniej narzekałam.

No więc japoński "garnek" do parowania okazuje się być wspaniałym sposobem na zachowanie oryginalnego smaku składników i ukrytych w nich witamin, ich struktury, koloru, nawet zapachu. Tak tak, nawet zapachu. Przekonałam się o tym gotując na parowniku warzywa. Jest różnica między tradycyjnym garnkiem, a parownikiem. No i cóż... zakochałam się w tej bambusowej rzeczy. Na amen. Przekonałam się również, jak proste w użyciu jest to bambusowe naczynie. Kolejną zaletą w nim gotowania jest rodzaj obróbki termicznej, który sprawia, że każde danie wygląda apetycznie, bo podkreślę, warzywa nie tracą swojego koloru, jak to jest w przypadku gotowania w wodzie. W parowniku bambusowym potrawy gotują się szybko, a do niektórych nie trzeba używać soli. Pasuje mi to, bo zachowywana jest oryginalność i intensywność smaku wszystkich składników.

Dowiedziałam się, że dzieje się tak między innymi dzięki procesowi podgrzewania naturalnego surowca jakim jest bambus. Dochodzi do uwalniania niepowtarzalnego aromatu. 

Przyznam się również i do tego, że kolejny raz doceniłam ogromne informacyjne zasoby internetu, dzięki któremu zamówiłam sobie bambusowy parownik. Na bazie zdobytych tam informacji zwróciłam uwagę na istotne szczegóły, jak staranność wykonania plecionki, albo czy pokrywa idealnie pasuje do koszyka, albo czy wewnętrzne sitko jest dobrze umocowane. Dodatkową informacją ważną przynajmniej dla mnie jak się okazało jest to, czy mój  parownik posiada metalowe elementy. Na szczęście nie posiada. Nie wiem, czy sama zwróciłabym uwagę na ten szczegół bez podpowiedzi internetu. Jego rozmiar oczywiście dobrałam do metalowego garnka, który będzie wypełniany wrzącą wodą. Może być też wok, żaroodporne naczynie, brytfanka, ale to na pewno wiecie. Piszę o tym może za obszernie, ale rozpiera mnie duma, że już jestem właścicielką tego cudeńka. 

Na razie gotuję tylko dla siebie, ponieważ nie mam jeszcze odwagi pochwalić się rodzinie ze swoich nowych umiejętności kulinarnych. Dlatego wychodzą mi małe porcje, takie na raz. Załączone do koszyka bawełniane ściereczki, wykorzystałam, a jakże, na początek do ugotowania ryżu. I wyszło za pierwszym razem. Pomyślałam wtedy, że albo jestem taka zdolna, albo ugotowanie ryżu na parowniku jest tak proste, że nie można tego zepsuć. Aha... i jeszcze taka informacja zdobyta w internecie - nowy parowar koniecznie należy moczyć przez kilka godzin w wodzie przed pierwszym użyciem, a potem podobno (chyba dla impregnacji samego bambusa) przesmarować wszystkie części silikonowym pędzelkiem maczanym w oliwie. Zrobiłam i jedno i drugie. Tak w razie "W", by nie było jakichś niespodzianek.

Parownik z bambusa ma przewagę nad metalowymi naczyniami, ponieważ doskonale radzi sobie z wilgocią i nie skrapla się na nim para wodna. Dzięki temu dania/składniki nie są mokre od spodu.

Gotowanie na parze to jedna z najstarszych chińskich/japońskich metod. By wyszła prawidłowo, do woka/metalowego garnka wlewa się trochę wody i czeka aż się ona zagotuje. Parownik z ułożonymi składnikami (na papierze np. pergaminowym lub dołączonej ściereczce) wstawia się do metalowego garnka tak, aby woda nie stykała się z sitkiem. Pergamin czy ściereczka są po to, by soki z górnego poziomu nie skapywały na dolny. Mięso może być w jednym koszyku z warzywami. Czasami składowe dania Azjaci dodatkowo zawijają w liście, np. bambusa czy kapusty pekińskiej. Na koniec całość przykrywamy pokrywką. Pozostała nam ewentualna kontrola wody, którą zaleca się uzupełniać wrzątkiem, jak zaistnieje potrzeba. Parownika z daniem za żadne skarby nie wstawia się do garnka z zimną wodą.

Po użyciu parownik bambusowy myjemy tylko gorącą wodą i gąbką. Detergenty zakazane. Sam koszyk suszymy w zacienionym miejscu, w słońcu może się odkształcić. To bardzo cenna rada. Koniec instrukcji. Myślę, że bardziej napisałam ją dla siebie, niż dla Was.

A teraz pochwalę się kurczakiem gotowanym na parze, bo ryż z ziołami to prościzna, prawda? Przepis nie jest mój, a zapożyczony:

Zatem poniżej proponowane składniki:

- 1 łyżeczka pasty z imbiru/2 cm posiekanego imbiru

- 1 łyżka sosu sojowego jasnego

- 2 łyżki sosu ostrygowego  

- 6-8 suszonych grzybów Shiitake bez łodyżek (wcześniej namoczonych) 

- kilka kropel oleju sezamowego 

- 680g pokrojonego na kawałki kurczaka (podudzia lub skrzydełka)

- 1 łyżeczka cukru

- 2 łyżeczki mąki kukurydzianej

- sól i pieprz do smaku.


I przygotowanie, które sprawiło mi nawet radość:

- kurczaka marynowałam w cukrze, sosie sojowym, sosie ostrygowym i mące kukurydzianej przez 15 minut. W międzyczasie odcisnęłam grzyby z nadmiaru wody, cienko je pokroiłam w paseczki.

- potem ułożyłam w koszyku kawałki kurczaka, na nim grzyby i paseczki imbiru. Dodałam sól, pieprz i olej sezamowy do smaku. Danie gotowało się na sporym ogniu ok. 20 minut. I voila! 

Gdy zdjęłam pokrywkę, zapach mnie odurzył i zauważyłam, jaki piękny sos wytworzył się pod nim. Para buchnęła, ale ja nie czekałam aż potrawa trochę ostygnie, zjadłam ją ze smakiem od razu, delektując się jej wartością i kolejną zdobytą umiejętnością. 

Dodam, że niektóre składniki i kilka dodatkowych cennych rad zdobyłam w zaprzyjaźnionym miejscu. Uniknęłam przez to totalnej wtopy we własnych oczach.

Zadowolona ze swojej nowej "zabawki" proszę, podzielcie się ze mną swoimi przepisami i życzcie mi powodzenia na nowej, kulinarnej drodze życia.


Obraz: *Internet 

CZEKOLADA... superfood

Tekst dedykuję Wam tak na miły dnia początek. Czekolada gorzka w kostkach, albo z dodatkiem orzechów, rodzynek, migdałów. A co z piciem jej na gorąco? Gdy ją przygotowujesz jej unikalny aromat rozchodzi się po całym domu. Gdy ją wlewasz do filiżanki jej aksamitna gęstość aż błyszczy, Gdy spróbujesz pierwszy łyk jej przyjemna błogość rozlewa się po całym ciele wyzwalając endorfiny, a w zimowe dni szczególnie odczuwamy jej rozgrzewającą moc. Pijesz ją kiedy chcesz. Jest  doskonała na każdą okazję i porę dnia. Smakuje tak samo w towarzystwie jak i pita w samotności. Może być miłym akcentem po śniadaniu, miłą słodką przerwą w pracy lub w domu. Jako deser jest lubiana w każdym wieku w każdej postaci. 

Czekolada. Wieczna Królowa słodyczy, w każdym wcieleniu zachwycająca smakiem. 

