P R Z E R W A

 


Dzień Dobry Kochani!

Jak zauważyłyście/zauważyliście, zrobiłam sobie przerwę od prowadzenia blogów. Musiałam. Informowałam Was, że moje oczy co jakiś czas potrzebują odpoczynku od wszelkich medialnych ekranów i od jaskrawych świateł. Taki moment teraz właśnie trwa i potrwa jeszcze około dwóch tygodni. Przepraszam Was za to. 

Ż Y C Z Ę  WAM UŚMIECHNIĘTYCH I POGODNYCH DNI!

Do zobaczenia niebawem. Pozdrawiam s e r d e c z n i e...

Obraz: *nternet 

Ż Y C I E w pojedynkę


Wielokrotnie słyszałam różne opinie na temat życia we dwoje i wielokrotnie reagowałam po swojemu na każdą z nich. Inaczej mój osąd wyglądał, gdy byłam młodą dziewczyną marzącą skrycie o pierwszej miłości. Inaczej patrzyłam na świat, gdy byłam już wieloletnią mężatką z dwojgiem dzieci i domem na głowie. Jeszcze inaczej temat ten wygląda z pozycji zdobytego doświadczenia życiowego swojego i cudzego. Wśród koleżanek mających podobny status, ani jedna nie wykazywała chęci wprowadzenia zmian w swoim życiu tłumacząc, że tkwi w takim czy takim małżeństwie dla dobra dzieci. Wówczas i ja nie inaczej tłumaczyłam sobie i światu ten stan. Nie przychodziło mi do głowy, by cokolwiek zmienić. Wszak wychowałam się na opowieściach o dwóch połówkach jednego jabłka, przerabiałam w szkole "Romea i Julię" i inne podobne historie o miłości. 

Jako młoda i pierwszy raz zakochana dziewczyna przerobiłam szczęście, namiętność i wstrząs zawodu, a w  dorosłym życiu, żeby nie było za różowo, doświadczyłam wręcz totalnego otrzeźwienia. Myślałam sobie wtedy, że potrzeba wyjść za mąż, by odkryć i drugą stronę medalu. Tak jak dzieci prędzej czy później wyrastają ze Świętego Mikołaja, tak ja wyrosłam z legendy romantycznej jednej jedynej prawdziwej miłości. Zauważyłam, że ma ona wiele twarzy. Że druga strona przybiera w danej chwili tę, która bardziej pasuje. Były kłamstwa i obietnice. Były awantury i cisza. Był gniew i bezsilność. Wszyscy to znamy. Nie ma osoby po obu stronach, która uczciwie by powiedziała, że jej miłość przebiegała bezkonfliktowo. Człowiek jest niezwykle słabą istotą. Mało odporną na przeszkody, jakie stawia los i jakie stawia sam sobie.

W wielu sytuacjach poddajemy się i odchodzimy, uciekamy od kłopotów. Jeżeli miłość można w ogóle nazwać kłopotem. Każdy chce być kochany, a nie potrafi sobie z tym poradzić. Z różnych powodów. Najczęściej dlatego, że tak do końca, tak naprawdę nie potrafimy zaakceptować charakteru drugiej osoby. Dobieramy się w dziwaczny sposób. Zauroczenie jest tak czasami silne, że nie myślimy zdroworozsądkowo. Nie zauważamy negatywności. Wydaje się nam, że kochamy tak mocno, że nic trwaniu tej miłości po wsze czasy nie zaszkodzi. Naiwne? Jak świat długi i szeroki, wszędzie zakochani ludzie popełniają te same błędy. Cierpią przez to, a ich miłość wystawiana jest na ciężką próbę. To jest niezła szkoła przetrwania. Kto przetrwa, idzie dalej. Kto polegnie, jeszcze przez długi czas przerabia błędy. 

Jest też tak, że po porażce niektórzy się za przeproszeniem otrzepują i zaczynają rozglądać za kolejnym obiektem westchnień. Kiedyś, jedna z moich sąsiadek została wdową. Nie minęło pół roku, a już znalazła sobie kandydata na drugiego męża. Nie krytykuję, zaznaczam to, bo wiem, że tak robi wiele kobiet. Nie potrafią żyć w pojedynkę. Mówią, że gdy są same, nie czują się w pełni człowiekiem. Długo to tłumaczenie nie trafiało do mnie. Chyba i dzisiaj wydaje mi się dziwne. Człowiekiem się jest i to wartościowym, czy to żyjąc we dwoje, czy w pojedynkę. Tyle. I jeszcze jedno - dlaczego tylko kobiety tak mówią? Mówi się jeszcze, że człowiek jest zwierzęciem stadnym, że do życia potrzebuje partnera/partnerkę. Zgoda, skoro świat tak się poukładał. Wychowałam się w takim, więc nie neguję.

Jednak nie przeszkadza mi widok osoby preferującej bycie singlem. To, że ktoś żyje w pojedynkę, nie jest dla mnie skreślony. Nie oznacza to, że jest samotny/a, że jest mniej wartościowy/a, że nie wzbogaca go/ją życie tak, jak wzbogaca innych. Co różni obie strony? To, że w świecie tak szczególnie dzisiaj nieprzyjaznym dla kobiet, życie w pojedynkę jest pułapką społeczną wyłącznie dla kobiet. Nawet w tej dziedzinie dochodzi do społecznych podziałów. Coś, co dla mnie jest nie do przyjęcia. Taka postawa moim zdaniem sprawia, że kobiety są jakby niegodne większej uwagi, a to kobiety ciężko obraża. Tak myślę, nic na to nie poradzę. Nie ma, powtarzam, nie ma mojej zgody na obniżanie wartości kobiety tylko dlatego, że nie jest z kimś związana. 

Stawiam tezę, że światu należy się od nas wielkie i głośne "NIE", wobec takiego stawiania sprawy.

