NO NIEee!!!


 I znowu kolejna Wielka Ikona świata filmowego odeszła. Nie zgadzam się. Całkiem niedawno pożegnano Claudię Cardinale, a Robert Redford, Angela Lansbury, i teraz na dodatek Diane Keaton. A na naszym podwórku wielki Stanisław Soyka. Nie zgadzam się. Wyrosłam na Ich twórczości. Zachwycałam się każdą osobą. Ten rok 2025 pod tym względem zbiera żniwo okrutnie. Nie zgadzam się. Te osoby i kilka innych (na mojej liście mam sporo gwiazd)skradły moje serce, były i są dla mnie żywymi legendami. Wpłynęły na moją wyobraźnię, wzorowałam się na nich, a nawet od niektórych z Nich "kradłam" pomysły na ciuchy. Był taki moment w moim życiu, że sama sobie szyłam ubrania. Byłam samoukiem. Dzięki mojej Mamie, która też była samoukiem.

Pociągała mnie skromność i delikatność jednych, zaangażowanie w to co robili w filmie i poza nim. Pociągał mnie ich charakter, uroda i klasa z jaką obnosili się publicznie. Mnie jako wielką kinomankę pociągała Ich wszechstronna artystyczna sztuka i umiejętność, prawdziwa umiejętność gry. Uważam te osoby za jednych z najpiękniejszych i najwybitniejszych person kina. Dowodem uznania dla Nich były piękne opinie krytyków i to, że Ich koledzy po fachu uznawali Ich za mistrzów w dziedzinie kina. Nagrody były tylko tego potwierdzeniem. Nadal uwielbiam oglądać filmy z Ich udziałem. Te sprzed kilku lat i te sprzed kilkudziesięciu lat. Mam wtedy okazję porównywać ówczesną technikę kina ze współczesną.

Pamiętacie jeszcze Audrey Hepburn? w której zakochał się cały świat? Jakże wyróżniała się na tle innych postaci/aktorów, prawda? Anioł. Tyle mogę powiedzieć. Kocham Stare Kino i aktorów tamtego okresu. Uważam też, że polscy aktorzy ówczesnego czasu, grą aktorską wcale nie odstawali od innych gwiazd światowego formatu. Również są do dzisiaj legendami. Historie ich prywatnego i zawodowego życia nie schodziły z pierwszych stron gazet. Tak jak dzisiaj nie schodzą z pierwszych stron portali internetowych i innych mediów. Lubię do dzisiaj czytać teksty (nie newsy), w których dowiaduję się kolejnych szczegółów. Oglądam również filmy dokumentalne o Nich i cieszę się, że kolejny raz mogę Ich zobaczyć.


Wielkich aktorów i artystów jest naprawdę wielu. Legend jest wiele. I dobrze. Mieli i mają do dzisiaj w sobie coś takiego, że zostają zapamiętani na wieki. Są moimi BOHATERAMI. W plejadzie Tych Wielkich nie brakuje polskich aktorów i żałuję, że dzisiejsze polskie kino, oprócz paru wyjątków, nie dorównuje niestety poziomowi. Polskie kino zostało zdziesiątkowane przez produkcję seryjnych gniotów, których nie da się oglądać. Z wielu powodów. Czyta się, że są produkowane z ograniczeniem funduszy. Słyszy się jak polscy aktorzy kaleczą polski język. Mówią niewyraźnie i niemal każdą rolę grają podobnie. Nie wysilają się. Nie mają ambicji? Nie chce im się? Bo na dłużej każdy z nich ma zagwarantowane miejsce/pracę?

Szkoda prawda? że w tej dziedzinie tak szybko równamy w dół. Szkoda wielka, że do naszej rodzimej produkcji wkradła się dobrze nam znana polska bylejakość, lekceważenie widza, powtarzalność, nieudolne naśladownictwo. Podkreślam, są wyjątki, ale jest ich za mało. Za mało, by można było polskiej filmowej kulturze stawiać tylko dobre oceny. Mam wrażenie, że film w Polsce jakby stoi w miejscu. Jakby ambitność polskiej Kultury stoi w miejscu. Co innego z filmem zagranicznym. Pędzi do przodu i nie daje się zatrzymać. Dorównuje rozwojowi technologii. I aktorzy nie "marudzą" tylko dają z siebie wszystko na co Ich stać. Są za swoje wysiłki bardzo doceniani. I słusznie nagradzani.

Żałuję, że nie ma sposobu, by tych najlepszych zatrzymać na dłużej na Ziemi. Może Ich sklonować? Ciekawe, co? Piszę tak, bo dla mnie Muzea Woskowych Figur (Musée Grévin w Paryżu, Kołobrzeg Międzyzdroje czy choćby Niechorze) to za mało, bo to tylko turystyczna atrakcja. Pocieszam się więc możliwością korzystania z archiwum filmowego (jakiegokolwiek bądź), by kolejny raz cieszyć oko. Cieszyć oko wielkimi i wspaniałymi karierami. Ciekawym też jest fakt, że ludzie na całym świecie kojarzą nazwiska kinowych idoli, nawet ci, którzy nie widzieli żadnego filmu z niektórymi z Nich. Czy tacy w ogóle są? Wielcy Aktorzy są dlatego Wielcy, bo absolutnie żadna rola nie stanowiła dla nich trudności. 


Przykładem Sofia Loren w roli matki we wstrząsającym kultowym filmie "Matka i córka" z 1960 roku. Tą niezapomnianą rolą pokazała osobistą odwagę, talent i kunszt sztuki aktorskiej w wielkim stylu. Ma dzisiaj 91 lat i nie ucieka od zawodu. Ona, wspomniane przeze mnie wyżej aktorki i wiele innych, urodą i talentem, wyznaczały światowe trendy, nawet modowe. Tak jak Marlene Dietrich czy Diane Keaton właśnie, wchodząc z przytupem w zarezerwowany wyłącznie dla mężczyzn rewir (smoking, cylinder, garnitur, męskie role, albo nasza Krystyna Feldman w roli Nikifora). Przez lata kształtowały "kobiecość" i miały wpływ na stylizację. Swoją obecnością wycisnęły ślad na życiu kolejnych pokoleń. Stawały się przez to niezwykle wpływowymi postaciami w ogóle. 