Wielu osobom pitna czekolada może, ale nie musi kojarzyć się z proszkiem o niezbyt apetycznym wyglądzie, ale nie o wygląd tu chodzi. Jest dostępna w postaci proszku, w formie saszetek albo w postaci małych jednorazowych pojemniczków stosowanych w ekspresach kawowych. Te produkty po niemal błyskawicznym przygotowaniu raczej przypominają czekoladę kolorem niż smakiem i zapach jej jest mało czekoladowy. To tylko namiastka prawdziwej czekolady. Próbowałam jej w wielu postaciach i przekonałam się, że to co pijemy kupione ze sklepu to tylko podróbka.

Czekolada do picia, zrobiona własnoręcznie, zaskakuje swoją pysznością.

Jak w przypadku innych słodkich produktów, tak i w przypadku pitnej czekolady zastanawiamy się, ile kalorii zawiera i czy nie są to „puste” kalorie. Wartość kaloryczną wyznacza się oddzielnie. Zależy ona od zastosowanych proporcji i ilości tłuszczu w dodawanym mleku. Jednak nie martwy się, w tym czekoladowym szaleństwie jest pewna zasada, wg której wysoka jakość pitnej czekolady, oparta jest na składzie produktu, a ten na zawartości prawdziwego kakao. Dobry produkt dostarcza zatem nie tylko dobrych kalorii, ale ważnych składników odżywczych, o czym poniżej.

Czekoladę możesz pić jak chcesz, i na zimno i na gorąco.

Ponieważ zrobiło się chłodno, tak chłodno jak na zimę przystało, a gdzieniegdzie nawet spadł śnieg i jest w miarę mroźno, aż się prosi o gorącą czekoladę. Czekoladę superfood! To samo zdrowie, zapewniają znawcy tematu. Kubek małej przyjemności  z kurkumą, tahini i mlekiem kokosowym to płynne złoto w ustach. Broń boże nie kojarzcie tego dosłownie. Nie spróbowaliście jeszcze tego specjału? Polecam! Gdy się na dobre rozsmakujecie w gorącej czekoladzie, stanie się Waszą codzienną towarzyszką miło rozpoczynającą każdy dzień. 

Składniki:

- 300 ml kokosowego mleka

- 1 łyżka tahini

- 1 czubata łyżka kakao

- 2 łyżeczki kurkumy

- 1 szczypta pieprzu cayenne

- cukier do smaku, do smaku... że powtórzę.

Przygotowanie:

Składniki trzeba ze sobą wymieszać, potem je ostrożnie gotuj miksując. Odłóż odrobinę kakao i szczyptę kurkumy, posypiesz mieszanką gotową do spożycia czekoladę. Gdy dodasz łyżeczkę śmietanki i zamieszać, czekolada będzie gotowa. Smak i przyjemne ciepło, to niezastąpione doznanie. No i ten... zapach... hmmm . 

Acha... i życzę smacznego!

A dla uzupełnienia, garść przydatnych informacji:

1. Mleko kokosowe - zawiera sporo tłuszczu i kalorii, jest bogate w błonnik, witaminy z grupy B, wit. C i E. W kokosach znajdują się minerały takie jak: żelazo, selen, potas, magnez, fosfor oraz wapń. Zasoby wapnia są pomocne w walce z osteoporozą. Z powodu kwasów laurynowego i kwasów tłuszczowych, organizm chroniony jest przeciwbakteryjnie i przeciwwirusowo.

2. Tahini - to pasta ze zmielonych ziaren sezamu, tzw. masło sezamowe, a sam sezam to źródło nienasyconych kwasów tłuszczowych: linolowego, oleinowego. W 100 gr. tahini mamy 420 mg wapnia. Skład: magnez, żelazo, miedź, fosfor, potas, kwas foliowy, wit. A i E. Idealna dla osób unikających nabiału. Sezam to też bogate źródło białka złożonego z wysokiej jakości aminokwasów. Działa na cholesterol, na kondycję kości i układu krążenia. Chroni przed cukrzycą. Błonnik wspomaga pracę jelit. Intensywność smaku wpływa na oszczędną konsumpcję, dlatego nie obawiajmy się kalorii, na 100 gr. produktu mamy ok. 550 kcal.

3. Kakao - zwane napojem bogów, znane Majom i Aztekom, wydłuża życie, poprawia pamięć, zapobiega chorobom układu krążenia, poprawia nastrój, łagodzi stres, przeciwdziała kamicy nerkowej, wpływa na samopoczucie i koncentrację, redukuje wyczerpanie, podobno jest afrodyzjakiem. Ma nawet zastosowanie w kosmetyce. Jest źródłem magnezu, wapnia, potasu, cynku i fosforu. 

4. Kurkuma - wykorzystywana w kuchni i w medycynie, łagodzi ból miesiączkowy, dolegliwości żołądkowe, choroby układu oddechowego, działa na pasożyty, leczy niedrożność wątroby, stany zapalne i trudno gojące się rany i blizny. Wspomaga pracę mózgu (choroba Alzheimera). Ma właściwości antynowotworowe. Podobno sprawdza się w leczeniu oczu, ale badania trwają. Wartość energetyczna - 312 kcal. Zawiera białko, tłuszcze, węglowodany, błonnik, wit. C, B6, E i K, kwas foliowy, tiaminę. Z minerałów wapń, żelazo, magnez, fosfor, potas, sód, cynk, kwasy nasycone, jedno... i wielonienasycone.

5. Pieprz cayenne - przyspiesza metabolizm, spalanie tkanki tłuszczowej, łagodzi objawy zapalenia stawów, ból głowy oraz ból w przebiegu neuropatii cukrzycowej, a kapsaicyna hamuje podział i rozrost komórek rakowych. Wspomaga układ odpornościowy, krążenia i pokarmowy. Wartość energetyczna - 318 kcal. Zawiera wit. C, B6, A, E i K, ryboflawinę, niacynę, kwas foliowy, tiaminę. Z minerałów wapń, żelazo, magnez, fosfor, potas, sód i cynk. 

6. Cukier - szkodliwy jest czy zdrowy? Zależy kto patrzy, chemik czy dietetyk. Na 100 gr. - 393 kcal. Nie ma witamin ani minerałów oprócz drobiny żelaza. Ale jest źródłem energii. Sam nie jest zły, ale jego nadmiar ma wysoce negatywny wpływ na organizm. Od otyłości i nadwagi po próchnicę, stany zapalne i depresyjne. Nauka alarmuje, że jego nadkonsumpcja wpływa na nowotwory, chorobę Alzheimera, na problemy z pamięcią, na ogólne pogorszenie zdolności poznawczych i przyspiesza starzenie komórek, co objawia się występowaniem zmarszczek. Ufff... jest tego, a to nie wszystko.

CIEKAWOSTKI:

1. Prażone ziarno kakaowca -  zdrowe z natury, superfood, wytrawny kakaowy smak, chrupiące, lekko gorzkawe z wyczuwalną nutą orzecha. Kapitalna dawka energii i minerałów. Ziarna kakaowca pochodzą z Peru, Ekwadoru, Panamy, Wenezueli.

2. Korzyści i właściwości - niezwykle bogate źródło składników mineralnych jak chrom, cynk, żelazo, potas, magnez. Zaletą ziarna kakaowca jest duża ilość antyoksydantów, które chronią organizm przed działaniem wolnych rodników. Ziarna zawierają ich dwa razy więcej od czerwonego wina i trzy razy więcej od zielonej herbaty. Są bogatym źródłem składników mineralnych, poprawiają nastrój i mają dobry wpływ na lepsze funkcjonowanie mózgu, naturalnie pobudzają, zapewniają zdrową energię w ciągu dnia.

