Ś W I A T ciągłych zmian

Współczesny nam świat kręci się wokół nas coraz szybciej. Coraz szybciej dochodzi do zmian w każdej dziedzinie życia. Coraz częściej bywa tak, że za tytułowymi zmianami nie nadążamy. Coraz częściej brakuje nam oparcia w silnie zakorzenionych wzorcach społecznych działań. W związku z tym niechętni dotychczasowym sztywnym pozycjom społecznym, szukamy innych rozwiązań, wymyślamy coraz to nowsze style bycia i życia. Tworzymy poprzez to własne indywidualne biografie, mocno odstające od dotychczas znanych nam stereotypów. Zmiany te, chciane czy niechciane, dotykają każdej sfery życia. Nawet tej intymnej.

Coraz mniejszy wpływ ma na nas konserwatywny i tradycyjny wzorzec. Wyszukiwane są nowe, alternatywne formy, podyktowane potrzebą konieczności dokonania wyboru. Powstaje nowa rzeczywistość społeczna, w której coraz bardziej do głosu dochodzi indywidualizacja. W pełnym tego słowa znaczeniu. W efekcie czego mamy do czynienia z procesem zmian kulturowych. Indywidualiści niemal każdą sprawę traktują jak interes. Kalkulują plusy i minusy. Analizują szanse i zagrożenia. Szacują straty. Mówię o młodych dobrze wykształconych osobach, mało wiedzących o trwałych związkach, za to mających wysokie oczekiwania wobec przyszłości.

Wykształcenie, dobre zarobki, ugruntowana pozycja zawodowa i towarzyska, ustalone kryteria wg których ma rozwijać się ich życie, to ich wizytówka. Do szczęścia brakuje partnera, ideału stworzonego wg własnych wyobrażeń. Wiele cech ma tu decydujące znaczenie, jak wygląd, wykształcenie, inteligencja, ambicja, obycie, ciekawa osobowość, pracowitość, ogólna atrakcyjność, pasje, zainteresowania, i tak dalej. To kilka cech, którymi partner powinien imponować. Często spotykana opinia - taki ktoś to "człowiek, który realizuje się w czymś interesującym, dowcipny, ciekawy życia, a nie sierota, który siedzi w domu, ogląda „Kiepskich” i narzeka, że cały świat jest do kitu”. 

Taki ktoś musi mieć światopogląd przynajmniej zbliżony do światopoglądu potencjalnego partnera czy partnerki. Nie ma mowy o diametralnych różnicach politycznych i religijnych. Bywa, że od kandydata oczekuje się zupełnie odmiennych cech, takich, by były uzupełnieniem cech drugiej osoby. A dodatkiem do całości powinny być jeszcze cechy takie, jak dobroć, mądrość, zaradność, poczucie humoru, wyrozumiałość, umiejętność znalezienia się w każdej sytuacji. Facet życzy sobie mieć partnerkę, która ma to "coś", a facetka życzy sobie mieć partnera, który przynajmniej ma samochód, skoro ona auto ma. Istny koncert życzeń.

Oboje pragną poczucia bezpieczeństwa, komfortu i stabilizacji życiowej. Fajnie by było, żeby ten partner był fajny, rozsądny, łagodny, i żeby po prostu dawał żyć. W związku wg nich, istotne jest też poczucie niezależności, swoboda w decydowaniu o sobie, a życie ma być bezproblemowe i koniecznie z domieszką adrenaliny. To warunki, dzięki którym partnerstwo będzie jeszcze bardziej udane. Istny koncert życzeń. Gdyby się tak jeszcze zastanowić, to ta lista życzeń stałaby się o wiele dłuższa. Fajnie jest samemu grzać się w blasku "świetności" swojego partnera. To nieźle dowartościowuje. I jest jakże śliczniutką wisienką na jakże idealnym życiowym torcie.

Im więcej tych zachcianek pod adresem drugiej osoby, tym bardziej wyidealizowany wychodzi nam obraz. Wyidealizowany. Czy jest ktoś na tym pięknym świecie, kto spełnia te wszystkie życzenia??? Wybór partnera, to nie wybór kiecki w dobrze zaopatrzonym sklepie. Wybór partnerki, to nie wybór super bryki w nowoczesnym salonie samochodowym. Dlaczego młodsze pokolenia (ale nie tylko) tak właśnie podchodzą do wyboru partnerów? Bo żyją według nowego wzorca, czyli konsumpcyjnego podejścia do życia. Innego nie znają. Na wolnym rynku wybór towaru jest tak duży, że trudno się zdecydować. A skoro tak, to i wymagania się mnożą.

A skoro wymagania się mnożą, to w końcu nie wiadomo co/kogo wybrać. Cała impreza wielokrotnie kończyć się może niepewnością, co do trafności wyboru. Bo kto wie, czy w innym miejscu nie trafi się na lepszy "model"? Tego niestety nikt nie zagwarantuje. Po co więc tyle zachodu? Nie lepiej żyć w pojedynkę? Być singlem czy singielką? Poszukiwanie drugiej połówki to dzisiaj ciężka praca. Zanim kogokolwiek się znajdzie, po drodze doświadcza się wielu zawodów i pomyłek. Traci się cenny czas. Ci, na których się trafia, zazwyczaj gadają tylko o sobie, albo szukają opiekunki/matki, co będzie robiła za nich wszystko. Nieudacznicy. Pech, czy co?

Niektóre dziewczyny twierdzą, że są szczęśliwe, że żyją w równych satysfakcjonujących związkach, ale czy to do końca jest prawdą? Dla tych, które mają pecha, nie do uwierzenia jest fakt, że można trafić na faceta w pełni i pod każdym względem zaangażowanego w związek. Osobiście uważam, że na świecie żyje wiele szczęśliwych par, wierzę, że w tym zwariowanym świecie można spotkać swoją połówkę jabłka. Ale wiem też, że pary te stanowią znakomitą mniejszość w społecznościach. Ponieważ tak trudno jest spotkać wymarzonego partnera, zadowalamy się takim, który choć częściowo zdolny jest spełnić nasze oczekiwania.

Świat pędzi do przodu i zajęty wprowadzaniem zmian nie ogląda się za nami, nie zwraca uwagi na nasze indywidualne potrzeby. Z nimi musimy radzić sobie sami i po swojemu. Czy to szukając nieistniejącego ideału, czy zadowalając się jego namiastką. Zmęczeni tym poszukiwaniem, ostatecznie kończą jako single. I przyznają, że życie w pojedynkę to wielka sztuka, bo zbyt mocno wciąż tkwi w nich wizja romantycznej miłości. Niespełnionej romantycznej miłości. Zostają więc singlami z wyboru. Ich głównym zajęciem staje się koncentrowanie na swoich potrzebach. Jednocześnie potencjalnym przyszłym partnerom stawiają poprzeczkę coraz wyżej.