Blondynki/blondyni, brunetki/bruneci, te rude i te z krótko obciętymi włosami, o sylwetkach bogiń i z aurą wszechobecnego temperamentu, wszystkie One/Oni zasłużyły/li na naszą pamięć. Na najwyższego lotu laudacje. Co niniejszym Im oddaję. Z wielkiego żalu i wielkiego smutku.


Obrazy: *Internet

HISTORIA jedna z wielu


Zauważyła, że minęły tygodnie odkąd przeczytała pierwszego e-maila od niego. Przypomniała sobie jak szybko weszła w tę nieoczekiwaną znajomość i jak szybko i chętnie w niej ugrzęzła. Przypomniała sobie też jak ta znajomość wpłynęła na jej życie. Dotąd zrównoważona, szanująca pracę której oddała serce, podtrzymująca regularne spotkania towarzyskie, spełniająca swoje marzenia w miarę zdroworozsądkowo, słowem prowadząca normalne życie osoba, nagle stała się kimś, kogo nie rozumiało nawet najbliższe otoczenie. Nie potrafiła skupić się nawet na najprostszej czynności. Pracę zaczęła traktować niepoważnie. Spóźniała się na ważne spotkania. Na usprawiedliwienie zachowania odburkiwała coś niezrozumiale. 

Co się z nią stało? zastanawiało się grono znajomych i rodzina. A ona żyła jakby w innym świecie. Istniały tylko wiadomości od niego, które jej emocje podnosiły na nieznany poziom. Przez moment tylko tego chciała, reszta nie liczyła się. Była niezwykle podekscytowana i sama siebie tłumaczyła, że przecież w końcu należy się jej odrobina szczęścia. Nie mogła spokojnie spać. Nie mogła jeść. Schudła tak, że aż zmieniły się jej rysy twarzy. Było to niepokojące, ale nie zwracała uwagi na swój stan. Było niedobrze. Było coraz gorzej. Za późno teraz rozkminiać, czy aby nie za szybko wszystko się potoczyło? Teraz trzeba się ratować! Gdzieś w zakamarkach umysłu docierało to do niej, ale mgliście, jakby z oporem. 

Jednak ostatnie godziny tego niewytłumaczalnego stanu były a l a r m e m. W końcu poczuła, nie wie jak, ale poczuła, że tak dłużej nie wytrzyma. Poczuła, że fizycznie i emocjonalnie jest wrakiem. Sama ze sobą przeprowadzała monologi trwające nieraz do późnych godzin. Pytała sama siebie, jak to się stało, że twardo stąpająca po ziemi osoba dała wplątać się w coś takiego. Przypomniała sobie co on mówił na początku znajomości. Jakie stawiał argumenty, by ona trwała. Namawiał. Prosił o zaufanie. Obiecywał nie robić nic na siłę. Spokój i bezpieczeństwo. I czas. Obiecywał ten cholerny czas, który miał pokazać, że ich spotkanie dobrze rokowało na przyszłość. Ten czas miał pozwolić na to, by wszystko samo się toczyło w swoim tempie.

Poddała się. Poddała się temu. Poddała się jemu i tej jego szalonej miłości. Był jej ratunkiem przed szaleństwem po śmierci męża. Ukochanego i bardzo kochanego męża. To dzięki niemu uwierzyła, że po przeżyciu najwspanialszej miłości życia, może jeszcze kochać. Po kilku latach samotnej walki z żalem, wściekłością i bezsilnością, wpadła więc w objęcia nowego uczucia uważając, że oto właśnie jest ratowana. Pewnie, broniła się, ale coraz słabiej. On był cierpliwy, troskliwy, wyrozumiały. Potrafił pocieszać. Potrafił dobierać odpowiednie słowa. I przegrała chyba po to, by na resztę życia nie zostać samą. A obiecała sobie, że nikt już nie zastąpi jej jedynej miłości. 

Z powodu odpowiednio dobieranych słów, przegrała. Tak się czuła. Ale on starał się przedstawiać jej jako uczciwy człowiek, dbający nie tylko o swoje uczucia. Jest odpowiedzialny, żaden z niego egoista. Sam jest zdumiony tym, jak silnie dotknęła go strzała Amora. Jest zdumiony, bo nie wierzył w taką miłość. Jaką miłość? dopytywała. W tak piękną, bezinteresowną i czystą odpowiadał. Takiej miłości wcześniej nie doznał. Jest jej jeszcze wdzięczny, że pozwoliła na wzajemną szczerość. Że dopuściła go do siebie. Podziwiał ją za tę szczerość i jeszcze bardziej za to kochał. No i zaufała. Czuła się nawet szczęśliwa z powodu bliskości, oparcia i w ogóle z powodu wzajemnej ich relacji. Było pięknie i bezpiecznie.

​​Nagle przyszłość zaczęła się jawić jaśniej niż się tego spodziewała. Zaczęła się uśmiechać. Zaczęła nawet myśleć o dziecku. Ma prawo, pomyślała. Dzisiaj mu to powie. Powie mu o dziecku. Skoro się kochają, skoro tą miłością nikomu nie robią krzywdy, mogą założyć rodzinę. Jest okazja, by porozmawiać o tym. Wszak są jej urodziny. Trzydzieste. Skoro ona czuje, że to jej czas, to na pewno jest też i jego czas. Rzuciła okiem na przygotowany stół, na rodzinną zastawę, odziedziczoną po mamie, przestudiowała wzrokiem mieszkanko, czy wszystko w porządku i poszła się przebrać. W sukienkę od niego. Spodziewała się, że właśnie dzisiaj oświadczy się jej. Przemawiało za tym jego zachowanie. 

