M O J A nowa kulinarna przygoda


Muszę podzielić się z Wami nowymi informacjami, bo jak tego nie zrobię, to po prostu wyjdę z siebie. A ostatnim newsem jest... zakup japońskiego bambusowego koszyka do parowania. W myśl powiedzenia, że człowiek uczy się do śmierci, postawiłam przed sobą cel, którym jest nauczenie się gotowania przy użyciu wyżej wymienionego koszyka. Trafiłam na niego przez przypadek w internecie, szukając zupełnie czegoś innego. Zdarza mi się to nawet często. Jak na przykład pójście do sklepu po zaplanowany produkt i powrót do domu z zupełnie nieoczekiwanym zakupem. Gdy przewracając strony w poszukiwaniu pewnego tematu trafiłam na wymieniony koszyk, od razu coś mnie tknęło. Niemal z marszu zaczęłam szukać informacji opisujących sposób użycia tego "garnka" i sposobów przygotowywania orientalnych potraw wg ichnich przepisów. 

Zabawa ta wciągnęła mnie na całego i nie odpuściłam, póki nie zamówiłam sobie wybranego kompletu. Przez skórę czułam, że zaczyna się moja nowa kulinarna przygoda. Przyznam też, że jako średniej klasy kucharka amatorka, jestem już nieźle przygotowana do nowego wyzwania, ponieważ od bardzo długiego czasu oglądam programy w TV i w internecie, dotyczące nie tylko tajemnic kulinarnych, ale historie kucharzy o światowej renomie i różne konkursy. Z nich dowiedziałam się, że jest coś takiego, jak bambusowy koszyk do parowania wykorzystywany szczególnie w azjatyckiej kuchni. Poddałam się więc temu impulsowi i zaangażowałam w gotowanie domowe jakby na nowo. Nie sądziłam, że znowu kuchnia stanie się dla mnie ulubionym miejscem, w którym będę spędzać czas nie narzekając na jego marnowanie. Przyznam się bez bicia, że wcześniej narzekałam.

No więc japoński "garnek" do parowania okazuje się być wspaniałym sposobem na zachowanie oryginalnego smaku składników i ukrytych w nich witamin, ich struktury, koloru, nawet zapachu. Tak tak, nawet zapachu. Przekonałam się o tym gotując na parowniku warzywa. Jest różnica między tradycyjnym garnkiem, a parownikiem. No i cóż... zakochałam się w tej bambusowej rzeczy. Na amen. Przekonałam się również, jak proste w użyciu jest to bambusowe naczynie. Kolejną zaletą w nim gotowania jest rodzaj obróbki termicznej, który sprawia, że każde danie wygląda apetycznie, bo podkreślę, warzywa nie tracą swojego koloru, jak to jest w przypadku gotowania w wodzie. W parowniku bambusowym potrawy gotują się szybko, a do niektórych nie trzeba używać soli. Pasuje mi to, bo zachowywana jest oryginalność i intensywność smaku wszystkich składników.

Dowiedziałam się, że dzieje się tak między innymi dzięki procesowi podgrzewania naturalnego surowca jakim jest bambus. Dochodzi do uwalniania niepowtarzalnego aromatu. 

Przyznam się również i do tego, że kolejny raz doceniłam ogromne informacyjne zasoby internetu, dzięki któremu zamówiłam sobie bambusowy parownik. Na bazie zdobytych tam informacji zwróciłam uwagę na istotne szczegóły, jak staranność wykonania plecionki, albo czy pokrywa idealnie pasuje do koszyka, albo czy wewnętrzne sitko jest dobrze umocowane. Dodatkową informacją ważną przynajmniej dla mnie jak się okazało jest to, czy mój  parownik posiada metalowe elementy. Na szczęście nie posiada. Nie wiem, czy sama zwróciłabym uwagę na ten szczegół bez podpowiedzi internetu. Jego rozmiar oczywiście dobrałam do metalowego garnka, który będzie wypełniany wrzącą wodą. Może być też wok, żaroodporne naczynie, brytfanka, ale to na pewno wiecie. Piszę o tym może za obszernie, ale rozpiera mnie duma, że już jestem właścicielką tego cudeńka. 

