Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Potrafisz słuchać. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Potrafisz słuchać. Pokaż wszystkie posty

POTRAFISZ SŁUCHAĆ?

Przyznaję, wiele razy zdarzyło mi się nie słyszeć tego, co ktoś do mnie mówił. Odlatywałam. Bo to co słyszałam od rozmówcy, wydawało mi się nudne, mało interesujące, albo już o tym czymś wiedziałam. Jasne, że to niegrzeczne, ale było to silniejsze ode mnie. Odlatywałam. Wracałam do rzeczywistości, gdy ten ktoś zbyt głośno przywoływał mnie "z  myślowych zaświatów". Przepraszałam, ale co z tego? Mój rozmówca poczuł się pominięty, a mnie było głupio. Więc przyznaję, wiele razy udawałam, że uważnie słucham tego, co do mnie się mówi. Patrzyłam na tego kogoś, ale go nie słuchałam.

Takie moje zachowanie, to ucieczka od natłoku słów. Uważam, że kiedy coś mówimy, zbyt często używamy za dużo niepotrzebnych słów. Zawalamy się wzajemnie słowami gdziekolwiek jesteśmy. Wszędzie tylko słowa, słowa i słowa. Ludzie wciąż mówią do siebie tysiącami słów, z czego połowę puszczają mimo uszu. Dlatego podczas takiego "ataku", zazwyczaj wielu z nas zagłębia się w swoich myślach. Mnie czasami drażni nawet tembr czyjegoś głosu. Nieważne, czy słyszę taki głos na żywo, czy np. w telewizorze. Drażni mnie na tyle, że go po prostu wyłączam. 

I kolejny raz przyznaję, że nie posiadam zdolności umiejętnego słuchania. Tracę cierpliwość, gdy ktoś mówi za długo, nie na temat, albo gdy "owija w bawełnę". Gdybym miała wyjechać na bezludną wyspę i zabrać tam kogoś ze sobą dla podtrzymania relacji, na pewno nie byłby to bezsensowny gaduła. Wolę już dobrą książkę. Ale... odwrócę teraz role. Zadam sobie pytanie - ile razy w życiu to JA byłam słuchana? Tak naprawdę. Bez żadnego przerywania. W życiu codziennym, nie przypominam sobie. Ale było tak, gdy kilka razy brałam udział w umówionych, tematycznych spotkaniach.

Wtedy ja wygłaszałam to, co miałam do wygłoszenia, a inni słuchali. Bez przerywania. Dopiero potem padały pytania. Zauważałam jednak, że nie każdy ze słuchaczy słuchał mnie z należytą uwagą. Może dlatego, że mój wykład był nudny? Zbyt długi? Albo już wiedzieli to, o czym mówiłam? Czułam to przez skórę i widziałam na własne oczy, że wprawdzie patrzyli na mnie, ale nie słuchali. Odjeżdżali w swoje własne myśli, a nawet niektórzy ziewali. Nie do wyobrażenia. Ziewali! Na moim wykładzie! Smutne to i zawstydzające. Ja przynajmniej wtedy zawstydziłam się i trochę zesmutniałam. Ale wyciągnęłam wnioski.

Kolejne moje wykłady przyprawione zostały odrobiną humoru. Odkryłam też sposób, co zrobić, by każdy słuchacz czuł, że mówię tylko do niego. EUREKA! Już nie udawali że słuchają, nie ziewali, nie pisali sms-ów, nie przymykali oczu. Słuchali mnie autentycznie. Nawet się do mnie uśmiechali. Potem po takich wykładach nie mogliśmy się rozstać, tyle było pytań. Zrozumiałam, jak ważne jest to, co mówimy i jak to mówimy. To tak, jak z nauczycielem w szkole. Gdy jest zbyt nudny i nieciekawy, gdy rutynowo wykonuje swój zawód, bo sam już się wypalił, uczniowie prędzej czy później, zaczynają go ignorować.  

Ja tego dla siebie nie chciałam. Co to bowiem za satysfakcja, gdy nikt cię nie słucha? Odkryłam jaką wartością dla rozmówcy czy słuchacza jest moje zdanie, moja opinia. Jaka wartością dla mnie, jest cudze zdanie i cudza opinia. Odkryłam, że jak wiele innych rzeczy, wzajemna relacja działa zawsze, ale to zawsze, w obie strony. A więc, zdolność uważnego słuchania jest istotą dobrych relacji, zarówno tych prywatnych i tych zawodowych. Komunikacja werbalna to dla nas normalne zjawisko, odkąd ludzkość wynalazła sposób na porozumiewanie się. Normalny proces podszyty emocjami i intelektem.