Kilka minut później usłyszała pukanie do drzwi. On. Gotowa, spojrzenie w lustro, uśmiech, otwiera drzwi i... uśmiech zamarł. Za drzwiami stał obcy człowiek z ogromnym bukietem jej ulubionych słoneczników i dołączonym listem. Acha, pomyślała, taki ma być początek urodzin. Przyjęła przesyłkę. Zamknęła drzwi za kurierem i usiadła w fotelu. Wygodnie. Przygotowywała samą siebie do lektury listu. Serce zabiło szybciej w oczekiwaniu na niespodziankę. Zaczęła czytać. Przeczytała raz. Przeczytała drugi. Trzeci. Czwarty. I wciąż nie wierzyła w to, co kryła zawartość listu. To jakaś koszmarna pomyłka. Tego nie mógł napisać on. On, którego słowa wciąż ma w pamięci. Słowa o uczciwości zamiarów, o miłości.

Nie mogła uwierzyć, że to się dzieje. I za co? Za to, że ośmieliła się zaufać drugi raz?

"Wybacz mi, ale nie mogę tego dalej ciągnąć. Nie mogę, bo mam inne zobowiązania. Nie chcę, bo za daleko to zaszło, wymsknęło się poza plan. Tak będzie dla ciebie lepiej". Nawet słowo >ciebie< napisał z małej litery, gorzko się roześmiała. Dotarło. To nie był żart. Jak ktoś zrywa, nie jest to żartem. Tylko tyle? Tylko parę słów i... koniec. Nie ma wyjaśnienia. Nie ma jego fizycznej obecności. Żeby chociaż miał odwagę osobiście i prosto w twarz. Tchórz. Poczuła, że straciła właśnie coś cennego. Zaufanie do samej siebie. Kilka miłych słów obcego człowieka i zapomniała o ostrożności. Zwykłej przyziemnej ostrożności.

Oprzytomniała, wytarła łzy, poprawiła włosy i... usiadła do świątecznie zastawionego stołu. Nałożyła sobie porcję pysznego dania i w tej samej chwili poczuła jak bardzo jest głodna. Roześmiała się. Śmiała się długo i serdecznie. Śmiała się z siebie i z własnej głupoty. Po posiłku nalała szampana do niezwykle pięknego kieliszka i wypiła całość od razu. Oj jak dobrze. No cóż Kochana, czas wracać do normalności, do realnego życia. Bajki o prawdziwej miłości zostawiam kolejnym naiwnym. Pomyślała o innych oszukanych kobietach, które w chwili słabości zawierzają manipulantom. Zatem nie ona pierwsza i ostatnia. Kobiety takie już są, kochają i cierpią, ufają i przeżywają rozczarowania, mimo to wciąż gonią za uczuciem. 

Życie to same wybory, trafione i nietrafione. Najczęściej myślimy, że tym razem... to już na pewno. A ten pewny raz znowu okazuje się być pomyłką. Rzadko zdarza się prawdziwa spełniona miłość. Owszem, bywa, trwa latami mimo słońca i burz w związku. Częściej niestety kobiety trafiają na manipulantów realizujących własne cele. Za często. Mimo doświadczenia starszych, te młode muszą koniecznie spróbować, koniecznie sprawdzić na własnej skórze. Dlatego nie brakuje ofiar własnego mylnego osądu, nie brakuje tych niecierpliwych, które już od razu chcą się zakochać, chcą kochać i być kochane. To nic zdrożnego, jednak ostrożności nigdy za wiele, przestrzegają starsze i życiowo doświadczone koleżanki.


POST SCRIPTUM:

Po kilku tygodniach otrzymała list.

 On: Na początku było super, taki był plan. I ty byłaś super. Taka, jaką sobie wymyśliłem. Sama starałaś się taką być. Nie moja wina, że się zakochałaś. Przez to nie ogarniałaś całości. Wierzyłaś, że jestem ideałem. Nie zauważałaś wad. Ty, taka atrakcyjna, mądra, na wszystkim się znająca, nie zauważyłaś. Przytłaczałaś mnie. Ale i ja zlekceważyłem własne zasady. Tak, podobałaś mi się, ale ta twoja zaborczość drażniła mnie, denerwowała. Chciałem poprowadzić naszą znajomość po swojemu, tak, jak ja chciałem, nie tak jak ty chciałaś. Owszem, to egoizm, ale tylko na moich warunkach nasza relacja miała sens. Musiałaś wreszcie zrozumieć, że w tym związku ja rządzę. Nie zrozumiałaś. Zaczęłaś naciskać. Zaczęłaś żądać więcej i więcej. A ja nie miałem ochoty na więcej. Było dobrze tak jak było. Odchodzę, bo nie chcę rodziny, dzieci, małżeństwa. Żyłem solo i nadal chcę żyć solo. Sorry, ale taki już jestem. Pewnie nazwiesz mnie tchórzem, ale co mi tam. Powiem jedno, że gdybym chciał zmienić swoje życie, zrobiłbym to z tobą. Jesteś piękna, mądra i bardzo pociągająca, ale twój czas w moim życiu skończył się. Nie chcę cię bardziej skrzywdzić ani dawać nadziei, więc odchodzę. Nie widzę innego wyjścia".


