Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wywiady. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wywiady. Pokaż wszystkie posty

Urszula Dudziak... osobistość...

Przypomnę, to polska wokalistka jazzowa i kompozytorka. Osoba tak energetyczna i tak witalna, że aż się wierzyć nie chce. Po prostu bomba niewyczerpalnej radości życia. Zaraża tym wszystkich, którzy znajdują się w Jej orbicie. Dzieciństwo i młodość to gra na fortepianie, słuchanie Elli Fitzgerald i początki zainteresowania jazzem. Profesjonalnie zadebiutowała jako piosenkarka ( 1958 r.), zostając solistką zespołu Krzysztofa Komedy. 

"Od 1964 r. do końca lat 80. współpracowała z Michałem Urbaniakiem, pierwszym mężem, z którym w 1973 wyjechała do Nowego Jorku. Tam mieszkała przez 30 lat koncertując po całym świecie, dzieląc estradę z artystami, takimi jak: Bobby McFerrin, Herbie Hancock, Dizzy Gillespie, Clark Terry, Ron Carter, Wynton i Branford Marsalis, Gil Evans, Sting, Lionel Hampton".

Początkowo zajmowała się tradycyjną muzyką jazzową, a jeszcze potem  muzyką wykorzystującą "przetworniki głosu". Ma na swoim koncie około 50 nagranych płyt. Mówi o sobie, że przekwitła po to, by rozkwitnąć. Roztacza wokół siebie niezwykłą aurę. Zbliża się do 80. i obnosi się z tym jak prawdziwa Królowa. Dla mnie jest niezwykła i powiem, że była, jest i będzie po wsze czasy, tylko jedna Urszula Dudziak.

"Dokonałam wyboru: chcę żyć szczęśliwie. I staram się pokazywać innym, jak się to robi"


"Papaia, czyli żyj kolorowo - wywiad z Urszulą Dudziak:

1. Już szron na głowie, już nie to zdrowie, a w sercu ciągle maj… Czy to piosenka o Pani? Czy ma Pani jakąś ulubioną melodię na dzień dobry?

Tak, to jest piękna piosenka Wasowskiego i Przybory, czyli Kabaretu Starszych Panów. Ja się dokładnie tak czuję. Mam szron na głowie przykryty henną, ponieważ kocham kasztanowy kolor włosów, a w sercu ciągle mam maj! A jeśli chodzi o melodie, to stale sobie coś nucę pod nosem. I to są zawsze wesołe nuty.

2. Co sprawia, że ludzie – bez względu na wiek – reagują na Panią tak spontanicznie?

Jest takie powiedzenie: z kim się wdajesz, takim się stajesz. Ludzie chcą być zadowoleni, szczęśliwi, mieć dużo energii, być otwartymi na świat – pragną po prostu dobrego życia. Ja mam w sobie ogrom energii, zdrowy i optymistyczny stan umysłu; jasne światło w sobie, które podaję dalej. Ludzie to czują, tego pragną i po prostu chcą się czuć tak jak ja. Wielu się udaje. Ot i cały sekret.

3. Bagaż Pani życiowych doświadczeń nie jest lekki. Skąd – z czego –  bierze Pani swoją lekkość bytu?

Doświadczyłam w życiu dużo dobrego i złego. Zło mnie uodporniło i wyczuliło, a dobro uszczęśliwiło. Tylko od nas zależy, jak się czujemy. Nasze myśli są materią -sprawiają, że gdy dobrze myślimy, to mamy dobre życie. Ja dokonałam wyboru: chcę żyć szczęśliwie. I staram się pokazywać innym, jak się to robi.

4. W Pani życiu było kilka wielkich miłości. Co zostało po związkach, które z różnych względów nie przetrwały próby czasu? Czego Panią nauczyły? Czym dla dojrzałej kobiety jest nowa miłość?

Każdy z moich związków było niezwykłym doświadczeniem. Z Michałem Urbaniakiem, moim byłym mężem, wyjechaliśmy do Stanów w latach 70-tych; mieszkałam tam przez 30 lat. W Nowym Jorku urodziłam dwie córeczki, poznałam wielki świat.  Z kolei związek z Jerzym Kosińskim dał mi poczucie kobiecości. I wiarę, że jestem atrakcyjna i wyjątkowa.

Teraz z moim partnerem Bogdanem jestem bardzo szczęśliwa. Mamy podobne spojrzenie na świat. W naszym związku jest dużo radości, śmiechu, dowcipu. Gramy razem w tenisa, w brydża, podróżujemy razem. Kochamy czytać książki. Jesteśmy dla siebie bardzo życzliwi i troskliwi. Czego można chcieć więcej? Chwilo trwaj!!!

5. Jeśli życie zaczyna się po 50-tce, to co można powiedzieć o tym po 70-tce?

Od pięćdziesiątki do teraz mam za sobą 27 lat i to są moje najbardziej twórcze lata! Po pięćdziesiątce uzyskałam niezależność, przestałam się bać nowych wyzwań, zaczęłam funkcjonować sama. Starałam się pogodzić macierzyństwo z moim zawodem, co nie było łatwe. Wtedy też zaczęłam zabezpieczać się finansowo na przyszłość: nagrywać płyty i pisać książki. I najważniejsze – dopiero wtedy poczułam się kobietą wolną, która się niczego nie boi. Kobietą, która ma wszystko przed sobą. Ciekawe, że teraz w wieku 77 lat czuję się podobnie. Myślę, że po 65. roku życia osiąga się stabilną młodość.


6. Czym dla Pani jest muzyka? Czy zawsze była na pierwszym planie? Czy miała rywali?

Muzyka zawsze była i jest wentylem moich emocji. Ja się przez muzykę wyżywam, ona trzyma mnie w pionie i unosi w świat wręcz dziecinnej radości. A propos rywalizacji – muzyka to nie sport. Tam jest rywalizacja, walka o to, kto lepszy.  A w muzyce, szczególnie jazzowej, nie ma tego typu ocen. Jak słyszę, że ktoś śpiewa podobnie do mnie, to bardzo się cieszę. Bo rozumiem frajdę, jaką ktoś ma ze śpiewania scatem, czyli bez tekstu, posługując się tylko głosem.

7. Czy ma Pani jakąś inną pasję, niż muzyka?

Kocham grać w tenisa i będę to robić, dopóki dam radę stać na korcie; wtedy – podobnie jak na scenie – wstępuje we mnie pełne radości zwierzę. W tenisa mogę grać godzinami! Jestem kobietą wielozadaniową: lubię gotować, szyć, zajmować się ogrodem, czyli siać, plewić a potem zbierać pyszne warzywa czy owoce. Dwa lata temu wybudowaliśmy z Bogdanem dom na podlaskiej wsi, 100 km od Warszawy. To jest nasz raj. Mam 3 ulubione miejsca na świecie: Nowy Jork, do którego wyfruwam bardzo często, Warszawę i tę moją wieś na Podlasiu.  Mam wszystko, o czym marzyłam…

8. Jeździ Pani z koncertami po całym świecie i zapewne zwraca Pani uwagę na styl życia ludzi starszych w innych krajach.  Czy jest coś, co chciałaby Pani z tych obserwacji, może doświadczeń,  przenieść do Polski?

Jak przyjechałam do Nowego Jorku w 1973 roku, to raził mnie sposób ubierania się seniorek. Byłam zwłaszcza zniesmaczona widokiem 60-latki w spódniczce przed kolana. Z czasem jednak zaczęłam myśleć: skoro mamy ładne nogi, to nośmy krótkie spódniczki. A jeśli nawet nie są najładniejsze, ale mamy ochotę założyć mini, to czemu nie? Zakładajmy. Teraz buntuję się przeciwko tego typu stereotypom.

Polecałabym seniorom przyjaźnić się z młodzieżą. Często obserwuję, że ludzie starsi zazdroszczą młodzieży gładkich paliczków i zgrabnych sylwetek. Z kolei oni tak się na nas patrzą, jakby czekali, aż zwolnimy im miejsce Nie tędy droga. Możemy - powinniśmy - wzajemnie się od siebie uczyć. Zachęcam z całego serca, żebyśmy łączyli pokolenia.

9. Nie sposób przecenić wychowawczego wpływu seniorów na najmłodsze pokolenia, jednak wielopokoleniowe rodziny mieszkające razem to dziś rzadkość. Jaka powinna być „super babcia” XXI wieku?

Super babcia XXI wieku to przyjazna, życzliwa, wesoła i uśmiechnięta kobieta. Zasypujmy ten rów między dojrzałym (nie lubię słowo stara; stare mogą być dziurawe skarpety), a młodym pokoleniem. Uczmy się od młodzieży, ale sprawiajmy aby ona się też od nas uczyła. Bądźmy na bieżąco multimedialnie. Uniwersytety trzeciego wieku to świetna robota. Tam można się nauczyć obsługi komputerów, smartfonów, słuchać bardzo ciekawych, aktualnych wykładów.

10. Jest Pani uosobieniem sukcesu. Jak on wygląda z Pani punktu widzenia?

To co mam i gdzie w życiu jestem nazwałabym raczej wykorzystaniem swojego potencjału i wyżywania się w swojej pasji. W ogóle nie przepadam za słowem „sukces”, bo ono mi się kojarzy z wielkim wysiłkiem i ogromnym poświęceniem. A ja robię po prostu to, co kocham i żyję tak jak, chcę. Jestem wolną kobietą, przyjaźnie nastawioną do świata. Ludzie to widzą; często słyszę, że mnie naśladują.


11. Jak Pani zachęca seniorów do aktywności? Proszę o receptę na sprawność i witalność.

Najważniejsza jest ciekawość świata. Reagujmy na wszystko, co się dzieje na około, uczmy się. Chodźmy do kina, do teatru, czytajmy. Nie zaniedbujemy przyjaźni. Podróżujmy w miarę swoich możliwości, mogą to być np. wycieczki rowerowe – my sporo jedziemy rowerami. Zapraszajmy znajomych do siebie do domu i chodźmy do nich, pielęgnujmy przyjaźnie. No i pilnujemy swoich myśli, bo stan umysłu jest najważniejszy!

Pamiętajmy – rośnie to, na czym się skupiamy. Należy więc skupiać się na wszystkim, co dobre, pogodne i wtedy będziemy szczęśliwi".

Rozmawiali: Łukasz Salwarowski, Red. Naczelny OGS i Maja Herzog, Red. Wydania, wrzesień 2020 r.


*Zdjęcia artystki są oryginalną częścią artykułu. 