 3. Zastosowanie - idealne do chrupania jako samodzielna zdrowa przekąska, jako kruszonka do ciast i domowych deserów.


Źródła: *Poradnikzdrowie.pl  - dane:USDA National Nutrient Database for Standard Referends              

Rysunki/obrazy: *pixabay.com *dieta-4u.pl *Surojadek.pl 

Jego wysokość ZIEMNIAK

W obecnym czasie kultu ciała, jakikolwiek sukces łączony jest z  atrakcyjnym wyglądem, młodością, sprawnością fizyczną i dobrym stanem zdrowia. W takiej kolejności. Jeżeli ktoś powie, że to zdrowie powinno być na pierwszym miejscu, ma rację. Ale nie czarujmy się, jesteśmy wzrokowcami. Pierwsze co robimy na widok osoby(?), taksujemy ją wzrokiem, potem może zapytamy o zdrowie. Zależy nam na sylwetce, ponieważ zależy nam również na tym, jak odbierają nas inni. Może nie przyznajemy się do tego na głos, jednak tak myślimy. 

Korzystając z okazji do głosu doszła Dietetyka Kliniczna, która w bardzo obszerny sposób przekłada nam zasady obowiązującego, w kontekście tegoż kultu, odpowiedniego odżywiania się. Do łask, z różnym natężeniem, wracają niektóre diety, mniej lub bardziej rygorystyczne. Stosujemy zasady eliminujące z diet niektóre produkty, liczymy kalorie, zwracamy uwagę na indeks glikemiczny, prosimy o pomoc specjalistów, lub same próbujemy  mierzyć się z wyzwaniem. Jest to silniejsze od nas i na ogół próbujemy własnymi siłami przechytrzyć biologię.

Jednym z produktów, który raz wraca na talerz a innym razem z niego znika, jest ziemniak. Dobrze znane nam warzywo. Lubimy je. Przygotowujemy na różne sposoby. Jednak mało kto z nas zastanawia się nad jego bogactwem wartości, czego jest źródłem, ile dobra daje naszym organizmom. Nasza wiedza na jego temat jest niewystarczająca. Eliminujemy go z diety, bo z reguły uważamy, że odpowiada za dodatkowe kilogramy i centymetry. A to błąd tak sądzić. Więcej kalorii od ziemniaka ma np. czosnek. Ziemniak na 100g ma 77 kcal, czosnek ma ich 149.

To stare warzywo, znane jest człowiekowi od VI tysiąclecia p.n.e. Gdy dotarło do Europy początkowo zwracano uwagę na jego estetykę i kwiaty. Z powodu panującego głodu odkryto walory bulwy ziemniaka. Głód odszedł w zapomnienie, a ziemniak został na talerzach uboższych konsumentów. Do Polski trafił za sprawą Jana III Sobieskiego i został. Dzisiaj nie sposób zliczyć, ile mamy odmian tego warzywa. Nas na co dzień interesuje odmiana sałatkowa (nie rozpadają się), mączysta (pyzy, kopytka, placki ziemniaczane), albo tzw. wszechstronna (zupy, farsze, gotowanie, pieczenie).

Co nieco o wartościach odżywczych ziemniaków - są źródłem wit. C. Jeden młody ziemniak średniej wielkości - 16 mg, dzienne jej zapotrzebowanie to 60 mg. A więc nie trzeba się nimi objadać, wystarczą 4 ziemniaki, by dawka tej witaminy zaspokoiła dzienne zapotrzebowanie. Żółta jego odmiana chwali się dużą ilością beta-karotenu, wszystkie zawierają witaminy: A, B1, B2, B6, D, E, H, K oraz PP. A oprócz tego: siarkę, wapń, potas, żelazo, magnez, fluor, mangan i jod. Są z tego powodu cenne dla naszych organizmów. Ale, to nie wszystko.

"Witamina B6 wpływa na układ nerwowy, reguluje poziom ciśnienia krwi w organizmie, niweluje skurcze mięśni oraz jest odpowiedzialna za prawidłową pracę serca oraz odporność"

Co nieco o właściwościach zdrowotnych ziemniaków - nie są tuczące, to dodatki z którymi je podajemy są wysoko kaloryczne, jak tłuszcz, śmietana i gęste sosy. Spróbujcie zjeść samego gotowanego ziemniaka. Jest lekkostrawny. Składniki zaś, łatwo przez organizm przyswajalne. Ziemniak gotowany jest polecany w diecie lekkostrawnej (dolegliwości układu pokarmowego), z powodu wysokiej zawartości skrobi, która sprawia, że nie zalega w jelitach i żołądku. Zatem nie powoduje ich podrażnienia, a błonnik jest lekiem na uporczywe zaparcia.

Błonnik - odpowiada za układ pokarmowy: reguluje częstotliwość wypróżnień, zapobiega rozwojowi nowotworu jelita grubego.

Sód dobrze wpływa na choroby serca i nadciśnienie. Glukoza powstała z wolno rozkładającej się skrobi, zapewnia poczucie sytości i utrzymanie energii. Naturalna medycyna, na ból głowy doradza plastry surowych ziemniaków, a na zwichnięcia stawów radzi przykładać ściereczkę wypełnioną masą z ugotowanych ziemniaków. 

Jednak są też zakazy spożywania tego warzywa w takiej samej ilości jak inni. Ograniczamy je przy niewydolności nerek, lub gdy mamy stwierdzony zbyt wysoki poziom potasu we krwi. Podobno nie należy jeść ziemniaków przy reumatyzmie, bo skutkuje to bólem i sztywnością stawów (udowodniono to).

"Substancje anty żywieniowe są to toksyczne związki, które zakłócają wchłanianie innych składników odżywczych. Z nazwy brzmią strasznie, jednak wcale takie nie są. Tego rodzaju substancje występują w większości produktów roślinnych. Warzywa produkują je, by chronić się przed zagrożeniami środowiskowymi - chorobami czy szkodnikami. Przed gotowaniem ziemniaków należy sprawdzić, czy nie posiadają one zielonych, niedojrzałych miejsc, to właśnie one są trujące"

I pytanie - ziemniak czy batat?

Kiedyś nie było problemu, ponieważ w sklepie można było kupić jeden rodzaj. Obecnie odmian tego towaru jest sporo : ziemniak kremowy, sałatkowy czy mączysty na pyzy/placki ziemniaczane. Są i bataty, czyli słodka odmiana ziemniaka.

Różnica w ilości witamin/minerałów: zwykły ziemniak - 0,3 mg wit. B6, batat - 0,2 mg. Wit. A, która jest niezłym hamulcem dla bakterii i wirusów, w zwykłym ziemniaku jest jej zdecydowanie mniej niż w batacie. Za to te mają w sobie o wiele mniej wit. C – 2,5 mg/100 g, niż zwykły ziemniak - 20 mg/100 g (witamina C chroni przed rozwojem nowotworów, wspiera układ immunologiczny). Bataty - charakteryzują się też wyższą zawartością wapnia, za to zwykły ziemniak zwycięża 450 mg/100 g potasu, bataty są skromniejsze - 350 mg/100 g.

Kolejna, ale niewielka różnica między jednym a drugim występuje w ich kaloryczności - zwykły ziemniak - 77 kcal/100 g, a batat - to 86 kcal/100g. I węglowodany: zwykły ziemniak - 18 g/100 g, batat - 20 g/100 gramów. A skoro mówimy batat, mówimy też cukier, którego w 100 g mamy 4,18 g, a w zwykłym ziemniaku, bagatelka - tylko 0,81 grama.

II pytanie - co jest lepsze, batat czy ziemniak?

Tutaj sprawiedliwym rozwiązaniem jest - zjadać obie te odmiany, bo w sumie, to obie są dla nas zdrowe. Ponieważ sami wiemy najlepiej jak się mamy pod względem zdrowia, będziemy również wiedzieć i to, co dla nas jest najlepsze. Nasz wybór  zazwyczaj zależy od tego, co chcemy danego dnia przygotować. Jeśli sałatkę z gotowanymi ziemniakami to wybierzmy te, nie rozsypujące się po ugotowaniu. Jeśli placki lub kopytka, i na nie znajdzie się odpowiednia odmiana. 