Obraz: *Internet

W Y C I E C Z K A II



Zanim nadszedł ten dzień, niedziela 21 września br. wielokrotnie sprawdzałam pogodę, czy aby się nie zmieni, zależało chyba wszystkim, by chociaż nie padało. Niedziela. Planowana wycieczka do Puszczy Wkrzańskiej. Odbyła się. Oficjalna nazwa tej imprezy to "10. Rodzinny Rajd Rowerowy Do Rezerwatu Świdwie z Gryfusem", Szczecińskim Klubem Rowerowym. Była to okrągła jubileuszowa edycja Rajdu. Udział brało ponad 200 osób, dorosłych, dzieci i seniorów. Początek i zakończenie rajdu - Jezioro Głębokie w Szczecinie. Wszyscy bez wyjątku pokonali trasę 36 kilometrów biegnącą przez piękne zielone tereny samego miasta, Gminy Police i Gminy Dobra, stanowiące część Puszczy Wkrzańskiej. Ponieważ byliśmy bardzo liczną grupą, w trakcie całej jazdy asekurowała nas Policja na motorach. 


Na trasie rzucaliśmy się w oczy samą liczebnością i również z powodu kamizelek odblaskowych, które każdy uczestnik dostał od organizatora. Widok spektakularny. Ludzie zatrzymywali się, uśmiechali i machali do nas, robili nam zdjęcia. Przejeżdżające samochody witały/pozdrawiały nas klaksonami. Wcześniej czegoś takiego nie doświadczyłam. Było więc przeżycie. Na półmetku odwiedziliśmy Transgraniczny Ośrodek Edukacji Ekologicznej w Zalesiu i tam czekało już na nas ognisko, kiełbaski, zabawy i konkursy dla dzieci i dorosłych. Najbardziej cieszyły się dzieci, bo to ich głównie zachęcano do brania udziału w szkoleniach (pierwsza pomoc), prezentacjach i ćwiczeniach (ratowniczo-gaśniczych), prowadzonych przez funkcjonariuszy Policji i Ochotniczej Straży Pożarnej. 


Jak się okazało, zabawa była przednia. No i na okoliczność tego wydarzenia, każdy, od najstarszego po najmłodszego uczestnika dostał pamiątkowy medal. Naprawdę miły gest. Przyznam też, że byłam i jestem nadal pełna podziwu dla wszystkich dzieci jadących na swoich rowerkach. Pokonały trasę 36 km momentami niełatwą. I były przy tym bardzo zdyscyplinowane. Dały radę. I było widać na MECIE (bo była prawdziwa META), jak same są z siebie dumne. "Ważnym elementem Rajdu były działania ekologiczne". Powiedziano parę słów o ochronie przyrody, o postawach proekologicznych i promowano bezpieczne korzystanie z infrastruktury rowerowej. Dowiedzieliśmy się, jakim skarbem dla regionu, zachwycającym bogactwem fauny i flory, są Puszcza Wkrzańska i Rezerwat Świdwie.


Wiecie, tyle jest pięknych miejsc na świecie, a ja jestem mieszkanką jednego z tych miejsc. Tym razem miałam okazję przyjrzeć się urodzie Natury. Jechaliśmy tempem 9-13 km ze względu na dzieci i robione były postoje co 5 km. Na przekąskę i na łyk wody, którą zapewniał organizator. Na każdym niemal kroku czuliśmy opiekę Policji. Bezpieczeństwo. Jakie ważne słowo. Starania zostały docenione przez uczestników i organizatora. A dla mnie Moje Drogie, cała trasa była nauką jazdy rowerem w grupie. Trudnej grupie, bo jednak jej członkami były dzieci. To za przeproszeniem insza inszość jechać samej, a jechać w towarzystwie. Przekonałam się, a raczej upewniłam, że jednak wolę jeździć sama. To kwestia tempa, miejsca na ścieżce rowerowej. Jak jadę sama, nie czuję się "za ciasno".

To ważne, by mieć swoją przestrzeń. I lubię gdy nikomu nie zajeżdżam drogi. Jadę zgodnie z zasadami tj. pilnuję m.in. swojej prawej strony, utrzymuję swoje tempo, nikomu nie zagrażam. Z tego też powodu w drodze powrotnej, poprosiłam organizatora o pozwolenie odłączenia od grupy i dalej pojechałam sama, nieco trasę modyfikując. Pojechałam po swojemu i swoim tempem. Odnalazłam swoje ścieżki i miejscóweczki. Pojechałam na pyszny obiad. Odpoczęłam nieco i ruszyłam dalej. Było mi mało. A ponieważ ostatnio zależy mi na okrągłej "50"-ce, pojechałam ścieżką w stronę słońca. Ani wiatru, ani deszczu, tylko promyki jesiennego słoneczka umilające wycieczkę. Czułam się wspaniale. Niczym nie skrępowana wolność. Tylko ja i Natura. I prosta droga przede mną.


Pewne odcinki trasy już znam, bo wielokrotnie zdążyłam je przejechać, ale za każdym razem wydają się inne. Tym razem był spokój i wszechobecna cisza. Niesamowite. Była taka cisza, że słyszałam jak pracują poszczególne części roweru. Łańcuch. Koła. Słyszałam bardzo wyraźnie trzeszczący pod kołami szuter. Doszłam do wniosku, kolejny raz, że sama jazda na rowerze to rodzaj terapii. Myśli się wtedy o różnych sprawach. Raczej o tych przyjemnych. Że jadę na rowerze. Że jestem na drodze/ścieżce w lesie. Że jadę w krótkim rękawku, a nie w jesiennej przeciwdeszczowej kurtce. Że tu i teraz świeci słońce. Może ostatni raz, ale świeci. Inne sprawy odjechały, nie istnieją. Nie ma ich. Jestem ja, rower i droga. Takich odczuć nie ma się, gdy jedziesz w grupie. 


Byłam tej niedzieli szczęśliwa i zadowolona, że cały dzień spędziłam poza domem. Dzień wcześniej przygotowałam i rower i siebie, ale wstałam już o 6:00 mimo, że na miejscu spotkania miałam być na 9:30. Ruszyliśmy dokładnie o 10:00, w domu z powrotem byłam o 18:00. Satysfakcja to mało powiedziane. Szybko nie zapomnę tego rajdu. Tej atmosfery wycieczki i tego, że mogłam jeszcze pojeździć sama. Był to dzień pełen wrażeń, który na pewno powtórzę nie raz. 