Jak świat istnieje, kobiety nigdy nie odgrywały w nim wiodącej roli. Musiały się mocno napracować, by chociaż zostały zauważone. Mimo XXI wieku, mamy marne szanse na coś "grubszego", jak choćby aborcja czy równouprawnienie w pełni tego słowa znaczeniu. Mimo, że od zarania dziejów udowadniają jak są silne i zaradne życiowo, na mężczyznach nie robi to wrażenia. Z wysokości statusu i swojej źle pojmowanej męskości nie zauważają, jacy są śmieszni lansując taką postawę. Słowo >patriarchat< mają wyryte dłutem na czołach (są wyjątki). Mimo, że XIX-wieczny romantyzm rozhulał się nie tylko na salonach ile wlezie, nie pomogło to kobietom, bo znowu i zbyt szybko do głosu doszły hasła, zwracające mężczyznom chwilowo zachwianą główną rolę. Historia coś o tym wie. 

Mimo wzlotów i upadków na tym polu, wciąż dzisiaj wśród większej części społeczeństwa obowiązuje stereotyp tzw. męskiej opiekuńczości. Kobieta musi wierzyć mężczyźnie, że "będzie jego jedyną, że będzie ją kochał, że nigdy już nie będziesz sama". Nieważne, że to kłamstwo. Idzie ono na jakiś czas do lamusa, ponieważ silniejsza jest potrzeba przeżycia pierścionka zaręczynowego, ślubu, białej sukienki, wesela organizowanego z całą pompą i tej zwyczajowej otoczki, tego świętego w niektórych regionach rytuału, bo wszystko to warte jest ryzyka. Dzisiaj bardziej niż kiedyś opłaca się mężczyznom żenić. Lat temu ileś, małżeństwo było umową zawieraną za morgi, dzisiaj zaś wystarczy fałszywa obietnica. Jednak świat idzie do przodu, a wraz z nim zmienia się podejście do trudnych obyczajowo tematów. 

Nie po cichu, a głośno mówi się o związkach partnerskich. Kiedyś dziewczyna, która nie wyszła za mąż zostawała starą panna. Dzisiaj taka dziewczyna to singielka. Dzisiaj starsza kobieta żyjąca bez mężczyzny, jest starszą kobietą żyjącą bez mężczyzny. Żadna to sensacja. Żaden to powód do obraźliwego traktowania i sekowania takiej osoby. Podoba mi się powiedzenie - "żyj i daj żyć innym". Nie po twojemu, a po swojemu. Cieszy mnie bardzo, że choć część kobiet bez oporów dostrzega dzisiaj własną wartość bez względu, czy żyją w związkach, czy są same. Przecież wiele z nich żyje w pojedynkę z wyboru. Tak samo jak te "związkowe" robią kariery, zdobywają doświadczenia życiowe i zawodowe, wiedzą co znaczy satysfakcja. Są spełnione, zadowolone z tego co osiągnęły i radzą sobie doskonale. Bez drugiej osoby/towarzysza życia.

Nie jestem zdeklarowaną feministką. Nic z tych rzeczy. Uważam tylko, że absolutnie każdemu należy się miejsce na tym wielkim pięknym świecie, i godne życie, bez względu na płeć. Chcę też zwrócić uwagę na jakże krzywdzące kobiety myślenie, wciąż tu i tam obowiązujące, że to one same zgadzają się na status quo. Nic podobnego! Po prostu są kobiety, które chcą być paniami swojego losu. 

Osobiście mam wielki szacunek do tych kobiet, bo dają radę mimo kłód rzucanych im pod nogi, mimo odwiecznego błędnego myślenia, że ich życie nie ma sensu bez mężczyzny.


Obraz: *Internet *Pinterest 

W A R T O rozmawiać o Kulturze


Zdarza mi się, że gdy podczas rozmowy pada słowo >kultura<, od razu myślę o twórcach, animatorach, działaczach kulturalnych, aktorach i innych artystach związanych z kulturą, dbających o jej twarz i kształt. Wyobrażam sobie wtedy, że każdy przedstawiciel wyżej wymienionej "działki" kulturalnej ma niezwykle szerokie spektrum do działania. Każda z tych osób robi swoje. Niemal każda z tych osób mniemam, że poczuwa się (a przynajmniej powinna) do odpowiedzialności za jakość kultury w miejscu gdzie przebywa i pracuje. Jako odbiorca i fanka Kultury przez duże "K", jestem świadkiem tego, jak niektórzy wybitni przedstawiciele tego środowiska rozwijają kulturę poprzez chociażby rozwijanie swojego warsztatu i poprzez rozwijanie na tym polu własnych/osobistych marzeń. 

Tak jak autor książek lansuje tę dziedzinę kulturalną poprzez spotkania z czytelnikami, czytając im fragmenty swojego dzieła/utworu, tak aktor np. na podobnych spotkaniach/wywiadach TV opowiada o sobie, o swojej karierze uwidaczniając jak olbrzymi wkład czyni w kulturę swoją pracą. Tak jak dyrektor danego Teatru rozwija swoją placówkę, poprzez regularne przedstawianie kolejnych sztuk, tak samo czyni dyrektor Filharmonii, organizujący wspaniałe koncerty, na których występują wspaniali artyści. Inicjowanie spotkań, opisywane w miesięcznikach i omawiane w TV recenzje na temat kulturalnych wydarzeń, informacje uczulające np. turystów na miejsca warte odwiedzania, nagłaśnianie nawet tych mniejszej rangi wydarzeń, jak czytanie Poezji znanej lub nieznanej poetki/poety, to wszystko ma ogromne znaczenie dla społeczności.