1. Najmniej witaminy C traci ziemniak ugotowany na parze.

2. Do pieczenia i gotowania nadają się ziemniaki wszystkich odmian, od nas zależy którą wybierzemy, żółtą czy białą.

3. Jesienią zawijamy ziemniaka w folię i pieczemy w żarze z ogniska.  

4. Bardziej wyrafinowana wersja ziemniaka - to wersja z szafranem.

Zagotować bulion z solą i szafranem. Obrane ziemniaki umyć włożyć do garnka, wlać bulion, gotować na małym ogniu 20-25 minut, po czym odcedzić i polać stopionym masłem. Podawać do pieczeni cielącej lub pieczonego drobiu (propozycja ze strony www.doradcasmaku.pl).

5. Indeks glikemiczny ziemniaka zależy od obróbki termicznej, jej długości, rozdrobnienia produktu i przechowywania (puree - 76, pieczony - 69, gotowany - 50-56. Masz problemy z gospodarką węglowodanową, unikaj puree, gniecionych i tartych ziemniaków).

"Najwięcej witamin i składników mineralnych znajduje się tuż pod skórką, dlatego warto je cienko obierać lub też gotować w mundurkach i jak najmniej rozdrabniać"

CIEKAWOSTKI:

1. Pamiętaj, chłodzenie ziemniaków po ich przygotowaniu, skutkuje powstawaniem skrobi opornej na działanie enzymów trawiennych w jelicie. Dzięki temu podobnie jak błonnik pokarmowy, spowalnia wchłanianie się cukru do krwi.

2. Warzywo ma wysoki indeks sytości, co pozwala unikać podjadania między posiłkami.

Zatem, by zachować sylwetkę, nie musimy rezygnować z ziemniaka. Wystarczy tylko odpowiednio ograniczyć jego spożywanie. 


Obrazy:*pl123rf.com *pl.freepik.com *sklep.foteks.pl *istockphoto.com 

KUCHNIA skandynawska

Kuchnia skandynawska z powodu swojej odmienności jest stosunkowo od niedawna uznawana na całym świecie i przez ten świat prawdziwie doceniona. Jest też powszechnie uważana i całkiem słusznie, za kuchnię zdrową, m.in. z racji serwowanych w menu ryb i owoców morza. Kto lubi, ten wygrany jest. Poza tym, jak wiele innych kuchni, opiera się na "rodowych" naturalnych składnikach. Wykorzystuje lokalne przepisy i lokalne produkty. Również jak kilka innych znanych i uznanych kuchni świata. Co pisze się jej na wielki plus. 

O skandynawskich propozycjach kulinarnych szczęśliwie słychać od czasu rozwoju światowej gastronomii, bowiem wtedy to zaczęto łączyć tradycyjne skandynawskie dania ze światowymi nowościami. Był to krok niezwykle odważny, ale jak widać, opłacalny. Można by rzec, że jest świetnym ambasadorem własnego kraju. Są to połączone ze sobą kuchnie Danii, Szwecji i Norwegii. Wspólnym ich mianownikiem jest podobny sposób podejścia do gotowania i korzystanie z darów Natury, które są w zasięgu ich rąk. 

Wystarczy wybrać się na spacer do pobliskiego lasu, by tam odkrywać kulinarne cuda wszelakiego rodzaju. Gdy ktoś jest zdeklarowanym turystą i np. wybierze się do lasu na cały dzień, na pewno nie zginie z głodu. To co tam nazbiera, wrzuca do pojemnika kuchenki turystycznej i voila... posiłek gotowy. Biorąc pod uwagę taki wybór i taką dostępność produktów, rzeknę, że mogłabym tam mieszkać. Ze względu na kulinaria i przepiękne krajobrazy z Fiordami na czele. Nawet klimat jest odpowiedni. Czegóż chcieć więcej?

Jednak uczciwie podchodząc do tematu trzeba zaznaczyć też i różnice. Każda z tych kuchni z osobna, czymś się charakteryzuje. Ale to żadna przeszkoda. Kolejnym czynnikiem, który pomógł, a właściwie w dużej mierze przyczynił się do rozlansowania i skandynawskiej kuchni i jej gastronomii, było coraz bardziej rozpowszechniane domowe gotowanie okraszane nutą współczesności. Ot, co znaczy zwykła ciekawość. Do tradycyjnego dania dodam szczyptę inności, wypróbuję ichnich przypraw, trochę pozmieniam/pomieszam składniki i... mamy nowe danie.

Stosuję tu humorystyczne chwyty, ale takie właśnie podejście sprawiło, że szefowie kuchni chętniej zaczęli sięgać po nieznane im do tej pory receptury i przepisy, urozmaicając nimi swoje. Tak to działa. Na całym świecie. Kucharze różnych świetnych restauracji odwiedzają się wzajemnie i wzajemnie korzystają ze swoich doświadczeń. Kapitalna sprawa. Wyobrażacie sobie? Przyjeżdża do szwedzkiego himalajski kucharz i obaj działają. Rewizyta gwarantowana. Albo, nieznany dotąd nikomu norweski kucharz, nagle zostaje zauważony przez znawców o wyczulonym podniebieniu. 

Tak oto wielki kulinarny świat docenia ciężką i twórczą pracę wielu kucharzy. Najlepsi kucharze/znawcy tematu, podróżują w najdalsze zakątki Globu, by odkrywać talenty. Przez to my odbiorcy, poznajemy piękne ludzkie historie, poznajemy drogę, jaką przechodzi niejeden/niejedna młoda osoba, by w niedalekiej przyszłości stać się kulinarnym guru. Ba, my sami podróżując tu i ówdzie odwiedzamy ichnie restauracje, bary i inne kulinarne miejscówki, by poznawać i delektować się smakiem nieznanej kuchni. Przywozimy do domu przyprawy i przepisy, by je z sukcesem testować.

A  WIĘC:

Kuchnia duńska - charakteryzuje się prostotą, którą trzeba obowiązkowo celebrować przy dobrej np. rodzinnej atmosferze. Ilość ryb, owoców morza i różnego mięsiwa na duńskim stole, to atut. Z mięs dominują dziczyzna i wieprzowina. Tylko dodatkiem niestety są warzywa, ale nie brak na talerzu ziemniaków, które są składnikiem dania - biksemad (smażone ziemniaki, cebula, mięso). Jednak to śledź wiedzie tam prym, tak w domach jak i w duńskich restauracjach. 

Z przekąsek, Duńczycy preferują kanapkę (smorrebrod), podawaną na bogato głównie z rybami, mięsem lub pasztetami, ale też z lżejszymi dodatkami. Tradycyjną potrawą tzw. frikadeller, są tam mięsne (wieprzowe, wołowe) pulpeciki podawane w rosole z warzywami. Podobne danie gotuję sama. Żadna filozofia, u siebie w domu można trochę improwizować z racji naszego, polskiego podniebienia. Dania są tam oszczędniej niż u nas przyprawiane, by nie zgubić naturalnego smaku.

Kuchnia szwedzka- też lubi ryby i też śledzia zwanego surstromming. To kiszony śledź, fermentujący w kwasie mlekowym tak długo, aż uzyska strukturę galaretki. Podobno zapach jest nie do zniesienia, za to smak na tyle  interesujący, by spróbować. Szwedzi też mają swoje mięsne pulpeciki (kottbullar), bardzo popularne placki ziemniaczane i... pierogi. Lubią mięso reniferów i owoce morza. Kuchnia też wydaje się być tradycyjna. Wyróżnia ich konsumpcja sporej ilości cukru. Stosują cukier nawet w słonych daniach.