PS -
słabo mi idzie nauka przenoszenia zdjęć i filmików z telefonu na laptopa. Jestem totalnym antytalentem. Chyba się z tym pogodzę.


Obrazy: *Internet 

W Y C I E C Z K A



Wczoraj tj. 14 września 2025 była niedziela, dla mnie mimo deszczu, była piękna. Ponieważ brałam udział w fantastycznej wycieczce rowerowej do Puszczy Bukowej niedaleko Szczecina. Organizator (Nature Trip) dokładnie wyjaśnił na czym miała polegać, co ze sobą wziąć i zwrócił uwagę na regulamin. Do miejsca spotkania na godzinę 11:00 dojechałam taksówką, a stamtąd już całą grupą 22 osób ruszyliśmy na przeciw przygodzie. Byłam najstarszą uczestniczką, a do tego na tle wypasionych mustangów rowerowych, mój BBF jawił się niczym mini kucyk. Gdy dotarło do mnie, że mogę nie dać rady dotrzymać tempa, już chciałam wracać do domu. Ale nie. Nie wróciłam. Nie po to jechałam 9,5 km, by zrezygnować. 

Nie zraził mnie deszcz, nie zrażą mnie wypasione rowery. Tak sobie pomyślałam. I pojechaliśmy.


Było dwóch przewodników. Jeden na czele, drugi zamykał peleton, a ja razem z nim. Tak w razie "W", by nie plątać się pod kołami. Mój mały czarny BBF dawał radę. Nie plątał się innym uczestnikom pod kołami, nie zajeżdżał ścieżki, dzielnie dotrzymywał tempa. Cała trasa była zróżnicowana, jak to bywa w Puszczach. Raz asfalt, raz szuter, raz kamienie. Pod górę i z górki. Miejscami z powodu cały czas lejącego deszczu, mieliśmy do czynienia z kałużami i niestety z błotem. Zaliczyliśmy to błoto czym dopełniliśmy (ja i rower) aktu chrztu. Zaliczone. Mimo, że miałam przy sobie telefon, nie zrobiłam zdjęć samej trasy, bo bardzo byłam skupiona na jeździe. 

Bezpieczeństwo przede wszystkim. Ale udawało mi się chociaż zerkać na lewo prawo.


Jadąc z prędkością 20-22 km nie za bardzo ma się okazję notować urodę każdego urokliwego metra tego miejsca. Będzie jednak jeszcze okazja, by tą samą trasą pojechać i utrwalić na zdjęciach i w pamięci to cudo. Nie sądziłam też, że poradzę sobie z własną równowagą na nierównościach. Przecież na prostej drodze idąc piechotą można się przewrócić, a co dopiero na nierównej leśnej ścieżce jadąc na rowerze. W pewnym momencie dojechaliśmy do miejscówki zwanej Winnica Jassa (Kołowo), gdzie degustacją win i kawą ugościł naszą grupę Pan właściciel z małżonką, która akurat tego dnia miała urodziny. Pięknie potem opowiadał nam o historii założenia Winnicy, o ciężkiej pracy i o ogromnej satysfakcji. 

Było mnóstwo pytań, szczerego zainteresowania, śmiechu i zachwytu nad smakiem win.


Brakowało tylko ogniska, a było wydzielone miejsce. Następnym razem w bardziej sprzyjających warunkach. Za to pozwiedzaliśmy niemal całą okolicę. Jak okiem sięgnąć roztaczał się widok winorośli, szeregowo prowadzonych po 160 metrów każdy rząd. A potem kolejne 160 metrów i kolejne. Obszar po horyzont. Gdyby była słoneczna pogoda, obrazek byłby jeszcze piękniejszy. Nie zdajemy sobie sprawy, ile przyrodniczo cudownych miejsc jest obok nas. Wystarczy pokonać 30 km dowolnym pojazdem, i jest się z dala od miejskiego zgiełku. Puszcza mnie zauroczyła. Winnica mnie zauroczyła. Atmosfera w grupie mnie wręcz zachwyciła. Wiele osób widziało się pierwszy raz, a mimo to miałam wrażenie, jakbyśmy znali się od lat.

Ciekawe, że w takich grupach zainteresowań uczestnicy potrafią się tak pięknie komunikować.


Dzisiaj (poniedziałek 15.09), gdy piszę tego posta, jeszcze wierzyć mi się nie chce, że ta wspaniała rowerowa wycieczka wydarzyła się, że była moim udziałem. Nawet wam powiem, że mimo zmęczenia, czuję się wspaniale. Za tydzień kolejna impreza w Puszczy Wkrzańskiej, ale tym razem z ogniskiem. Byle tylko pogoda dopisała. I tym razem jadą całe rodziny. Dorośli i dzieci. I ze względu właśnie na dzieci, tempo będzie o wiele wolniejsze i więcej będzie przerw. Nie mogę się już doczekać, by zaliczyć kolejne wyzwanie. Bo dla mnie przejechanie na rowerze łącznie 50 km to wyzwanie właśnie. Przeżywam niesamowitą przygodę życia. Kiedyś zastanawiałam się, co będę robić na emeryturze. Teraz już wiem. I czuję, że żyję.

Usłyszałam, że Puszcza Bukowa pięknie prezentuje się o każdej porze roku. Nie omieszkam to sprawdzić. Jesień zaliczona.


PS - Mam kolejny cel, nauczyć się umieszczać na blogu swoje filmiki i zdjęcia z wycieczek. Już je robię, trzeba tylko je Wam pokazać.