ZERO WASTE

Trafiłam przez przypadek na pewien wywiad z września ubiegłego roku. Nie tylko jest wciąż aktualny, ale i bardzo ciekawy. Nie będę uprzedzać faktów, nadmienię tylko, że temat dotyczy Twojego Talerza, a przedstawiony opinii publicznej z racji, ze słusznych przyczyn, jakże nagłaśnianej na świecie tematyce środowiskowej, dotyczącej żywotnie ważnych spraw dla ludzkości, jak ekologii, segregowania odpadów, zmniejszenia produkcji plastiku, biodegradacji, przetwórstwa wtórnego czy  utylizacji. 

Zero waste to innymi słowy odpowiedzialna ochrona wszelkich zasobów, od produkcji począwszy, przez konsumpcję, wykorzystywanie i odzyskiwanie opakowań "bez zrzutów do ziemi, wody lub powietrza, które zagrażają środowisku lub zdrowiu ludzkiemu". Nie wiem na jakim etapie jest ta akcja. Na etapie jeszcze mody, czy już przez nas wszystkich świadomego wdrażania w życie zasad, bez przestrzegania których sami doprowadzimy do tragicznych skutków własnej ignorancji.

Jedno jest na pewno pewne, że jeżeli czegoś nie zrobimy, to utoniemy we własnych niebiodegradowalnych śmieciach i po prostu zniszczymy Ziemię. Ale do rzeczy. Poniżej wywiad z panią Małgorzatą Then, prezes firmy Biotrem, która to firma eksportuje naczynia produkowane z pszennych otrąb, na prawie cały świat. Odpytuje Ją na tę okoliczność pani red. Urszula Dziewit-Gontowska (wrzesień 2021 roku).

WYWIAD:

"Urszula Dziewit-Gontowska: Historia produkcji naczyń z otrąb pszennych ma już kilka lat i stoi za nią sto lat historii firmy i tradycji młynarskich wynalazcy tej technologii. Ale historia nie wystarczy, aby opracować tak innowacyjne produkty. Skąd wziął się pomysł na talerze z otrąb?

Małgorzata Then: Technologia Biotrem jest dziełem Jerzego Wysockiego, z wykształcenia geodety, z zawodu młynarza, a z zamiłowania wynalazcy. Do lat 90. prowadził młyny w Giżycku i w Zambrowie, gdzie dzisiaj działa nasz pilotażowy zakład produkcji. Otręby stanowią aż jedną trzecią masy ziarna, ale to produkt uboczny procesie przemiału zbóż. Są wykorzystywane głównie jako dodatki do pasz, a po niewielką część sięga przemysł spożywczy. Jerzy szukał dla nich lepszego sposobu zagospodarowania. W połowie lat 90. rozpoczął eksperymenty z przetwarzaniem otrąb. My spotkaliśmy się w 2012 r. i postanowiliśmy sprawdzić, czy ten pomysł nadaje się do komercjalizacji.

- Dziś mówimy o atrakcyjności naczyń z otrąb. Ale czy tak samo było na początku? Tłumy entuzjastycznych ekofanów ustawiały się od początku w kolejce po talerze, czy trzeba było wykonać kawał edukacyjnej roboty, aby przekonać rynek do produktu? Początki – jak zwykle – były najeżone trudnościami?

Początki były dosyć ciężkie. Byliśmy pierwsi na rynku i nikt nie znał takich produktów. Rynek dla naszych produktów wymaga zmiany myślenia o środowisku. Liczyliśmy, że rynek biodegradowalnych naczyń i opakowań jednorazowego użytku rozwinie się szybciej, a sprzyjające im regulacje prawne pojawią się wcześniej. Ta zmiana w końcu nadeszła – konsumenci zaczęli kierować się troską o środowisko i podejmować odpowiedzialne wybory zakupowe. Z taką wizją przyszłości, zbudowaliśmy w 2015 r. zakład pilotażowy w Zambrowie. Pierwsze trzy lata naszej działalności to było stworzenie technologii, produktu i rynku dla niego. Od 2017 r. wiemy, że produkt zweryfikował się rynkowo, jest sprzedawalny, mimo że jest droższy od plastiku, to jest w stanie znaleźć klientów.

- Innowacje w Biotrem dotyczą nie tylko produktów, ale także samych maszyn. Podobno maszyny produkujące naczynia także są światowym unikatem?

Cały nasz park maszynowy został zbudowany według naszych autorskich projektów i podobnie jak sama technologia Biotrem, jest chroniony patentami. Nasz innowacyjny proces produkcyjny wydaje się bardzo prosty, jednak jego tajemnica tkwi w zrozumieniu samego surowca. Piękno technologii Biotrem polega między innymi na braku potrzeby wstępnego przetwarzania otrąb, więc praktycznie natychmiast po przetransportowaniu z młyna do naszego zakładu produkcyjnego mogą one trafić na linię produkcyjną. Każda maszyna odmierza odpowiednią ilość surowca, aplikuje do stalowych form, które następnie są poddawane działaniu ciśnienia i temperatury. Po około 30 sekundach mamy gotowy produkt.

- Autorska technologia produkcji chroniona jest licznymi patentami. Sprawia wrażenie prostej, niewymagającej chemii, skomplikowanych procesów, nie zanieczyszcza środowiska. Czy rzeczywiście nie dostarcza Państwu wyzwań i jest prostym przepisem na sukces?

Technologia Biotrem wyprzedza wiele najnowszych regulacji dotyczących ochrony środowiska, gospodarki odpadami i utylizacji opakowań jednorazowego użytku. Oferujemy łatwe do wdrożenia rozwiązanie, które umożliwia szybką wymianę szkodliwych plastikowych lub papierowych artykułów jednorazowego użytku na przyjazne dla środowiska, kompostowalne produkty nowej generacji jednorazowego użytku. To jest rzeczywiście tak proste i łatwe, jak o tym mówimy. Ciągle zaskakuje mnie niedowierzanie, z jakim spotykam się ze strony potencjalnych klientów czy inwestorów. Ich wątpliwości znikają, gdy zapraszamy ich do zakładu w Zambrowie. Tam mają szansę zobaczyć naszą technologię w działaniu.

- A ile wody zużywa się w produkcji naczyń, bo to w czasach pogłębiających się deficytów, istotny element konkurencyjności przedsiębiorstwa?

Zużycie wody w przypadku naszej technologii jest minimalne. Jest to około 80 litrów na 1 tonę surowca. W porównaniu z produkcją naczyń i opakowań – na przykład z pulpy celulozowej – zużywającą tysiące litrów wody – jest to wartość wręcz pomijalna.

- Państwa produkcja wpisuje się w trend zero waste. Zagospodarowują Państwo wszystkie odpady z procesu przemiału zboża, czy jeszcze coś zostaje?

W przypadku naszej technologii zdarzają się produkty, które nie przechodzą kontroli jakości. Dajemy im jednak drugą szansę. Są mielone i jako surowiec trafiają ponownie na linię produkcyjną. Ostatecznie, jeśli z jakiegoś powodu produkty nie mogą zostać ponownie przetworzone, trafiają one do lokalnych rolników jako dodatek do pasz. U nas nic się nie marnuje.

- Jak wytrzymałe są produkowane przez Państwa naczynia? Do czego można ich używać?

Produkty jednorazowego użytku z otrąb pszennych nadają się do serwowania wszelkich dań zimnych i gorących. Można je także bezpiecznie stosować w piekarnikach i kuchenkach mikrofalowych – większość naczyń i opakowań z innych surowców tego nie potrafi.

- Podobno te naczynia są jadalne…

W produkcji wykorzystujemy czystą, jadalną frakcję otrąb. Więc w zasadzie można je zjeść, choć oczywiście nie jest to ich główna cecha i przeznaczenie. Nasz proces produkcyjny jest czysty i higieniczny. Co roku nasz zakład produkcyjny przechodzi testy bezpieczeństwa i jakości oraz otrzymuje certyfikację taką, jak zakłady produkcyjne produkujące żywność.

- A jak długo rozkładają się produkty z otrąb?

Laboratoryjne testy potwierdzają, że nasze produkty z otrąb – w warunkach kompostowania domowego – podlegają pełnemu rozkładowi w ciągu niespełna 30 dni. Gdyby zdarzyło się, że ktoś wyrzuci je w lesie czy na łące, to znikną nawet szybciej. Zanim zdążą się rozłożyć, zjedzą je ze smakiem gryzonie i dzikie zwierzęta lub owady. To często rodzi pytania o trwałość i czas przechowywania naszych produktów. Uspokajam – nasze naczynia z otrąb, przechowywane we właściwych warunkach, bez dostępu wilgoci, mogą być bezpiecznie przechowywane przez co najmniej 3 lata. W naszym laboratorium mamy prototypowe produkty, które liczą sobie nawet kilkanaście lat.

- Oferta biodegradowalnych naczyń jest niezwykle atrakcyjna w czasach rosnącej świadomości ekologicznej. Jak duże zainteresowanie generują Państwo ze strony klientów? Nadążają Państwo z produkcją?

Biotrem dostarcza produkty stałym klientom na ponad 40 rynkach na całym świecie – bezpośrednio oraz poprzez sieć niezależnych dystrybutorów. Nasze produkty trafiły już do blisko 80 krajów na całym świecie. Obecnie ok. 60-70 procent produkcji eksportujemy do odbiorców w Europie, Ameryce Północnej, Ameryce Południowej, Azji i Australii. Rosnący popyt na nasze produkty sprawia, że lista naszych lokalnych i międzynarodowych dystrybutorów stale się powiększa. 

Potencjał produkcyjny zakładu w Zambrowie szacowany jest na ok. 20 mln sztuk talerzy i misek w skali roku. Nasze obecne zdolności produkcyjne to tylko ułamek globalnego popytu. Dlatego plany na najbliższą przyszłość obejmują rozbudowę mocy produkcyjnych – uruchomienie nowych zakładów produkcyjnych w Europie, Ameryce Północnej i Południowej oraz Azji. Poszukujemy potencjalnych partnerów biznesowych chętnych do inwestowania w nowe zakłady produkcyjne na całym świecie. Dążymy do zwiększenia w ciągu najbliższych kilku lat mocy produkcyjnych do min. 200 milionów sztuk rocznie.

- Jak to się stało, że w błyskawicznym tempie (2-3 lat?), podbili Państwo rynki ponad 40 krajów świata?