To wszystko sprawia, że zainteresowanie obywateli kulturą, wciąż znajduje się na wysokim poziomie. W niektórych miejscach (większych miastach) nawet na bardzo wysokim poziomie. Ponieważ jest taka potrzeba. Gdy co jakiś czas dochodzi do spektakularnego wydarzenia kulturalnego, tłumy walą drzwiami i oknami, a przedstawienie trwa do wyczerpania biletów. Bywało tak, że jedna sztuka odtwarzana była przez kilka lat. Podoba mi się też to, że niektóre Teatry zapraszają do współpracy aktorów i artystów zatrudnionych gdzie indziej. Jest wtedy okazja poznać bliżej sławną/ulubioną osobę, którą poznać bliżej, wcześniej nie było okazji. Lubię też siedzieć w zacisznym lokaliku i popijając kawę, być niecałe trzy metry od autora i słuchać jak czyta swoje wiersze.

Obcowanie z Kulturą twarzą w twarz jest niesamowitym przeżyciem. To jak spotkanie z wszechświatem i jego ogromem, w który można się choć na chwilę zanurzyć. To przeżycie, które zostaje ze mną na długo, i które wywiera na mnie ogromny wpływ. Takie chwile nazywam dobrem wspólnym. Uważam, że do tego dobra każdy z nas ma niezbywalne prawo. Uważam też, że wprawdzie Kultura nie załatwia naszych problemów, to chociaż w jakiejś mierze załatwia nasze emocjonalne potrzeby. Jest człowiekowi niezbędna do życia. Obcowanie z nią czyni nas lepszymi, w dobrym i pełnym tego słowa znaczeniu. Wiem, że nie każdy może zostać dyrektorem Teatru, reżyserem, aktorem, pisarzem, poetą. Bo dobry przedstawiciel Kultury musi mieć to "coś", co go wyróżnia z tłumu, co sprawia, że jest kimś niezastąpionym.

Uważam jeszcze, że żeby budować dobrą Kulturę, należy opierać się na wartościach. Między innymi na szacunku do siebie, do odbiorcy, do miejsca gdzie się pracuje, do tradycji i do ludzi z którymi tę Kulturę się tworzy. Dzięki Kulturze mamy okazję i możliwość do spotkań i do rozmów, o niej i nie tylko o niej. Mamy okazję i możliwość poznawania coraz to nowszych trendów. Dzięki Kulturze uczymy się samej kultury w każdym jej wymiarze. To piękne. A jej indeks wartości słusznie zaczyna się od wzajemnego szacunku i dialogu. To wyjście do poznawania, kontaktu, konsultowania opinii, słowem to wyjście do obcowania i wspólnego cieszenia się uczestnictwem w wydarzeniu. Ktoś niedawno pięknie ubrał w słowa kontakt z Kulturą - to "inwestowanie w Kulturę przekłada się na dobrostan lokalnych społeczności".

Jednak zwrócić uwagę należy na zjawisko niszczenia kultury, do którego dochodzi w wielu miejscach. A dzieje się to za sprawą podejmowania nieodpowiedzialnych decyzji przez osoby, które nie mają pojęcia, jaką krzywdę samej Kulturze czynią. Na przykład wyburza się budynek o wartości historycznej (zabytek), a w jego miejsce buduje się wielkopowierzchniowy sklep. Albo, zabrania się wystawiania sztuki w pewnym Teatrze, bo jest politycznie niepożądana. Albo, wycofuje się pewne tytuły tłumacząc opinii publicznej, że są już "przeterminowane". Albo, wycofuje się finansowanie danej placówki kulturalnej, bo jakiś minister uważa, że to wyrzucanie pieniędzy. Takich działań jest cała lista. I nikt nie kwapi się wytłumaczyć, jaki jest prawdziwy powód takich działań. No Ludzie!

Dlatego Kultura powinna być apolityczna. Powinna żyć własnym życiem i powinna być finansowana bez oporów. Bo jest to dziedzina bezcenna dla nas. Kiedyś ośmielano się palić książki. Dzisiaj ośmielają się burzyć, by ktoś zarobił na tym ciężki szmal. Doszło do tego, że Kultura stała się przedmiotem, o który można się do woli targować. Kultura to nasze dziedzictwo, które wymaga większej troski ze strony decydentów. Dyrektorzy, aktorzy, inni działacze kulturalni, a nawet społeczność, nic sami nie zrobią, bo nie ma woli politycznej. Decydenci traktują Kulturę jak podrzucone dziecko do "okna życia". Czy wiecie z imienia i nazwiska, kto jest teraz ministrem od Kultury? Przyznam, że nie wiem/nie pamiętam.

W wielu miejscach w Polsce odbywają się na ten temat debaty. Pogadają, pogłówkują i... rozchodzą się każdy w swoją stronę. Temat ulega zapomnieniu na jakiś czas. I tak do kolejnego spotkania. Wniosek - jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Stara wymówka jak świat. Nie mówię, że to a l a r m. Jednak coraz częściej słyszy się tu i tam, że polska Kultura jest zagrożona. Jest zagrożona i to jest fakt, ponieważ otwartym tekstem mówią o tym sami zainteresowani. Mówią, ale póki co, nic z tym nie mogą zrobić. Zatem cieszmy się nią póki możemy, kochajmy ją, bo tak szybko kurczy się jej zasób.

O POLSKIEJ KULTURZE I O JEJ KONDYCJI, TRZEBA MÓWIĆ G Ł O Ś N O I CORAZ CZĘŚCIEJ!


