Gdy oglądam lub czytam wywiady ze znanymi i mniej/bardziej sławnymi osobami, znajduję wśród Nich takie, które aż tryskają optymizmem życiowym, bez względu na wiek, bez względu na ilość dokonań i doświadczenia życiowo - zawodowego, pomimo wielu porażek (bo i takie się zdarzają). Nic im nie przeszkadza w cieszeniu się każdym dniem. Mówią, że wciąż mają w sobie chęć do ryzykowania i eksperymentowania, że chcą wręcz chłonąć życie zachowując przy tym pokorę. Z rozbrajającą szczerością opowiadają o tym co czują, że w sumie obcy jest im dyskomfort z powodu wieku. To wszystko nie jest ważne, bo żyją. Żyją, bo widzą wokół siebie świat, bo go czują całą swoją postacią, bo słyszą każdy jego dźwięk. Słowem - jeszcze ogarniają to, co jest do ogarnięcia.
Podoba mi się takie podejście. Podoba mi się ten cały luz. Chyba jest zaraźliwy, bo i mnie się udziela. Podoba mi się to, że mam wpływ na to co robię. Chcę dzisiaj ubrać trampki do eleganckiej bluzki? Ubieram je. Chcę kupić wydawałoby się dla innych nieistotną rzecz? Kupuję ją. Kupuję, bo tak mi się podoba. Mogę przytoczyć wiele przykładów, które dzisiaj robię, a których kiedyś na pewno bym nie robiła. Wiem, bo kiedyś miałam inną opinię na wiele spraw. Mówi się, że tylko krowa nie zmienia zdania. Niech nie zmienia, ja zmieniam. Nie interesuje mnie dzisiaj, co mi wypada jako starszej osobie. Kiedyś to rozróżniano, a dzisiaj w tym całym pędzie wychodzi, że prawie wszystko jest dozwolone. Jak to, że założyłam trampki do eleganckiej bluzki.
Może to bzdura, ale nie przejmuję się tym. Bo gdy zakładam te trampki czuję się na ten moment kilka lat młodsza, a dystans do pewnych z góry utartych rzeczy jakby znika. Stanowi to dla mnie wartość, bo moje samopoczucie jest wartością. Odkryłam też, jak w tym seniorskim wieku ważna jest uniwersalność. Jeżeli ktoś potrafi być kimś takim, to dopiero osiągnięcie. Bo znajdujesz się i wśród równolatków i wśród młodszych od siebie, nawet wśród bardzo młodych osób. To wspaniałe uczucie. Wspaniałe, bo nie czujesz się ograniczona. Niczym i nikim. Nawet jak za oknem pada deszcz, nie dołuje mnie to. Patrzę jak pada i cieszę się, że mogę patrzeć na padający deszcz. Lubię deszcz. Lubię jakąkolwiek zmianę pogody.
Czuję się uniwersalnie, bo wszystko co mnie otacza, tak mi się wydaje, pasuje do siebie. Pasuje do mnie. Czuję wtedy, że istnieję. Z powodu deszczu? Ktoś zapyta? Nie, nie tylko, odpowiadam. Ta moja wewnętrzna uniwersalność to część mojego charakteru, to mój stan bycia tu i teraz. To moja zdolność i potrzeba wymiany z wszechświatem. To moja zdolność i potrzeba zachowania dobrej z nim symbiozy. Wiele razy pisałam, że bardzo podoba mi się życie na emeryturze. Z wielu powodów. Choćby z powodu możliwości uczenia się od młodszych od siebie. Możliwości patrzenia na świat ich oczami. Możliwości poszerzania horyzontów. Nazywam to nadrabianiem zaległości, które narosły przez lata, bo nie miałam na nie czasu.
Mam poczucie, że dzięki temu nie tracę kontaktu z rzeczywistością innych. Nie chciałabym tego, ponieważ nie chcę tkwić wyłącznie w swojej rzeczywistości, utkwić w niej tak na amen. Jestem zbyt ciekawa, by już teraz zamykać sobie drzwi przed nosem. Mając swoją przeszłość, swoją wrażliwość i swoje doświadczenie, chcę wzbogacić się o przeszłość, wrażliwość i doświadczenie innych, tych, z którymi o tym rozmawiam i być może rozmawiać będę. Po co? Bo mnie to motywuje, inspiruje, zachwyca. Bo na to co robię i chcę dalej robić, nie ma wieku. Dojrzałość i doświadczenie o niczym nie przesądza i w żadnym razie dla nikogo nie powinny być hamulcem. Nie uważam się za mądrzejszą tylko dlatego, że jestem starsza.
Po prostu jestem jedną z wielu tych rozumiejących, chcących spotykać się, wymieniać opiniami i rozmawiać, rozmawiać i... rozmawiać. W tym sensie czuję się niemetrykalna. Takiego określenia użył aktor Andrzej Seweryn, gdy opowiadał o swoim zawodzie, że zawód aktora jest "niemetrykalny". Coś wspaniałego. Coś wręcz genialnego. Kiedyś nie wyobrażałam sobie być poza zawodem. Dzisiaj, gdy wiem jak to jest żyć na emeryturze, dziękuję, że czegoś takiego mogę doświadczać. Mogę, bo wolny czas pozwala na realizowanie siebie w inny sposób. Nie załamuję rąk, że to ostatni etap mojego życia. Mam inne, ciekawsze rzeczy do roboty. Mam plany, których jestem ciekawa czy dojdą do skutku. Widzę przed sobą jeszcze długą drogę.
Na tyle długą, że nie myślę o końcu. A nie myślę, ponieważ nie chce tego mój umysł, ponieważ czy i kiedy ma nastąpić koniec, zadecyduje o tym moje ciało. Ono w stosownym momencie wyznaczy granicę. I zaakceptowałam to. Nie chcę się zawczasu denerwować, wystarczy mi troska o własne kolana czy kręgosłup. Jestem ze sobą na swój sposób zaprzyjaźniona. Obserwuję, wsłuchuję się i pilnuję, by bardziej mi nie dokuczały. Będąc na emeryturze prowadzę o wiele skromniejsze życie, zależne od kondycji, ale nie rezygnuję z zainteresowań. Jest to o wiele lepsze, niż dywagowanie co schrzaniłam w życiu. Schrzaniłam i już. To było. Zostało za mną. I uśmiecham się, bo tak wiele jest jeszcze przede mną.
Uśmiecham się nadal, bo zdaję sobie sprawę z najważniejszej rzeczy - że kocham życie i cieszę się nim każdą minutą, każdym dniem, na przekór wszechobecnemu złu.
Obraz: *Internet