Obraz: *Internet

H O M O wędrownikus


 Niestety przyszła pora, by oddać rower do Serwisu na kontrolne oględziny. Odstawiłam więc dzisiaj swojego smoka pod opiekę pana Tomka, który trochę się nad nim poznęca. Sprawdzi to i owo, nasmaruje co trzeba nasmarować, podkręci śrubki. Rower będzie pod jego opieką jeden dzień, czyli mam wolne od jeżdżenia. Zajmę się zatem wytyczaniem kolejnych tras przy pomocy mapy. To niezła zabawa. Zdumiewa mnie, jak można się przy tym nieźle bawić i przy okazji uczyć. Zawsze mówiłam, że żaden ze mnie harcerz. A mówiłam tak nie bez powodu. Orientacja w terenie jest dla mnie  zagwostką, z którą od lat walczę, ale na spokojnie. Teraz o dziwo idzie mi coraz lepiej. Może dlatego, że chcę? Może.

Ale nie tylko zabawę z mapą mam w planach. Wymyśliłam wycieczkę, pieszą. Wybiorę jedną z wytyczonych tras rowerowych i przejdę się po niej spacerkiem. Planowany czas to kilka popołudniowych godzin. Przeznaczę je nie tylko na spacer, ale na obiad w terenie w restauracji, która akurat jest na trasie. Już się cieszę, nie tylko ze względu na kontakt z otoczeniem, ale ze względu na zmiany, jakie zachodzą w moim życiu. Te zmiany, to WYCHODZENIE Z DOMU. Codziennie. Coraz więcej czasu na to poświęcam, kosztem książek, które jeszcze kilka miesięcy temu wręcz pochłaniałam. Teraz rośnie stos tych nieprzeczytanych, a zięć tylko kiwa głową. Również lubi czytać i rozmawiać o książkach jak ja.

Zmiany, zmiany, zmiany. Szczególnie te na lepsze. W moim życiu to nie jakiś armagedon, ale mała rewolucja, zamieszanie, do którego można się przyzwyczaić, można je zaakceptować i niemal całkowicie zmienić swój tryb życia. Z kanapowca, którym przez chwilę byłam, na osobę aktywną. W pełni tego słowa znaczeniu. Śmieję się czasami z siebie, że wychodzę z domu przed południem, a wracam przed wieczorem. Jakbym wychodziła do pracy. Reszta obowiązków domowych została temu "nowemu" podporządkowana. I jest dobrze. Żadnych zakłóceń nie ma. I już myślę nad tym, jak będzie wyglądać mój dzień zimą. Wszak zmiana pory roku może mieć wpływ na przyzwyczajenia. 

Ale nie martwię się, ponieważ jest wielu "zawodników", którzy uprawiają swoje sporty, jakie by one nie były, bez względu na porę roku. A po drugie bardzo lubię zimę i dobrze się z nią czuję. Kiedyś mówiłam, że gdybym miała okazję, to mieszkałabym w Laponii. Ze względu na aurę jaka tam właśnie panuje. Mam znajomą, która tak kocha słońce, że pół roku mieszka w Polsce, a pół roku w Hiszpanii. Może sobie na to pozwolić i jest szczęśliwa. Ja mam na odwrót. I chyba w nowym otoczeniu również byłabym szczęśliwa. W końcu po śniegu też można jeździć rowerem. Śmiałków nie brakuje. Teraz zrobię małą przerwę w pisaniu i... pójdę na ten spacer, o którym wyżej wspominałam.


Powrót i wrażenia. Leśna część parku  o zachodzie słońca wygląda jak z bajki. Jestem trochę zmęczona. Dostałam w kość. Marszowy spacer to nie jazda na rowerze. Oj nie. Piszę "marszowy", bo starałam się iść żołnierskim krokiem. Z zachowaniem prawidłowej postawy, z utrzymywaniem równego oddechu. Wykonując kroki, stawiałam stopy "pięta palce", odpowiednio napinałam mięśnie nie tylko pośladków, co powodowało płynne poruszanie się i pracę wszystkich mięśni. Ważne też było zachowanie równego tempa. I tak przez kilka godzin z krótkimi przerwami, wskazanymi przez zdrowy rozsądek. Miałam wodę i przekąski. Miałam wszechobecny tlen do dyspozycji i piękno Natury. Wszystko razem zadziałało koncertowo. 

Umysł dostał swoje i organizm dostał swoje. Zdrowe ciało zdrowy duch.

Ponieważ jak wiecie, zasady jakiegokolwiek ruchu nie stanowią dla mnie tajemnicy, bo tym zajmowałam się zawodowo, nie było mi trudno zaopiekować się sobą pod kątem pracy nad ogólną kondycją. Spacer potraktowany jako trening każdemu się przydaje. Kiedyś drwiono ze spacerów. Nie traktowano jako dyscypliny sportowej. A jest nią. Chociażby dla seniorów, dla osób cierpiących na trudność w poruszaniu się. Spacer to jedno wielkie z d r o w i e, bezcenne. I na szczęście coraz więcej Polaków to dzisiaj rozumie. A rowerzystów ilu dzisiaj widziałam, nie widziałam za moich czasów. Bo rower nie był tak popularny jak jest dzisiaj. Ludzie potrafią jeździć nawet późnym wieczorem.

Nie siedzą w domach przed telewizorami, tylko wychodzą do parków pobiegać, pojeździć, pospacerować. Coś wspaniałego. I jestem jedną z nich. Buduje mnie to i motywuje. Namawiam do regularnych spacerów. Namawiam do aktywnego stylu życia. Każdego. Bo RUCH to ZDROWIE, RUCH to ŻYCIE. Jest już 20:15, za oknem ciemno, kończę więc pisać, bo znowu się rozgadałam.  


Obraz: *Internet

FASCYNACJA T R W A


Moją lekturą od pewnego czasu są książki i przewodniki drukowane dotyczące turystyki rowerowej w Polsce. Należy obowiązkowo przyznać, że ta dziedzina bardzo prężnie rozwija się. Budowane są trasy i szlaki rowerowe. Widzę to po swoim mieście, w którym regularnie przybywa tras rowerowych. Każdy może z nich korzystać bez względu na stopień zaawansowania.  Wszak chodzi o aktywny wypoczynek połączony z poznawaniem bliższych i dalszych okolic miejsca zamieszkania. Na teraz interesuję się krótkimi dystansami, ale z czasem, gdy kondycja będzie lepsza i gdy zdrowie pozwoli, ilość kilometrów pod kołami będzie się zmieniać. Tak więc książki i przewodniki o powyższej tematyce są nieocenioną pomocą.