Taką postawę otoczenie akceptuje, bo twierdzi, że w dobie internetu znalezienie wymarzonego partnera jest możliwe. Jeżeli nie uda się za pierwszym razem, to może za drugim, trzecim... i... kolejnym? W świecie zmian zbyt długa pogoń za szczęściem, niekoniecznie kończy się oczekiwaną miłością. Zamiast niej wiele kobiet doświadcza ciężkiej traumy i ostatecznie decyduje się na życie w świecie bez mężczyzn. Jest wiele różnych opinii traktujących o samotnym życiu. Jedne mówią, że grozi to utratą zdrowia, inne, że bywa wręcz odwrotnie. Ja powiem, że życie w pojedynkę niekoniecznie musi świadczyć o tym, że człowiek jest sam.

Środowisko rodzinne, zawodowe czy towarzyskie, powodują, że ani przez chwilę nie jesteśmy sami. Te środowiska wypełniają nasze życie swoim. Kiedyś, jedna z moich dobrych znajomych jechała służbowo pociągiem do Warszawy. Dosiadł się pasażer, z którym po chwili nawiązana rozmowa skończyła się w kawiarni na dworcu. Z pośpiechu nawet nie wymienili się telefonami. Minął rok. Znowu moja znajoma jedzie do Warszawy i znowu przysiada się do Niej ten sam pasażer. Opowiedział, że przez cały rok regularnie jeździł pociągiem na tej trasie, by Ją spotkać. Są do dzisiaj razem. Gdy Go spotkała pierwszy raz miała 48 lat. 

Jest dużo znanych "złotych" porad i definicji szczęścia. Dowiadujemy się z nich, co należy robić, by spotkać swoją połówkę. Według tych rad, należy uczestniczyć np. w grupach wsparcia czy na innych specjalistycznych warsztatach, gdzie można się dowiedzieć, jak poznać, że to miłość życia. Jak poznać? - ano poprzez wzajemne zaangażowanie, gotowość do pracy nad związkiem, szacunek dla drugiej osoby i jej potrzeb, zaufanie, okazywanie wsparcia, akceptację, potrzebę wyrażania uczuć i poprzez chęć komunikacji i częstego przebywania z drugą osobą. Nawet nie będę tego komentować, wszak dr Google wszystko wie. 

Mnie ktoś kiedyś powiedział, że aby spotkać swoją miłość trzeba sobie samej pomóc, że trzeba pomóc tej miłości (cokolwiek to znaczy). W moim przypadku miłość mojego życia sama do mnie przyszła. Dosłownie. Był to przyjaciel mojego brata. Nie mieliśmy w stosunku do siebie wygórowanych życzeń. W sumie nie mieliśmy czasu zastanawiać się nad tym, bo już przy pierwszym spotkaniu skry posypały się jak z hutniczego pieca. I tak zostało. Uczenie się siebie nawzajem, problemy życia i nauka dorosłego zmagania się z nimi, obustronna tolerancja, szacunek, zaufanie i cierpliwość, to wszystko cementuje uczucie i daje gwarancję dobrego życia.

To cementuje i daje gwarancję, ale nic nie ma za darmo. Ile pracy trzeba włożyć, by związek dwojga ludzi okazał się udany? Uważam, że trzeba całe życie nad tym pracować. Bez ani chwili przerwy. To odpowiedź na pytanie, dlaczego tak mało par jest ze sobą szczęśliwych. Młode pokolenia inaczej podchodzą do tego tematu. Chcą jak najszybciej osiągnąć wszystko co się da. Chcą konsumować wszystko co jest w zasięgu ich rąk. Chcą jakościowo mieć wszystko z najwyższej półki. Miłość i szczęście traktują podobnie. Jak towar ze sklepu.

Jesteśmy świadkami zmian. Patrząc na nie z boku mam wrażenie, że nie mają one nic wspólnego z wartościami, jakie poznawałam będąc w wieku dzisiejszej młodzieży. Tematów t a b u już nie ma. Autorytety wyginęły jak dinozaury. Miłość i szczęście co innego dzisiaj znaczą. Nastał czas nowych wartości. Czy nam się to podoba, czy nie.


Obrazy: *Internet 

Instrukcja SAMOobsługi

Gdy dobiło się do emerytury, albo gdy już jest się np. kilka lat emerytką, ma się już jako takie pojęcie o sobie samej. Wiemy, albo przynajmniej orientujemy się, czy jesteśmy zdeklarowanymi pesymistkami życiowymi, optymistkami, czy jesteśmy osobami z umiarkowanym podejściem do życia, albo czy jesteśmy wszystkim po trosze. Z perspektywy ostatnio minionych lat jakie przeżyłam na państwowym, mam odwagę określić siebie jako niezależną, umiarkowaną pesymistkę z ogromnym uśmiechem na twarzy, z domieszką nieskrywanej ciekawości świata. Mimo, że życie dawało mi w kość i czasami gniewałam się na nie i pytałam, dlaczego akurat to mnie spotyka, taka właśnie jestem.

Nie to, żebym wpadała w jakieś depresje, czy niektóre negatywne stany określała mianem >doła<. Nie. Nawet nie używałam tego słowa. Nie miałam potrzeby, bo to nie był >dół<, tylko chwilowy brak reakcji na coś niedobrego. Jak to się potocznie mówi - przesypiałam problem. Budząc się rano następnego dnia inaczej ten problem odbierałam. Czasami nawet, jako coś nieważnego. W przeszłości różnie podchodziłam do wyzwań, które odbijały się na mnie zbyt agresywnie. Ponosiły mnie nerwy, w których padały zupełnie niepotrzebne słowa. Myślałam, że jak się wyładuję, to szybciej mi przejdzie gniew i zapomnę o sprawie.

Gdy musiałam obcować z kimś, kto mi pod wieloma względami nie odpowiadał, bywałam opryskliwa, niemiła, by tego kogoś zniechęcić do siebie. Z czasem zrozumiałam, że nie tędy droga. Usłyszałam nawet kiedyś, że może to we mnie tkwi przyczyna, że z jakiegoś powodu przyciągam do siebie takie a nie inne osoby. Może i coś w tym było, jednak wtedy nie zastanawiałam się nad tym. Dzisiaj myślę, że musimy obowiązkowo przejść przez kilka etapów w życiu, jakie by one nie były, ponieważ to właśnie one m.in. są elementami budującymi nasze doświadczenie, kształtującymi i wzmacniającymi nasz charakter. 

Gdy zrozumiałam reguły tej "gry", a sporo czasu upłynęło nim to się stało, poczułam się, jakbym po raz enty odkryła Amerykę. Pamiętam tamten moment. Jakbym dostała obuchem w głowę. Zaczęłam się śmiać z siebie samej z jednego tylko powodu, że tak późno to do mnie dotarło. Dlaczego nie wcześniej? Widocznie tak musiało być. Musiałam swoje doświadczyć, by załapać, jak w wielu sprawach źle postępowałam. Co oczywiście miało swoje konsekwencje. A jakże! Ale opłaciło się, bo dzisiaj wiem to, czego nie wiedziałam wtedy. Odkryłam tajemny klucz do samej siebie. Odkryłam, jaka jestem naprawdę.

