Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Życie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Życie. Pokaż wszystkie posty

Ż Y C I E

Z pozycji seniora jakże łatwo jest analizować swoje minione życie, jakże łatwo jest rozkładać je na czynniki pierwsze i wnioskować, że to czy tamto zrobiłoby się lepiej albo inaczej. Analizowanie w sumie nic nie kosztuje. Jest to jakby powrót do przeszłości, który można potraktować jako rozliczenie się ze sobą, albo jako zwykłą wspominkę, bo nic innego nie mamy do roboty. Gdy złapałam się na tym, że czasami dopada mnie ta chęć, zauważyłam, jak bardzo miałam zaśmiecone życie sprawami drugo - trzeciorzędnymi. Poświęcałam im czas, ale żeby wniosły w moje życie coś dobrego, coś specjalnego, takiego, że będę to nadzwyczajnie doceniać, i że będę o tym zawsze pamiętać, to niekoniecznie mam takie wrażenie. 

Podejmowanie decyzji, które z czasem okazywały się błędne, przelatywały jakby obok mnie. Podejmowałam następne, i one też przelatywały. Liczne obowiązki nie pomagały (domowe, zawodowe), nie skutkowały zastanowieniem się, czy w takiej czy innej sytuacji robię dobrze. Były liczne i za ich sprawą czas leciał jak z bicza. Więc się za bardzo nie zastanawiałam, a skutki braku kontroli nad własnym postępowaniem były czasami opłakane. Nagle budzisz się z kredytem na głowie. Spłacasz go, ale gdyby się tak zastanowić, to rzecz którą z tego kredytu nabywasz, na pewno jest taka niezbędna? 

W tamtej chwili mało kto w ten sposób myśli. Chce mieć tę rzecz (cokolwiek to nie jest) i... kropka. Leci do banku, bierze kredyt, kupuje, a potem przez jakiś czas cieszy się, póki się ta rzecz nie znudzi, póki nie spowszednieje. W większości przypadków samochód jest narzędziem pracy, pytanie tylko, czy do tej pracy potrzebujesz najnowszy model danej marki? A może przy okazji chcę też zrobić wrażenie na znajomych? Co jest ważniejsze, mieć w ogóle samochód do pracy, czy to, jaki mam samochód? Konsekwencją jest spłacanie kredytu latami, co może odbić się na jakości codziennego życia.

Samochód to tylko przykład jeden z wielu, pokazujący cały decyzyjny proces jaki towarzyszy nam w życiu. Patrząc wstecz sumuję, że właściwie to nic takiego strasznego mi się nie przytrafiło. Miałam dach nad głową, miałam pracę i miałam co jeść, a jednak czy przez to co rutynowo robimy, nie miewamy czasem poczucia bezsensu? Nie mówię tu o drobiazgach. Raczej o odważnej próbie dokonania zmiany w życiu. Owszem, mówi się, że nienasycony człowiek zdolny jest wiecznie gonić za króliczkiem, tak długo, aż go złapie. No dobrze, ale co potem, kiedy już go ma? 

Jednej osobie wystarcza jeden samochód na całe życie, chucha na niego i dmucha, obchodzi się jak z jajkiem, żeby jak najdłużej móc się cieszyć jego posiadaniem. Druga osoba po kilku latach kupuje kolejny, bo ten na maksa został wykorzystany. Czy można do tego samochodu porównać samo życie? Można. Ja ze swoim życiem, z czasem, zaczęłam obchodzić się jak z jajkiem, ale znałam osoby, które żyły krótko i treściwie. Decyzja. Trzeba wiedzieć, kiedy należy ją podejmować. Zrobiłam tak dwa razy, a dotyczyło to zmiany pracy, całkowitego przebranżowienia się.

Teraz, po latach myślę, że te dwie decyzje osobiście wyszły mi na dobre. Nie zaszkodziły rodzinie i sprawiły, że moje życie wreszcie nabrało sensu. Wtedy, gdy jeszcze byłam w innym miejscu, argument bezpieczeństwa finansowego przestał istnieć. Silniejszy był pęd do zmiany za wszelką cenę i... podjęłam decyzję. Jeżeli ktoś z Was Drodzy ma na swoim koncie podobne doświadczenie, to wie, jak ważną rzeczą jest strefa własnego komfortu. Zmiana miejsca pracy, zmiana miejsca zamieszkania, czy np. zmiana procesu odżywiania, to sprawy żywotnie dla nas istotne. W moim przypadku tak właśnie było.