Na razie gotuję tylko dla siebie, ponieważ nie mam jeszcze odwagi pochwalić się rodzinie ze swoich nowych umiejętności kulinarnych. Dlatego wychodzą mi małe porcje, takie na raz. Załączone do koszyka bawełniane ściereczki, wykorzystałam, a jakże, na początek do ugotowania ryżu. I wyszło za pierwszym razem. Pomyślałam wtedy, że albo jestem taka zdolna, albo ugotowanie ryżu na parowniku jest tak proste, że nie można tego zepsuć. Aha... i jeszcze taka informacja zdobyta w internecie - nowy parowar koniecznie należy moczyć przez kilka godzin w wodzie przed pierwszym użyciem, a potem podobno (chyba dla impregnacji samego bambusa) przesmarować wszystkie części silikonowym pędzelkiem maczanym w oliwie. Zrobiłam i jedno i drugie. Tak w razie "W", by nie było jakichś niespodzianek.

Parownik z bambusa ma przewagę nad metalowymi naczyniami, ponieważ doskonale radzi sobie z wilgocią i nie skrapla się na nim para wodna. Dzięki temu dania/składniki nie są mokre od spodu.

Gotowanie na parze to jedna z najstarszych chińskich/japońskich metod. By wyszła prawidłowo, do woka/metalowego garnka wlewa się trochę wody i czeka aż się ona zagotuje. Parownik z ułożonymi składnikami (na papierze np. pergaminowym lub dołączonej ściereczce) wstawia się do metalowego garnka tak, aby woda nie stykała się z sitkiem. Pergamin czy ściereczka są po to, by soki z górnego poziomu nie skapywały na dolny. Mięso może być w jednym koszyku z warzywami. Czasami składowe dania Azjaci dodatkowo zawijają w liście, np. bambusa czy kapusty pekińskiej. Na koniec całość przykrywamy pokrywką. Pozostała nam ewentualna kontrola wody, którą zaleca się uzupełniać wrzątkiem, jak zaistnieje potrzeba. Parownika z daniem za żadne skarby nie wstawia się do garnka z zimną wodą.

Po użyciu parownik bambusowy myjemy tylko gorącą wodą i gąbką. Detergenty zakazane. Sam koszyk suszymy w zacienionym miejscu, w słońcu może się odkształcić. To bardzo cenna rada. Koniec instrukcji. Myślę, że bardziej napisałam ją dla siebie, niż dla Was.

A teraz pochwalę się kurczakiem gotowanym na parze, bo ryż z ziołami to prościzna, prawda? Przepis nie jest mój, a zapożyczony:

Zatem poniżej proponowane składniki:

- 1 łyżeczka pasty z imbiru/2 cm posiekanego imbiru

- 1 łyżka sosu sojowego jasnego

- 2 łyżki sosu ostrygowego  

- 6-8 suszonych grzybów Shiitake bez łodyżek (wcześniej namoczonych) 

- kilka kropel oleju sezamowego 

- 680g pokrojonego na kawałki kurczaka (podudzia lub skrzydełka)

- 1 łyżeczka cukru

- 2 łyżeczki mąki kukurydzianej

- sól i pieprz do smaku.


I przygotowanie, które sprawiło mi nawet radość:

- kurczaka marynowałam w cukrze, sosie sojowym, sosie ostrygowym i mące kukurydzianej przez 15 minut. W międzyczasie odcisnęłam grzyby z nadmiaru wody, cienko je pokroiłam w paseczki.

- potem ułożyłam w koszyku kawałki kurczaka, na nim grzyby i paseczki imbiru. Dodałam sól, pieprz i olej sezamowy do smaku. Danie gotowało się na sporym ogniu ok. 20 minut. I voila! 

Gdy zdjęłam pokrywkę, zapach mnie odurzył i zauważyłam, jaki piękny sos wytworzył się pod nim. Para buchnęła, ale ja nie czekałam aż potrawa trochę ostygnie, zjadłam ją ze smakiem od razu, delektując się jej wartością i kolejną zdobytą umiejętnością. 