Wiele lat zajęło mi dojście do postawienia tej tezy - wiem, jaka jestem naprawdę. Czy jednak na pewno wiemy, jakimi jesteśmy osobami? Pewnie, że łatwiej jest mówić o sobie, gdy ma się za sobą dziesiątki lat życia i wiele decyzji. Gdyby każdą z nich uczciwie rozłożyć na czynniki pierwsze, ocena mogłaby nas zdziwić. Podejść do siebie uczciwie, nie każdy potrafi. Oceniać własne decyzje nie jest łatwo. Wszystko zależy od tego, jak w tym rozrachunku odbieramy siebie samą. Uczciwie i bez żadnej taryfy ulgowej. Czyli, trzeba mieć tę cywilną odwagę przyznania się do popełnianych błędów. Ale też trzeba mieć zdolność pochwalenia się za coś, co udało nam się zrobić.

Człowiek jest tak skonstruowany, że chętniej przyjmuje na klatę miłe słowa, a za niemiłe obraża się. A nawet jeśli się nie obraża, to i tak robi mu się przykro. Wiadomo, nikt krytyki nie lubi. Co innego jednak, gdy tej krytyce poddajemy samych siebie. Czy wtedy łatwiej jest znaleźć w sobie negatywy i poddać je krytycznej obróbce? Każdy sam musi odpowiedzieć przed sobą na to pytanie. To bardzo ciekawy eksperyment. Przyznam, nie lubię wychodzić z siebie, stawać obok i walić krytyką. Pytam wtedy siebie, po co mam to robić? Ale, gdy już to zrobię, to myślę, może to i było straszne, jednak to co się zadziało przez tę chwilę, warte było wcześniejszych wątpliwości.

Wszak to kolejne życiowe doświadczenie poddające mnie pewnej trudnej próbie. Próbie świadomej samooceny. Przez to doświadczenie, a raczej dzięki niemu, dowiedziałam się kim jestem i jaka jestem. Przegadałam temat sama ze sobą i doszłam do wniosku, że polubiłam osobę, którą w sobie odkryłam. A więc - nie należę do najskromniejszych, ale też nie jestem szarą myszką. Narzekam, ale nie jest to moje główne zajęcie. Cierpię z powodu cierpienia innych, ale nie czuję się niepotrzebna. Uwierzyłam w to, że mimo zmiany stylu życia (przejście na emeryturę), jednak wciąż daję otoczeniu coś z siebie. Nie jestem też smutna mimo wieku.

Odkryłam, że bycie osobą starą (nazwijmy to po imieniu) to nie koniec świata. Owszem, mam stary kręgosłup, stare stawy, na koncie kilka chorób, ale za to mam młody umysł i duszę. Nie rozpamiętuję lat młodości, tylko cieszę się tym, co mam tu i teraz, gdy osiągnęłam 70. rok życia. Lata młodości już nie wrócą, więc szkoda czasu na ich natrętne wspominanie. Jeżeli czegoś nie mogę zrobić, to wyobrażam sobie, że to robię. W mojej wyobraźni wciąż jestem 100- procentowo sprawna. Pozwalam się jej (wyobraźni) wyszaleć. I nie myślę, co by było, gdyby tak zegar się cofnął. Co przeżyłam, to przeżyłam i cieszę się tym co mam teraz. Każdego dnia. 

A teraz dni też są piękne. Jestem sprawna. Nie potrzebuję pomocy drugich czy trzecich osób. Drugich czy trzecich osób potrzebuję do towarzystwa. W towarzystwie lepiej smakuje kawa z ciastem domowej roboty. Z towarzystwem lepiej się rozmawia niż z telewizorem, prawda? Czy uwierzycie, że każdy następny dzień jest coraz fajniejszy? Tak! Jest fajniejszy, bo mam na to wpływ. Wiem co mnie interesuje i co chciałabym robić. I robię to. Wprowadzam w życie kolejne pomysły, nawet gdybym miała zrobić coś tylko raz, nie nudzę się, a to z kolei wpływa na moje samopoczucie. Mam wrażenie, że z każdym dniem młodnieję. Co za wspaniałe uczucie!

Tak, dzisiaj wiem na pewno, że jestem niezależną, umiarkowaną pesymistką z ogromnym uśmiechem na twarzy, z domieszką nieskrywanej ciekawości świata. Znam swoją rzeczywistość, znam siebie i znam swoje potrzeby. Na razie na tej mojej świadomej egzystencji nie kładzie się żaden poważniejszy cień. Skończyło się szamotanie z życiem. Jest spokój i na ile to możliwe w dzisiejszych czasach, stabilizacja. Jeżeli szaleję, to na punkcie mojego wnuka, który czasami pozwala mi wracać wspomnieniami do przeszłości. Nasze wyobraźnie w wielu punktach są bardzo zbieżne, więc póki możemy, cieszymy się razem niezwykłością życia. 

Kiedyś żyłam pod dyktando innych. Pozwalałam innym włazić sobie na głowę. Przejmowałam się tym, co ludzie mówią na to czy na tamto. Trzymałam w sobie to, co myślałam. Tęskniłam do prawdziwej wolności. Teraz ją mam. Teraz wiem kogo dopuścić do swojego kręgu, a kogo sobie odpuścić. To coś w rodzaju instrukcji samoobsługi. Nauczyłam się jej później, z wiekiem, ale nauczyłam. I zdradzę Wam tajemnicę - nie byłam i nie jestem typem kury domowej, jestem raczej wolnym ptakiem. Zawsze nim byłam. Z tą różnicą, że teraz pozwalam sobie nim być. Bez żadnego skrępowania.

                                         "Słoneczniki" Vincenta van Gogha

PS - zrobiłam to podsumowanie z okazji swoich 70. urodzin. Tak mnie jakoś naszło. Chciałam sobie przypomnieć, jaką osobą byłam kiedyś i porównać tę osobę do dzisiejszej MNIE. 


Obrazy: *Internet 

To jeszcze nie koniec

To, co wydarzyło się w Sejmie (piątek 12.04.2024) w sprawie aborcji, czyli przejście czterech projektów do dalszego omawiania i procedowania przez powołaną specjalną Komisję, to nie kończy tematu. To jest tylko wykonanie malutkiego kroczku na długiej drodze jaka nas czeka. Nie rozumiem więc tej euforii ze strony posłanek lewej strony, ogłaszających sukces. Jaki sukces??? Jeżeli po trzydziestu latach ciszy, za sukces odbieramy przegłosowanie czterech wiadomych projektów, to tym co się cieszą gratuluję dobrego samopoczucia. "Gratuluję" im, że tak połowiczny ochłap rzucony przez marszałka Hołownię i jemu podobnych, zadowala ich. 

Cokolwiek jeszcze będzie się działo, a będzie się działo, temat będzie dopiero wtedy zakończony, gdy po podpisie prezydenta (nie będzie nim Duda) ustawa wejdzie w życie. Gdy to zobaczę na własne oczy, dopiero wtedy uwierzę, że kobiety są bezpieczne. Póki co jednak, mam duże wątpliwości, ponieważ jest wielce możliwe, że czeka nas jeszcze wiele około aborcyjnych decyzji podejmowanych w sprawach kobiet. Mówię o decyzjach, które by wejść w życie, nie wymagają podpisu prezydenta. A z którymi to decyzjami będą dalej bawić się panowie posłowie każdej politycznej opcji. Będzie to aborcyjna gra w kotka i myszkę. Mamy to jak w banku.