Nasze początki były bardzo ciężkie, nikt nie znał takich produktów, byliśmy pierwsi na rynku. Wszyscy pytali, dlaczego akurat otręby i czy naczynia muszą być brązowe. Nasz dział sprzedaży był na początku bardziej działem edukacji, musieliśmy sobie stworzyć rynek od podstaw. Czujemy obecnie o wiele większy optymizm niż jeszcze kilka lat temu, gdy musieliśmy walczyć o każdego klienta, poświęcając wiele czasu i energii na przebijanie się przez barierę nieznajomości naszej marki oraz braku zaufania do naszego produktu. 

Za sprawą między innymi licznych kampanii wiralowych w internecie, które wygenerowały na całym świecie miliardy wyświetleń filmów promujących nasze innowacje, mamy raczej problem z zaspokojeniem ogromnego popytu na nasze produkty. Pomogło to nam również w pozyskaniu kolejnych grantów na komercjalizację produktu oraz zachęciło do nawiązania relacji z nami wielu potencjalnych inwestorów.

- Unia Europejska, ale także cały świat powoli zakazuje używania plastiku w naczyniach i sztućcach. Czy spodziewa się Pani w związku z tym przyspieszenia w rozwoju biznesu?

Tak zwana Dyrektywa Plastikowa jest ważną i potrzebną regulacją, która wpisuje się na długą listę aktów prawnych, które ograniczają lub wręcz eliminują z rynku opakowania i produkty jednorazowego użytku wykonane z tworzyw ropopochodnych. Jest to także ogromna szansa dla producentów produktów i opakowań jednorazowego użytku z surowców pochodzenia roślinnego – w pełni biodegradowalnych i bezpiecznych dla środowiska – takich jak Biotrem. 

Jesteśmy firmą europejską i rynki unijne są naszym naturalnym środowiskiem działania. Otwiera to dla nas ogromne możliwości rozwoju i zbytu produktów. Jest to także olbrzymia motywacja do rozwoju technologii i samych produktów. Mamy mnóstwo nowych pomysłów i projektów, które będziemy chcieli wprowadzić do naszej oferty.

- Jak dużo surowca potrzeba do produkcji? Jeśli wzrośnie zainteresowanie klientów, to czy mamy wystarczająco dużo otrąb na rynku?

Z 1000 kilogramów surowca można wyprodukować ponad 10 tys. talerzy lub misek. Posługuję się terminem „surowiec”, ponieważ przy użyciu naszej technologii możemy wytwarzać biodegradowalne naczynia i opakowania z wielu różnych naturalnych i zrównoważonych surowców pochodzenia roślinnego. Oprócz otrąb pszennych mogą to także być otręby kukurydziane, wytłoki z buraków czy marchwi, odpady z przerobu manioku czy konopi, wodorosty, algi. Nasz dział badawczo-rozwojowy w Zambrowie stale testuje materiały z całego świata.

- W tej chwili w ofercie firmy znajdują się nie tylko talerze, ale także sztućce. Planują Państwo produkcję innych naczyń? W jakim kierunku będzie się rozwijać Biotrem w następnych latach?

Biotrem, z producenta naczyń z otrąb, przekształca się obecnie w dostawcę rozwiązań do produkcji naczyń i opakowań z surowców będących odpadami i produktami ubocznymi produkcji rolnej lub przemysłu spożywczego. Nową kategorią produktów, nad którą intensywnie pracujemy, są biodegradowalne opakowania do jedzenia na wynos – Branbox. 

Będą się nadawały do termicznego zamykania i przechowywania nawet posiłków płynnych przez co najmniej 48 godzin. Będzie to doskonały produkt dla firm cateringowych i restauracji dostarczających jedzenie na wynos". 


Co sądzicie o tym wywiadzie i o samej akcji?


*Obrazy są oryginalną częścią artykułu 

WIRGINIA S Z M Y T

Ten wywiad po prostu spadł mi z nieba. Dopiero poruszyłam temat aktywnych seniorek, a tu taki cukiereczek. Nie mogłam się niemu oprzeć więc  zrobiłam to, wywiad z panią Wirginią Szmyt, tak jak poprzednie umieściłam tutaj, na Blogu, by jak największa społeczność szczególnie w starszym wieku poznała bliżej DJ Wiki. Zrobiłam to z ogromną satysfakcją. Czytajcie więc i podziwiajcie odwagę, konsekwencję i oddanie zajęciu, które sobie wybrała. Wywiad znalazłam w e-wydaniu Zwierciadła, a przeprowadziła go pani Alicja Długołęcka. 


                                         Wirginia Szmyt, czyli DJ Wika (Fot. Roman Bosiacki / Agencja Wyborcza.pl)

ZAPRASZAM do lektury:

"Ma 84 lata i jest najstarszą didżejką w Polsce (a może i na świecie!). Wirginia Szmyt, czyli DJ Wika, całą sobą przełamuje stereotyp polskiej seniorki. Publikujemy fragment wywiadu, który w książce „Przypływ. O emocjach i seksualności dojrzałych kobiet” przeprowadziła z nią Alicja Długołęcka.

- Nie przyszłam, żeby z panią rozmawiać o bardzo osobistych sprawach. Ale też nie przyszłam do DJ Wiki, lecz do dojrzałej kobiety, która żyje w świadomy sposób. Jestem psychoterapeutką i wykładowczynią, a nie dziennikarką.

Wobec tego ludzkie sprawy nie są pani obce. Akurat pracuję z taką grupą społeczną seniorów... Już prawie dwadzieścia cztery lata. Kiedy odeszłam na emeryturę, pozostałam na niej jedynie przez rok. Na początku się ucieszyłam, pomyślałam, że wreszcie odpocznę, ponieważ wcześniej pracowałam z chłopakami po wyrokach sądowych.

- Naprawdę?!

Tak. Jestem pedagogiem specjalnym. Kończyłam pedagogikę na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, ale robiłam specjalizację w szkole im. Marii Grzegorzewskiej, rok po jej śmierci. Z oligofrenii. I najpierw pracowałam w Szkole Życia z głęboko upośledzonymi dziećmi. Muszę pani powiedzieć, że ja zawsze kocham to, co robię. Po prostu kocham! Ja się w tym zatracam. Całym swoim sercem uczyłam te dzieci tańczyć. Potem zainspirowała mnie resocjalizacja, ponieważ uczyłam języka polskiego w szkole, do której uczęszczały chłopaki z ośrodków wychowawczych. Postanowiłam zająć się resocjalizacją i przepracowałam z takimi uczniami do emerytury. Zaczęłam jako wychowawca, a skończyłam jako dyrektor zakładu. Przeszłam po wszystkich szczeblach kariery w tej placówce. Czułam się spełniona zawodowo.

- Jak pani dba o zdrowie, że ma pani tak niesamowitą kondycję? To pewnie kwestia genów, ale czego jeszcze?

Powiem pani, że przed wszystkim muszę mieć spokój. Nie prowadzę bujnego życia towarzyskiego. Nie korzystam z zaproszeń do odwiedzin, ponieważ potrzebuję odpocząć. W ciszy.

- Czyli pani nie tylko wie, co to jest higiena psychiczna, ale stosuje ją na co dzień! Można odnieść wrażenie, że pani bryluje w towarzystwie, a tymczasem ma pani swój bardzo intymny świat.

Muszę mieć ciszę. Potrzebuję całkowitej izolacji. Wtedy sprzątam. A jak zabieram się do sprzątania, to robię to na całego. Wczoraj, kiedy przyjechałam zmęczona po występach, zajęłam się praniem i porządkami. Muszę mieć wszystko poukładane, żeby móc spokojnie usiąść. Nie chcę wtedy niczyjego towarzystwa.

- Lubi pani być ze sobą?

Muszę mieć w domu spokój. Nie potrzebuję jechać nad morze, żeby go doświadczyć. Tę przyjemność dają mi moje zwierzaki. Ich towarzystwo mi wystarczy. Jeśli na przykład brakuje mi czegoś w lodówce, zadowolę się płatkami owsianymi. Ale jeżeli moje zwierzęta nie mają co jeść, od razu idę do sklepu. Kiedy jestem w domu, robię sobie kucyk, smaruję twarz kremem, depiluję nogi. Zajmuję się sobą. Wszystko w absolutnej ciszy. Nawet telefon wyłączam. […] Muszę mieć taki wentyl bezpieczeństwa.

- Fajne jest to, co pani mówi, dotyczy bowiem przede wszystkim higieny psychicznej. Dobrze słuchać, jak pani o siebie dba... Pani mama miała słabe serce, a który z układów u pani niedomaga?

Ja to chyba wszystko mam słabe (śmiech). Mam endoprotezę i słabe kości. Doskwiera mi też niedosłuch. Powinnam nosić aparat. Mam nawet aparat, ale denerwuje mnie, kiedy zakładam dodatkowo maseczkę. Aparat, maseczka, okulary… ile można?! A moje ucho, proszę zobaczyć, jakie jest małe. Za małe uszy mam na to wszystko. Gdybym miała takie wielkie, muzyczne uszy, to zakładałabym ten aparat. A tak to nie mogę. I wzrok już nie ten. Szczerze mówiąc, nigdy nie byłam w sanatorium. W gabinecie odnowy też nie. Ani u kosmetyczki. Jeśli byłam trzy razy u fryzjera w całym swoim życiu, to wszystko.

- Co według pani, z perspektywy osobistych doświadczeń, jest istotne w dojrzałości?

Trzeba mieć odwagę do bycia sobą.

- A skąd ją czerpać?

Uważam, że bycie sobą daje człowiekowi poczucie szczęścia i wolności. […] Kiedy gram, też nie zakładam, że wszyscy będą to lubić. Jedni wolą, jak gra ktoś młody, a inni jak starsza pani. Nie rywalizuję z didżejami o miano najlepszej. Niektórzy tak o mnie piszą, myśląc, że sprawiają mi tym przyjemność. Ale mój przekaz jest zupełnie inny. Chciałam zawalczyć o godne przemijanie i godną starość. Zaczęłam pracować z seniorami w latach dziewięćdziesiątych, u nas wtedy w ogóle nie mówiło się o starości. A ja akurat wróciłam z placówki, po pięciu latach w Szwajcarii.

Jako żona dyplomaty byłam obyta z innym światem. Na wernisażach czy przyjęciach miałam okazję widywać dużo osób wywodzących się z różnych kultur, nie tylko europejskich. Towarzyszyłam też mężowi w licznych podróżach, gdzie mogłam zobaczyć, jak żyją inni ludzie. Szczególnie interesowała mnie młodzież i osoby starsze. Takie dwie grupy. I porównywałam to z tym, jak jest u nas.

- Czy coś panią zainspirowało w tym świecie w odniesieniu do starszych ludzi?