Kuchnia norweska- uwielbia ryby i owoce morza. Króluje tam łosoś, przyrządzany na wiele sposobów i prawie każdą techniką kulinarną. Jest żywieniową podstawą. Zatem występuje niemal w każdym daniu. Dorsz oraz pstrąg również dostępują ich łask w takich daniach jak tradycyjny torsk (gotowana ryba z ziemniakami) i lutefisk (suszony dorsz jako podstawa). Popularne dania to te, przyrządzane ze świeżych owoców morza - krewetek, homarów czy przegrzebków. Z mięs, Norwegowie preferują baraninę, renifera i... łosia. 

Widziałam żywego, w odległości ok. 100 metrów, stał w pełnym słońcu na śniegu i coś tam z niego wyjadał. Chyba nie mogłabym go zjeść. Mam opory podobne, gdy chodzi o jedzenie np. koniny. No... , a mięsa podlewane są sosami po to, by złagodzić zbyt wyrazisty i dziki smak samego dania.  I Oni lubią pulpeciki zwane nieco inaczej niż u sąsiadów, kjottkaker. Podawane z ziemniakami, kapustą i marchewką. Konkretna tradycja. Też jadłam. Dobre. Dodam jeszcze, że nie unikają tłustszych kawałków.

Obok, łoś na talerzu. A podsumowując powiem tak - kuchnia skandynawska przywiązuje dużą wagę do produktów sezonowych. Nie lubi marnować jedzenia. Zatem w gotowaniu wykorzystuje każdy składnik. Jakość tamtejszych produktów zależy od surowości klimatu, dlatego do rangi sztuki wznieśli czynność konserwowania wszystkiego co można zakonserwować, a jak nie konserwują, to szybko wszystko zjadają. By nic się nie zmarnowało, oczywiście. Żywność kupowana jest  od lokalnych rybaków i dostawców.

Skandynawska tradycja jest tam niezwykle szanowana, z zachowaniem wszelkiej staranności, by jej założenia umiejętnie łączyć ze światowymi nowinkami. Byłam i w Danii, i w Norwegii i w Szwecji. Bardzo mi się podobało. Do domu przywiozłam pełno wrażeń kulinarnych, towarzyskich i turystycznych. Tamtejszą kuchnię warto poznać, choćby z czystej ciekawości. Jest potem o czym rozmawiać i jest na czym kulinarnie eksperymentować.

A tu norweski pan łoś się rozgląda...


... i nie boi się...

A W O K A D O

O awokado opowiedziała mi Pani ze sklepu. Któregoś dnia zobaczyłam to "coś" na półce i spytałam "co to jest", dostałam odpowiedź. Trwała około 5 minut. Pani była bardzo dobrze zorientowana w temacie, bo nawet sypała ciekawostkami jak z rękawa. Kupiłam. Przyrządziłam tak, jak mi radziła. Od razu przypasowała mi ta tłusta konsystencja miąższu. Sałatki nabrały trochę innego smaku, koktajle nabrały nie tylko gęstości ale i wartości odżywczej. Owoc nawet jedzony jak jabłko smakuje. Ale nie za dużo, tylko tyle ile trzeba. Jak dla mnie jest trochę za tłusty.   

Dowiedziałam się wtedy, że smaczliwka, to druga nazwa awokado i że pochodzi z Meksyku, a uprawiana jest w Meksyku właśnie, Hiszpanii i Afryce, z racji klimatu. W polskich sklepach owoc można spotkać jakby w dwóch wersjach - o zielonej skórce i ciemnej. Próbowałam i tę i tę. Ale przy zakupie uważałam, bo łatwo można kupić nadpsuty, lub już niezdatny do spożycia owoc. Pokopałam trochę w "tajemnej" wiedzy tu i tam i dowiedziałam się więcej. Awokado zawiera wielonienasycone kwasy tłuszczowe omega 3 6 i jednonienasycone 9 oraz całe mnóstwo innych witamin i minerałów i enzymów wspomagających trawienie.

To niemal róg obfitości wypełniony substancjami przeciwutleniającymi: wit. A, E i C, K, wit. grupy B, kwasem foliowym, potasem i minerałami jak miedź, selen czy cynk. Spożywanie awokado, to ochrona organizmu przed wolnymi rodnikami, czyli ochrona przed nowotworami, chorobami sercowo-naczyniowymi, to też wstrzymanie procesu starzenia się organizmu. Smaczliwka ma również zdolność łagodzenia dolegliwości układu pokarmowego. Wpływa pozytywnie na wątrobę (detoksykacja organizmu). To owoc bardzo ceniony sobie przez wegan. 

Pestki nie należy wyrzucać. Zostawiamy ją aż się wysuszy. Potem trzemy na tarce na proch, który dodajemy do różnych potraw. Pestka jest dobra na perystaltykę jelit, ze względu na błonnik (to już doczytałam). Znamy też olej z awokado. Można go w sklepach spotkać, tłoczony i na zimno i na ciepło. Ten na zimno jest lepszy (nierafinowany, ciemna butelka). Dietetycy mówią, że jest konkurencją dla oliwy z oliwek. Z powodu kwasów tłuszczowych. Pani w sklepie powiedziała, że odkąd pokazał się na rynku polskim, coraz więcej klientów go kupuje doceniając nie tylko smak. Znika ze skrzynek w mig.

To między innymi z powodu awokado zainteresowałam się Dietetyką Kliniczną. A z wykładów wyniosłam bardzo w życiu przydatną wiedzę. Choćby taką, jakie właściwości zdrowotne i pielęgnacyjne posiada awokado. Na przykład tłuszcze kontrolują poziom cholesterolu we krwi, wspomagają również układ krążenia. Sam owoc polecany jest tym osobom, które cierpią na przewlekłe nadciśnienie tętnicze (jak ja), czy osobom zagrożonym miażdżycą. Regularne spożywanie smaczliwki, wpływa na utrzymanie prawidłowych wyników krwi.

Ciekawostką naukową jest fakt, iż dieta bogata w awokado kilkunastokrotnie zwiększa przyswajanie składników odżywczych i antyoksydantów, a z powodu substancji zawartych w miąższu, efekty uboczne chemioterapii, łagodnieją.

Różne produkty spożywcze + awokado = lepsze przyswajanie przez organizm  składników odżywczych rozpuszczalnych w tłuszczach właśnie. Takie dania jak sałatki warzywne czy owocowe, znana nam pasta guacamole, zielone koktajle, pasty kanapkowe i inne pomysły, to kropla w kulinarnym morzu. Trzeba też wiedzieć, że awokado ma skłonność do brązowienia. Radą na to jest sok z cytryny czy limonki. Skropimy i po kłopocie. 

Nauka nie znalazła przeciwwskazań, by nie można było spożywać awokado codziennie. Ze względu więc na kwasy tłuszczowe i gospodarkę lipidową organizmu, jedzmy awokado codziennie, jednak zwracajmy uwagę na odpowiednio zbilansowaną dietę (nadmiar) i różnorodny (produkty spożywcze) jadłospis. 

A jak się ma awokado do odchudzania? Sam owoc cudu nie sprawi, nie ma nic za darmo, ale łączony z innymi produktami w indywidualnej diecie + aktywność fizyczna, może okazać się cudem na miarę oczekiwań. No, ale trochę poważniej proszę - to bardzo sycący owoc (błonnik pokarmowy), zatem w porównaniu z innymi produktami skuteczniej zaspokaja głód na dłużej.

Ciekawostka - nienasycone kwasy tłuszczowe mają zdolność obniżania poziomu „złego” cholesterolu (LDL - transportuje cholesterol z wątroby do komórek ciała. Odwrotnie niż HDL). Poprawiają metabolizm, co jest ogromnie ważne dla osób praktykujących dietę odchudzającą. 

Zielony albo o ciemniejszym kolorze skórki owoc z ogromną pestką, zwany też owocem młodości, i tyle właściwości. W Polsce znany stosunkowo od niedawna (XVII w.), za to na świecie od tysiącleci. Nawet (podobno) Aztekowie odkryli jego moc jako afrodyzjaku. Ciekawe, czy ktoś potwierdzi. 

