Mijały lata. Już potrafiłam włazić na drzewa, siedzieć na nich i najadać się (Babcia czujnie to kontrolowała) wiśniami, albo czereśniami, albo zanurzać się w porzeczki. Najbardziej lubiłam babcine gruszki >klapsy< o kształcie żarówki. Dla mnie to był hit. Do dzisiaj je lubię. Lubiłam też z Babcią wyprowadzać krowy. Siedziałam i gapiłam się na nie jak gryzą trawę i coś tam jeszcze i jak godzinami to żują. Pamiętam kąpiele w tej rzeczce, razem z dzieciakami z sąsiedztwa. Pamiętam wyprawy do Cioci, która słynęła na całą okolicę z tego, że robiła najlepsze na świecie >chrusty<, czyli faworki.
Pamiętam młyny innych Wujków, gdzie przyglądałam się produkcji mąki. Wychodziłam cała biała, a żona jednego z nich śmiała się, że wyglądamy jak małe duszki. Wszystkie te wspomnienia mają silny związek z Naturą. Gdziekolwiek trzeba było iść, szło się piechotą. Była więc okazja do patrzenia. Oczy śledziły każdy ruch, każdy odgłos, każdy lekki podmuch. Można by rzec, że całe dnie spędzałam na dworze. Latałam tu i tam na bosaka i obserwowałam, jak ludzie żyją na wsi, jak wykorzystują bogactwa Ziemi i Natury. Nawet uczestniczyłam w ich codziennym życiu. Pamiętam to wszystko.
Jako nastolatka i początkująca zawodniczka, zjechałam nasze polskie góry (obozy wędrowne i sportowe), gdzie znowu była okazja do obcowania z Naturą. Były nawet przygody jak ta - leżąc kiedyś na kocu przed schroniskiem, poczułam że coś pod nim się rusza. Była to żmija miedzianka (niejadowita), która zrobiła sobie skrót pod moim kocem. Strachu trochę było. Gdy zostałam mamą, razem ze swoją rodziną zrobiłam objazd po starych szlakach (dzieci miały 3 i 4 lata). Najbardziej podobało się nam na gospodarstwie Babci, które przejął kolejny mój wujek. Żeby było jasne, Babcia miała ośmioro dzieci.
Moja mała wtedy córcia podeszła do pasącej się krowy i przyglądała się jej z bliska. Nie bała się. Pokazałam swoim dzieciom ten "ogromny" wówczas sad, polanę i rzeczkę. Świat Babci, który wtedy tak mnie zahipnotyzował. Dzisiaj odbieram to zupełnie inaczej, ale tak samo wciąż jestem zafascynowana Naturą. Namiastką dzisiaj jest bywanie u znajomych na ich pięknych działkach, spacerowanie po parkach i gapienie się np. na drzewa. Zmierzam do tego, by Wam powiedzieć, jak bardzo podziwiam te osoby, które mając swoje działki na przykład, robią z nimi prawdziwe cuda.
Podziwiam te osoby, które z przydomowych ogrodów robią prawdziwe cuda. To przecież ciężka praca. Ale jednocześnie obcowanie z Naturą. Dla wielu z Nich to przyjemne h o b b y, które wpływa na kondycję fizyczną i psychiczną, też intelektualną. Sposobów na kontakt z przyrodą jest sporo. jest z czego wybrać. Jako mieszczka mam ten kontakt nie w takim wymiarze, w jakim bym chciała. Ale nie narzekam. Bo nauczyłam się korzystać. Bywanie wśród drzew, krzewów, kwiatów i ptaków poprawia samopoczucie, sprawia że jestem odporniejsza i silniejsza. Sprawia, że zbyt silne emocje topnieją.
