Przez które nieźle cwaniakował. I zawsze mu się udawało.
Już od przedszkola rokował na łobuza. Nikt nie mógł sobie z nim poradzić. Wraz z upływem lat rosło jego zagubienie się w gąszczu nakazów i zakazów. Szkoła podstawowa była pierwszym terenem, na którym ćwiczył swoją wyobraźnię. Jak tu coś komuś ukraść, jak słabszego od siebie ucznia szantażować, jak ordynarnie zaczepiać dziewczyny, jak pyskować i stawiać się nauczycielom. Dorosłym opadały ręce z bezsilności. By pozbyć się kłopotu, przepychali go z klasy do klasy i tak któregoś dnia został absolwentem. I na tym poziomie jego państwowa edukacja się skończyła. Nie interesowała go dalsza nauka.
Zaczął inną, w świecie przestępstw prawem zakazanym. Szło mu lepiej niż w podstawówce. W krótkim czasie stał się mistrzem kradzieży. Gdy znudziło mu się, wszedł w rozboje jak w masło. I nie mógł się już zatrzymać. Aż wpadł. Kolejny poziom edukacji otrzymał w więzieniu. Charakter kształtował poprzez odbieranie nauki od lepszych od siebie. Patrzył w przyszłość, widział się w niej i uśmiechał się. Wierzył w szczęście. Czuł, jakby był otoczony wielkim balonem szczęścia. Cokolwiek i kiedykolwiek nie zrobi, uda się. Układał plan, według którego miało potoczyć się jego życie.
Po wyjściu z więzienia trafił w ręce cwaniaka i manipulatora. Był to majster na budowie, dla którego dzień bez kradzieży i kombinowania, był dniem straconym. Gdy zobaczył młodego i wyposzczonego więzieniem chłopaka, wiedział, że ulepi go na swoją modłę. Mijały dni, tygodnie i miesiące, podczas których młody zdobywał szlify w "nowym fachu". Po trzech latach niemal dorównywał swojemu "mistrzowi". Niby pracował na budowie, ale tak naprawdę każdej nocy wynosił wszystko, co "mistrz" kazał wynosić. Kradli razem bez skrupułów nie przejmując się, jak niebezpieczne dla ludzkiego życia było to, co robili.
Młody wierząc w swoje szczęście, szczególnie po wypadku, zdecydował iść swoją drogą. Zwolnił się, pożegnał z "mistrzem" i ruszył w przyszłość. Minęły lata. Jakość się tam urządził. Nawet zdobył zaufanie pracodawców, którzy nagradzali go awansami za pracę. Znowu minęło kilka lat. Któregoś dnia pracodawcy złożyli mu zamówienie, kazali wybudować piękny dom. Dali mu wolną rękę. Ten zwołał grupę zaufanych i oddanych mu ludzi i budowa ruszyła. Młody, już nie taki młody, starym swoim zwyczajem zaczął kombinować. Nie jego budowa, to mógł wynosić z niej materiały, które okazyjnie sprzedawał.
Te z kolei zastąpił wycofanymi dawno i przeterminowanymi materiałami. Nie pilnował pracy pracowników, też dał im wolną rękę. Widział tylko swój interes. Bezduszny, zepsuty do szpiku kości człowiek. Cwaniak, myślący jak to kolejny raz wykorzystał sytuację i ludzi. Dom wybudowano. Pracodawcy zorganizowali uroczyste oddanie go nowemu właścicielowi. Zebrali się wszyscy zainteresowani. Była mowa i strzelające korki szampana, a głównym akcentem tego wydarzenia było wręczenie umowy własności domu temu, kto go wybudował. Oczy młodego już nie takiego młodego, większe były od talerzy.
Zakrztusił się szampanem, poczerwieniał i łzy pociekły mu po twarzy. Tego się w życiu nie spodziewał. I w tej właśnie chwili dotarło do niego. Zrozumiał co się stało. Szczęście go opuściło. Za lata "ciężkiej" pracy został "nagrodzony". Pracodawcy wymyślili sposób, jak podziękować młodemu już nie takiemu młodemu. Za całokształt. Z tajemniczym uśmiechem na twarzach i słowami - dom, który wybudowałeś jest twoją własnością, jest podziękowaniem za twoją wieloletnią dla nas "uczciwą i rzetelną" pracę. Niech ci służy tak, jak na to zasłużyłeś. To wyraz naszego szacunku - odpłacili mu się.
Morał:
Nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe... bo może to wrócić do ciebie jak bumerang. Ze zdwojoną siłą.
Tak to w życiu już jest, im człowiek bardziej brnie w otchłań bezmyślności, oszustw i cwaniactwa, im bardziej kombinuje, tym bardziej zanurza się w tej otchłani. Czasami może zdarzyć się czyjaś pomocna dłoń. Od nas zależy, czy ją schwycimy. A szczęście nie będzie miało tu nic do rzeczy.
Odwieczne prawdy i mądrości po coś są, czyż nie?