Obraz: *Internet 

BIEDNEMU wiatr w o c z y


"Bieda, ubóstwo - pojęcie ekonomiczne i socjologiczne opisujące stały brak dostatecznych środków materialnych dla zaspokojenia potrzeb jednostki, w szczególności w zakresie jedzenia, schronienia, ubrania, transportu oraz podstawowych potrzeb kulturalnych i społecznych. Ubóstwo stanowi zagrożenie dla realizacji celów lub zadań życiowych. (…) 

Kategorie ubóstwa: absolutne, względne, subiektywne, ustawowe" - Wikipedia

Po temacie widać, że jest szeroki i głęboki jak rzeka. Wiadomo, że osobom biednym ekonomicznie jest trudniej, niż osobom dobrze sytuowanym, uprzywilejowanym, którym z tego powodu jest łatwiej w życiu. Wiadomo też, że i jedna i druga strona narzeka, że ma za mało, jednak powody tych narzekań mają inne podłoża. Biedny chciałby, by wreszcie starczyło mu do pierwszego. Bogaty chciałby, by być jeszcze bardziej bogatszym. Biedny za to że jest biedny, wini za to los, bo rozkłada niesprawiedliwe karty. Bogaty, możliwe że wini samego siebie, za wciąż za małą inicjatywę i za mały spryt do powiększania majątku. Cokolwiek tu napiszę, jedno jest pewne, że wspólnym mianownikiem w lansowaniu takich postaw, jest cecha narzekania. Polacy lubią narzekać i zrobili sobie z tego jakże wygodną "kulturę".

Lubią narzekać, bo mają wtedy duże poczucie społecznej więzi. Przynajmniej tak mówi Psychologia, rozkładająca na części pierwsze nasze cechy narodowe. Ktoś, kto sobie regularnie wmawia, że jest biedny, poszukuje w ten sposób pocieszenia we własnych oczach. No cóż, jest biedny i nic na to nie poradzi. Akceptuje stan rzeczy i... narzeka dalej. Nie robi nic, by ten stan rzeczy zmienić. Pozostaje biedny, bezradny i czuje się usprawiedliwiony, wszak to nie jego wina, że tak jest. Nie przyjdzie takiemu do głowy, że może to zmienić, że tylko on ma na to wpływ. Wystarczy się wysilić. W jego życiu nic nie stoi na przeszkodzie, by móc nauczyć się odróżniać sprawy na które ma się wpływ, od spraw na które nie ma się wpływu. Wystarczy wyjść z tej skorupy niemocy.

Ktoś powie, że łatwo mi tak mówić, bo czasami tak się składa, że z jakiegoś powodu żadną siłą nie da się wyjść z tego zaklętego/przeklętego koła. Pewnie że tak bywa. Jednak tkwienie z uporem maniaka przy swojej tezie, również niczego nie zmieni. Można by tak przerzucać się argumentami w nieskończoność. Tylko, czy takie przerzucanie się nie umniejsza czasem poczucia własnej wartości? Nie potwierdza własnej nieskuteczności? Nie pozbawia pozytywnego myślenia? Nie ma wpływu na samopoczucie? Emocje? Człowiek na swoje nieszczęście ma tę zdolność, że szybko przystosowuje się do rzeczywistości. Nawet tej niechcianej. Szybko ją akceptuje. W niektórych przypadkach mówi się, że osoby dotknięte biedą lubią być biedne, bo dopiero wtedy są zauważalne. Ciekawe podejście, co? 

Czy powyższe to prawda, czy jednak fałszywe założenie? Uważam, że takie osoby same są sobie winne, ponieważ zamiast działać, wolą narzekać. Proszę zauważyć, ile osób wręcz dziedziczy biedę. Dlaczego? Bo nie chce im się wykonać jakiegokolwiek wysiłku, by zmienić swoje życie na lepsze. Wolą "nie mieć na to wpływu", niż zaryzykować i przekonać się na własnej skórze, czy dadzą radę. Przecież wysiłek, to takie nieprzyjemne zajęcie. Znam takie przypadki ze swojej działalności charytatywnej. Widzę, jak bardzo ludzie są niewydolni. Jak bardzo nie wierzą we własne siły. Wolą przyjść i upomnieć się o pomoc, niż trochę popracować nad sobą. Taki przypadek - "Pani da pięć złotych". "Dam, jak pozamiatasz mi podwórko". Co widzę? Widzę wzruszenie ramion i odejście przegranego wkurzonego człowieka. 

Wierzcie mi, wiele jest takich przypadków. Czasami się złoszczę, że tym ludziom w głowach się poprzewracało. Nic od siebie nie chcą dać, ale żądają, a potem są wściekli na cały świat, że tego nie otrzymują. Niemal każde takie podejście kończy się niepowodzeniem. Mam wrażenie, że taka postawa jest JUŻ wyuczona. To zniechęca wiele osób, które nawet byłyby chętne pomóc. Ale widząc bezprzykładną postawę, nie reagują. Ta bezradność życiowa, zwana też nieudacznictwem życiowym, jest niebezpieczna. Bo prowadzi do szeroko zakrojonej znieczulicy, która już jest aż nazbyt widoczna. Nie obchodzi nas, dlaczego ten człowiek jest biedny. Wiemy, że początek zawsze jest taki sam. Dom rodzinny, rodzice, atmosfera, patologia, nadopiekuńczość, albo jej całkowity brak. To procentuje. Z dziecka wyrasta dorosły nieprzystosowany do twardego życia.

Płodzi potem taki kolejne pokolenia nieudaczników, na wzór i podobieństwo własnego domu rodzinnego. Jest tak, ponieważ takie osoby nie znają innego wzorca. I nie wysilają się, by własnym dzieciom stworzyć elementarną możliwość wystartowania w życie, by być przygotowanym na nie. I tak dalej. Jak w łańcuchu pokarmowym. Na świat przychodzą potomkowie, mający wpojony w geny, już gotowy światopogląd i gotowe życiowe przekonania. Nie ma więc mowy o jakimś doskonaleniu się. Nie ma mowy, ponieważ aby było, ktoś musi sam tego chcieć. Z różnych powodów ktoś mówi, że jest biedny. Z różnych powodów jedni mówią tak o drugich. Dzieje się tak, gdy widzimy bezdomnego, gdy widzimy źle traktowane dziecko, gdy ktoś bankrutuje, traci majątek z powodu powodzi, albo innego kataklizmu. 