Ja póki co, życzę powodzenia w komponowaniu dań i wielkie smacznego!

K A W A

Czy mogę powiedzieć, że kawa to królewski napój? Jasne że mogę, ponieważ podobnie sądzą niemal wszyscy ludzie na całym świecie. Dlaczego jestem tego taka pewna? Bo kawa jest chyba najbardziej popularnym i eleganckim rarytasem. I już. Sama zaczęłam ją pić bardzo późno. Widocznie wcześniej nie miałam takiej potrzeby. Zaczęło się od capuccino, bo podobał mi się sposób podawania. Potem była latte, jeszcze potem świeżo mielona z dodatkami. Ostatecznie poprzestałam na świeżo mielonej bez dodatków. 

Ziarna mielę sama w bardzo starym młynku do kawy. Pachnie na cały dom.

I o to właśnie chodzi. Nie o samo picie kawy, ale o delektowanie się jej zapachem. Za każdym razem celebruję swoją przyjemność. To coś w rodzaju rytuału, bez którego kawa nie jest już taka sama. Najpewniej to sobie wmówiłam, ale samą przyjemność przygotowania, krok po kroku tak jak ja to robię, przyrównuję do japońskiej ceremonii picia herbaty. A co tam. O kawie dużo już napisano i tyleż samo powiedziano. Jednak opinie o niej regularnie się zmieniają. Raz na korzyść, drugi raz przeciwko niej. Przyzwyczailiśmy się już do tego. Dlatego najprawdopodobniej każdy z nas ma swoją opinię.

Ja też mam swoją i dużo jest w niej plusów. Jest najbardziej lubiana i najczęściej stosowana. Z rana daje porządnego kopa. Pobudzającego i energetycznego. Wpływa na trawienie, o czym sama się przekonuję. Podobno wpływa też na pracę serca. I wisienka na torcie - uwaga, uwaga - duża ilość przeciwutleniaczy spowalnia proces starzenia się. To mi się bardzo podoba. Ale hola... nadmiar kawy tak samo szkodzi, jak każdy inny nadmiar. No! Kolejną jej zaletą jest np. ochrona wątroby, stymuluje ją i pobudza krążenie (wątroba transportuje 1,5 l krwi). 

Gdy piję kawę, nie czuję się zmęczona, jestem bardziej wytrzymała i lepiej się koncentruję. Sprawdziłam, Wy na pewno też. I co? I działa. Chwalą ją sobie sportowcy jako dobry napój przed treningiem. Zawiera w sobie kofeinę, to jakby naturalny "dopalacz", który wzmaga nasze działania, a do tego sprawia, że jesteśmy w dobrym humorze. Wiemy też, że piekielnie uzależnia, jak inne silne używki. Nie można jej przyrównywać do alkoholu czy tytoniu, nie jest aż tak silnie uzależniająca, jednak gdy odczuwamy jej dobroczynny na nas wpływ, chcemy więcej. 

Specjaliści mówią, że dwie filiżanki małej czarnej to ilość akuratna. Jednak gdy mówimy na przykład o pięciu filiżankach, nie czujemy wtedy jej działania. Według niepisanej zasady, kawę powinniśmy pić tylko wtedy, gdy jej naprawdę potrzebujemy - podczas długiej podróży, gdy uczymy się lub gdy pracujemy do późnych godzin. Natomiast gdy kawa jest dla nas przyjemnością, najlepiej wg Nich pić ją z cykorii (nie próbowałam) i bezkofeinową. Zwyczaj każe pić ją do południa, to dla komfortu naszego organizmu. W innej sytuacji często dochodzi do zaburzeń snu i w ogóle zakłócony bywa cały nasz rytm dobowy. 

Ktoś powie, że może pić kawę na okrągło, nawet wieczorem i nic mu nie jest. Widocznie ten typ tak ma, albo organizm już zaakceptował pewne zmiany. Tylko pytanie - jak długo wytrzyma? 

I tak na marginesie:

- kawy nie pije osoba zbyt pobudliwa, cierpiąca na choroby tarczycy, szczególnie na jej nadczynność, ktoś, kto ma kłopoty z sercem, ze snem, kto ma problemy z żołądkiem i jelitami.


Jak widać, kawa to kolejny produkt, którego spożywanie ma swoje plusy i minusy. Jak wszystko inne. To produkt, wokół którego kręci się nasze życie, tak jak wokół jedzenia. Ponieważ ludzkość, niemal od swojego pierwszego oddechu,  zrobiła sobie z jedzenia i picia "bożka", na punkcie którego ma wręcz obsesję, ten międzynarodowy "obyczaj" stał się międzynarodowym stylem życia. Dla jednych mniej, dla innych bardziej fanatycznym.

Jedno na pewno jest pewne - tak w jedzeniu jak i w piciu, wskazany jest umiar.

PS - a o sobie mówię, że jestem kawowym nałogowcem, ale kontrolowanym. 

P A P R Y K A

Paprykę nauczyłam się jeść po wielu bojach z moją Mamą. Nie naciskała, ale cierpliwie podsuwała mi pod nos różne kulinarne warianty z dodatkiem papryki. Trochę czasu upłynęło i... wygrała. Doszło do tego, że paprykę jadłam na surowo jak jabłko. W sporych ilościach. Służyła mi jako przegryzka w czasie wielogodzinnej nauki. Dzisiaj ją uwielbiam, jak i moja rodzina. Jest z czego wybierać, ponieważ wyróżnia się nie tylko ilością gatunków (ponad 40), różniących się kolorem, kształtem i intensywnością smaku. 

W jej obronie przemawia też zdolność prozdrowotna, z racji witamin i minerałów i z racji witaminy C, której ma więcej od cytryny. 

Dowiedziałam się, że dobrze robiłam jedząc ją na surowo, ponieważ surową zaleca się przy grypie i przeziębieniach. Chyba intuicja podpowiadała mi wtedy takie rozwiązania. Papryka zawiera również witaminę E (wit. młodości), wpływającą korzystnie na procesy starzenia i  na wygląd naszej skóry. Ma też β-Karoten (prowitaminę A), wspomagający oczy, wzmacniający odporność organizmu i wygładzający nasze zmarszczki. Podobno. Ma również rutynę, wspaniale wzmacniającą nasze naczynia krwionośne i kwas foliowy zalecany paniom w ciąży.

Gdy zjadamy paprykę, tym samym zasilamy nasz organizm witaminami z grupy B, przeciwutleniaczami zwalczającymi wolne rodniki i solami mineralnymi. 

Potas – wręcz niezbędny dla pracy serca i układu krwionośnego, zapobiega obrzękom, ma wpływ na gospodarkę kwasowo-zasadową organizmu

Fosfor – to zdrowe i mocne kości, to prawidłowe funkcjonowanie układu nerwowego

Żelazo – zapewnia prawidłowy wzrost, rozwój tkanek i ich regenerację, wzmacnia odporność, zmniejsza poczucie zmęczenia

Magnez – koncentracja (delikatnie rozrzedza krew), broni nas przed ryzykiem wystąpienia nadciśnienia tętniczego, niedokrwiennej choroby serca, buduje kości i zęby.

Zawiera w sobie również wapń (11 mg%), fosfor (120 mg%), siarkę, mangan, miedź.

Papryka łagodzi bóle głowy, działa przeciwzapalnie, przeciwdziała anemii. Jej właściwości zależne są od koloru. Zatem najlepiej raczyć się wszystkimi. Czerwona to witamina C oraz β-Karoten. Żółta - dużo witaminy E. Zielona jest źródłem kwasu foliowego. Jest kapitalnym składnikiem wielu dań jak np. gulasze, leczo, i wszelkiej maści sosy. Możemy ją nadziewać i piec w piekarniku, na surowo dodawać do sałatek. Uwaga - pamiętajmy, że podczas obróbki termicznej jej właściwości nie zmieniają się, prócz witaminy C, która rozpada się w wysokiej temperaturze.