Tak. Pojawiła się we mnie niezgoda na to, jak jest w Polsce, na szarość, ponurość, smutek. Starość to u nas tylko krzyż, modlitwa i kościół. I to mnie niesamowicie uderzyło, ponieważ uważam, że pewne sprawy są tylko moim wyborem. Po powrocie z zagranicy przez rok siedziałam w domu, a potem dostałam propozycję, żeby zorganizować jakieś artystyczne zajęcia dla seniorów. W zakładzie organizowałam z chłopakami teatrzyki, żeby mogli wyrazić swój smutek, żal i inne emocje. Chodziło o coś podobnego. Wciąż pamiętająca jeszcze inny świat poszłam do tego klubu seniora w piwnicy czy w jakiejś suterynie i zobaczyłam te biedne osoby w moim wieku. Miałam wtedy sześćdziesiąt lat. Starzy ludzie siedzący przy cieniutkiej, słomkowej herbatce. I te ich choroby... Matko Boska… To był szok kulturowy. Ten piwniczny zapach i widok drepczących po chodniku nóg przez okno. Dlaczego istnieją dwa tak odmienne światy? Dlaczego starość ma tak wyglądać?

- Nie miała pani na to zgody.

Absolutnie nie. Założyłam kabaret Ferajna w Warszawie na Ochocie. I napisałam teksty – „Moje życie wierszem i piosenką malowane”. Już w pierwszym roku pojechaliśmy na Ogólnopolski Przegląd Twórczości Artystycznej Seniorów do Bydgoszczy. I proszę sobie wyobrazić, że dostaliśmy jako zespół wyróżnienie, a klub otrzymał sześćset złotych. Pomyślałam sobie, że skoro odnieśliśmy taki sukces, to chyba mogę coś pisać. I kiedy wróciliśmy z tą nagrodą, powiedziałam, że nie będę pracować w tym klubie, ponieważ nie mam zamiaru siedzieć w piwnicy. Dostałam więc nowy klub ze sceną i wielką salą – Ikar na Alei Krakowskiej w Warszawie. I zaczęłam tam od nowego roku pracę. Założyłam zespół estradowy, wokalny, taneczny, a także kabaret Wiagra.

- Super nazwa.

Organizowałam wieczorki dwa razy w tygodniu, w każdy czwartek i sobotę. Czwartek był dniem edukacji dla seniorów.


- Właśnie chciałam zapytać, czy myśmy się przypadkiem nie zetknęły. Być może zapraszała mnie pani na prelekcję o seksie dla seniorów. Prowadzę je od lat i jeżdżę w różne miejsca. Odnoszę wrażenie, że wiele lat temu mogłyśmy się spotkać.

Tak, zapraszałam różne osoby na prelekcje. Buddystów, księży ze wszystkich warszawskich kościołów, chrześcijańskich i niechrześcijańskich. Z synagogi też. Byli u nas zielonoświątkowcy i świadkowie Jehowy.

- Jeszcze prawosławnych zabrakło.

Też zapraszałam. Był ksiądz Jerzy Szurbak ze swoim chórem. Robił nam wigilię. Śpiewali wigilijne pieśni w różnych językach. Pracowałam tam pięć lat, a potem nastały zmiany i się skończyło. Odeszłam do pubu Bolek na Polach Mokotowskich, bo tam przeniosła się Fundacja Wspierania Inicjatyw Artystycznych Seniorów i Młodzieży, która zaproponowała mi pracę. I ja w tym pubie grałam. Stworzyłam jeszcze Przegląd Amatorskiej Twórczości Artystycznej Seniorów. Uważam, że seniorom był potrzebny ktoś taki jak ja. Dziennikarz Tomasz Kin powiedział, że wyciągnęłam temat seniorów spod dywanu. A ESKA TV zrobiła ze mną pierwszą reklamę w ramach akcji promocyjnej stacji: „Stara? Chyba TY!” To taka moja jednoosobowa osobista walka ze stereotypem, ale mówią, że kropla drąży skałę.

- Dokładnie. I tak jest z naszą świadomością. Chodzi o jeden bodziec, który burzy jakieś konstrukty. I pani to robi od lat. Czego żałują kobiety seniorki? Co zwraca pani uwagę?

Uważam, że pozycja kobiet w Polsce zależy od nas samych. Nasze życie od nas zależy. Przecież mogłabym stać w oknie jak doniczka.

- No, mogłaby pani, ale tak nie jest.

Moje sąsiadki już tak siedzą, wyglądają jak te doniczki w oknach.

- A dlaczego nam, kobietom, brakuje odwagi?

Ponieważ boimy się samotności, tego, że będzie jeszcze gorzej.

- A jak pani wspomina okres menopauzy? Kobiety, kiedy są w tej fazie, zazwyczaj strasznie to przeżywają. Jednak z perspektywy lat z reguły wygląda to już inaczej.

Nie wiem, dlaczego kobiety robią z tego taki problem. Dla mnie nie było to nic nadzwyczajnego. Po prostu przestałam mieć okres i kropka.

- A było coś w tym procesie starzenia, co pani przeżywała? Mam na myśli zmiany dotyczące ciała.

Akceptuję siebie taką, jaka jestem. Nie chodzę na żadne zabiegi. Włosy siwiały mi stopniowo, teraz już są kompletnie białe. Jeżeli mam jakąś imprezę czy inne wydarzenie, stosuję lekko różową płukankę na całe włosy albo jeden kosmyk robię w jakimś kolorze. Postanowiłam, że nie będę farbować włosów. Całe życie byłam blondynką, a teraz po prostu zmienił mi się odcień. Byłam słoneczna, jestem srebrzysta. Poza tym dobrze mi jest w takiej naturalnej wersji. Peruki odpadają, ponieważ źle się w nich czuję. Nie lubię wszystkiego, co sztuczne, z wyjątkiem zębów, bo musiałam sobie zrobić kilka mostków. Ćwiczę i staram się nawilżać ciało. Nie używam takich drogich kremów po sześćset czy siedemset złotych, ale zawsze korzystam ze szwedzkich kosmetyków. Są dla mnie bardzo dobre. Zwłaszcza balsamy do skóry są naprawdę fantastyczne.

- Czemu pani to zawdzięcza? Dlaczego udało się pani nie łyknąć tego schematu, zgodnie z którym kobiety bardzo przeżywają proces starzenia się ciała?

Nie przeżywałam starzenia się, ponieważ nawet tego nie zauważałam. Miałam kochającego męża. Uprawialiśmy seks, gdyż oboje byliśmy na tym punkcie zwariowani. Było nam bardzo przyjemnie i z wiekiem nic się w tym obszarze nie zmieniało. Nie dokuczały mi żadne bóle czy zawroty głowy. Po prostu zniknął okres i koniec, kropka. Nie utyłam też z tego powodu. Przez całe życie utrzymuję mniej więcej tę samą wagę, dbam o to. Kiedy zdarza mi się ją przekroczyć, przestaję jeść tłuszcze, zwłaszcza ciasta, które bardzo lubię. Nie wstydzę się starości.

- Sympatyzuje pani z jakąś opcją polityczną?

Gram na Strajku Kobiet, jeżeli mnie zaproszą. A także na Paradzie Seniorów i Paradzie Równości. Ponadto grywam dla seniorów na różnych senioradach organizowanych przez ośrodki pomocy społecznej. Nie chcę angażować się politycznie. Nie bardzo znam się na tych wszystkich opcjach. Żyłam w innych czasach, gdzie spojrzenie na różne sprawy było odmienne. Rządziła innego rodzaju prawda. Nie lubię obrażania się i wojen słownych...

- Jest pani po stronie pokoju i radości.

Jestem za wolnością, równością, swobodą, byciem sobą. Za prawdą i życiem bez strachu. Uważam, że powinno się żyć zgodnie z własnymi wyborami. Jeżeli człowiek nikomu nie szkodzi i nie przeszkadza, jeśli nikogo nie krzywdzi, ma prawo żyć tak, jak chce. Prawda? Tak uważam. Nie lubię należeć do żadnej partii ani grupy. Nie lubię nigdzie należeć, ponieważ to się wiąże z pewnymi ograniczeniami.

- Widzę, że pani w ogóle nie boi się słowa „starość”. Ludzie bardzo różnie reagują, kiedy ktoś używa określeń „stara kobieta” bądź „stary mężczyzna”. A pani jak o sobie mówi? Seniorka, dojrzała, stara, leciwa?


Nie. Jestem starszą panią".

Jest dojrzałą i jakże wspaniałą osobą. Udowadnia, jak można uatrakcyjnić swoje życie będąc już seniorem. O takich osobach mówię - moja krew.

* pierwsze zdjęcie należy do oryginalnego materiału, pozostałe dwa dobrałam sama.

IRENA SANTOR

Wystarczy wymienić tylko imię i nazwisko, a wszyscy dobrze wiedzą o kogo chodzi. Bowiem była, jest i będzie tylko jedna Irena Santor. Od dziesięcioleci Pierwsza Dama polskiej piosenki. Odkąd pamiętam, tak właśnie się o Niej mówiło i jak widać, nadal mówi. I to z ogromnym szacunkiem. Historia jej kariery jakby była napisana pod scenariusz filmowy, a miała swój początek w "Mazowszu", Państwowym Zespole Ludowym Pieśni i Tańca prowadzonym przez prof. Tadeusza Sygietyńskiego i jego żonę, znakomitą przedwojenną aktorkę komediową, Mirę Zimińską - Sygietyńską, nie mniej znaną przez Polaków osobę. 

Jednak mimo sukcesów, wciąż korciło Ją, by zacząć karierę solową. I zrobiła to.

Odtąd z koncertu na koncert, jej biografia muzyczna, to pasmo wielkiego sukcesu o jakim każdy artysta może pomarzyć. Minęło 70 lat. Tak, to nie pomyłka. A więc, odkąd zaczęła śpiewać, minęło 70 przebogatych lat, w ciągu których wiele się wydarzyło. Między innymi choroba, wtedy (2000r.) śmiertelna. Mimo to, jako wieczna optymistka, kochała życie dalej, bo „cóż jest piękniejszego, niż żyć, istnieć? Interesuje mnie jutro, odkąd zachorowałam na raka. Pomyślałam wtedy: Tak łatwo jest przestać być”- mówiła.