O sportowcu kibice mówią "oj jaki on biedny", gdy nie uda mu się ustanowić kolejnego rekordu, na który tak liczyli. Przykłady lecą jak z przysłowiowego rękawa. Powiedzenie to obowiązkowo występuje w każdej sytuacji. Oj jaki on/ona biedny/biedna, bo ma do szkoły pod górkę. Mówi się też - "Czemuś biedny? Boś głupi". Mamy w Polsce dużo takich powiedzeń, przysłów. Stały się niezbywalną częścią naszej narodowej tożsamości. W większości przypadków wywodzą się one z wierzeń, zabobonów, obyczajów i tradycji. Przekazywane z pokolenia na pokolenie, są swego rodzaju mądrością i tradycją narodową. A powstały z obserwacji życia i jak widać, ich potencjał wciąż z powodzeniem jest wykorzystywany.

Dlaczego więc "biednemu zawsze wiatr w oczy"? Możecie Drodzy szerzej się na ten temat wypowiedzieć?


Obraz: *Internet 

Szczerość? A może uprzejmość?


Muszę powiedzieć, że na ostatnim moim spotkaniu z dziewczynami było bardzo gorąco. Nic tego nie zapowiadało. Jednak dwa jakby nieopatrznie rzucone słowa klucze wywołały istną lawinę opinii. Przytaczane były one na bazie osobistych i cudzych doświadczeń. Każda historia na swój sposób była ciekawa. Spotkanie to poruszyło mnie do tego stopnia, że zdecydowałam po krótce opisać o co chodziło. A chodziło o: SZCZEROŚĆ i o to, czy warto być MIŁĄ. Zaczęło się od tego, że jedna z nas opowiedziała, co się jej niedawno przytrafiło. Znalazła się niechcący w zabawnej sytuacji. Spacerując w okolicy swojego domu natknęła się na znajomą mieszkającą kilka domów dalej. Są takimi znajomymi na "dzień dobry". Ale tym razem owa znajoma zatrzymała się i zagadnęła moją koleżankę, że ostatnio bardzo dobrze wygląda. 

Ni z tego ni z owego nawiązała się między nimi rozmowa, którą koleżanka oceniła jako bardzo miłą. Zadowolona zdała nam o tym relację dodając od siebie parę słów. Zapytała na koniec, czy naszym zdaniem owa znajoma nie okazała się dla Niej nazbyt uprzejma. To nie uprzejmość, a szczera prawda, padło ze strony innej koleżanki. Rzeczywiście, zgodziłyśmy się, szczera prawda, ponieważ od dłuższego czasu i my zauważyłyśmy ogromną zmianę w naszej koleżance. Zmianę na lepsze. Co nieśmiało wcześniej Jej o tym powiedziałyśmy. Okazało się, że to zdarzenie stało się jakby kijem wsadzonym w mrowisko. Rozgadałyśmy się na całego, co to w ogóle znaczy być miłym, uprzejmym, czy szczerym do bólu. Nasze języki rozwiązały się również za sprawą bardzo dobrego wina, które z przyjemnością sączyłyśmy tym razem.

No więc - bycie szczerą, bycie miłą, czy bycie uprzejmą. Czy to nie wszystko jedno w życiu? - rozkręca dyskusję jedna z nas. Zważywszy, że owe określenia mają niby podobne znaczenie(?). W sumie ważne jest przecież, by nie urazić drugiej osoby, by swoją odpowiedzią czy reakcją nie wywołać u niej nieprzyjemnego uczucia. Bycie szczerą do bólu czasem jest zasadne, a czasem nie jest. Bycie miłą, zazwyczaj jest podpadające dla drugiej strony i traktowane z pewną rezerwą. Bycie uprzejmą, może, ale też nie musi świadczyć o dobrym wychowaniu, tak dzisiaj nie docenianym, tak często dzisiaj łączonym z hipokryzją. Każde z tych określeń znajduje swojego zwolennika. Wszystko według potrzeb. Zapytałam koleżanki, czy ich wyrażane pod adresem wyżej wymienionych określeń odczucia, uważają za słuszne?

Nie spodziewałam się tak gorącej reakcji. Zadałam wydawałoby się niewinne pytanie, a tu na wierzch wylazły szczere do bólu opinie. Opinie o utrzymaniu granicy pomiędzy asertywnością, nieuprzejmością, a byciem nieszczerą. Pokazały się też wątpliwości co do wszystkich określeń. Czy postawić dobre samopoczucie drugiej osoby kosztem swojego? Czy szczerość to ryzykowna postawa? Nie zapominajmy, że jest jeszcze coś takiego jak manipulacja, której czasami łatwo ulegamy i intencje drugiej strony, które nie zawsze można prawidłowo odczytać. Tak się składa, że w kontaktach międzyludzkich czyha na nas wiele "niebezpieczeństw" i wiele pułapek, jak choćby fałszywa szczerość płynąca prosto z serca. Dyskusja nasza mocno się rozgrzała, śmiało przywoływałyśmy przykłady z zakamarków pamięci.

Takie, kiedy same bywałyśmy nazbyt miłe, bo Mama nam tak kazała, albo gdy miałyśmy wielką ochotę być niegrzecznymi dziewczynkami, co za naszych czasów było źle widziane. Różnie bywało, prawda? Na pewno dochodziło nie raz i nie dwa do np. stonowanej agresji, tylko po to, by bronić granic własnej przestrzeni. Taką postawę można określić słowami - "sorki, miła to już byłam". Dopytywałam więc dalej, co lepsze, być szczerą czy miłą? I tu co osoba, to inne zdanie. Jedna koleżanka woli być szczerą, bo nie lubi chować się za dobrym wychowaniem. Wychodzi z założenia, że jeżeli już, to woli mieć kilka dobrych sprawdzonych koleżanek, niż gromadę dwulicowych przyjaciółek. Moja opinia jest taka, że dobrze być szczerą, ale pod warunkiem umiejętności przekazywania swoich opinii w nienapastliwy, prosty i bezpośredni sposób.