Papryka, to większa bomba witaminowa od cytryny. Dla porównania - z łatwością zjem sałatkę z jednej papryki, co daje mi 300 mg witaminy C za jednym razem. Cytryna to zaledwie 42 mg witaminy C. Ile cytryn musiałabym zjeść, by dorównać pod tym względem papryce? Wiedz też, że to również ciężkostrawne warzywo, jej nadmiar szkodzi, jak u mnie. Lubię, ale jem z umiarem, by nie drażniły mi układu pokarmowego (błona śluzowa żołądka). Taka ze mnie delikatnisia. Ale wiemy, że chodzi o nasze zdrowie. Wiemy, że jakikolwiek nadmiar  czegokolwiek, zawsze szkodzi.

Dla informacji , ilość witamina C na 100g w papryce:

- żółtej - 180 mg

- pomarańczowej - 158 mg

- czerwonej - 127 mg

- zielonej - 80 mg

- jalapeno - 119 mg.

Dla porównania - najwięcej witaminy C jest w świeżej naci pietruszki, aż 269 mg w 100 gramach.

I jeszcze - dzienne zapotrzebowanie na witaminę C: 

- kobiety 75 mg

- mężczyżni 90 mg

Wpływ witaminy C z papryki na nasz organizm:

- papryka dodana do obiadu wzmaga wchłanianie żelaza, przeciwdziała anemii 

- fantastycznie działa na zmarszczki

- wspomaga odporność

- chroni komórki przed uszkodzeniami.

Nie będę już zachwalać papryki. To cudowne warzywo samo się broni. Dowodzi tego niezwykła popularność, jaką cieszy się na świecie.


Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie dopowiedziała, że papryka jako roślina z psiankowatych, nie jest wskazana dla osób cierpiących na choroby autoimmunizacyjne, czyli takie, w których organizm atakuje własne narządy. Tak jest przy Hashimoto. A więc, to, co dla jednej osoby jest dobre, dla drugiej już niekoniecznie. Oprócz papryki taką rośliną jest np. pomidor, bakłażan, ziemniak. 

Poniżej ładne obrazki: 

G U L A S Z


Pizza  wegetariańska


S A Ł A T K A


Smacznego

ARBUZ największa jagoda świata

Wprawdzie nie jest owocem polskiego pochodzenia, z powodu klimatu, ale bardzo go lubimy. Jest popularny z powodu słodkiego smaku i że doskonale gasi pragnienie. Akurat teraz, kiedy dopada nas upał, sięgamy po arbuza częściej niż w inne pory roku, częściej mamy na niego ochotę. Oprócz słodkiego miąższu, można korzystać z zalet jego pestek i grubej mięsistej skórki. To w celach spożywczo-leczniczych. Z ciekawostek - arbuz to baardzo stary owoc, wiedziano o nim już 1 500 lat p.n.e. Na nasze tereny przywlekli go w XIV wieku Krzyżacy.

Ponieważ chyba wszyscy ludzie na świecie polubili arbuza, kilku krajom zaczęło się opłacać zakładanie plantacji tego owocu w wiadomym celu. Im większy popyt, tym większa sprzedaż. W Polsce mamy kilku plantatorów, ale efekt smakowy nie ten sam. Z angielska watermelon, składa się w ponad 90% z wody, więc raczej nie zawiera w sobie składników odżywczych, ale charakteryzuje się niską wartością energetyczną. W 100 gramach arbuza jest np. ok. 37 kcal, Białka - 0,6g, Węglowodanów - 8,4g, a witaminy C - 10,0 mg.

Właściwości zdrowotne tego owocu, to już inna bajka. Znacząco przewyższają jego wartość odżywczą. Składniki mineralne i związki antyoksydacyjne działają przeciwutleniająco. KAROTENOIDY odpowiadają za czerwono-pomarańczowy miąższ i są niezwykle silnymi antyoksydantami. LIKOPEN to najaktywniejszy związek o takich właściwościach (zwalcza niekorzystne dla organizmu przemiany tlenowe Cholesterolu). Wymiata wolne rodniki, tak szkodliwe dla np. ścian naczyń krwionośnych. O powyższym warto wiedzieć. 

Arbuzy zmniejszają ryzyko chorób układu naczyniowo-sercowego, zawału serca, miażdżycy i udaru mózgu.

Wiadomość dla sportowców i czynnie trenujących - aminokwas endogenny CYTRULINA, zmniejsza intensywność występowania tzw. zakwasów.

Te 90% wody zawartej w arbuzie, ma znakomite działanie moczopędne i detoksykacyjne. Arbuz pomaga na gorączkę i odwodnienie organizmu, a nawet i tu kolejna ciekawostka - zmniejsza stopień intensywności kaca na drugi dzień po imprezie. Sprawdzone.

Ziarenka arbuza zawierają ok. 30% Białka i 50% Tłuszczu, mają też większe od soku z arbuza i miąższu, stężenie substancji o zdolnościach leczniczych. Badania udowodniły, że pestki arbuza działają antybakteryjnie i przeciwgrzybicznie, zmniejszają intensywność biegunek, koją stany nieżytowe układu oddechowego, łagodzą objawy chorób skóry. Podobno nawet wspomagają leczenie chorób prostaty. Łupina tego owocu to doskonałe źródło BŁONNIKA pokarmowego, jej biała część zawiera najwięcej aminokwasu cytruliny.

Mimo, że arbuz jest bardzo słodki, może być składnikiem wielu ciekawych propozycji daniowych. Jak na przykład:

1. Sałatka z arbuzem, awokado i grillowaną piersią z kurczaka:

Składniki na 1 porcję:

- 2 garści świeżego szpinaku

- 1 garść rukoli

- 1 awokado

- 100 g piersi z kurczaka

- 100 g arbuza

- 1 łyżka orzechów piniowych

- sok z 1 limonki

- 1 ząbek czosnku

- oliwa z oliwek

- pieprz, sól, papryka czerwona w proszku

- zagęszczony ocet balsamiczny.

Sposób przygotowania:

Sałatę i szpinak opłukać w zimnej wodzie i delikatnie osuszyć. Obrane ze skórki awokado pokroić w plasterki i dokładnie skropić sokiem z limonki, dla zachowania ładnego, zielonego koloru. Umyć pierś z kurczaka, pokroić w plastry, w większą kostkę, jak kto chce. Zamarynować (ok. 20 minut) w marynacie z kilku kropel octu balsamicznego, oleju, wyciśniętego czosnku, papryki słodkiej, pieprzu, soli. W tym czasie pokroić w kostkę arbuza, sprażyć na patelni orzeszki piniowe. Potem mięso z piersi kurczaka zgrillować na patelni grillowej. Gdy będzie gotowe, wymieszać wszystkie składniki, oszczędnie skropić oliwą z oliwek i całość polać gęstym octem balsamicznym. Sałatka gotowa.

2. Orzeźwiające smoothie arbuzowo-miętowe:


Składniki na 2 porcje:

- 500 g arbuza

- 100 g malin

- 100 ml wody gazowanej

- 10 listków mięty

- sok z 1 cytryny

- 1 łyżka ksylitolu (opcjonalnie)

- kilka kostek lodu.

Sposób przygotowania:

Umyć owoce. Arbuza pokroić w plastry, pestki wyrzucić. Owoce ułożyć w wysokim pojemniku, wlać wodę, wycisnąć sok z połowy cytryny. Wrzucić kilka kostek lodu i listki mięty. Całość zblendować na jednolitą masę. Jeśli całość okaże się zbyt kwaśna, odpowiednio dosłodzić np. ksylitolem. Dokładnie wymieszać. I gotowe.