Bez Natury nie da rady żyć. Nawet Nauka mówi jak praca w ogrodzie może pozytywnie wpływać na zdrowie. Ktoś, kto ma to wszystko na co dzień, traktuje jako coś normalnego. Może się mylę. To kwestia dyskusji. Ja widzę różnicę. Widzę ten dobroczynny wpływ natury na nas. Gdy przechadzasz się między rzędami kwiatów i wdychasz ich zapach, zapominasz o bieżących sprawach. Uspokajasz się. Emocje jakby odetchnęły. Kiedy jestem w lesie, na łące czy w parku, dzieje się to samo. Zwalniamy krok, rozglądamy się, oddychamy. Zapominamy o stresie. Stajemy się częścią Natury.
Nie dziwię się, że dzisiaj tak wiele osób ucieka z miasta i szuka swojego miejsca poza nim. Uciekają od hałasu, od ciężkiego powietrza, od tłumów. Ten, kto wychodzi o poranku biegać, robi to nie dla bicia rekordów, tylko dla siebie. Po prostu. Kto ma potrzebę regularnego chodzenia po lesie, robi to dla siebie. Dla mieszczuchów to lekarstwo. Słońce, roślinność, woda, wiatr - to lekarstwo na skołatane nerwy. Gdy obcujemy z Naturą, dostajemy zastrzyk siły i energii. Nabieramy jeszcze większej ochoty do życia. Ja tak mam. Gdy wychodzę z parku czy z lasu, jestem już inną osobą. Za każdym razem.
Nie rozumiem tych, którzy nie lubią lasu. Są tacy. Świadomie oddalają się od Natury. Zatem świadomie skracają sobie życie. Mądrzy od lat podkreślają - pojemniejsze płuca to dłuższe życie. W naturze człowieka jest bycie w ruchu, jest przebywanie na zewnątrz. Siedzenie to nic dobrego. Skurczenie mięśni, spadek pojemności płuc, szwankujący oddech, zmęczenie. A gdy jesteś zmęczony, nie ruszasz się. Koło się zamyka. Praca w ogrodzie, na działce. To pielenie, sadzenie, to całe grzebanie w ziemi i brudzenie się, to nie tylko praca, ale też radocha. Wiem to od pasjonatów, miłośników, entuzjastów i innych takich zapaleńców.
Owszem, brudzą sobie ręce, ale mają okazję śledzić pszczoły, czuć zapach ziemi, patrzeć jak dzieło ich rąk rozkwita. Praca w ogrodzie to też cierpliwość i czekanie. To nauka. W końcu o roślinach trzeba coś wiedzieć. Ile radości daje łodyga, na której pokazał się pierwszy listek, a potem kolejny i wisienka na torcie - kwiat. Natura to cud, a my tego cudu jesteśmy częścią. Dla mnie cudem jest ogród Pani Ogrodowej. To, co Ona u siebie wyprawia, nie mam na to słów. Takich osób jak Ona, jest bardzo dużo. Zazdroszczę im wszystkim, że mają taki właśnie codzienny kontakt z Naturą. Kochają to co robią i dzielą się tym z innymi.
I myślę sobie jeszcze tak, że takie osoby na ogół są szczęśliwe i mają poczucie bezpieczeństwa. Mają poczucie własnej wartości. Są szczęśliwi i czują się wartościowi, bo sami własnymi rękami robią to co robią, bez przymusu, a ze zwykłej chęci i dla siebie. Czują się bezpieczni, bo to o co dbają, jest naturalne i nie obciążone chemią. A zatem czują się również zdrowsi. Nie umiem tego lepiej wyjaśnić, ale tak właśnie sądzę. Czyli kontakt z Naturą to samo dobro. Przychodzi mi na myśl hipoterapia, która wspaniale wpływa na dzieci, m.in. na ich psychikę.
Nie chcę iść za daleko i porównywać pracę w ogrodzie do hipoterapii, jednak w symbiozie z Naturą znajduję wspólny mianownik - cokolwiek nie robimy, to jest to nasz złoty środek/sposób na życie. Każdy ma swój.
PS - do napisania tego tekstu zainspirowała mnie Pani Ogrodowa właśnie. Jej przepiękne zdjęcia przepięknego ogrodu, uruchomiły moje wspomnienia. Dziękuję za to.
PS II - powyższe zdjęcie bardzo przypomina okolicę babcinego domu. Było gdzie latać... na bosaka...