Znowu przy gwarantowanej pomocy usłużnych mediów, będziemy świadkami politycznych łamańców na pograniczu filozoficznych aborcyjnych dywagacji w stylu "wyższości Świąt Wielkiej Nocy nad Świętami Bożego Narodzenia", co latami usiłował wykładać nam w humorystyczny sposób nieodżałowany kabareciarz, profesor mniemanologii stosowanej, Jan Tadeusz Stanisławski. Przywołuję tu Jego postać, ponieważ tak właśnie kojarzą mi się występy polskich posłanek i posłów, z kabaretem właśnie. W negatywnie komiczny sposób, szczególnie panowie posłowie w swoim sprzeciwie, usiłujący odwoływać się do takich gatunków jak filozofia, religia, czy doświadczenie życiowe.

A przecież, legalność aborcji nie jest kwestią ani filozoficzną, ani religijną, ani życiową "tego czy innego faceta", jak powiedział inny facet (Donald Tusk). TO KWESTIA TEGO, CZY CZŁOWIEK, CZYLI POLSKA KOBIETA, MOŻE O SOBIE DECYDOWAĆ!!! BO TAKIE POWINNO BYĆ PRAWO! POWINNO GWARANTOWAĆ S W O B O D Ę DECYZJI. Niestety jak na razie to utopia. Myślę, że przez następne półtora roku to co jest zapisane w dzisiejszych projektach, zostanie diametralnie zmienione. I wiecie co? Ostatecznie może stanąć na tym, co JUŻ BYŁO, a co obłudnie proponuje Trzecia Droga - czyli może zostać przyklepany znany już nam kompromis.

Jeżeli tak się stanie, to ani Lewica, ani walczące o prawa kobiet środowiska, nic z tego co postulowały, nie osiągną. Ich zaangażowanie może okazać się po prostu daremne. Może okazać się stratą jakże cennego czasu. Właśnie to mi się widzi. Na domiar złego, bardzo wolno wchodzą w życie decyzje mające ułatwiać życie kobietom potrzebującym aborcji z wielu bardzo poważnych względów. Bo na drodze wciąż stoją im lekarze zasłaniający się niepopularną klauzulą sumienia. To tragedia dla rodzin i wielki wstyd dla środowiska lekarskiego. Tacy lekarze z naszego horyzontu nie znikną ot tak z dnia na dzień. Jest ich garstka, i ta garstka nie będzie bała się odmawiać.

Nie będzie na nich działać żadne straszenie premiera, że szpitale w których pracują, stracą umowy z NFZ. Podejrzewam, że gdyby musieli odejść, wcale nie będzie ich obchodziło, co stanie się ze szpitalami. Oni odejdą, a kłopot pozostanie. To bardzo niesprawiedliwe. Politycy i lekarze bez serca i bez sumienia, powinni być sekowani. Tylko to można zrobić, ponieważ niestety wciąż działa art. 39 ustawy o zawodzie lekarza, która brzmi: - "lekarz może powstrzymać się od wykonania świadczeń zdrowotnych niezgodnych z jego sumieniem”. Że ten artykuł to pomyłka, nikomu nie trzeba tłumaczyć. Nie chcesz wykonać świadczenia, odejdź z zawodu.

Słusznie te dwa zawody, polityka i lekarza, straciły na publicznym zaufaniu. Słusznie, ponieważ nie wierzę, że odmawiając praw, kierują się własnym najgłębszym przekonaniem, bo raczej jest to chęć zasłaniania się nim dla własnej wygody i interesu. Niestety, za klauzulę sumienia nic nikomu w Polsce nie grozi. Ani politykowi, ani lekarzowi, ani sukienkowemu. Ponieważ klauzula sumienia jest przepisem honorowym, powinna być kierowana do ludzi honoru, których w dzisiejszej Polsce mamy chroniczny brak. Po patologicznych rządach PiS, lansowana jest reguła przysłowiowej "samowolki", w której to regule nie ma miejsca na zwykłą wdzięczność i pokorę zawodową.

Musiałaby nastąpić bardzo wyraźna zmiana mentalnościowa w społeczeństwie, nie tylko w ww. środowiskach zawodowych, by doszło do właściwego i zgodnego ze sztuką interpretowania Prawa. A do tego potrzebna jest kultura i prawna i moralna. W Polsce tego nie uświadczymy, dlatego pomimo zmiany władzy, klauzula sumienia WCIĄŻ JEST kijem bejsbolowym w rękach silnych jeszcze polityków, kościoła katolickiego i  środowisk fundamentalistycznych, terroryzujących i straszących konsekwencjami np. lekarzy, którzy odmawiając aborcji kierują ten kij na plecy kobiet, ostatecznych systemowych ofiar. Tak więc obsesje jednych, doprowadzają do cierpień drugich.

Znane i nieznane ofiary (bo nie zgłoszone), to efekt daleko posuniętej patologii moralnej, trudnej do zwalczenia, ponieważ powołującej się na s u m i e n i e. Pytam zatem - gdzie było ich sumienie, gdy gwałcono niepełnosprawną czternastolatkę na Podlasiu, w wyniku czego zaszła w ciążę? I ci ludzie nazywają się katolikami? Dla mnie to okrucieństwo, popierane hasłami o wyższych wartościach, do tego głoszonych w jakże fałszywej atmosferze patosu. Dzieje się tak, bo w Polsce kuleje i Etyka i Prawo. Kuleje odkąd pamiętam. A przecież klauzula sumienia to WYJĄTEK. Zachodzi w super wyjątkowych okolicznościach, dlatego jest nadzwyczajnie bezkarna.

Znaczenia tego przepisu nie rozumie również Trybunał J. Przyłębskiej, który wydał wyrok, jaki wydał. Klauzula sumienia nie jest zakresem obowiązku każdego lekarza, JEST  PRZYWILEJEM. Gdy taki zasłania się tym przepisem, winien pacjentkę przeprosić i poinformować Ją, że jest inne wyjście i tak Nią pokierować, by uzyskała właściwą pomoc. Czego tu nie rozumieć??? Gdy lekarz zachowuje się wbrew zasadom, świadczy to o jego arogancji, a nie wrażliwości jego sumienia. Świadczy to o jego indywidualnej odpowiedzialności. Czyli, gdy odmawia aborcji - "mówi wyłącznie za siebie"!!! a nie za szpital w którym pracuje. 

Dlaczego więc kościół katolicki neguje klauzulę sumienia? Bo nie idzie zgodnie z jego nauczaniem i zakazami. A jego opinia na ten temat jest arcyzakłamana i arcyobłudna.

Środowiska polskiej polityki odmawiające polskim kobietom prawa do legalnej aborcji, z moralnością nie mają nic wspólnego. Nawet zastanawiam się, czy wiedzą, co znaczy to słowo. A środowisko lekarskie, które tak strasznie i podle potraktowało czternastolatkę z Podlasia, potraktowało Ją o ten jeden raz za dużo. I politycy i ci lekarze nie powinni spać spokojnie, bo nie mają tak czystego sumienia, jak czysty BYWA ich fartuch. Jeżeli jednak śpią spokojnie, widocznie na ich sen i na ich spokojność sumień, działa błogosławieństwo zakłamanego i obłudnego kościoła. Jak na razie stan ten ma się dobrze, bo wciąż do głosu dochodzi wyjący sprzeciw wyzutych z sumienia. 