Była i jest od lat ulubienicą wielu Polaków, wyśpiewała ponad 1000 piosenek, z których np. takie hity jak "Tych lat nie odda nikt", "Powrócisz tu", "Już nie ma dzikich plaż", "Walc Embarras", zachwycają nas do dzisiaj. Jednak stało się, podjęła decyzję o odejściu - „Ten zawód uprawia się do momentu, kiedy człowiek jest sprawny. Zostawiłam jednak tyle nagranych piosenek i ładnych audycji leżących dziś w archiwach, że jeszcze będzie można mnie usłyszeć. A teraz słucham z przyjemnością, jak inni śpiewają".

Poniżej styczniowy wywiad z Divą przeprowadzony przez panią Elżbietę Pawełek z magazynu Viva:

"Elżbieta Pawełek - Po 70 latach na scenie powiedziała Pani „dość!”. A jeszcze niedawno mówiła Pani: „Śpiewam, czyli jestem”. Skąd ta nagła decyzja?

Irena Santor - Za długo pracowałam na akord. Zawsze miałam zdrowe struny. Trzeba było śpiewać o szóstej rano, proszę bardzo. O jedenastej w nocy, też. Ale struny głosowe, jak cały organizm, w końcu też wiotczeją. Ten zawód uprawia się do momentu, kiedy człowiek jest sprawny. Zostawiłam jednak tyle nagranych piosenek i ładnych audycji leżących dziś w archiwach, że jeszcze będzie można mnie usłyszeć. 

A teraz słucham z przyjemnością, jak inni śpiewają. Ostatnio wysłuchałam pięknego koncertu kolędowego w telewizji i co ważne: wszyscy szanowali moje uszy, to było estetyczne, wspaniałe. Ale wracając do pani pytania – w świecie, który nastał, nie umiem się sprawnie poruszać. Już do tego świata nie przynależę i nie czuję z tego powodu żalu. Moi koledzy gnają na oślep, szukają wielkich osiągnięć, ciągle mówią o tym, co zdobyli i jakie to jest ważne. 

A z mojej perspektywy mówię: „Dzieci kochane, przede wszystkim się uspokójcie, spójrzcie trochę z dystansem na to, co robicie”. Ale nie mają moich lat, więc nie widzą. A ja widzę i to jest moja wyższość. Świat wplątał się w kosmiczny pęd, co mnie martwi. Młodzi ludzie gubią wiele rzeczy, może dla nich małych, nieistotnych, ale nie dostrzegają cudowności świata, które da się zauważyć dopiero wtedy, kiedy się trochę przystanie.

- To jak teraz żyje Irena Santor?

Pogodnie, bardzo często spotykam się z ludźmi. Teraz trochę to utrudnione przez pandemię, ale lubię być w dużych środowiskach. Nie jestem dotknięta zastrzykami jadu. Chciałabym bardzo długo żyć, ale żeby się cieszyć, patrzeć, jak to wszystko dalej płynie, bo jestem ciekawa świata. Skończyłam 87 lat. Nie smucę się, nie płaczę, nie tragizuję, że jeszcze jeden rok mi przybył. I zawsze życzę sobie w urodziny, żebym za rok mogła sobie powiedzieć to samo.

- I taka żywa dziewczynka postanowiła zostać zakonnicą?

Miałam takie marzenia w dzieciństwie, w przeciwieństwie do tego, jaka byłam w życiu. W naszym domu wisiał obrazek świętej Tereski. Boże, taki landszaft okropny, jak sobie go przypominam. Ale jak patrzyłam na świętą Tereskę w habicie, z różami, to koniecznie chciałam pójść do zakonu i zostać świętą jak ona. Na szczęście nikt mnie nie chciał przyjąć.

- A potem przylgnęła do Pani opinia grzecznej gwiazdy?

Proszę pani, w tamtych czasach wychodziliśmy na scenę i śpiewaliśmy, stojąc nieruchomo przy mikrofonie. Może stąd to wrażenie. Ręka ewentualnie się trochę poruszyła, to wszystko. Jestem dość dynamiczną osobą i zawsze mówiłam, że od śpiewania bolą mnie nogi, bo stałam taka spięta na scenie, że dosłownie wrastałam w ziemię. Ale to był kanon, dopiero potem przyszła moda na poruszanie się na scenie. To było coś zupełnie nieoczekiwanego. Jak to, to oni tak mogą? Dlaczego tak biegają? To z początku wydawało się okropne. Chyba dzieci kwiaty przyniosły ten luz blues.

- Coś w życiu Pani się nie spełniło?

Och! Nie spełniło się wiele rzeczy i bardzo dobrze, bo nie wszystko musi się spełniać. Gdyby nasze życie biegło linearnie po nitce do kłębka, a nie jestem taka uporządkowana, byłoby nudno.


- Może na to „niespełnione” warto poczekać, bo „wszystko się może zdarzyć, gdy głowa pełna marzeń”, jak w tej cudownej piosence?

Miałam jakieś marzenia, ale dawno o nich zapomniałam. Moim głównym marzeniem przez całe życie było, żeby być, istnieć, doświadczać. Instynktownie wiem, że świat poza kulą ziemską jest bardzo ciekawy. Ale aż tyle o nim nie chcę wiedzieć. Są od tego uczeni, którzy mówią, dlaczego życie na takiej małej kuleczce jak Ziemia jest takie intrygujące i niespokojne. I dlaczego warto ją ochraniać.

- Ale powiedziała Pani, że kosmos jest beznadziejny, bo nie można tam śpiewać z powodu fatalnej akustyki?

Otóż właśnie, ale kto wie, jak jest z tą akustyką. Mówi się o tak zwanej bezwzględnej ciszy w kosmosie, chociaż docierają tam dźwięki z innych światów, ale nie chciałabym tam trafić. A czy można tam śpiewać? Ja już swoje wyśpiewałam.

- Gdyby mogła Pani zacząć od nowa karierę, to kim by została?

Biologiem. Od dziecka intrygowało mnie, jak to się dzieje, że zimą wszystko jest uśpione, niemal martwe, a na wiosnę się odradza. Jednak łatwość śpiewania przeważyła, bo szczerze mówiąc jestem naturszczykiem i to nic mnie nie kosztowało. Ale chętnie zapuszczam się w wiejskie zakątki. Może dlatego, że urodziłam się na wsi, gdzie spędziłam pierwszy rok życia i tak tym nasiąkłam, że wieś mam we krwi. Lubię zapach kwitnącej łąki, która potem zostaje ścięta, lubię rozkwitające drzewa. To wszystko pachnie. Jest cisza, polne ścieżynki, ptaki śpiewają, ale tak różnorodnie, że mnie to zachwyca.

- Ten piękny wygląd to efekt wypadów na wieś czy jakichś zabiegów?

Ja zabiegi? (śmiech). Myśli pani o jakichś zabiegach mocniej ingerujących? Skalpel tyle razy obrabiał moje ciało, że dziękuję. Nie chciałabym nic zmieniać w mojej twarzy. Poza tym twarz, która ma zmarszczki, nie jest brzydka, to ludzie chcą ją widzieć brzydką.

- Nie traci Pani apetytu na życie?

Nie. Cieszę się życiem, jakkolwiek zabrzmi to banalnie. Cóż jest piękniejszego, niż żyć, istnieć? Interesuje mnie jutro, zwłaszcza odkąd zachorowałam na raka. Pomyślałam wtedy: tak łatwo jest przestać być".


*Fot. Mateusz Stankiewicz/SAMESAME 

Agnieszka Maciąg

„Nieważne, w jakim świecie żyjesz, ważne, jaki świat żyje w Tobie”


To zdanie można śmiało potraktować jako motto. Wymyśliła je Agnieszka Maciąg, supermodelka, autorka bardzo wielu książek i... joginka, która swoim niezwykłym stylem życia od lat motywuje świat do "odnalezienia równowagi duchowej i świadomego odżywiania". Moją bohaterkę pamiętam z czasów, kiedy była wziętą modelką i przepiękną osobą. Myślałam wówczas, że swoje życie poświęci wyłącznie modelingowi. Jednak droga którą poszła, totalnie, ale pozytywnie mnie zaskoczyła. Odkąd pamiętam jestem jej fanką.  

Wywiad Olgi Figaszewskiej z panią Agnieszką znalazłam w majowym e-wydaniu Vivy.pl - Oto on:

- "Żyjemy w czasach kultu młodości. Chcemy zatrzymać ją jak najdłużej, być w dobrej formie – ciałem i duszą. Wydaje się, że to coś niedoścignionego i skomplikowanego. Co jest przepisem na długowieczność? 

To pytanie pozostaje z nami od tysięcy lat. Przede wszystkim styl życia, sposób myślenia i dieta wpływają na nasz dobrostan. Wciąż wiele osób nie zdaje sobie sprawy, że te wszystkie elementy oddziałują na organizm. Ale pojęcie młodości nie jest uzależnione od metryki, tylko od energii. Nasze życie i zdrowie jest w naszych rękach. Zwłaszcza kiedy organizm w końcu odmawia posłuszeństwa i nie toleruje już grzechów kulinarnych.

- I trzeba dokonać rewolucji żywieniowej i duchowej. Brzmi poważnie. Jak to wyglądało w Pani przypadku? 

Zmianę mojego życia rozpoczęłam od zmian na talerzu. W 2005 roku przeżyłam głęboki kryzys. W tamtym czasie byłam osobą schorowaną, apatyczną. Kilkanaście razy w roku potrafiłam przyjmować antybiotyki. Generalnie byłam wyznawczynią medycyny konwencjonalnej, która w tamtej chwili nie przynosiła już żadnych rezultatów. Miałam dość takiego życia. Trafiłam do bioenergoterapeuty, który zachęcił mnie do korzystania z naturalnych metod. 

Na tę propozycję patrzyłam z przymrużeniem oka. Powątpiewałam, że pokrzywa, ostropest, siemię lniane, propolis czy pyłek pszczeli mogą być zbawienne. Przez lata podróżowałam po całym świecie, miałam dostęp do najlepszych specjalistów, odkryć medycyny. A moje wszystkie problemy miały rozwiązać chwasty? Spróbowałam i byłam w szoku, jak bardzo zmieniło się moje samopoczucie i ciało. Inaczej spojrzałam na naturę. 

- Nowe życie. Niesamowite, że większość z tych najcenniejszych przypraw, produktów mamy na wyciągnięcie ręki.

I nie musimy korzystać z apteki. Natura jest cudowna. Nauczyłam się, jak możemy się naturalnie oczyszczać i wzmacniać organizm. Odkrywałam rzeczy, które wcześniej ignorowałam. Przygotowywałam posiłki z większą świadomością. Przyglądałam się produktom, zwracałam uwagę na ich smak, kolor, zapach. Efekty sprawiały przyjemność nie tylko mnie, ale całej rodzinie. Zaczęłam nawet pisać o tym wiersze! To było niesamowite. Czułam się lepiej, miałam dużo więcej energii. Z tego zachwytu powstała moja pierwsza książka „Smak życia”. 

