Tak jest do dzisiaj. Tak jest na całym świecie, chyba, że czegoś nie wiem. Dlaczego w Polsce ma być inaczej? Nie ma takiej potrzeby. Nie ma, bo nie ma takiej woli. Wręcz odwrotnie, obserwujemy jak bardzo podoba się władzy wywieranie wpływu na każdą dziedzinę życia. Włażenie nam z butami do przysłowiowego łóżka, jest dla aktualnej władzy wręcz afrodyzjakiem. Jednym z ciekawszych dla władzy zajęć szczególnie od kilku lat, jest egzekwowanie wszelkimi sposobami społecznego posłuszeństwa wobec siebie samej, czasami przy pomocy niewybrednych, acz legalnych (niestety) środków przymusu.
Dzisiejsza polityka nie ma nic wspólnego z głoszoną oficjalnie definicją. Nie ma nic wspólnego z dobrem wspólnym. Ma za to wiele wspólnego z własnym dobrem. Jedyną wolą każdej władzy, w naszym przypadku, na wskroś populistycznej, jest budowanie własnego dobrobytu i dobrostanu. To się władzy udaje najlepiej. Według ks. Jana Dyducha, polityka "to egoistyczne popieranie interesów partyjnych na szkodę społeczeństwa". Zgadzam się co do ostatniej kropki. Zaznaczam jednak, że niektóre jego opinie stoją w poprzek z moimi. Ale to szczegół, którego roztrząsanie, pozwolicie, zostawiam na inny czas.
Bowiem polityka sama w sobie to twór bardzo rozwojowy. Zmieniający się na przestrzeni wieków, którego ewolucja zmieniała się wraz z ówczesnymi rzeczywistościami. Czy to szczęście żyć dzisiaj w czasach polityki populizmu? Żadne szczęście. Ale przypomnieć należy, że ten polityczny odłam znany był już w starożytności, czyli stary jest jak świat. Dlaczego teraz tak intensywnie przeżywamy politykę, w porównaniu do ubiegłego wieku? Dlaczego tak mocno tkwi w naszym życiu? Każdy odpowie sobie sam na to pytanie. I każda odpowiedź będzie inna, bo każdy kieruje się innymi kryteriami.
Na politykę dzisiaj patrzymy innymi oczami, ponieważ ma ona i zwolennika i przeciwnika. Jest jeszcze coś takiego, jak kultura polityczna odnosząca się do samych polityków, ale i do poszczególnych grup społecznych. A ta, kręci nas dzisiaj na maksa. Igrzyska i... chleb. Chleb i igrzyska. Coraz częściej igrzyska i... igrzyska. Nie tylko na scenie politycznej, ale i w naszych własnych domach. Na własnym podwórku świadomie, biorąc udział lub nie biorąc udziału, stworzyliśmy proces, który swoim systemem szczelnie i mocno objął nas, niczym najbardziej toksyczny rodzic. Macki te można obciąć, jeżeli się zechce.
Na razie obserwuję przedziwne zjawisko - zgodę części społeczeństwa na to, by się uwsteczniać. Innymi słowy - cofać w rozwoju. Nie tylko intelektualnym, ale przede wszystkim cywilizacyjnym. Pozwoliliśmy na to, by wpływ władzy objął wszystko, po całkowitą kontrolę życia. W zamian pozbawiono nas autorytetów, obalono niemal siłą wszelkie tabu. To grzechy pierworodne czynione w stosunku do siebie samych i w stosunku do naszych dzieci, wnuków, prawnuków... w stosunku do przyszłych pokoleń. Kiedyś nam za to bardzo "serdecznie podziękują", oczywiście na swój sposób. Będzie na pewno bolało.
* Józef Brandt "Obrona zaścianka" Muzeum Wojska Polskiego Warszawa
Historia opowiada, że byliśmy kiedyś totalnym zaściankiem. Sami, bez niczyjej pomocy, musieliśmy się wygrzebywać z głębokiego doła, by choć promień słońca ujrzeć, choć kawałek świata (to tak symbolicznie ujmując). Gdy się już wydobyliśmy, gdy staliśmy się nawet uznawaną przez świat jego częścią, znowu władza wkopała nas do podobnego doła. Świat odwraca się do nas plecami, co niestety widać, słychać i czuć. Przypomniał sobie bowiem, jacy jesteśmy niereformowalni, jacy byle - jacy. Czy zatem da nam kiedykolwiek szansę? I z jakiego powodu miałby dać?
Dodam kolejne ważne pytanie - czy my sami damy sobie kiedykolwiek szansę?