Zainteresowani wolą podburzać Polaków do łamania i bojkotowania Prawa, niż te Prawo przestrzegać. Czynią to dla dla własnej wygody, dla zachowania własnego jakże źle pojmowanego sumienia i dla własnego spektakularnego interesu. Dlatego nie widzę przyszłości dla ustawy aborcyjnej w postaci, jakiej oczekują polskie kobiety. Do czasu wymiany lokatora w prezydenckim pałacu, wiele może się jeszcze wydarzyć. I jeszcze jedno - póki w Polsce będzie przyzwolenie na dominację światopoglądową w każdej dziedzinie życia, marne są szanse na cokolwiek. 

Obraz: *Internet 

Polityczne leśne r a d i o



                                                                        Halo! Halo! Tu leśne radio polityczne 

                                                           Kto chce niech słucha nas licznie

                                                           Jesteśmy w sejmowym gaju

                                                           Donosimy wieści z naszego kraju

                                                           Niech każdy nastawi swój aparat

                                                           Zdajemy sprawę z arcyważnych narad

                                                           Do leśnego sejmiku zleciały się ptaszki

                                                           I zaczęły te swoje krzykliwe igraszki

                                                           Jeden drugiemu brzydkie sprawki wytyka

                                                           A potem tchórzliwie w lesie gdzieś znika.


                                                                               Narady jednak trwają są coraz głośniejsze

                                                           Każdy ptaszek donosi na inne tutejsze

                                                           Jeden przez drugiego nie szczędząc głosu wcale

                                                           Wyjawiają afery na ogromną skalę

                                                           Świergotają donośnie ćwir ćwir świrk świrk

                                                           Robiąc z poważnego Sejmu niepoważny cyrk

                                                           Wszyscy stroszą ze złością swoje liche piórka

                                                           Jeden przez drugiego wydzierają się jak kurka

                                                           Grożą sobie obrażają złego słowa nie skąpią

                                                           Tak są zacietrzewieni ani jeden nie ustąpi.


                                                                               A sprawy leśne to nie byle co w tym pięknym kraju

                                                           Afer w bród a gdy kogo spytasz ćwierka ja nie znaju

                                                           To nie ja to on mnie tam w ogóle nie było

                                                           On kłamie jemu się to przyśniło

                                                           Ja choruję poważnie ledwie ćwierkać mogę

                                                           O swoje kruche życie od dawna drżę

                                                           Oni niech ćwierkają jak naprawdę było

                                                           Niech wyjawią co do grzechów ich skłoniło

                                                           Inne ptaszki w szczebiot uderzyły gromki

                                                           Aż musiały się odezwać sejmu leśne dzwonki.


                                                                              Halo! Halo! Tu leśne radio polityczne

                                                           Mamy wieści z ostatniej chwili autentyczne:

                                                           Po pierwsze - co obłudnie wydukał Dudek

                                                           By uszczęśliwić swój kobiecy ludek

                                                           Po drugie - co brzydko wyskrzeczała sroka

                                                           Pod adresem celebryty Ćwoka

                                                           Po trzecie - jak donosi Pan Wiewiórek

                                                           Ktoś z leśnej spiżarni podjumał 5 orzeszków i sznurek

                                                           Po czwarte - oskarżony o to Pan Kruk chciał bić się

                                                           Na co Pani Kukułka wyświrlała wstydź się.


                                                                              Po piąte - Pan Drozd z Panią Pośmieciuszką

                                                           Ogłosili zaręczyny Pana Szczygła z Sową Duszką

                                                           Po szóste - bardzo obrażony celebryta Ćwok

                                                           Zawinął swoją laskę i pofrunął w nocy mrok

                                                           Po siódme - gdy leśny parlament ostał się sam

                                                           Ptaki rozdarły dzioby i zrobił się wiejski kram

                                                           Ponieważ leśne polityczne radio nic już nie rozumiało

                                                           Przestało nadawać jak na porządne radio przystało

                                                           Wyłączcie więc swoje aparaty Drodzy słuchacze

                                                           Szkoda waszych uszu gdy jeden przez drugiego tak gdacze. 


                                                                              Wiosna przyszła Świat przyozdabia kolorami

                                                           Słoneczko błyska pomiędzy drzew konarami

                                                           Wszędzie gdzie nie spojrzeć Przyroda się budzi

                                                           Wysyła swoje trele i inne odgłosy do ludzi

                                                           W lasach i parkach słowik śpiewa mknie po niebie jaskółka

                                                           W oddali słychać jak wylicza komuś lata kukułka

                                                           Dla każdego ucha to piękna Natury muzyka

                                                           Gdy baczniej się spojrzy nic Twemu oku nie umyka

                                                           Lepiej więc w leśne odmęty ochoczo się zanurzyć

                                                           Niż wysłuchiwać tej leśnej sejmowej burzy.


                                                                              Halo! Halo! Tu Wasze leśne polityczne radio

                                                           Ktoś mnie słucha?... śne dijo... ijo... jo... oooo... 


Obraz: *Internet

Pigułka m ł o d o ś c i

Wydaje się, że temat sportu dla seniorów jest jakby tematem skończonym. Napisano o tym już tak wiele, a jednak uważam, że należy wciąż przypominać seniorom, że siedzenie w domu nie wpływa dobrze na nasze fizyczne i psychiczne zdrowie. Siedzenie w domu przed telewizorem czy komputerem to żadna aktywność. Wypełnianie czasu różnorodnymi czynnościami, uprawianie lekkich sportów, trenowanie umysłu sprawia, że seniorzy dłużej mogą cieszyć się dobrą kondycją. To bardzo ważne, bowiem jakikolwiek ruch utrzymuje w dobrej kondycji nasz organizm. Dotyczy to osób w każdym wieku, młodych również.

Dotlenienie organizmu zmniejsza ryzyko zachorowań na osteoporozę, cukrzycę, minimalizuje ryzyko wystąpienia zawału serca. Jeżeli już chorujemy, poprzez regularny ruch możemy doprowadzić do złagodzenia naszych dolegliwości, które przestają nam tak bardzo dokuczać, stają się znośniejsze. Sprawniejszy staje się układ kostny, a skoro tak, przypomnę, aktywność seniorów powinna być umiarkowana, ale uwydatniająca potrzebną energię. Ważna jest regularność ćwiczeń, bo świetnie wpływają na kondycję wszystkich układów i narządów. Jednorazowy „akt” mija się z celem, powoduje więcej szkody, niż pożytku. 

Panie seniorki muszą koniecznie zwracać baczniejszą uwagę na swoje stawy. Bo gdy stawy chorują, ogranicza to nasze codzienne poruszanie się. Trzeba też wiedzieć, że określone ćwiczenia zmniejszają ryzyko zachorowania na osteoporozę, która dotyka osoby starsze, szczególnie kobiety. Ruch zbawiennie wpływa na kręgosłup, bardziej go dotlenia. Dotleniane są wszystkie nasze mięśnie podtrzymujące kręgosłup. Ćwiczone trzymają go w pionie jak najlepszy naturalny gorset. To nieoceniona korzyść. A wysiłek poprawia samopoczucie seniora, ponieważ endorfiny wydzielane podczas treningu potrafią skutecznie na nie wpływać.

