Przypomniała mi się Danuta Rinn, piosenkarka znana w ubiegłym wieku. W młodości prześliczna, szczupła i niezwykle roztańczona. Moi rówieśnicy na pewno ją pamiętają. Po kilku dekadach zmieniła się, bardzo przytyła, z którego to powodu dla wielu fanów była nie do poznania. Ale nie przeszkadzało jej to kontynuować dalej kariery. Odnosiłam wrażenie, że stała się jeszcze bardziej kochana za to, jak obnosiła się ze swoją otyłością. Uroda, wdzięk, roztańczona zręczność i lekkość, uśmiech. Taka była na zewnątrz. Czy to była jej prawdziwa twarz? Czy raczej swoim zachowaniem ukrywała problem. Tego nie wiem, jednak to co widziałam, bardzo mi się podobało.
Jedna z moich bardzo dobrych i wieloletnich znajomych, może nawet przyjaciółka, Marianna (wyraziła zgodę na upublicznienie imienia), bardzo przypomina mi Danutę Rinn. Tak samo lekko się porusza. Odpowiednio się ubiera. Makijaż, fryzura, paznokcie, świetne perfumy. Wygląda jak z obrazka, mimo, że waży bardzo dużo. W jej przypadku to sprawa wyboru i akceptacji. Może dlatego, że odkąd pamięta, zawsze miała nadwagę. Przyzwyczaiła się do siebie jaką jest. Nie ma kłopotu z opowiadaniem o sobie. Nie ma kłopotu z opinią innych. Mawia często, że czymś trzeba się w tłumie wyróżniać. Ona wyróżnia się tym, jaka jest.Często stoi przed lustrem. Przygląda się sobie, przymierza kolejną sukienkę i cmoka z zachwytem. Jest piękna. Piękna inaczej i wie o tym. W każdej sukience wygląda bardzo dobrze. Nie ma problemu z za dużą pupą, brzuchem, czy ze zbyt grubymi udami. Nosi ubrania o nieosiągalnym rozmiarze dla innych. I w ogóle się tym nie przejmuje. Niczym się nie przejmuje. Wie, że jest duża, nie gigantyczna. Nie jest potworem. Tej granicy nigdy nie przekroczy. Nie ona. Taki już ma charakter. Śmiechem załatwia krytykantów i po prostu odchodzi. Ma prawo wyboru, kogo sobie wybierać na przyjaciół. Zdanie otoczenia jej nie obchodzi. Mężczyźni? Przecież wśród nich też są grubasy.
Gdybym miała dar czytania cudzych myśli, dowiedziałabym się, co chodzi jej po głowie. Skoro go nie mam, mogę się tylko domyślać jak pięknego umysłu jest właścicielką. A to bardzo irytuje innych. To, że się nie odchudza, że nie jest na jakichś modnych dietach, że nie pozwala się kontrolować. Im bardziej trwa przy swoim, tym bardziej wkurza resztę świata. Jej myśli nie krążą wokół jedzenia. Nie liczy kalorii jak zalecają specjaliści. Nie lata na siłownię, ale chodzi na bardzo długie spacery. Wszędzie gdzie akurat jest. Spacery, to bezdyskusyjna i stała część jej planu. Planu na siebie. I co ważne dla niej - nie popada w paranoję i absolutnie nie ma poczucia porażki.
Nie ma poczucia, że jest częścią jakiegoś systemu, mody, albo że żyje w opresji. Definicja ideału piękna nic jej nie mówi. Jest z dala od przemysłu fitness, czy producentów suplementów, które w imię tak modnego dzisiaj kultu ciała, mobilizują całe społeczności, by zarobić na nich pieniądze. To wszystko jest poza nią. Zawsze było. „Jestem gruba” przytakuje z uśmiechem, no i co z tego? I zaznacza, że nie chce dać się wciągać w ich walkę tak, jak to robią inni płacąc za to bardzo wysoką cenę. Żyje tak, jak chce. Nie przekracza granic, by nie przypłacić to zdrowiem. Gdy tak z nią rozmawiam, dopadło mnie przekonanie, że jest moją bohaterką.
