Dla doświadczonego specjalisty wszystko co wie, to tylko teoria. Tylko teoria. Zazwyczaj. Ból, rozpacz czy bezradność wobec problemu, znane są specjalistom ze szkoły, z prowadzonej praktyki zawodowej i z książek, które napisane zostały przez innych specjalistów, dla których opisywany temat również jest tylko teorią. Wszyscy w tym edukacyjnym łańcuchu pokarmowym - nauczyciele, dietetycy, trenerzy i różnej specjalności doradcy, medycy, posiadają raczej teoretyczną wiedzę, na bazie której wykonują swój zawód. Moim zdaniem, bardziej wiarygodnym specjalistą/doradcą jest osoba, która na własnej skórze przeżyła dany problem.
Osoba, która poznała co znaczy ból, rozpacz czy bezradność, z powodu defektu na który cierpi, wie mniej więcej jak to jest. Mniej więcej, ponieważ każdy przypadek jest przez kogoś indywidualnie przeżywany, nawet wtedy, gdy chodzi o tę samą przypadłość. Na dziesięć osób cierpiących na nadwagę, każda przeżywa problem po swojemu. Zatem każda osoba ze swoim problemem powinna być przez specjalistę diagnozowana indywidualnie. Przypadek każdej osoby powinien również być traktowany holistycznie, czyli przez pryzmat całego organizmu, czyli diagnoza pada w oparciu o ogólny stan zdrowia.
Tak na ogół nie jest. Dlaczego? Bóg raczy wiedzieć dlaczego. Współczesna medycyna za sprawą współczesnych medyków, zdąża w niewiadomym kierunku pod tym względem. Praktyka adeptów Medycyny i różnych jej kierunków, nie ma nic wspólnego z nauką, jaką ci adepci pobierali przez wiele lat. Niby uczą się tego samego materiału, niby praktykują w oparciu o te same narzędzia i wiedzę, a jednak co diagnoza, to w sumie porażka. Żeby było jasne, nie oceniam jedną i tą samą miarą wszystkich lekarzy i specjalistów, wiem, że wśród nich są prawdziwi fachowcy, jest jednak jakieś... ale. Jak zawsze zresztą.
Tym >ale< może być pytanie - dlaczego medycy chorobowe przypadki interpretują wg własnego widzimisię, a nie wg wyuczonej i posiadanej wiedzy? Skąd bierze się ta ich pewność, że każdy z nich ma rację mimo tylu rozbieżności? Dlaczego tak bezmyślnie biorą na siebie odpowiedzialność za cudze zdrowie i kondycję psychiczną? Gdy jako trener źle doradzę podopiecznej osobie i z tego powodu poniesie ona uszczerbek na zdrowiu, to kogo za to winić? Gdy lekarz źle zdiagnozuje chorobę i przepisze pacjentowi nieodpowiednie leki, skutkiem czego pacjent poniesie uszczerbek na zdrowiu, to kogo za to winić?
Gdy psycholog czy dietetyk, źle ocenią sytuację zdrowotną pacjenta w wyniku czego poniesie on uszczerbek na zdrowiu, to kogo o to winić? Temat odpowiedzialności, zazwyczaj skutecznie rozmywa się we mgle. Pacjent drugi raz nie pójdzie do niewiarygodnego lekarza czy specjalisty. Szuka pomocy gdzie indziej, albo leczy się sam. Kiedyś trafiła do mnie pani, która uciekła spod skrzydeł specjalisty, któremu wydawało się, że wszystko wie. Uciekła w ostatniej niemal chwili. Jej wyniki, o które poprosiłam by zrobiła, tylko potwierdziły moje obawy. Wszystko zmieniłyśmy.
Od początku zaczęłyśmy odbudowywać kondycję jej zdrowia. Zajęło to nam 2 lata, ale warto było. Gdy spytałam, dlaczego wcześniej nie zwróciła się do innej osoby o pomoc powiedziała, że myślała, że jest u specjalisty. To mnie nauczyło nie mieć zaufania do osób, przekonanych o własnej nieomylności i wszechwiedzy. Mamy XXI wiek, na co często się powołuję, mamy dostępne biblioteki czy internet gdzie można dowiedzieć się paru ciekawych rzeczy, a mimo to większość ludzi tkwi przy "nawiedzonych specjalistach" myśląc, że tak właśnie trzeba, że tak powinno być. A gdzie własny rozum?