3. Najprostszy na świecie proteinowy sernik z arbuzem


Składniki na 6 porcji:

- 500 g sera twarogowego chudego

- 200 g jogurtu naturalnego

- 500 g arbuza

- 10 łyżek ksylitolu/miodu

- 1 łyżka cukru wanilinowego

- 4 łyżki żelatyny spożywczej/agaru.

Sposób przygotowania:

Ser twarogowy zblendować z jogurtem naturalnym, ksylitolem, cukrem wanilinowy i pokrojonym w kostkę arbuzem. Żelatynę zalać kilkoma łyżkami zimnej wody, poczekać kilka minut aż spuchnie. Wymieszać z arbuzową masą. Odstawić w chłodne miejsce na kilka godzin i poczekać, aż stężeje. Taki sernik  podaje się najczęściej ze świeżymi owocami malin, listkami malin, albo na przykład z lodami waniliowymi. Pycha.

ŻYCZĘ SMACZNEGO! 

JEDZMY OWOCE

Mijają całe epoki, a to temat wciąż aktualny. Bo troska o zdrowie jest wciąż aktualna. Zauważyłam, że w ramach tej troski częściej mówi się o warzywach niż o owocach, które wcale nie są gorsze. Tak samo jak warzywa, mają korzystny wpływ na nasz organizm. Prawdą jest, że nie wszyscy mogą konsumować tyle owoców ile by chcieli, ponieważ z różnych zdrowotnych względów muszą ograniczyć spożycie, lub zrezygnować z nich na jakiś czas. To tyle w ramach troski. Jednak nie zapominajmy, że jesteśmy w środku sezonu i mamy nieograniczony dostęp do tych pięknych, soczystych i kolorowych "cudności". 

Więc jeżeli kto tylko może, korzysta regularnie z dobroci Matki Natury dbając o swoją dietę. Te "cudności" to nasz skarb narodowy, to kopalnia witamin, błonnika i składników mineralnych. Wprawdzie z powyższego powodu różne źródła gorliwie lansują różne informacje o dziennej ilości przyswajania owoców, jednak my potrafimy oddzielać ziarna od informacyjnych plew. Sami wiemy, co i ile nam można. Nawet gdy jesteśmy zbyt nieufni i zbyt ostrożni, to wiemy, że jedno jabłko dziennie robi dużo dobrego dla naszego organizmu. Jedno choćby jabłko to o wiele więcej, niż nic.

O owocach wiemy, że mają największą wartość żywieniową. Że powtórzę - żywieniową. Dlatego ważne jest, by spożywać świeże owoce. Kłopotu takiego nie ma w ciepłych miesiącach roku, natomiast zimą jest inaczej. Dostęp do świeżych owoców mamy bardzo, jak nie totalnie, ograniczony. Kupujemy wtedy te, które rosły np. w szklarniach. Owszem, nie są takie smaczne i zdrowe, bowiem już nie zawierają tylu zdrowych dla nas składników co ich naturalni bracia. Jednak, co tu dużo gadać, lepszy rydz niż nic. Ale po coś mamy te okresy sezonowe, cieszmy się więc nimi i korzystajmy z ich produktów ile wlezie. 

RZYPOMINAJKA o składnikach:

1. Owoce - głównie zawierają wodę (około 80%) i węglowodany (do 18%). 

2. Posiadają minimalną ilość tłuszczu (wyjątkiem awokado). 

3. W większości są niskokaloryczne, poza winogronami, daktylami, bananami i oczywiście awokado.

4. Posiadają antyoksydanty: witaminę C, E i pierwiastki: selen i cynk, zaś beta-karoten korzystnie dba o naszą skórę. Znajdziemy go w morelach, mango, melonie, mandarynkach, wiśniach, czereśniach.

ZALETY:

1. Owoce zmniejszają (redukują) ilość wolnych rodników 

2. Opóźniają proces starzenia 

3. Działają przeciwzapalnie 

4. Doceniamy je za flawonoidy (w grejpfrutach)  

5. Działają przeciwwirusowo, przeciwzapalnie 

6. Oczyszczają organizm (odtruwanie)

7. W upały działają orzeźwiająco

8. Zaspokajają też głód

9. Poprawiają odporność organizmu (witamina C)

10.Jako przekąska z powodzeniem zastępują słodycze.


Cokolwiek o błonniku zawartym w owocach:

- ma ogromne znaczenie dla funkcjonowania naszego układu pokarmowego, ponieważ skutecznie reguluje on proces trawienia, ma wpływ na perystaltykę jelit, pomaga usuwać toksyny, trzyma w ryzach naszą mikroflorę jelitową. Błonnik  znajdziemy w porzeczkach, malinach, bananach, jeżynach, morelach, gruszce i jabłku. I nie usuwajmy skórki, ponieważ pod nią również jest sporo i samego błonnika i witamin. Oczywiście owoce spożywamy dokładnie umyte.

Schłodzony arbuz to przyjemność nad przyjemnościami, to "lek" na upały. Składa się z 90% wody, ale też z przeciwutleniaczy chroniących naszą skórę przed starzeniem. 

Melon, bardzo  smaczny owoc i bardzo podobny do arbuza, również zawiera 90% wody, ale i potasu wspomagającego układ krążenia, jak również witaminę A i C. 

Żurawina, naturalny lek na regularnie powracające różne infekcje.

Witamina C - znajdziemy ją w czarnej i czerwonej porzeczce, w cytrusach, kiwi, truskawkach, agreście, mango, melonie i malinach. Dostarczana w naturalny sposób, bardziej skuteczna i aktywna od kwasu askorbinowego. Charakteryzuje się lepszą wchłanialnością, dłuższym i odpowiednim stężeniem w organizmie.


Owoce są zdecydowanie lepsze i zdrowsze dla naszego zdrowia niż słodycze, dlatego warto o nich pamiętać przy układaniu codziennego menu, szczególnie w sezonie.

A teraz kolej na JABŁKO - dla wielu to k r ó l na talerzu.

Na jego temat od lat krąży wiele faktów i mitów. Jedne źródła informują nas, że jabłka to samo zdrowie. Inne temu zaprzeczają i mówią, że to mit. Na pewno FAKTEM jest to, że warzywa i owoce kiedyś a dzisiaj, to ogromna różnica. Choćby w ilości witamin i minerałów. Jak na dzisiejsze warunki FAKT ten im wcale nie umniejsza, zatem jedzmy dalej owoce. Urozmaicajmy nimi naszą dietę. Jednak tu uwaga - lepiej jeść w surowej postaci tzn. gryźć, niż popijać soki świeżo wyciskane, ze względu na obciążający organizm cukier. Przypomnę na tę okoliczność pewne popularne powiedzenie, cytuję z pamięci: 

„Jedno jabłko dziennie trzyma lekarza daleko ode mnie” 

Wiemy, że jabłka zawierają w sobie sporo cukru. Zatem jedząc ich nadmiar dziennie (jak i innych owoców), cukier jako taki staje się wartością dodaną. Po prostu jest to kolejna dodatkowa porcja cukru w naszym żywieniowym planie. Kolejna zbędna porcja. Patrząc na temat z punktu widzenia dietetyki klinicznej, ilość owoców dozujemy w każdym przypadku indywidualnie i w zależności od potrzeb. Mając na uwadze stan zdrowia. Oczywiście.

Na koniec rady:

1. Traktuj owoce wyłącznie jako posiłek, nie jako przekąskę między posiłkami

2. Jedz owoce na surowo, nie wyciskaj z nich soków

3. Zamiast soków z owoców, pij soki z zielonych warzyw

4. Zjadaj owoce na pusty żołądek, lepiej je strawisz.


Moja mentorka na wykładach z dietetyki zawsze mawiała:

"Kupuj owoce z robakami! 

Skoro robak chce je zjeść, to znaczy, że są z d r o w e" 

Kochani sezon w toku, zapraszam więc do stołu!


SMACZNEGO!