ENDORFINA - hormon szczęścia, działa na mózg, potęguje poczucie przyjemności i dobre samopoczucie, ogranicza odczuwanie bólu, wpływa pozytywnie na nasz komfort, pomaga lepiej funkcjonować podczas kontuzji i stresu.

Zdarza się, że osoba nigdy nie ćwicząca, może bronić się przed uaktywnieniem, może mieć z różnych powodów, nawet uzasadnione obiekcje i obawy związane z nagłą życiową zmianą. Może się tłumaczyć brakiem siły, może nawet zasłaniać się wiekiem mówiąc szczerze, że jest za stara, że do tego typu aktywności już się nie nadaje. Dlaczego? Bo może nie lubi zmian, bo może boi się, że upadnie i coś sobie złamie. Taką osobę uspokajam - w przypadku obaw, zalecana jest aktywność spokojna/umiarkowana, taka na miarę indywidualnych możliwości poruszania się. Nikt nikogo do niczego nie zmusza, wręcz odwrotnie, raczej delikatnie zachęca. 

Gdy do wyzwania podchodzi się "z głową", gdy ma się skrojony na miarę plan na aktywność fizyczną, wystarczy odwaga na zrobienie pierwszego kroku. Oczywiście, nie dotyczy to osoby unieruchomionej z jakiegoś powodu, zmuszonej na stałe przebywać w domu. Jednak gdy możemy się poruszać, gdy wychodzimy z domu po zakupy (bo możemy), to jak najbardziej taki plan nas dotyczy. Dokonuje się tylko małej zmiany w życiu codziennym. Przestawia się kolejność wykonywanych czynności. Znowu ośmielę się przypomnieć, że ruch wyjątkowo wskazany/zalecany jest w wieku starszym. Zamiast w przyszłości łykać tabletki, lepiej już teraz zadbać o siebie.

Wiedz, że gdy się nie ruszasz, Twoje mięśnie wiotczeją, a to może skutkować ryzykiem niesprawności, a tego na pewno nie chcemy. By temu zaradzić, ruszaj się, bo RUCH jest najlepszym lekarstwem skutecznie wzmacniającym nasze mięśnie, skutecznie i profilaktycznie działającym na ogólną kondycję naszego ciała. Gdy znudziły mi się samotne wypady do miasta, namówiłam sąsiadkę, by zechciała mi towarzyszyć, chociaż od czasu do czasu. Widziałam Ją nieraz jak poruszała się przy pomocy laseczki. Szła wolno, ostrożnie, zastanawiając się nad zrobieniem kolejnego kroku. Myślałam, że jest po jakiejś operacji i teraz musi ją "rozchodzić".

Okazało się, że zbyt długo siedziała w domu z czystego lenistwa. Doszło do tego, że w ogóle nie wychodziła. Straciła przez to zainteresowanie otoczeniem. Rodzina zrobiła jej awanturę i tak krok po kroku rozkręcała się po swojemu. Raz na tydzień, albo jeszcze rzadziej. Po jakimś czasie, gdy spotkałyśmy się na schodach przed jej mieszkaniem zaczęłyśmy rozmawiać. I tak od słowa do słowa powiedziałam jej, że regularnie chodzę na spacery, i że Ją zapraszam, we dwie zawsze raźniej. Wymówiła się grzecznie, ale ja nie popuściłam. W każdym razie doszło do pierwszej przechadzki. Obeszłyśmy naszą kamienicę dookoła. Było to jedno okrążenie.

Za dwa dni dowiedziałam się, że trochę odczuła naszą eskapadę, ale czuje się dobrze. O dziwo, serce nie nawaliło, stawy kolanowe mają się dobrze i z oddychaniem jakby lepiej. Zaznaczam, że obie mieszkamy na drugim piętrze na przeciwko siebie. Wyobrażacie to sobie? Mieszkamy na przeciwko siebie i nie miałyśmy kontaktu. Było dzień dobry i tyle. Dzisiaj rano ok. 9:00 zapukała do mnie i zapytała, kiedy wybieram się na spacer, pyta, bo może poszłaby ze mną na jakieś dwie rundki dookoła kamienicy. Wiecie jak się ucieszyłam? Bardzo. Jesteśmy już po spacerze. Słonko nam świeciło, szło się nam bardzo dobrze, a i z rozmową było OK. 

Moja sąsiadka jest już inną kobietą. Uśmiecha się. Do tej pory nieosiągalna dla świata, nagle stała się jego aktywną częścią. Spytała, czy wpadnę później do Niej na kawę. Wpadnę, a czemu nie. Wyszykuję się i pójdę z ciastem. Przyznam, że jestem bardzo ciekawa, jak daleko nasza znajomość rozwinie się. Mnie zależy, by nie zrezygnowała ze spacerów, bo widzę znaczną poprawę jak na początek. Kolejny raz przypomniałam sobie jak wspaniale wpływa na nasze zdrowie i na kondycję fizyczną, kontakt z innymi. Wpływa bardzo dobrze. Zmieniamy się na lepsze jak za dotknięciem różdżki. W przypadku mojej sąsiadki fakt ten sprawdza się znakomicie.

Ta historia uruchomiła wspomnienia z czasów gdy pracowałam. Gdy miałam swoją gromadkę podopiecznych, którym układałam plany treningowe, którym doradzałam to i owo w sprawach dotyczących ich zdrowia. Poczułam się jak osobista trenerka własnej sąsiadki. Poczułam też satysfakcję, że jeszcze mogę mieć na kogoś wpływ i że sama mogę być częścią Jej życia. Myślę, że będziemy dobrymi znajomymi. I cieszę się, że będę miała towarzystwo na spacerach. Zaczęłam ten post sugestią, że temat sportu dla seniorów jest tematem skończonym. Ale to nieprawda. Wciąż można znaleźć osoby, które potrzebują bodźca, by zacząć nowy etap w życiu. Etap czynnego sportu.

Jestem przekonana, że w niedalekiej przyszłości moja sąsiadka już nie będzie potrzebowała "anioła stróża". Sama pokieruje swoim nowym życiem. Będzie potrafiła i będzie miała na to ochotę. Jednak gdy poprosi, chętnie będę służyć jej radą tak długo, jak długo będzie tego potrzebować. W końcu po coś mnie ma. Po schodach porusza się jeszcze przy pomocy swojej laseczki, ale niedługo i ją odstawi do kąta. Dobre wieści, prawda?


Z OKAZJI TAK PIĘKNYCH KILKU NASTĘPNYCH DNI, SKŁADAM WAM DROGIE I DRODZY I WASZYM RODZINOM NAJSERDECZNIEJSZE ŻYCZENIA ZDROWYCH, POGODNYCH ŚWIĄT WIELKANOCNYCH, PEŁNYCH WSZELKIEJ POMYŚLNOŚCI, SERDECZNYCH SPOTKAŃ I RODZINNEJ BLISKOŚCI. NIECH BUDZĄCA SIĘ DO ŻYCIA WIOSNA DODA WAM SIŁ W POKONYWANIU TRUDNOŚCI, A MNÓSTWO WIOSENNEGO SŁOŃCA NIECH PRZYNIESIE ZDROWIE, POKŁADY CIERPLIWOŚCI I WYTRWAŁOŚCI. WSZYSTKIEGO SPEŁNIONEGO!