Jednak nie zawsze i nie każdemu się to udaje, ponieważ jest szczerość i "szczerość". Niestety, podobnie jest z byciem miłą i "miłą", jak i z byciem uprzejmą i "uprzejmą". Wydaje się być to skomplikowane, prowadzące do nazbyt częstych konfliktów. Dlaczego to takie trudne? Uważam, że we wzajemnych kontaktach często nie potrafimy dzisiaj dobierać odpowiednich słów. Nie potrafimy dobrze określać naszych własnych uczuć, a co dopiero cudzych. Stosując nieszczęśliwie dobrane jakieś zamienniki, prowokujemy nieoczekiwane zachowania drugiej strony. Bojąc się zranienia kogoś, poprzez niewiedzę, możemy sami ucierpieć bardziej niż się tego spodziewamy. Szczególnie wtedy, gdy mamy do powiedzenia coś trudnego. Im bardziej się boimy, tym większe kopiemy komunikacyjne rowy.

No dobrze, zagaiła inna koleżanka, a co będzie, gdy zmienimy swoje nastawienie, gdy staniemy się bardziej uważni na innych? I gdy np. miłe słowa serwujemy bezinteresownie? - dodałam ja. Ja bym za miłe słowo po prostu podziękowała, nie doszukiwałabym się jakichś podtekstów - powiedziała kolejna koleżanka. A ja jestem miła i uprzejma bo lubię taką być, lubię być miła dla innych - dodała inna. A wiecie co, czy to czasem nie oznacza, że taktownym zachowaniem wyrażamy szacunek? - kolejna koleżanka. I znowu ja - a nie wydaje się Wam, że to wszystko co mówicie, jest na równi bardzo ważne? Kim tak naprawdę byłybyśmy bez dobrego wychowania, miłego usposobienia, grzeczności, uprzejmości, asertywności i odrobiny agresji? Przecież jest tak, że na dobro, ktoś inny odpowiada dobrem. Przynajmniej tak powinno być.

Dyskusja trwała i trwała. Każda z nas miała coś do powiedzenia. Mimo drobnych różnic, każda z nas czuła się z tym ważna, zauważalna, akceptowana. Nawet gdy padało hasło - "nie, nie zgadzam się z Twoją opinią", to stanowisko to było zaraz tłumaczone/wyjaśniane. Na przykładzie tego właśnie spotkania, była możliwość pokazania siebie samej w dyskusji, niemal z każdej strony. To niezwykle ważne. Krytykowałyśmy, ale za przeproszeniem, zgodnie ze sztuką. Nie osądzałyśmy opinii, ale je szanowałyśmy. Nie musiałyśmy wykazywać się odwagą, by szczerze powiedzieć co sądzimy na zadany temat. Szczerość okazała się być łatwa. Miłe usposobienie nic nie kosztuje. Oczywiście, szczerość i uprzejmość inaczej wyglądają w kontaktach rodzinnych, inaczej w towarzyskich, i jeszcze inaczej w kontaktach zawodowych.

To od nas samych zależy, jak ten temat rozegramy w życiu. Od nas, ponieważ nie ma warsztatów szczerości, uprzejmości, czy bycia miłym. To życie uczy nas tego wszystkiego. To stosunki międzyludzkie są naszym kursem. Od nas wyłącznie zależy, jaki ostatecznie kurs obierzemy. 


Obraz: *Internet  

"DZIEŃ p. Esika w Ostendzie"


Bardzo lubię oglądać program kulinarny w TV zatytułowany "Makłowicz w drodze". W moim przypadku chyba w równym stopniu zawsze chodzi o przepisy kulinarne pochodzące z innych szerokości geograficznych, jak również napawanie się widokami ciekawych miejsc i niezwykle malowniczymi krajobrazami. Mam za jednym machem i ucztę dla ciała i dla ducha. W jednym z odcinków pan redaktor Makłowicz zacytował krótki fragment wiersza Tadeusza Boya - Żeleńskiego, jednego z mistrzów polskiego słowa. Postanowiłam odszukać wiersz i przypomnieć sobie poezję Autora. Zdecydowałam też udostępnić ten utwór, by znowu każdy z Czytelników/Czytelniczek mógł/mogła nacieszyć się lekturą, nacieszyć się wspaniałą sztuką żonglowania słowem. A więc usiądźcie wygodnie, przedstawiam Wam Moi Państwo wspomniany wiersz:


"DZIEŃ p. Esika w Ostendzie

Gdy skwar dopieka

Biednego człeka,

Pot po nim ścieka,

Topnieje już,

Gdzież Esik będzie,

Godniej zasiędzie,

Jak nie w Ostendzie,

Królowej mórz...


Uroczy pobyt,

Tłum pięknych kobit,

Wkoło dobrobyt,

Wszystko aż lśni;

Rozkosz przenika

Ciało Esika,

Nóżkami fika,

Ze szczęścia rży.


Pierwsze śniadanko:

Kawusia z pianką,

Przegryza grzanką

I pędzi w cwał

Prosto na plażę,

Gdzie w słońca żarze

Błyszczą miraże

Kobiecych ciał.


Strojna dziewczyna

Kibić przegina,

LUXUS-kabina

Rozkoszą tchnie;

Ruchem pantery

Zrzuca jegiery

I gdzie hetery,

Tam Esik mknie.


Barwne półświatki,

Pulchne mężatki,

Obcisłe gatki

Śmieją się doń;

Esik się nurza,

Szczypie w odnóża,

To znów jak burza

Wciąga je w toń.


Lecz dość na dziś z tym,

Na piasku czystym

Jeszcze "mój system"

Przez minut sześć;

Potem swobodnie

Nakłada spodnie

I nim ochłodnie,

Pędzi coś zjeść.


Ostryga tłusta

Wpada mu w usta,

Potem langusta,

Potem chablis:

Otwiera paszczę,

Językiem mlaszcze,

W brzuszek się głaszcze

I dalej ji.