Potem procesy moich przemian były coraz głębsze. Zainteresowałam się ajurwedą i ziołolecznictwem. Sięgałam do dawnych polskich przepisów. Odkryłam zakwas z buraków i świat kiszonek. Większość rzeczy dawniej była popularna i doceniana. Dziś o nich zapominamy, jak o oleju z czarnuszki, który jest zdrowotnym fenomenem o właściwościach antywirusowych. Po 14 latach jestem innym człowiekiem. Realizuję swoje pasje, podchodzę z entuzjazmem do kolejnych podróży, czerpię siłę do tego, by opiekować się swoją rodziną, mamą, pisać książki…

- Co powinniśmy włączać do naszych codziennych posiłków, by oszukać czas?  

Przede wszystkim do żywienia powinniśmy podejść elastycznie. Korzystajmy z żywności sezonowej, regionalnej. Właśnie ta najmniej przetworzona leczy i przedłuża młodość. Jesienią i zimą wybierajmy na śniadanie zupy, na przykład na bazie kasz, a także owsianki czy potrawy z ryżem. Cudowne są pieczone warzywa i te gotowane na parze. Podstawą są też rośliny strączkowe, oleje i zioła. Pijmy też zakwas z buraków. Z wiekiem powinniśmy skupiać się na warzywnych sokach (seler naciowy, ogórek, natka pietruszki). Na przekąskę wybierajmy garść orzechów włoskich, laskowych, nerkowców czy pestek dyni. To nas syci i jest bogactwem odżywczych minerałów. Otwierajmy się na mleka roślinne. 

- I wykluczamy z jadłospisu cukier, który przyspiesza starzenie organizmu?

Ale smaku słodkiego też potrzebujemy. Dobrze, jeśli ten cukier występuje w owocach. Pamiętajmy, że najlepiej spożywać je do godziny 14. Korzystajmy również ze stewii. Starajmy się powoli rezygnować z mięsa. Jego częste spożywanie prowadzi do wielu chorób cywilizacyjnych. Polacy jedzą bardzo dużo ziemniaków, a nie dla każdego są one korzystne. Osoby z chorą tarczycą i hashimoto mogą mieć nietolerancję na rośliny psiankowate. Do nich należą także pomidory. 

Dlatego szczególnie ważne jest wykonanie badania na nietolerancje pokarmowe. Najczęściej ludziom nie służą: gluten, jajka i krowi nabiał. Pisząc swoje książki, zawsze staram się zamieszczać w nich przepisy oczyszczające i odżywiające nasz organizm, oparte na sposobie odżywiania najstarszych ludzi na naszej planecie albo ludów długowiecznych, na przykład ludu Hunza. 

- Dzięki zmianom nawyków żywieniowych możemy dokonać naprawdę wielu pozytywnych zmian w naszym ciele. A wydaje się, że niektóre procesy organizmu trudno odwrócić.

Wcale nie musi tak być. Ważne jest to, co chcemy sobie ofiarować, czym się karmimy w sensie fizycznym i mentalnym. Wiele ma do powiedzenia nasz wiek biologiczny, który możemy obniżyć. Od wielu lat na moje warsztaty przyjeżdżają kobiety w różnym wieku. Ich życie zmieniło się diametralnie dzięki świadomemu odżywianiu. U osób, które mają problem z koncentracją, spadkami nastrojów, depresją, także ważna jest zmiana diety. Czytałam niedawno o badaniach naukowych przeprowadzonych w USA. Zaproszono do nich agresywnych nastolatków.


Odstawili „śmieciowe” jedzenie i skupili się na oczyszczaniu organizmu. Po kilku miesiącach ich poziom agresji spadł o… 100 procent! Niewłaściwe, zatrute pożywienie obciąża nasz układ nerwowy. Zachęcam wszystkich do takiego eksperymentu. Odstawmy alkohol, papierosy, jedzenie z chemicznymi dodatkami i obserwujmy zmiany. Niech przykładem będzie najzdrowszy i najdłużej żyjący człowiek na świecie – to Hindus, który ma 125 lat. Biologicznie jest młodym człowiekiem. Naukowcy podkreślają, że w 30 procentach nasze zdrowie zależy od genów, 70 procent to nasze wybory żywieniowe i styl życia. 

Po urodzeniu Helenki powinnam mieć wycieńczony organizm. Miałam wtedy 44 lata, a badanie wieku biologicznego wykazało 27. Cieszyłam się, jak wiele dobrego mogłam zrobić dla siebie. Czasami u 30-latków wiek biologiczny wynosi 50–60 lat. To nie jest powód do załamania. Tylko trzeba znaleźć w sobie odwagę do zmian. Organizm tylko na to czeka. 

- W książce „Smak wiecznej młodości” zwraca Pani też uwagę na sygnały, które wysyła nam nasz organizm w kryzysowych momentach. Próbujemy się wtedy ratować na wszystkie możliwe sposoby. 

I sięgamy po lekarstwa. Z każdej strony jesteśmy bombardowani reklamami środków na niestrawność czy trawienie. Zwracajmy uwagę, kiedy po zjedzeniu czegoś stajemy się zaspani, apatyczni. Jeśli czujemy się źle na przykład po roślinach strączkowych, to stosujemy do dań zioła regulujące trawienie (kminek, kumin, kolendrę, majeranek, tymianek). Pożywienie powinno dodawać nam siły i energii, a nie ją odbierać.

- Zauważam, że coraz więcej osób wybiera tę zdrową opcję. Wracamy do zapomnianych produktów i otwieramy się na nowe smaki.

Tak. Myślę, że też dlatego moja kuchnia jest taka bogata. Dużo podróżowałam i nigdy nie zamykałam się na nowości kulinarne. Obracałam się też wśród osób, które uczyniły ze sposobu odżywiania ważny element swojego życia. Zainteresowałam się ajurwedą, ale również tradycyjną polską kuchnią. 

- A ta kojarzy nam się z kotletem schabowym i zasmażaną kapustą.

A to nieprawda. Czasy komunizmu zmieniły nasz sposób odżywiania. Dawniej mięso było gotowane od święta. Na co dzień jedzono pajdę żytniego chleba na zakwasie i smarowano olejem lnianym. Z siemienia lnianego robiono też napoje i było ono naturalnym lekarstwem, a przy tym źródłem fitoestrogenów. Olej konopny również był kiedyś podstawą w polskim domu. W mojej książce dzielę się przepisami na potrawy z roślin strączkowych, które w naszym kraju były niesamowicie popularne. Dawniej przynajmniej raz w tygodniu jadano fasolówkę i raz grochówkę. 

Aby zapobiec osteoporozie, kobiety powinny jeść rośliny strączkowe trzy razy w tygodniu (groch, fasola, soczewica, fasolka mung). Wprowadzajmy do naszej kuchni proste potrawy na nowo. Sama urozmaicam je przyprawami ajurwedyjskimi, mlekiem kokosowym. Domowe menu wzbogaciłam o wszelkie kasze: jaglaną, gryczaną (paloną, niepaloną), amarantus czy komosę ryżową, a także kiszonki. Jeśli lubimy makarony, to wybierajmy te zrobione z cieciorki, gryki czy ryżu. Zdrowe odżywianie się w tych czasach jest bardzo łatwe. 

- Wystarczy sięgnąć po Pani książkę, żeby przekonać się, że zdrowe jedzenie nie musi być nudne!

A także niesmaczne, czasochłonne i drogie. To czynniki, które wprowadzają natychmiastową mentalną niechęć. Każde jedzenie dobrze przyprawione jest smaczne. Mięso bez przypraw też nie posiada żadnych walorów. Domowy pełnowartościowy posiłek nie jest trudny w wykonaniu. Ugotowanie soczewicy albo ryżu, a do tego zrobienie sałatki zajmuje maksymalnie pół godziny. A zdrowe warzywa, takie jak groch, fasolka szparagowa, kapusta, buraki, nie muszą być kosztowne. 

- Czyli dla witalności organizmu najlepsza jest dieta wegańska i wegetariańska?

Badania naukowe wskazują, że wegetarianie żyją dłużej i są zdrowsi. Dobrze zbilansowana dieta jest kluczem do sukcesu. Nie musimy daleko szukać. Przyjrzyjmy się naszej doktor Dąbrowskiej, która leczy za pomocą diety roślinnej. Ja też ją polecam. Moja książka stała się jej przedłużeniem i jest zgodna z tą filozofią. Zawarłam w niej jedynie potrawy, które nas oczyszczają i odżywiają organizm. A do tego są proste w wykonaniu, ponieważ zależało mi na tym, żebyśmy czerpały radość z gotowania i miały czas na rozwijanie innych pasji. 

- Co jest Pani największym odkryciem kulinarnym? A może jest danie, które zawsze gości na Pani stole?

Ostatnio odkryciem jest jogurt kokosowy, do którego można dorzucić garść owoców. Po 40. roku życia warto zacząć zmieniać sposób myślenia o deserach. Niesamowita jest owsianka na mleku kokosowym czy purée z grochu. To brzmi słabo, wiem, ale jest przepyszne. Najczęściej gości w naszym domu dhal z soczewicy. Możemy dodać to do wszystkich kasz, a także pieczonych warzyw. W dodatku przygotowanie zajmuje 20 minut. Mój mąż to pokochał, a syn doprowadził do perfekcji. Nie zmuszam moich bliskich, by zdrowo się odżywiali. Sami otworzyli się na te smaki. Kocham moje zdrowe odżywianie!

- „Nieważne, w jakim świecie żyjesz, ważne, jaki świat żyje w Tobie”. To zdanie już ze mną pozostanie. Zawsze podkreśla Pani, że powinniśmy też zadbać o nasze wnętrze, by osiągnąć najlepsze efekty. To chyba najbardziej wymagający krok i najtrudniejszy?

Harmonia ciała i ducha jest bardzo ważna. To zdanie jest efektem tego, że na świecie jest wszystko. Mogę zniszczyć swoje życie, koncentrując się na tym, że świat jest przepełniony złem, ale mogę też koncentrować się na pozytywach i zapraszać je do siebie. Dostrzegajmy dobro i piękno. My też tworzymy nasz świat we własnym życiu. Odżywianie pomaga również w rozwoju duchowym. To nie jest ezoteryczny odlot, ale posiadanie pięknych, zdrowych emocji. Jemy to, co ma w sobie światło, co powstaje w wyniku fotosyntezy – warzywa, owoce, rośliny… Wszystko jest ze sobą połączone. Inaczej trudno mówić o lepszym samopoczuciu psychicznym i fizycznym.