                                                           WSZYSTKIEGO  SPEŁNIONEGO  KOCHANE!

Obrazy: *Freepik *Dreamstime *Depositphotos 

Doktor M O D A

Już pisałam Wam o tym, jak lubię gapić się na ludzi podczas spaceru. Te moje obserwacje traktuję zazwyczaj jak zabawę, ale czasami bywa, że jak mnie coś zachwyci np. w kwestii ubioru osoby obserwowanej, to przyznam, że kupuję taki pomysł i wprowadzam go do swojej szafy. Oglądając czasami w TV pokazy mody, również kieruję się tym samym. Nawet gdy chodzi tylko o jeden szczegół z garderoby, a spodobał mi się, za przeproszeniem...  już jest mój. Lubię też przeglądać portale czy blogi modowe, gdzie lansowane są propozycje dla pań w każdym wieku. Większość jakoś mnie nie kręci, ale można znaleźć tam coś interesującego na tyle, by zasilić tym czymś własną szafę.

Ponieważ, jak wiecie, zbliżam się do swojej magicznej urodzeniowej daty szybkimi krokami, naszła mnie ochota na zmianę swojej garderoby. Ciekawi mnie jaka aktualnie jest moda dla pań 70+. I znalazłam materiał, który poniżej przedstawiam. Są to fotki siedemdziesięcioletniej byłej pani doktor, pani Qin Huilan, obecnie zajmującej się z dużym sukcesem prezentacją ciuchów na różnych pokazach mody. Propozycje są odważne i przeznaczone dla grup wiekowych w przedziale od 60+, a nawet od 70+ i mają na celu przypomnieć kobietom, myślę że na całym świecie, że wiek nie jest przeszkodą w utrwalaniu ulubionego stylu. 

Wręcz odwrotnie, dodaje energii i chęci do życia. Tak przynajmniej zapewniają projektanci. Jak wiemy, dobra reklama jest dźwignią handlu co potwierdzam, ponieważ nie raz na bazie tego co zobaczyłam, kupowałam. Są panie gustujące w klasyce, są też lubiące odważne kolory, wysokie obcasy i dodatki przyciągające wzrok. Należę do osób lubiących klasykę, ale nie uciekam od  eksperymentowania. Jak każda kobieta lubię piękno. Kupuję takie rzeczy, by móc cieszyć się nimi przynajmniej przez kilka sezonów. Podziwiam emerytowaną już panią doktor, wszak nie jest zawodową modelką, a jednak odnosi spektakularne sukcesy w branży modowej. 

Patrząc na Nią przekonuje mnie powiedzenie, że gdy się czegoś chce, wiek nie stanowi problemu. To wspaniałe i chyba potrzebne rozwiązanie, mogące zachęcić mniej odważne kobiety do realizowania pomysłów, do spełniania marzeń. O cokolwiek by nie chodziło, czy o modny wizerunek, czy o co innego, warto próbować mierzyć się z wyzwaniami, nawet wtedy, gdy wydają się nieodpowiednie do wieku. Dodam, że coraz częściej świat mody zatrudnia panie 60+ i okazuje się, że to strzał w dziesiątkę.

                           Poniżej fotki naszej odważnej siedemdziesiątki z Szanghaju:

                                    *Qin Huilan na wybiegu nowej kolekcji Miu Miu (Fot. Victor Boyko/Getty Images)



























Jestem bardzo ciekawa, co myślicie o odwadze naszej bohaterki w doborze garderoby i prezentowaniu jej publicznie. Zaznaczam, że powyższe zdjęcia, oprócz pierwszego i drugiego, są prywatne. Tak modelka podobno ubiera się na co dzień. I zapraszam do typowania - które zdjęcie oddaje Wasz styl, albo która propozycja najbardziej się Wam podoba? Czy któraś z Was wyszłaby tak ubrana z domu?


Obrazy: MIU MIU *ELLE *Getty Images *Vanity Fair 

Sprawczość... proaktywność...

Czy słowo >senior<, albo >60 plus< zobowiązują do czegoś osoby starsze? To pytanie jest niezwykle pojemne. Cokolwiek nie powiemy odpowiadając na nie, da nam to obraz życia jakie zaczynamy prowadzić w momencie zakończenia zawodowego etapu i gdy nagle znajdziemy się w krainie wcześniej nam nieznanej. Owszem, możemy mieć teoretycznie już opanowany temat, ale jak wiemy, teoria i praktyka to dwa różne światy. Możemy wiedzieć wszystko o emeryturze zanim ona będzie realnie nas dotyczyła, jednak to co sobie wcześniej wyobrażamy, nie zawsze ma potwierdzenie w rzeczywistości. Są tego różne powody. Na wiele z nich same mamy wpływ. 

Zatem czy czas jaki spędzamy na emeryturze, rozczarowuje nas? Może z jakichś powodów cieszy? A może traktujemy ten fakt obojętnie, przecież i tak każdego to czeka. Nic w tym dziwnego. Gdyby spojrzeć na nasze życie przed emeryturą, zapełnione było koncentracją na dbaniu o dom, rodzinę i na karierze zawodowej, jeżeli któraś z nas pracowała. Będąc już kilka lat na państwowym wikcie zrozumiałam tak jak wiele z nas, że teraz mogę całą uwagę skupić wyłącznie na sobie. I tak właśnie robię. Zaakceptowałam również to, że teraz określa się mnie słowem >seniorka< mimo, że wcale się nią nie czuję. Tak jak nie czują się seniorkami moje koleżanki po "fachu".

Wszystkie jesteśmy 60 plus, najmłodsza właśnie skończyła 65 wiosen, a najstarsza z nas 76. Doskwierają nam różne dolegliwości, ale z tego powodu nie opuściła nas chęć do życia. Gdy się spotykamy, gdy patrzę na nie i słucham co mają do powiedzenia i w jaki sposób to wyrażają, nie widzę staruszek, raczej widzę obrazek aktywnych kobiet w średnim wieku, przed którymi jest jeszcze wiele wyzwań. To wspaniałe. Wiele razy słyszałam, że osoba starsza musi się oszczędzać, bo w tym wieku nie wszystko może robić. Pytam się - w jakim wieku? Pomijając osoby schorowane, które z przyczyn zdrowotnych mają pewne ograniczenia, to reszta o dobrej fizycznej kondycji ma się hamować, bo jest w tym wieku?