Jeżeli pacjent czy osoba podopieczna zda się całkowicie i bezkrytycznie na swojego specjalistę, obojętnie kim on jest i czym się zajmuje, ryzykuje zdrowiem. Jeżeli nie sprawdzi wcześniej historii doświadczenia zawodowego wybranego specjalisty i odda się w jego ręce, może ryzykować zdrowiem. Tak jak ów specjalista winien na początku przeprowadzić wywiad początkowy, tak pacjent czy podopieczny winien dowiedzieć się, z kim ma do czynienia. Ta komunikacja zawsze działa w obie strony. Zawsze dla dobra obu tych stron.
Jeżeli specjalista posiada wiedzę tylko teoretyczną, winien dopełnić wszelkich starań zgodnych ze sztuką zawodową, którą wkuwał latami. A która to sztuka zawodowa uczy, by po pierwsze nie szkodzić. Gdy miałam do czynienia z teoretycznym wyzwaniem, starałam się zadać jak najwięcej pytań, by mieć jak najszersze spektrum wiedzy na temat zdrowia podopiecznej osoby. Uważam, że należy zadać z pozoru nawet najgłupsze pytanie, skoro nie znam na nie odpowiedzi. Bowiem im większa wiedza, tym skuteczniejsza pomoc/terapia.Wtedy i tylko wtedy przybliżymy się do zrozumienia problemu pacjenta. Zrozumiemy. Ignorant zawodowy czy arogant nie tylko nie zrozumie, ale sam nie daje sobie szansy wczucia się w problem. Ktoś taki moim zdaniem nie nadaje się do zawodu. Ktoś taki zabiera i marnuje czas innym i sobie. Ktoś taki powinien zastanowić się, czy wykonywany zawód jest tym, który powinien wykonywać. Tak powinno być, niestety tak nie jest. Na polskim rynku pracy mamy dużo wolnych zawodów, które to zawody wykonują ludzie po raptem kilkumiesięcznych kursach, albo i krótszych.
Czego można się nauczyć w ciągu kilku miesięcy (np. 3 miesiące)? Niczego. Zdobywa się tylko papier pozwalający na wykonywanie nowego zawodu. Trzeba się dalej uczyć, uczyć i... uczyć. Praktykować, praktykować i... praktykować. Przez ten czas trzeba być uważnym, cierpliwym, trzeba umieć słuchać, trzeba nauczyć się odczytywać problem podopiecznego. Trzeba nauczyć się rozumieć pacjenta i zrozumieć jego problem. Jeżeli ktoś będzie lekceważył zawód, który wykonuje, będzie lekceważony nie tylko przez pacjentów, ale przez własne środowisko. To zła etykieta i zła opinia dla samego środowiska.
W przypadku specjalistów takich jak trenerzy czy dietetycy, uważam, że niektórzy z nich stosują zbyt wyśrubowane wymagania zapominając, że mają do czynienia z cywilem, a nie z zawodnikiem. To częste zjawisko i przez nikogo tak naprawdę nie kontrolowane. Jest jeszcze coś takiego, jak błędne koło. Występuje wtedy, gdy specjalista chce jak najdłużej zatrzymać przy sobie danego pacjenta/podopiecznego, bo z tej dłuższej znajomości czerpie finansowe niemałe zyski. To nie do pomyślenia, a jednak zdarza się bardzo często, jeżeli już nie stało się normą.
Przyznać muszę, że porusza mnie ignorancja i niewiedza specjalistów. Porusza mnie niewielka ilość specjalistów na rynku pracy. Są za to zarabiacze, których nie interesuje za bardzo stan zdrowia innych. Kasa się liczy. Tylko kasa. W dobie chorób cukrzycowych, tarczycowych, chorób otyłości i okołootyłościowych, gdy mówimy o ok. 60% chorych, fachowców jak na lekarstwo. Z powodu ich braku, ci co pracują, idą na skróty stosując szybkie, ale nieskuteczne rozwiązania. Po które to rozwiązania sięgają nawet osoby, wcale nie potrzebujące uciekać się do takich radykalizmów.
Mało który specjalista/lekarz skupia się na przyczynie występującego problemu. Kieruje raczej swoją uwagę na skutek. Zaczyna jakby od końca, nie od początku. Błąd. Wielki błąd. A przecież przysięgali - PO PIERWSZE NIE SZKODZIĆ. Dzisiaj nie tylko nie rozumiemy innych i ich problemów, ale nie rozumiemy znaczenia słowa ETYKA zawodowa. Pal ją biesy i inne stwory. Kogo dzisiaj obchodzi ETYKA? Mnie obchodzi. Obchodzi parę innych znanych mi osób. A to wystarczy, by zabrać głos. Tyle.
Rysunki/obrazy: *Polityka *Dietetyk.org *Internet