Przypomniałam sobie dzisiaj swojego trenera, który zawsze powtarzał, że dla prawdziwego sportowca pogoda nie ma znaczenia, szczególnie niesprzyjająca. Kiedy przychodził czas zawodów, mogło być różnie, ważne by tylko nie padał deszcz. Tego nikt z zawodników nie lubił. To było dawno temu. Teraz, wspominam tamte czasy, trenera i jego nauki. A powodem tych wspominek jest chwiejna pogoda, która dzisiaj przeszkadza mi w moich rowerowych planach. Dawno już nie jestem zawodniczką, ale chcę tak jak kiedyś być zdyscyplinowaną. Przeszkadza mi w tym deszcz. Jako dziecko latałam po kałużach. Jako nastoletnia dziewczyna, obozowiczka włócząca się po górach w ramach narzuconych treningów, chodziłam boso po asfaltach i innych ścieżkach, skąpanych w strugach deszczu.

I było fajnie. Teraz nie jest fajnie, bo nie lubię moknąć. Dlatego tak wkurza mnie deszcz. Bo nie mogę wychodzić na rower. Nawet piechurów nie widać. Przestałam być zawodniczką, za to stałam się strasznie wygodną emerytką. Lubię przemieszczać się z miejsca na miejsce, chciałabym robić to codziennie. Nie mogę, bo... pada deszcz. Zatem przy pomocy świetnej mapy zajęłam się planowaniem. Każdy wyjazd planuję ze szczegółami, za każdym razem staram się wytyczać inną trasę, za każdym razem odkrywam też coś nowego, i za każdym razem cieszę się z tego jak dziecko. Ogarnęło mnie rowerowe fiu bździu. Same widzicie, że mój kolejny tekst dedykuję mojej fascynacji. Nie wiem dokąd doprowadzi mnie ta rowerowa faza, ale nie martwię się tym.

Na razie każda moja wycieczka obliczana jest na 2-3 godziny, w tym czasie przejeżdżam około 20-25-30 km.(różnie to bywa) spokojnym tempem. Nigdzie się nie śpieszę. Nawet są momenty, kiedy zsiadam z siodełka i prowadzę rower, by "rozprostować nogi". A tak naprawdę by odpoczęły pośladki, bo jednak jeszcze nie są przyzwyczajone do siodełka. Idę więc sobie spacerkiem, obserwuję ludzi, albo sprawdzam w telefonie trasę. Czyli zachowuję się jak klasyczna początkująca. Marzy mi się dłuższa wycieczka, taka z miasta do miasta, albo miasteczka, albo nawet do pobliskiej wsi, by zobaczyć, czy mogę pozwolić sobie na więcej. Zaplanowałam taką wyprawę, ale nie jestem jeszcze na nią gotowa. Jak będę, opiszę ją na blogu.

Wyrwanie się poza granice miasta wymaga porządnego przygotowania. Zdaję sobie z tego sprawę. Czytam więc na ten temat, a niektóre pomysły i propozycje już realizuję, by nie marnować czasu. Wszystko jest tu ważne, kondycja, rower, części zapasowe w razie "W", bagaż, a nawet pogoda. Myślę też o nauczeniu się wymiany opony. Czynność ta nie wymaga dużej siły, ale wiedzy i zręczności już tak. Mam kogoś, kto może mi w tym pomóc. To już coś. Muszę też liczyć się z niespodziankami na drodze. Skoro więc myślę o takich sprawach, świadczy to o tym, że tryby mojej rowerowej przygody ruszyły z tempa. Nie ma już odwrotu. Pociąga mnie rowerowa turystyka i z tego powodu przeżywam emocjonalną huśtawkę. Od niepokoju, po ciekawość i ekscytację.

Przyznaję, lubię to uczucie. Jestem przekonana, że obawy i wątpliwości znikną, gdy nabiorę większego doświadczenia w tej dziedzinie. Myślę, że z każdym następnym kilometrem będzie łatwiej. Już czuję w zasięgu ręki tę przestrzeń, ten przysłowiowy wiatr we włosach. By tego doświadczyć, wystarczy wsiąść na rower i pojechać przed siebie. Gdybym mogła stałabym się prawdziwą rowerową podróżniczką. Ponieważ nie mogę, organizuję sobie wycieczki zgodne ze zdrowym rozsądkiem. Nie pojadę wprawdzie do Egiptu, jak kiedyś marzyłam, ale mogę pojechać do miasteczka, w którym mieszkali moi rodzice. Odległość - 40 km. w jedną stronę. Najwyżej wrócę pociągiem. Albo... przenocuję tam w hotelu i wrócę do domu na kołach. 

To by była niesamowita przygoda. Chyba przygoda życia. Siedemdziesiątka na rowerze. A dokładniej mówiąc, siedemdziesiątka na poważnej rowerowej wyprawie. Jak na siedemdziesiątkę, oczywiście. Powiem Wam, że powoli odkrywam w sobie coś dotąd nieznanego. Nie potrafię tego nazwać. Ale to coś, co mnie pcha do przodu. Coś, czego wcześniej we mnie nie było. Nie wyjaśnię Wam tego, bo samej sobie nie potrafię wyjaśnić. Czuję jednak, jak silnie to we mnie tkwi. Mówi się, że do odważnych świat należy. Może czas sprawdzić, czy jestem odważna. Czy jestem odważna na tyle, by słowa zamienić w czyn. Może to o to chodzi. Naprawdę... sama jestem ciekawa. 