Pod tym i pod wieloma innymi względami. Imponuje mi jej filozofia życiowa ukuta na bazie własnego doświadczenia. Nie żyje w swojej tylko skorupie, jest otwarta na świat i dostrzega jego zalety i wszelkie niedoskonałości. Wie, że obok niej żyją szczuplasy, że mają swoje problemy. Nie jest ich ciekawa, nie wchodzi im w drogę i nie próbuje rozwiązywać ich problemów. Nie odpłaca się im tym samym. Chce żyć po swojemu, ciekawie i nietuzinkowo. Jest pełna pomysłów, które regularnie i odważnie wciela w życie. Żyje na własny rachunek. Jest niezwykle ważną osobą dla naszej zżytej, niedużej towarzyskiej społeczności.
I tak się zastanawiam, co by z nią było, jakie byłoby jej życie, gdyby była inna? Jednak szybko odrzucam te myśli. Nie warto się zastanawiać nad czymś, czego nie ma. A właściwie, to po co? Dla mnie ważne jest, że Marianna doskonale radzi sobie w niemal każdej sytuacji. Jest ekspertem w swojej dziedzinie zawodowej, jest szanowana (co sama sobie wypracowała), i ma wpływ na wiele spraw. Nawet pandemia jej nie przeszkodziła, ponieważ ma możliwość pracy zdalnej. Co nie znaczy, że nie wychodzi z domu. Niedawno, gdy otworzono granice, znowu wyjechała gdzieś w świat, skąd na pewno przywiezie wiele pamiątek i zdjęć.
Gdy zapytałam ją o ludzką nienawiść do grubasów i z czego ona tak naprawdę wynika? Odpowiedziała, że w jej przypadku zawsze chodziło o zazdrość. Zazdrość o uśmiech, o charakter, o sukcesy zawodowe, o to, że się nigdy nie poddała. Że nie uległa jakimkolwiek zastraszeniom ze strony otoczenia. Wręcz odwrotnie - pokazywała wszystkim, że jako "grubas" można żyć tak jak inni. Że tylko dlatego, że jest się grubasem, nie znaczy, że jest się z tego powodu gorszym. Pokazała im. Nie dała się zaszufladkować. Im bardziej chcieli jej dokopać, tym bardziej stawiała opór. Wzmacniała się. To też nie podobało się innym. Ale jak życie pokazuje, wszystko z czasem się nudzi. Im też się znudziło ją atakować.
Wreszcie ma święty spokój. Po wielu latach, ale ma. Swoją cenę zapłaciła. Cierpliwością dla "tych małych ludzików". Co też było jej wyborem. W moich oczach jest wielka. Podziwiam ją za charakter. Materiał jaki zgromadziłam na potrzeby tego artykułu i zgoda moich bohaterek, powoduje, że czuję, jakbym to ja mierzyła się z problemem otyłości, a nie one. Widzę inteligentne kobiety 65+, o mądrych oczach i uśmiechniętych twarzach, którym szczerze należy życzyć wszystkiego najlepszego. Zasłużyły na to. Czego chcieć więcej?
Oczywiście, to tylko dwie historie. Osoby, która nie chciała się ujawnić i Marianny. Obie są moimi dobrymi znajomymi. Obie, z sobie znanych powodów spotkały się ze mną, by otwartym tekstem porozmawiać na wyjątkowo wrażliwy temat. Jakże różne są ich życiowe doświadczenia, prawda? Jedną symbolizuje smutek, drugą radość. Jedna jeszcze tkwi zamknięta w swoim świecie, druga śmiga po nim bez skrępowania. Gdy przełożymy to na resztę świata, wychodzi, że mamy globalny problem. Taki końcowy wniosek się nasuwa. Ale przecież wszyscy o tym wiemy.
Wiemy i nic z tym nie robimy. Rozmawiamy, piszemy książki, mądrze kiwamy głowami, ale nic z tym nie robimy. Jeżeli już, to tylko gdzieś tam ... lokalnie. Dlatego na razie przegrywamy z farmaceutycznymi koncernami, z producentami żywności i z wieloma innymi siłami, które aż dyszą żądzą pieniądza. Nadciśnienie, cukrzyca, rozregulowane jelita i inne ciężkie choroby, krótko mówiąc nasze zdrowie, nikogo z wyżej wymienionych nie interesuje. Zatem jest jak zawsze - sami musimy o siebie zadbać. Wszelkimi środkami, jakie są nam dostępne.
Oddzielając w dobie internetu, ziarna od plew i koniecznie używając zdrowego rozsądku. We własnym interesie.
I wisienka na torcie - cudowna, niepowtarzalna i pełna wdzięku Danuta Rinn w piosence "Tyle wdzięku" z 1974 roku.