Do zmian dochodzi wtedy, gdy mamy odwagę poddać się autorefleksji i zastanowić się, czy tak jak jest, jest mi z tym dobrze. Nie należę do osób wiecznie narzekających i wiecznie niezadowolonych. To o czym mówię, to coś innego. To bardzo głębokie wejście w siebie i uczciwe spojrzenie na swoje życie. Uczciwe postawienie pytania - czy mam życiową satysfakcję? Nie miałam, dlatego podjęłam te decyzje. Podjęłam je, bo to co wcześniej robiłam, nie było moim powołaniem, nie dawało mi poczucia sensu. Ponieważ nie chciałam jak inni wpadać w zawodową rutynę, podjęłam te decyzje.

Pewnie, że potrzeba do tego wewnętrznej odwagi. Nie każdy w końcu wychodzi zza biurka i nagle zaczyna jeździć po świecie szkoląc się i ucząc od najlepszych. Ryzyko? Było. Ale gdy zaczęłam kolejno etapami realizować nowe zawodowe życie, zniknął bezsens, zniknął strach że może mi się nie udać. Jak za dotknięciem różdżki wszystko co robiłam nabierało sensu. Świat tak jak był zamknięty, tak nagle otworzył przede mną swoje drzwi. Przestałam mieć jakiekolwiek wątpliwości. Wspaniałe uczucie. Zadziwiająco wspaniałe. Czułam się tak, jakbym wymyśliła siebie od nowa. 

Poczułam się bezpieczna i stabilna. Poczułam, że tak właśnie powinno wyglądać moje życie. Dzisiaj sama sobie dziękuję, że wtedy miałam na tyle odwagi, by plan wprowadzić w życie, mimo sceptycznego nastawienia do niego moich rodziców. Bo wg nich najlepsza praca, to państwowa praca, za pensję regularnie co miesiąc wypłacaną i za gwarantowaną emeryturę. Oceniali mnie poprzez kryterium własnego życia. Taki wzór był daleki od moich oczekiwań. Po prostu chciałam być sobą i wg własnego planu żyć na własny rachunek, a nie zostać kimś, kto co do szczegółu powtarza życie rodziców. 

To, że wylądowałam za biurkiem, było spełnieniem ich marzeń, nie moich. Potrzebowałam trochę czasu, by wyrwać się  z tego błędnego koła. I udało się. Teraz, gdy tak sobie na spokojnie rozmyślam, doszłam do wniosku, że dobrze wtedy zrobiłam. Że zrobiłabym to jeszcze raz, dokładnie tak samo. I przyznam się, że przez całe to drugie zawodowe życie bałam się, by nic nie stanęło na przeszkodzie w jego dalszym realizowaniu. Wszak w życiu różnie bywa, prawda? Jeden gość całe życie pucuje swój kochany jedyny samochodzik, dba o niego bardziej niż o siebie, by broń boże go nie stracić.

Drugi nie przywiązuje do tego wagi, jak nie ten to będzie inny samochód. Nie ma potrzeby utrzymywania za wszelką cenę czegoś, co mu się znudziło. To nie to samo, co stracić ulubioną pracę, przyznacie. Ludzie mają różne podejścia do tego, co mają. Szanują i dbają o to, albo nie przywiązują się i lekceważą. Uważam, że dobrze jest wtedy, gdy znamy swoje możliwości i ograniczenia i gdy potrafimy je skonfrontować z własnymi oczekiwaniami. Nie warto zaśmiecać sobie życia absurdami. Warto natomiast mierzyć swoje siły na zamiary. Prawda stara jak świat, do której mało kto się stosuje.

Gdy już objeździłam świat, gdy już nabyłam wystarczającej wiedzy, zaczęłam praktykować za darmo, by przekonać się na własnej skórze, czy decyzja jaką podjęłam była słuszna. I tak, była słuszna, czego dowodem były następne lata mojej już oficjalnej pracy. Z ogromną satysfakcją to piszę, z ogromną satysfakcją o tym myślę. To przyjemne uczucie, gdy dowiadujesz się, że nie zmarnowałaś ani minuty ze swojego życia.


Obrazy: *Internet *Vecteezy