W życiu! Moje dziewczyny i ja, nie identyfikujemy się z tym określeniem. Nie zwalniamy tempa czy to się komu podoba czy nie. Nie zwracamy uwagi na to, czy w naszym wieku coś wypada, a czegoś nie wypada nam robić. To stare poglądy, które nas nie dotyczą. Wyrzuciłyśmy je do kosza. Nasza energia nie pozwala nam siedzieć w jednym miejscu. Gdybyśmy się temu poddały, dopiero dorwałyby nas niechciane zdrowotne "różności". Najstarsza z nas powiedziała kiedyś, że będziemy miały prawo mówić o niej >staruszka< tylko wtedy, gdy już nic nie będzie mogła robić. Ma 76 lat i sama dba o dom, wie jak to robić i robi to w swoim tempie. Nie poddaje się.

Obrazek siedzącej staruszki w fotelu bujanym i robiącej na drutach, to obrazek z minionych czasów. Dzisiaj taki numer nie przejdzie. Nie przejdzie, bo chcemy być na swój sposób piękne, zadbane, modnie ubrane, nowoczesne. Staruszka w bujanym fotelu to nie nasza rzeczywistość, to nie nasza codzienność. Z dużym powodzeniem przełamałyśmy pierwsze lody wchodząc w XXI wiek i korzystamy z dobrodziejstw, jakie nam zaoferował. Mamy wiedzę, doświadczenie i niezłe poczucie humoru. Potrafimy śmiać się z własnych niedoskonałości i słabości. Potrafimy rozmawiać z młodymi jak równy z równym. I jesteśmy za to szanowane. To ogromna satysfakcja.

To też cenne doświadczenie, o którym wcześniej miałyśmy tylko teoretyczną wiedzę. Rozmawiając ze sobą wyłapujemy różnice między sobą a naszymi rówieśniczkami z poprzedniego wieku. Zauważyłyśmy, jakiego wielkiego życiowego postępu dokonały kobiety w jakże krótkim czasie. Dokonały tego bo chciały. Bo się nie poddały. Bo zawalczyły o siebie. Mówię tu o kobietach podobnych do nas, bo niestety, nie wszystkich temat dotyczy. Szkoda. Bo chodzi o nasze zdrowie nie tylko fizyczne, ale też o kondycję szarych komórek. Gdy nie dbasz o siebie, to na emeryturze gorzej funkcjonujesz. Aby tak się nie stało, trzeba o siebie dbać przez całe życie. Kropka. 

Jeżeli nie było do tego okazji, to lepiej wziąć się za siebie później niż wcale. Na emeryturze jest czas, by skupiać się na sobie. Nie ma już miejsca na głupie tłumaczenia. Usłyszałam kiedyś bardzo mądre zdanie - "to, co robimy albo czego unikamy, ma ogromny wpływ na długość naszego życia w zdrowiu". Po przejściu na emeryturę stare rutynowe nawyki okazują się nieodpowiednie, dlatego trzeba je zmienić albo zastąpić nowymi. Leży to w naszym interesie. Nie będę przypominać o obowiązkowym ruchu i odpowiedniej diecie, bo temat jest już znany i opanowany. Ale wspomnę o emocjach, które obowiązkowo muszą być kontrolowane po to, by utrzymać nasz umysł w dobrej kondycji.

Jak wiemy, ludzki mózg uwielbia wyzwania. Tak jak nasze stawy kochają ćwiczenia, tak umysł kocha się męczyć. Lepiej wtedy funkcjonuje. Dobrze zachowana i kontrolowana aktywność intelektualna, to nieoceniona korzyść dla osób po 60. roku życia. Tłumaczenie, że "mam tyle do zrobienia w domu", "co ludzie powiedzą", to żaden argument. To tylko ucieczka i chowanie się w starej sprawdzonej rutynie. Postawa wygodna, ale czy dobra? To nieciekawe zajęcie - siedzieć w domu i gnuśnieć, prawda? Coś wtedy nam umyka i coś tracimy bezpowrotnie. Życie wtedy przecieka przez palce, a my świadomie nic z tym nie robimy. 

Zapytałam niedawno moje dziewczyny, co by powiedziały, gdybym kupiła sobie motor i poszła na Naukę Jazdy. Zdębiały. Pomilczały. Zaczęły się śmiać, a potem zaczęły mi klaskać. Oklaski dostałam za odwagę powiedzenia tego na głos. Nie chodzi o to, że zaraz popędzę do sklepu i kupię ten motor. Chodziło o to, by pokazać, że stać nas na zwariowane pomysły. Jedna pofarbuje sobie włosy w siedmiu kolorach, inna kupi sobie motor. Chodzi o to, by samej nie być dla siebie hamulcową. Popatrzcie, mając 60 plus i więcej lat mamy tylko jedno zobowiązanie - względem samej siebie. Dopilnować, by nasze życie na emeryturze nie było przez kogoś lub przez coś ograniczane i... n u d n e.

Ktoś, nie wiedząc co ze sobą zrobić, całymi dniami rozwiązuje krzyżówki, bo ponoć dobrze to wpływa na umysł. Nic mylnego. Krzyżówka ogranicza nasz umysł, zamyka nas w zamkniętym zbiorze słownictwa. Stajemy się niewolnicami jednej czynności. Czy to jest rozwojowe? Odpowiedzcie sobie same. Gdy wracam ze spaceru staram się wracać inna drogą, bo to trenuje moją spostrzegawczość w przestrzeni publicznej. Ooo... był sklep... nie ma sklepu, ale jest nowy punkt krawiecki. I tym podobne. Wszystko jest dobre, pod warunkiem, że trenuje nasz umysł. O ile ciekawszym okazuje się dzień, gdy za każdym razem doświadczamy czegoś innego. Jak to się mówi - drobna rzecz, a cieszy.

O czym najczęściej rozmawiają ze sobą seniorzy? O pieniądzach, o chorobach, o kolejkach i utrudnieniach. Każdy ma się do czego przyczepić, prawda? Niby takie jest życie i nie mamy za bardzo na to wpływu. Ponarzekamy sobie i rozchodzimy się do swoich domów. Nikt z rozmawiających nie pomyśli, jak bardzo nie doceniamy tego, że sami możemy coś dla siebie zrobić. Rozmowa nie wystarczy, trzeba się ruszyć. Trzeba słowa zamienić w czyn. Zrobić cokolwiek dla siebie, to żadna sztuka i naprawdę niewiele kosztuje. Wystarczy chcieć. A zacznij od zmiany nastawienia do świata. Pozytywne jego odbieranie wpływa na emocje, na dobry nastrój, na pozytywne odbieranie siebie samej.

Bądź sprawcza i proaktywna. Codziennie znajduj powód, który wprowadziłby Cię w dobry nastrój. Aż tyle i tylko tyle. Gdy nauczysz się siebie chwalić nawet za najdrobniejsze rzeczy, gdy sprawą drugorzędną staną się porażki, gdy ruszysz się z domu, nie tylko sprawisz, że każda minuta na emeryturze staje się bardziej interesująca, ale przedłużasz tym samym dobrą kondycję fizyczną i intelektualną. A to z kolei wpływa na wygląd, samopoczucie i zdrowie. Stajesz się piękna inaczej.

Wiedz, że: 

"Należy lubić samego siebie, bo ostatecznie jesteśmy jedyną osobą, z którą na pewno spędzimy całe życie. Zaprzyjaźnić się ze sobą to jest świetne ćwiczenie rozwojowe". 


Obrazy: *Pixabay *Depositphotos *Epale