Psychologia doradza, by ucząc się uważnego słuchania, należy koncentrować się na świecie swoich odczuć bardziej, niż na świecie myśli. Można np. przeprowadzić na sobie eksperyment po to, by zachować dobry kontakt ze swoim rozmówcą, by skupić na nim uwagę, skoncentrować się na tym, o czym mówi. Całkowicie. Niech nic i nikt cię nie rozprasza. Spróbuj. Przekonaj się, co dzieje się między stronami, gdy nawiązana jest między nimi poprawna emocja. Pojawia się np. coś tak oczywistego, jak zaufanie. 

A jak ufamy sobie, obie strony są w stanie w trakcie powyższej relacji, wnieść choć odrobinę autentyzmu. Świadczą o tym zachowania rozmówców. Są bardziej uważni. Podczas rozmowy zbliżają się do siebie. 

Ich postawa jest bardziej pochylona niż zwykle. Nawet podobnie się poruszają. I ta ich gestykulacja. Zauważ dyskretnie w czasie eksperymentu, czy podczas rozmowy zachowujesz się podobnie do rozmówcy? "Neurobiologia potwierdza, że w czasie autentycznego, dobrego kontaktu aktywują się te same miejsca w mózgu obu osób (neurony lustrzane)". Wówczas, wg Nauki, nasze ciało jakby odruchowo podąża za naszymi odczuciami i prezentuje zgodność z odczuciami rozmówcy. Wychodzi wtedy, że obie strony pasują do siebie. Mają wiele ze sobą wspólnego. Czują satysfakcję z powodu spotkania.

Inaczej się dzieje, gdy widzimy u rozmówcy nieakceptowalną przez nas postawę. Siedzi taki byle jak, ze skrzywioną miną, jeżeli mówi to zbyt głośno, a wzrokiem błądzi po ścianach. Nic innego, tylko ignorancja w pełnej gali. Taka postawa zawsze drażni jedną ze stron, która ma prawo czuć się wtedy niedopasowana do sytuacji. Jeżeli nie potrafimy zareagować, tracimy zazwyczaj własną uważność i koncentrację. Tracimy zainteresowanie i czujemy się nieswojo. Gdy mimo wszystko mamy potrzebę coś z tego spotkania uratować, to chociaż nawiążmy kontakt wzrokowy. Jeżeli to nie pomoże, kończymy spotkanie.

Można też zachować się inaczej, zapytać, czy nasz rozmówca czuje się w naszym towarzystwie niekomfortowo. Można też dalej brnąć z uporem maniaka w podtrzymywanie na siłę komunikacji, zadając nieważne pytania, udając że czegoś się nie rozumie, prosząc by ten ktoś powtórzył jeszcze raz to, co mówił. Chociaż w ten sposób zachowujemy własną wyuczoną elegancję, co niestety męczy nas. Czy jednak warto marnować czas na sztuczne przedłużanie rozmowy? Udawać zainteresowanie? Przecież homo sapiens ma wolną wolę, może dokonywać wyboru. Zignorować rozmówcę, czy go zaakceptować takim, jakim jest.

Podobno tylko szczera rozmowa jest najlepszym, jeśli nie jedynym sposobem na to, by więź między stronami była silna i wciąż żywa.

Owszem, można zgodzić się z taką opinią, jednak moim zdaniem tylko wtedy, gdy obie strony tego chcą. A często tak nie jest. Bywa, że druga osoba daje nam do zrozumienia, że wie lepiej, czym chce udowodnić swoją wyższość. Więc albo ją słuchamy i wszystko co mówi, z sobie wiadomych powodów przyjmujemy potulnie za fakt, tym samym nie mamy odwagi wyrazić własnej opinii, by broń boże nie urazić mentora, albo odchodzimy. Tak po prostu. Pokazując, że ta ich "wyższość" nie robi na nas żadnego wrażenia. Można pobawić się w eksperymentowanie na innych uważając jednak, by nie przekraczać granic.

Ćwiczenia takie mogą okazać się obosieczną bronią. Ważne w nich jest to, by umiejętnie wykazać błędy cudzego myślenia. Jeżeli chcę to zrobić, muszę swoje wywody popierać ogólnodostępnymi i potwierdzonymi faktami. Nie zakładając, że jest się samej - wielką, a ktoś drugi - nikim. Nie warto wciąż powielać błędów. Warto się na nich uczyć. W tym zamieszaniu niezwykle ważne jest, by obie strony poczuły, że przynajmniej są sobie równe. Bez względu na opinie jakie głoszą. Bowiem każdy z nas ma prawo mieć własną. O to właśnie chodzi. Na tym polega udana rozmowa.


Ktoś kiedyś powiedział, że nawet najgłupsze pytanie zasługuje na odpowiedź, skoro tej odpowiedzi się nie zna.

Warto czasami posłuchać kogoś z zamkniętymi oczami, skupić się i wsłuchać w wypowiadane słowa.

Warto zwrócić uwagę na własne reakcje i emocje, zwrócić uwagę, czy potrafimy zachować odpowiedni nastrój i na jak długo.

Warto zaakceptować fakt, że druga strona niekoniecznie musi się zgodzić z tym, co mówimy.