MOJE MOTTO: MASZ NOWY CEL PRZED SOBĄ, TO ZNACZY ŻE ŻYJESZ


Obraz: *Internet

M A R Z E N I E


Kto nie ma marzeń. Każdy z nas je ma. Są te łatwe do zrealizowania i trudne, nad którymi długo się myśli. Bywają takie, które z różnych powodów są nieosiągalne. Pozostają więc tylko marzeniem. Miałam kiedyś takie, z czasów młodzieńczych. Wyjazd do Egiptu. Właśnie tam, ponieważ pociągała mnie i fascynowała historia tego kraju. Ile książek się naczytałam na ten temat i ile filmów naoglądałam, wiedziała np. moja Mama, bo wciąż goniła mnie, bym wreszcie zgasiła światło. Gasiłam światło, ale czytałam dalej pod kołdrą w świetle latarki. Mama i tak wiedziała, że dalej czytam. Jak to Mamy. Nie zrealizowałam tego marzenia, nie byłam w Egipcie ani razu. Ale inne będące w zasięgu mojego portfela zostały zaliczone.

Dzisiaj, kiedy od ponad dwóch miesięcy mam swój rower, zdałam sobie sprawę, że jest on moim marzeniem samospełniającym się. Ot wyszło niechcący, że go kupiłam. Powód był raczej przyziemny, miał "kto wozić" moje zakupy. Ale wiecie jak to jest, apetyt rośnie w miarę jedzenia. Nie wystarczała mi już rola wielbłąda, potrzebny był mi transporter. No i mam - dwa w jednym. Zdałam też sobie sprawę, że oto spełniam marzenie, o którym wcześniej w ogóle nie myślałam. Z braku czasu z wiadomych względów, świat na co dzień oglądałam albo zza jakiegoś okna, albo na filmach. Teraz z powodu roweru jestem w środku tego świata. Małego, bo lokalnego, ale lepsze to niż pejzaż z okna. Na odległość świat wygląda inaczej, w bezpośrednim kontakcie inaczej. 

Migawki filmowe albo internetowe wydawały się takie piękne, że aż nierealne. Mam teraz okazję namacalnie sprawdzać rzeczywistość. Czy jest prawdziwa. Zatem to, co kiedyś było obrazkiem, stało się prawdziwe i można tego dotknąć. To co, cały czas żyłaś w zamknięciu? - spyta ktoś. Nie, oczywiście że nie, odpowiem. Wycieczki, obozy turystyczne, obozy treningowe w plenerze, ogniska i inne takie imprezy, bywały moim udziałem, ale to było dawno temu. A ja mówię o czasie tu i teraz. Bo tu i teraz, będąc na emeryturze, mam chrapkę na spełnianie marzeń innego rodzaju. Tamten mój kontakt ze światem był, że tak powiem, obowiązkowy. Ten jest świadomy i tylko dla mnie. Tylko dla mnie. Czujecie różnicę? 

Teraz słońce wschodzi jakby inaczej. Świat w jego promieniach wygląda inaczej. Dzisiaj zauważam drobiazgi, których kiedyś nie widziałam. Dzisiaj świat wygląda jak bajka, kiedyś był dla mnie zwyczajnym widokiem. Dzisiaj wiem, że to też i moja bajka. Stoję sobie z rowerem, moim nowym przyjacielem, na małej polance i patrzę w niebo, słucham odgłosów Natury. Trele ptaków, szum liści, zapach, atmosfera. Docierają do mnie bezpośrednio i cieszą mnie jak nigdy wcześniej. Jakieś dziwne kropelki unoszą się w powietrzu jakby nie było grawitacji. Słońce takie gorące, a jakie ciche. I te dyskretne bzyczenie owadów. Aż usiadłam z wrażenia, że to wszystko tak na mnie działa. Wzruszyłam się nawet.

Czegoś podobnego dawno nie przeżywałam. Nie przeżywałam, bo w życiu dorosłym nie miałam na to czasu. Nie miałam czasu na świat. Dlatego teraz, skoro już ten czas mam, zaczęłam się starać by go poznać. By go poczuć. By w nim być. Tam, na tej pachnącej polance, poczułam się jego częścią. Dosłownie. Poczułam tego świata niezwykłość. Poczułam też, że właśnie to jest moim marzeniem - poznawanie świata. Mojego lokalnego małego świata. A rower stał się moim środkiem do celu. Zrobiłam bardzo ważny krok do przodu i nieważne, że wkrótce może okazać się on większy ode mnie. Mogę się potknąć, mogę nabić sobie guza, ale zacisnę zęby i pojadę dalej. Przekonuję się na gorąco, że w zakresie swoich możliwości, spełniam właśnie swoje marzenie. 

To piękne, że mogę robić właśnie to. A mogę, bo było ono na wyciągnięcie ręki. Było tam zawsze, było tam gdzie skończyła się wymówka, jest tam gdzie zaczęło się działanie. Już czuję się wybrana. Ale to nie wystarczy. Wiem, że trzeba być konsekwentną i wytrwałą. Będę. Bo warto. A warto, bo wyszłam z domu. Dzisiaj siedziałam na polance w lokalnym parku, jutro mogę siedzieć na podobnej, ale np. 100 km dalej od domu. To wcale nie tak daleko. Jasne, że nie od razu i nie bez wysiłku będę kontynuować realizację tego marzenia. Wiem, że ta polanka gdzieś tam jest, że nie ucieknie mi, że na mnie czeka. Wszystko w swoim czasie, prawda? 

Dużo się zmieniło. Od okna, przez które patrzyłam na świat do teraz, kiedy bezpośrednio mam z nim do czynienia. Wiem też, że mogę więcej. Nie muszę zachwycać się widokiem, mogę nim żyć, i nie jest to tylko sen. A ja mam wielką ochotę zgubić się w tym moim na razie lokalnym świecie.


Obraz: *Internet