- Co jest dla Pani kluczem do osiągnięcia spokoju? 

Bycie tu i teraz. To proces, który zaczyna się od ćwiczenia uwagi, skoncentrowania na tym, co mówi moje ciało, co lubi, czego potrzebuje. Z czasem zaczęłam ćwiczyć jogę, medytować czy śpiewać mantry. Z taką samą troską karmię siebie dobrym pożywieniem, a duszę i umysł dobrymi emocjami. To wymaga od nas dbałości każdego dnia. Ważne jest, aby łączyć się z wysokimi wibracjami, uspokoić swój umysł i nabrać zaufania, pewności i miłości. Tylko dzięki temu będziemy iść do przodu i odnajdziemy szczęście. To jest właśnie wieczna młodość!"


*Olga Figaszewska - Viva.pl

*Fot. Robert Wolański

*fot. książki - MATERIAŁY PRASOWE 

LAURA ŁĄCZ


 „Sądzę, że jeżeli ktoś sam z siebie i z natury jest aktywny, lubi pracę zawodową, to to się nie zmienia wcale z wiekiem. Przynajmniej tak odczuwam. To jest absolutnie to samo. W moim przypadku ma miejsce przez całe życie identycznie” - Laura Łącz

Nie jest celebrytką, z jakimi mamy na co dzień do czynienia. Nie przeczytamy o Niej za często w Pudelku, nie gości regularnie na innych plotkarskich portalach. Nie marnuje czasu na bzdury. Jest zajęta. Bierze czynny udział w wielu ważnych dla Niej projektach. Interesuje Ją tylko wartościowa praca. Wiek dla Niej nic nie oznacza. To aktorka w pełni tego słowa znaczeniu. To osobowość. Nietuzinkowa. To osoba jakby z innego wymiaru. 

Poniżej wywiad z kolejną znaną aktorką, Laurą Łącz, przeprowadzony przez Katarzynę Łakińską, twórczynię portalu Flexi.pl.

-"Katarzyna Łakińska, Flexi.pl: Bardzo nam miło powitać Panią Laurę Łącz, której nie trzeba nikomu przedstawiać. Jest Pani bardzo znaną osobą. Jest nam szczególnie miło przedstawić Panią jako osobę nominowaną w Plebiscycie 21 Osób Flexi na XXI wiek, w którym uzyskała Pani niezwykłą liczbę głosów od swoich wielbicieli. Liczbą aktywności, które są Pani udziałem, można by obdzielić pewnie z 5 osób i każdy byłby zajęty. Jak udaje się Pani to wszystko pogodzić?

- Laura Łącz: Dzień dobry. Po pierwsze dziękuję bardzo za tę nominację. Ogromnie się cieszę, że tyle osób na mnie głosowało. Zwłaszcza, że wśród Nominowanych były same znakomitości. To jest dla mnie bardzo miłe. Natomiast, rzeczywiście ludzie nie wiedzą zupełnie, że mam tyle rozmaitych zajęć. Bo przeważnie widzom czy innym internetowym obserwatorom wydaje się, że jeżeli aktor (zwłaszcza aktor) nie występuje codziennie w telewizji w jakimś znanym serialu i go nie widać bez przerwy, to oznacza, że on umarł i nic nie robi (śmiech). A tak nie jest. Aktorzy zawodowi robią różne rzeczy. 

Na przykład mój mąż pod koniec życia, będąc już na wcześniejszej emeryturze, głównie pracował w dubbingu i w radio. To go interesowało. Nie grał w żadnym serialu… Chociaż w jednym serialu rzeczywiście grywał pod koniec życia, ale potem już w ogóle. Więc robię różne rzeczy jako aktorka i nie tylko. A także jako reżyser. Prowadzę teatry amatorskie, jestem pisarką, więc aktywności jest sporo. Sądzę, że jeżeli ktoś sam z siebie i z natury jest aktywny, lubi pracę zawodową, to to się nie zmienia wcale z wiekiem. Przynajmniej tak odczuwam. To jest absolutnie to samo. W moim przypadku ma miejsce przez całe życie identycznie.

- Dokonuje Pani wielu rzeczy. Zdążyła Pani napisać tyle książek, ciągle aktywnie grając. Ponadto animuje Pani różne grupy senioralne, równolegle współpracując z Uniwersytetami Trzeciego Wieku. Namawia Pani także wiele osób do tego, by pozostały aktywne. Jak udaje się Pani to wszystko zmieścić w tych 24 godzinach? Nikt przecież nie ma więcej…

Bywa trudno. Dużo czasu spędzam przy laptopie, przy telefonie i pracuję. Przede wszystkim prowadzę agencję artystyczną. To pierwszy projekt (lub jeden z pierwszych), bazujący na tym, że to aktor założył agencję. I to pochłania wiele mojego czasu. Ale wspomniała Pani też o pisaniu. Kiedy syn był mały, kładłam go spać i pisałam wieczorami. Potem był moim pierwszym recenzentem, bo pisałam wówczas w większości książki dla dzieci. Jednak liczba zajęć się nawarstwiła. I ostatnio, mimo zamówień dotyczących pisania do podręczników szkolnych czy też wręcz wydania nowych książek, już nie piszę wieczorami.

W czasie pandemii, kiedy wiele aktywności wyhamowało i miałam mniej zajęć, wyszły dwie moje książki. I sprzedały się natychmiast, mimo zerowej promocji i reklamy. Dlatego też jest mi miło, że porusza Pani ten temat, bo nie obnoszę się z tym. Te publikacje można nabyć przez Internet. „Nocne duszki i inne bajki” to książka dla małych dzieci. Druga pozycja to trochę luka na rynku: „Chłopak z suchą głową”, pozycja dla młodszej młodzieży. Nawiązanie do „Panny z mokrą głową” Kornela Makuszyńskiego. A ponieważ tego typu pozycji jest mało, to młodym ludziom się ona podoba. 

Książka nie jest nudna, a podzielona na rozdziały, które stanowią jakby osobne opowieści, sprawia, że nawet chłopcy, którzy czytać nie lubią, chętnie po to sięgają. Wspomniała Pani także o teatrach dla Seniorów. Prowadzę teatr „Karta”, który nie jest teatrem Seniorów, jednak występują w nim ludzie w różnym wieku. I bardzo młodzi, w średnim wieku, starsi. Dzięki temu wystawiam Gogola czy Czechowa, świetne pozycje. Nie obsadzam jednak starców jako małe dzieci z warkoczykami albo jakiegoś osiemnastolatka w siwej peruce. 

Tylko każdy gra odpowiednią rolę, bo kwestia obsadzenia jest najważniejsza. Teatr prowadzę w Karczewie pod Warszawą już ponad 20 lat. Natomiast od kilku lat prowadzę też typowy teatr Seniorów pod nazwą „Pasjonaci”. Zrealizowaliśmy bardzo poważne przedsięwzięcia – patriotyczne i poważne. A teraz robimy kabaret według mojego scenariusza. Seniorzy wolą to, co wesołe. Choć młodsi ludzie również. Komedia to coś przyjemnego dla mieszkańców, milsza dla oka i ucha.

- Wspomniała Pani, że w jednym z teatrów współdziałają różne pokolenia. Teraz dużo się mówi o różnorodności, która odmieniana jest przez wszystkie przypadki. Jest to spójne z naszą wizją, którą propagujemy na portalu Flexi.pl. Pokoleniem Flexi nazwaliśmy ludzi elastycznie dopasowujących się do możliwości. A wspomniana różnorodność jest ogromną wartością w pracy. Ma Pani doświadczenie w międzypokoleniowej współpracy, więc co by Pani poradziła na przykład pracodawcom, którzy boją się czasami zatrudniać osoby o niskich PESEL-ach? Jak wygląda praca różnorodnych wiekowo osób na planie, na scenie? Jest to  bardzo ciekawy temat dla HR-owców, którzy mogą obawiać włączenia do tzw. „młodego, dynamicznego zespołu…” osób dojrzałych, z dużym doświadczeniem. Jak Pani to ocenia na podstawie własnych obserwacji?

Przeczytałam niedawno wypowiedź słynnego geriatry, ordynatora szpitala chyba w Krakowie, który wypowiedział to, co jest praktycznie oczywiste… Tj., „że spotkał starych 30-latków i młodych 80-latków”. I to jest kwestia psychiki. Całe życie przeżywamy w głowie… Naprawdę świetnie porozumiewam się w normalny sposób z moim synem i jego kolegami. Nie mam z tym problemu. Męża miałam 25 lat starszego i przez ponad 20 lat naszego związku ani razu do głowy nam nie przyszło, żeby rozmawiać o różnicy wieku. To był człowiek młody duchem po prostu i koniec na tym. Metryka o tym nie decydowała.

Jeśli chodzi o pracodawców, prowadzę blisko 30 lat agencję. Zaczynałam jako młoda osoba. I zatrudniałam ludzi w różnym wieku. Moim mottem życiowym jest posiadanie w życiu 3 rzeczy: talentów w zawodzie, wykształcenia i doświadczenia. I ten 3 punkt jest jakoś ostatnio lekceważony. Wykształcenie też jest troszkę jakby nie w modzie. Doświadczenie w ogóle… A to rzecz szalenie ważna. Zawsze wolałam pracownika doświadczonego na swoim stanowisku pracy niż takiego, który skończył jakąś taką uczelnię, typu marketing, zarządzanie. I właściwie te tak zwane „panienki z marketingu” nie mają zielonego pojęcia o pracy w tym środowisku, na przykład organizacji imprez artystycznych.

Mogę to powiedzieć na podstawie obserwacji mojego środowiska zawodowego. Np. organizacja imprezy nie jest taka prosta. Niedawno była taka impreza, pań organizatorek było chyba z dziesięć i miały zająć się realizacją projektu, którą zwykle wykonuję sama. Dochodzi do imprezy i stoi tłum ludzi z parasolami, płaszczami, bo padał deszcz (to była późna jesień). Nikt nie zadbał o zabezpieczenie szatni i szatniarza, i ujęcie tego punktu w budżecie. To była pierwsza rzecz, która spowodowała lawinę potknięć. Organizatorki nie miały doświadczenia, które powoduje, że pewne rzeczy są oczywiste. 