Dodam, że niektóre składniki i kilka dodatkowych cennych rad zdobyłam w zaprzyjaźnionym miejscu. Uniknęłam przez to totalnej wtopy we własnych oczach.

Zadowolona ze swojej nowej "zabawki" proszę, podzielcie się ze mną swoimi przepisami i życzcie mi powodzenia na nowej, kulinarnej drodze życia.


Obraz: *Internet 

8 komentarzy:

  1. Parownika nigdy nie używałam. Buchty drożdżowe robiło się zawsze na gazie rozpostartej nad garnkiem z woda.
    Przepis brzmi apetycznie i egzotycznie!
    Udanych kulinarnych eksperymentów:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też. Do głowy mi nigdy wcześniej nie wpadło, by spróbować. A pampuchy (Twoje buchty) robiłam właśnie na gazie założonej na garnek. Następne danie jakie zrobię na parowniku to będą właśnie pampuchy w sosie z kawałkami mięsa.
      Przepis wg mnie jest świetny, polecam.
      Za życzenia nie dziękuję, by nie zapeszyć.
      Pozdrawiam serdecznie Jotko...

      Usuń
  2. Po raz pierwszy słyszę o tym cudzie kuchennym. Ciekawe urządzenie i potrawy z pewnością smakują. Ja od niedawna zakupiłam sobie frytkownicę beztłuszczową i podobnie jak Ty jestem na etapie testów i bardzo mi się to podoba. Pozdrawiam serdecznie:):):)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana Blogchwilko, ja jestem już zakochana w tym cudzie, a dopiero zaczęłam eksperymentować. Myślę nawet, że z powodu parownika zmienię całkowicie swoją dietę. Tak mi się podoba. Gratuluję Ci zakupu frytkownicy, to też niezła "zabaweczka".
      Pozdrawiam również serdecznie...

      Usuń
  3. Bardzo, bardzo dawno robiłam coś "z chińszczyzny" na parze. Miałam taki parownik, ale tak rzadko go używałam, że nawet go ze sobą nie wzięłam w trakcie przeprowadzki. A teraz, odkąd jestem sama, wysilam mózg by jak najkrócej "stać przy garach". Poza tym gdzieś się rozminęłam z apetytem i najchętniej zjadam "surowiznę" oraz jakieś ajurwedyjskie danka. Serdeczności ślę;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ze mną było tak, że od czasu do czasu próbowałam coś chińskiego zrobić, ale nigdy nie udało mi się tak, jak to robią kucharze w restauracjach i barach. I dałam sobie spokój na długie lata. A teraz odmieniło mi się. Mam chęć "powalczyć" w kuchni z nowymi przepisami zmieniając dietę. Ciekawe, co mi z tego wyjdzie? Po podobnej do Twojej przerwie nie stania przy garach, nagle stoję. No...
      Pozdrawiam serdecznie Droga Anabell...

      Usuń
  4. Ooo, to prawda, że człowiek uczy się całe życie. Ja "kuchenna" nie jestem zdecydowanie, a pampuchy, o których piszesz w komentarzu robię na sitku.
    Cudnie, że ogarnęłaś nowe kucharzenie, przy okazji teraz Twoje odżywianie na 100 procent będzie zdrowe i chyba nawet dietetyczne.
    Tak więc przepisami się nie podzielę, ale życzę Ci wspaniałego kombinowania z nowymi potrawami. Niech para będzie z Tobą :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też cieszę się z tego zakupu. Codziennie się nim bawię korzystając na razie z cudzych przepisów. Na razie zupełnie prostych, takich z dwóch, trzech składników. Pracuję nad wprawą i uczę się cierpliwości, ponieważ niektóre dania wymagają więcej czasu. I tak, masz rację. Nie tylko będzie to zdrowe jedzenie, ale dieta zupełnie się zmieni. Jestem tego świadoma. Dziękuję Pani Ogrodowo za życzenia. Podoba mi się to - "Niech para będzie z Tobą". Zatem niech będzie.
      Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie...

      Usuń