Znikł potraw szereg,

Mały szlumerek,

Potem spacerek

Przez pyszną sień;

Przybił do portu

W cieniach abortu;

Co tu komfortu:

Uroczy dzień!


Wychodzi letki

Z cichej klozetki,

Znów na kobietki

Popatrzeć rad;

Z tłumem się miesza,

Gdzie strojna rzesza

Gwarnie pośpiesza -

Pięknym jest świat!


Koncert w kurhauzie:

Esik zdrzymał się,

Budzi go w pauzie

Oklasków szum;

Potem nos wetka,. 130

Kędy ruletka,

Stara kokietka,

Przywabia tłum.


Złoto się toczy,

Wszystko się tłoczy,

Wyłażą oczy,

W piersiach brak tchu -

Lecz Esik nie gra,

Bo niechże przegra,

Dałaby świekra

Ruletkę mu!


Tak niespożycie

To szczęścia dzicię

Studiuje życie

I jego brud,

Gdy wtem latarnie

Gasną i gwarnie

Wszystko się garnie

Do tinglu wrót.


Włazi i Esik

W ten interesik;

Figlarny biesik

Jakiś go prze,

Umoczyć usta

Tam, gdzie rozpusta

Najskrrrrytsze gusta

Zgadywać śmie.


Sala stłoczona,

Dyszące łona,

Nagie ramiona

Wśród fraków tła;

Tańczą skłębieni

W ciasnej przestrzeni,

Szampan się pieni,

Muzyka gra.


Dwa biusty śnieżne

Trą się, lubieżne,

To znów, rozbieżne,

Prężą się wstecz -

Płoną oblicza,

Idzie maczicza,

Zabawa bycza,

"Baeczna - prosz paa - rzecz!"


Trzęsie się buda,

Pęka obłuda:

Cóż to za uda!

Esik aż drży;

Pyta nieśmiele:

"Ma toute belle...

Rajskie wesele...

Quel est votre prix?"


Spojrzy dziewczyna:

Zamożna mina,

Duża łysina

I nóżki w "ix";

"Bez długich krzyków

Dla starych pryków

Dziesięć ludwików

C`est mon prix fixe".


Niegłupi Esik,

Swój pularesik

Zapina gdziesik,

Ochłonął w mig;

Płaci co żywo

Za małe piwo,

Z miną złośliwą

Za drzwiami znikł.


Wśród nocy chłodnej

Po plaży modnej

Idzie pogodny,

Wolny od burz;

Jeszcze dwie gruszki

Zjadł do poduszki,

Wyciągnął nóżki

I chrapie już!..."  - Tadeusz_Boy-Zelenski


Super, prawda?

Gdy przeczytałam te strofy miałam niedosyt. Musiałam jeszcze raz i... jeszcze raz nasycić się twórczością Poety. Poczułam też w trakcie, jakie ułomne są moje próby pisania wierszem. Dotarło do mnie, że długa droga przede mną. Ale się nie zrażam. Nie, żeby dorównać, ale żeby podszlifować umiejętność jeszcze lepszego doboru i jeszcze lepszego układania słów. Chciałabym w tej dziedzinie, móc czuć się jak ryba w wodzie. Przyznam, że mnie bardzo wciągnęło m.in. dlatego, że POEZJĘ odbieram jako najcudowniejszą sztukę. 


Obraz: *Internet 

Z A W S Z E tego chciałam


Przypomniałam sobie pewien artykuł, który kiedyś przeczytałam, a w którym była mowa o coraz dłuższym życiu. Staje się coraz dłuższe, ponieważ zapanował kult młodości. Zastanowiło mnie, jaki wpływ może mieć kult młodości na dłuższe życie. Może taki, że to z powodu tego kultu coraz bardziej otwarcie mówi się o tym, by w wieku senioralnym nie zamykać się w domu, by po prostu nie chować się w czterech ścianach tylko dlatego, że osiągnęłam już starszy wiek. Specjalnie piszę >starszy wiek<, ponieważ nie każdej osobie odpowiada drugie słowo: >starość<. Rozumiem to, bo sama nie myślę o sobie jako o staruszce. Myślę o sobie raczej w kategoriach osoby mającej o wiele więcej czasu na to, by spełniać wreszcie swoje zachcianki, albo spróbować tego, czego w nawale wcześniejszych obowiązków nie zdążyło się spróbować.

Przypomniałam sobie więc bardzo stare życzenie, które pierwszy raz zaświtało mi w głowie, gdy byłam lekko ponad dwudziestoletnią pannicą. To marzenie, to wycieczka do Egiptu, nigdy nie spełnione. Dałam spokój, bo jak już nadmieniałam w innym artykule, nigdy nie miałam na ten kaprys dość pieniędzy. Jak już uzbierałam, okazywało się, że Biuro Podróży podniosło cenę. I tak przez jakiś czas goniłam króliczka. Gdy tak myślałam, czego jeszcze nie udało mi się zrealizować, okazało się, że takich życzeń było nawet sporo. A to poprowadziło mnie do wniosku, że jeszcze nic straconego. To, że jestem na emeryturze nie znaczy, że MUSZĘ z pewnych rzeczy zrezygnować, bo w tym wieku one nie wypadają. Czy nie wydaje się to dzisiaj śmieszne? Takie myślenie? To, że jestem emerytką, wcale mnie nie wyklucza z życia.

Jest wręcz odwrotnie. To, że jestem emerytką świadczy tylko o tym, że WŁAŚNIE TERAZ jest okazja, by żyć pełnią życia. Bez ograniczeń, ale zdroworozsądkowo. Wszak zależy to od pieniędzy, niestety. Ale i to nie jest moim zdaniem przeszkodą, ponieważ tą pełnią możemy żyć w ramach finansowych możliwości. Nie wszystkie bowiem życzenia są kosztowne, prawda? Ten cały kult młodości uświadomił mi również, że nie tylko młode pokolenia mają prawo do rozwoju. Przecież rzeczony rozwój nie jest cyklem krótkotrwałym, lecz procesem trwającym nieprzerwanie do końca życia. Inny wymiar przyjmuje on w młodości, a inny w starszym wieku. To, że z upływem lat zmienia się nasz wygląd, że zmieniają się nasze potrzeby, nie znaczy, że zmienia się również nasze wnętrze. 