Jak idę na rozmowę dotyczącą organizacji imprezy czy pokazu mody, to młode dziewczyny notują coś w olbrzymich notesach, cały czas coś zapisując (w tej chwili w telefonie czy na jakiś innych urządzeniach). A ja siedzę, nic nie zapisuję, po dwóch zdaniach wiem bowiem, czego oczekują organizatorzy, czyli jak ta impreza powinna wyglądać i jak będzie wyglądać w tym, a nie w innym miejscu. Z takimi a nie innymi wykonawcami, bo jest czymś zupełnie innym, jeśli przyjdzie na imprezę, na przykład piosenkarz: wystąpi i śpiewa dwie piosenki, i pójdzie. A czymś innym jest organizacja choćby pokazu mody. Przykładowo, młode osoby np. proponują: 

 „A może zróbmy jakiś pokaz mody”, nie mając do tego wyobraźni. Potrzebne będą wówczas: sala, wieszaki, lustra, makijażystki, fryzjerki, próby, podkład muzyczny… Nie mówiąc o modelkach, o przymiarkach, o biżuterii, kapeluszach, butach, milionie innych rzeczy, które trzeba zabezpieczyć… Padają wówczas pytania: „A to nie lepiej pokaz mody niż piosenkarza?” Tutaj warto zwrócić uwagę, że to po prostu jest organizacyjnie ogromna różnica. Podaję tylko drobne przykłady, które mają być odpowiedzią na Pani pytanie, że doświadczenie u pracownika jest rzeczą szalenie ważną. 

Oczywiście, że nie zatrudnię kogoś, kto mi mówi przez telefon, że: „Jestem chory, że jestem ledwo żywy i już się do niczego nie nadaję i wszystko zapominam…”. Ale nie mówimy o ludziach dziewięćdziesiąt plus, którzy się akurat źle czują.

- We Flexi.pl uważamy, że rzeczywiście bardzo ważne jest, żeby to Pokolenie Flexi było aktywne, pełne radości i działania, bo jeszcze mamy tyle sił. A z kolei, Seniorzy już właśnie bliżej 90 lat, powinni mieć dobrą opiekę. I myślę, że też musimy dłużej pracować, bo trudno być 30 lat na emeryturze, prawda? Zachęcamy więc, by to pokolenie się budziło i zaczęło robić chociaż trochę tego, co pozostaje Pani udziałem. Laura Łącz zaczęła swoją karierę od swoich dziecięcych marzeń o aktorstwie, realizując je wszystkie. Jakie ma Pani teraz marzenia?

Moi rodzice byli aktorami Teatru Polskiego zaangażowani przez wielkiego Leona Schillera. A po studiach kiedy to Schiller był i rektorem szkoły teatralnej, i dyrektorem Teatru Polskiego, byli kolegami z jednego roku. W domu ciągle była mowa o teatrze, o aktorstwie i w tym sensie przygotowywałam się do tego, to chciałam robić. Rzeczywiście zdałam za pierwszym podejściem. Jestem z Warszawy, ze Starego Miasta, „dziewczyna ze Starego Miasta” – tak ktoś o mnie napisał niedawno. Warszawską szkołę skończyłam, a potem filologię polską na Uniwersytecie Warszawskim, bo już wtedy pisałam. 

Oczywiście dla dorosłych, a później dla dzieci. Chciałam pisać profesjonalnie, zawodowo i trafiłam również do Teatru Polskiego, tak jak rodzice. I to jest odpowiedź na Pani pytanie. Byłam bardzo szczęśliwa i zadowolona jako aktorka, która jednocześnie się jakoś intelektualnie rozwijała, coś tam pisząc. Potem aktorzy, koledzy ze starszego pokolenia wyłowili mnie jako osobę tańczącą i śpiewającą, wciągając w ten rynek estradowy. Tak mnie wessał, że  wystąpiłam o urlop bezpłatny, kiedy moją pianistką była Pani Anna Płoszaj-Dejmek – żona dyrektora Kazimierza Dejmka. 

Dyrektorowa grała, a dyrektor Dejmek dał mi urlop bezpłatny, ponieważ było wiele imprez. Piękne programy, moje adaptacje sztuk teatralnych, które graliśmy w domach kultury czy w salach teatralnych innych miast. Tego było tak dużo, że musiałam ciągle prosić o zwolnienia i tak się ułożyło, że kilkakrotnie przedłużałam urlop bezpłatny, nie mając czasu na pisanie… Potem otworzyłam własną agencję właśnie po to, by móc zrealizować część organizacyjną samodzielnie, w tym faktury, rozliczenia. I właściwie moje życie bardzo niebezpiecznie skręciło na boczny tor, którego nie zakładałam, nie przewidywałam i, z którego nie jestem zadowolona…


Bo powiem w skrócie, że moje serce na zawsze zostało w Teatrze Polskim i żałuję tego, że odeszłam. Powinnam była grać do teatralnej emerytury. Moja mama poszła bardzo późno na  teatralną emeryturę ze łzami w oczach koło siedemdziesiątki. Byłaby pewnie do końca życia, grała jak Nina Andrycz, która miała ponad 100 lat i nadal była na etacie. Nie pozwoliła bowiem, żeby ją jakikolwiek dyrektor (a oni się zmieniali) odesłał na emeryturę… To do głowy by nie przyszło również mojej mamie i również mnie, ale tak się ułożyło… Pół żartem, pół serio, to widzę jakąś misję w tych moich monodramach poetycko-muzycznych i występach, bo dbam o repertuar.

Staram się, żeby to byli: Słowacki, Mickiewicz, Norwid… W najgorszym wypadku Tuwim, Leśmian czy Gałczyński…(śmiech) Do wierszy wybranych przeze mnie kompozytorzy skomponowali muzykę. Gram też programy dedykowane Seniorom. To jest moja grupa docelowa. Bywam na Uniwersytetach Trzeciego Wieku, które w Polsce funkcjonują prawie przy każdym Domu Kultury, przy bibliotekach…To jest znakomita publiczność, to są ludzie zwykle inteligentni, chłonni, którzy lubią moje wykłady i występy.

- Bo to jest pokolenie, które było dobrze wykształcone… Nawet, jeśli ktoś miał maturę, poznał kanon literatury polskiej, a teraz jest już trochę gorzej…

Polska matura była na bardzo wysokim poziomie, również w tej dziedzinie polonistyki i humanizmu.  

- Jak ludzie oglądający Panią na Uniwersytetach Trzeciego Wieku reagują? Często są to osoby, które dopiero przeszły na emeryturę? Wiek emerytalny w większości zawodów się obniżył. I po pierwszej fascynacji tego, że się ma czas, ludzie nagle widzą, że nie bardzo mają, co ze sobą zrobić, dlatego zapisują się np. na zajęcia Uniwersytetów Trzeciego Wieku. To jest fantastyczna idea i inicjatywa, jak Pani ocenia te spotkania?

Wysoko oceniam. Prowadziłam przez wiele lat taki cykl „Teatr dziecięcy” pod wspólną nazwą „Pokochaj teatr”. To były moje autorskie przedstawienia z piosenkami i mogłabym to robić nadal… Na to jest wielkie zapotrzebowanie. Albo ogólnie, na występy dla ludzi. Natomiast skupiłam się na Seniorach, bo to jest wspaniała publiczność. I czasem, jak pytam Panią dyrektor: „A kto to dzisiaj będzie w tym klubie seniora czy na Uniwersytecie? Kogo się można spodziewać?”, to ostatnio usłyszałam: „Pani Lauro, to będzie elita intelektualna naszego miasta” – bo tacy ludzie się zapisują.

Młody nie wie, kim byli Holoubek, Łomnicki, Aleksandra Śląska, Zofia Mrozowska, Jerzy Kamas czy Ryszarda Hanin… Państwo z Uniwersytetów Trzeciego Wieku lubią moje wykłady, bo opowiadam o dawnym teatrze, dramacie i o jego historii. Bardzo lubią wykłady o dramatopisarzach polskich i zagranicznych, ale też np. o wystawieniach różnych sztuk. To spotkanie aktora z publicznością obejmuje także specjalnie skomponowaną muzykę, wspaniałe dekoracje, scenografię, kostiumy, bo miałam przyjemność pracować z Teresą Roszkowską i Adamem Kilianem, Marianem Kołodziejem i Krzysztofem Pałkiewiczem.

Jak o nich opowiadam, ludzie starsi chętnie słuchają (młodzież gorzej, ale też dobrze). Nie powinnam tego mówić, ale czasem się czuję jak córka czy wnuczka słuchaczy. Mówią do mnie: „Tak młodo Pani wygląda”. Ale to jest kwestia sposobu ubierania się, fryzury czy zadbania o siebie. A jesteśmy w tym samym wieku, co ludzi zaskakuje.

- Mamy tyle lat, nie na ile wyglądamy, tylko na ile się czujemy!

Oczywiście! A teraz dowiemy się więcej, bo poprowadzę ogólnopolski projekt dla Seniorów wraz z  wybitnym geriatrą. Dobrze, że wiedza w tym zakresie jest rozpowszechniana, niezależnie od opcji politycznych. W tym projekcie będziemy działać na rzecz różnych nurtów dla seniorów, różnych działalności, różnych grup społecznych.

- Dobrze, proszę polecać Flexi.pl na takich spotkaniach.

Właśnie dobrze, że się dowiedziałam! Jak najbardziej, to jest właśnie świetna grupa odbiorców, ażeby im polecić, bo to są ludzie, którzy jednak korzystają w tej chwili z laptopów. Niektórzy chodzą na specjalne kursy dla seniorów, oczywiście z obsługi telefonów, maili, SMS-ów… Jak najbardziej!  

- Ja myślę, że nawet pandemia przyspieszyła taką rewolucję digitalową. To mit, że nie jesteśmy „na bieżąco” z technologią, bo generalnie rzecz biorąc wszyscy już z tego bardzo dobrze korzystają!

Również seniorzy, nawet ci najstarsi z moich grup, które prowadzę. Jak najbardziej porozumiewamy się w ten sposób!

- Zapraszamy na nasz portal ponownie, bo rzeczywiście tyle ciekawych rzeczy już w tej chwili w tak niewielu miejscach można, że tak powiem się dowiedzieć, tylu ciekawych rzeczy też o kulturze, krótkie pliki i tytuły teraz są na czasie… Także bardzo będzie nam miło jeszcze ponownie Panią gościć.

Dziękuję za rozmowę!"


*Flexi.pl  04 maja 2022  fot. w kolejności: pl.aleteia.org Nowiny.24.pl  odquchni.pl