Niestety wielu jeszcze seniorów spotyka się z opinią, że ich życzenia są niepoważne, że ich pewne decyzje są nieracjonalne, niczym nieuzasadnione. Przepraszam bardzo, ale co młody człowiek rzucający takimi opiniami, wie o potrzebach starszej osoby? Nic. Przecież dopiero się dowie. A jednak życzeniowy senior wydaje mu się śmieszny. Nie bierze pod uwagę faktu, że senior, tylko z racji że jest seniorem, coraz mniej doświadcza tego co oferuje życie. Nagle młody dziwi się, że jego rodzic wykazuje chęć podróżowania, chęć nauki języków, albo pójścia na kurs malowania. To pytam się - jak zareaguje dorosłe już dziecko, gdy rodzic oznajmi mu, że się zakochał? "To niemożliwe, mój Ojciec się zakochał?". "Wyjeżdża ze swoją Panią na wycieczkę?". "Moja Matka chodzi na bilard?". Serio? Koniec świata!

Nie, to wcale nie jest koniec świata. To po prostu naturalny odruch. Jako seniorzy wykazujemy tylko i wyłącznie chęć realizowania swoich marzeń/życzeń. Bo jest po temu czas i okazja. Bo po prostu możemy to zrobić. TYLKO tyle i AŻ tyle. Dlaczego to SZOKUJE nasze dzieci? Dlaczego nasza obecność w życiu społecznym jest dla nich takim problemem? Kiedyś Babcia i Dziadek dawali się zamykać w domach, poddawali się tej smutnej egzystencji. Bo niby to było zwyczajowe. BYŁO! Ale już nie jest, bo czasy się zmieniły. To, że przestałam pracować nie oznacza, że ŻYCIE dla mnie już się skończyło. To nic nie oznacza. Nie oznacza, bo stare określenia dotyczące senioralnego życia, nie pasują do dzisiejszej rzeczywistości. Stare określenia przestały definiować życie dzisiejszych współczesnych seniorów.

Może niektórzy z nas godzą się na pewne zaszufladkowanie, ale ja się nie godzę. Jestem zadbaną siedemdziesiątką i nie chcę zostać wyłącznie Babcią Asią. Lubię być Babcią dla swojego wnuka, ale nie dla swoich dorosłych dzieci. Chcę być odbierana przez rodzinę i otoczenie za osobę, której należy się to, co niesie życie. Mam wiele potrzeb, a to szufladkowanie ich nie wyczerpuje. W moim babskim gronie wszystkie dziewczyny mają podobną opinię. Jesteśmy Babciami i nic tego nie zmieni. Ale jesteśmy jeszcze kobietami ciekawymi świata, zdolnymi i gotowymi do wyzwań. Jedna z nas nawet się zakochała. Tak naprawdę. Przez wiele lat była sama, aż tu nagle dopadła Ją strzała Amora. Mówi, że kocha i jest kochana dojrzałą miłością. Ma nasze wsparcie. Jest naszą idolką. Piękne, prawda?

W naszym gronie przyjaciółek rozumiemy, że jesteśmy piękne inaczej, że jesteśmy inną wersją siebie samych. I dobrze. Młodsze pokolenia nie mogą zrozumieć, że wszystko co ich dotyczy, w podobnym stopniu dotyczy również seniorów. Jest możliwe, by spodobał mi się starszy gość i jest możliwe, by i jemu spodobała się pani w podobnym wieku. Tak na poważnie. Zawsze chciałam robić to, na co mam ochotę. Nie zawsze było to możliwe z różnych względów. Teraz jednak, zaznaczam że zdroworozsądkowo, jak najbardziej jest możliwe spełnianie swoich "kaprysów", jak je przekornie nazywam. Wręcz jest to wskazane. W niektórych nas jest coś takiego, że gotowi jesteśmy wykonać ruch TERAZ albo nigdy. Bo jak TERAZ nie wykonam ruchu, to nie wykonam już NIGDY. Bo okazja minie bezpowrotnie.

Przyznam, że nie tylko Egipt mi się marzył. Ponieważ bardzo lubię Agathę Christie, przeczytałam wiele Jej książek i obejrzałam wiele filmów wyprodukowanych na ich podstawie, wciąż tkwi w mojej głowie pomysł na wybranie się w świat eleganckim i legendarnym pociągiem... Orient Expresem. Dotarło do mnie, że zawsze tego chciałam. Chciałabym poczuć atmosferę, jaka panowała w czasach jego świetności. Chciałabym poczuć komfort i zobaczyć bogactwo, będące udziałem nielicznych. Dzisiaj to na pewno byłoby nie TO, ponieważ nawet atmosfera obniżyła loty. Pomysł ten pozostanie marzeniem, ponieważ jak wyczytałam, podobno zawieszono kursy tego pociągu, ze szkodą chociażby dla waloru turystycznego. Tak więc i tego marzenia nie spełnię. Jednak na pocieszenie zostają mi do obejrzenia tak klimatyczne filmy i książki ulubionej Autorki. 

Wiem, że temat ten dotyczy bardzo wielu osób. Tkwią one w tych swoich skorupach i nie mają odwagi ich zbić. Albo już nie mają chęci. Zostaje im oglądanie świata przez szyby swych okien, zza firanek. Albo przy pomocy małego ekranu. Przykre to i jakże smutne.

Pomyślałam sobie jeszcze, że póki marzę to żyję, że póki stawiam przed sobą cele to żyję. Kult młodości na swój sposób działa. 


Obraz: *Internet