Zwróciłam uwagę na takie zdanie, że jest coś takiego, jak recepta na szczęście. Że to coś osiągają osoby w średnim wieku. A co to w ogóle jest ten wiek średni? To umowne określenie ludzi, którzy przekroczyli 50-tkę, mają już ugruntowaną pozycję rodzinną i zawodową, mają doświadczenie. Można tak powiedzieć? Myślę, że znalazłoby się jeszcze kilka innych definicji. Jednakże, czy powiedzenie, że tylko ludzie w średnim wieku znają receptę na szczęście, jest trafne? Można się z tym zgodzić i nie. Ponieważ różne są doświadczenia i różne są ludzkie historie. Eksperci (naukowcy) od Psychologii, po latach pracy, którzy szczycą się większą wiedzą od wiedzy przeciętnego zjadacza chleba, są przekonani o prawdziwości swoich tez.
Zastanawiam się, czy ta moja wieloletnia pogoń za życiowymi celami, ten rozwój kariery zawodowej, możliwość spełniania marzeń, czy to wszystko sprawiało, że byłam wówczas szczęśliwa? Przecież jakiś procent z tej pogoni nie został zrealizowany. Przecież stawiane samej sobie pytania, czy warto było dalej "bić" się o swoje, pozostały w sferze pytań. Z różnych powodów. Choćby z braku czasu. Choćby z natłoku obowiązków. Te zrealizowane przynosiły satysfakcję, ale czy szczęście? Może i są to niemądre rozważania, ale przekroczyłam nie tylko ten średni wiek, ale wkroczyłam w jesień życia, również określenie stosowane umownie. Taka jest kolej rzeczy, starzejemy się mając na koncie różne życiowe finały.
Podobno, gdy jesteśmy starsi, nie działają już na nas dobra wyższego poziomu, czyli np. większe pieniądze, za które można kupić większe przyjemności. Pytam zatem samą siebie, czy tu i teraz posiadanie czegoś więcej uszczęśliwiłoby mnie? Nie mam już samochodu. Jeżdżę rowerem. Ciuchów mam tyle, że nie tracę pieniędzy na nowe (z bardzo nielicznymi wyjątkami). Znoszone trzeba wymieniać na nowe. Świat już mnie nie nęci (podróże), teraz zwiedzam różne miejsca w swoim mieście i jego okolicach. Satysfakcjonuje mnie i czyni szczęśliwą to, że jadąc na rowerze mam okazję na spokojnie i na własne oczy oglądać swój kawałek świata. A przecież nie byłam w wielu innych pięknych miejscach. I jakoś mi do nich nie tęskno.
Będąc dzisiaj po siedemdziesiątce mam to, co mam. A zatem w tytułowym powiedzeniu wyżej przytoczonym znajduję sens. Kiedyś czym innym byłam zainteresowana z racji innej rzeczywistości mnie otaczającej. Dzisiaj, kiedy już nie muszę pędzić za czymkolwiek, liczy się dla mnie spokój i możliwość spokojnego spędzania czasu. Czas stanowi dla mnie wartość. Cenny czas. Jeżeli to o czym piszę stanowi sekret szczęścia, to niech tak będzie. Nieważne jakimi słowami określi się taki stan rzeczy. Ważne, by w ogóle istniała możliwość cieszenia się z niezwykłości samego życia. Nie chcę już niczego więcej, ale jednocześnie nie chcę, by cokolwiek umniejszało temu, co mam. Zbyt szanuję to co mam.
Mimo, że świat pędzi do przodu, mimo że coraz atrakcyjniejsze zdobycze mamy w zasięgu ręki, to namacalnie wręcz cieszę się, że jest mi to obojętne. Obojętne, bo nie mam wpływu na cokolwiek ważnego. Te sprawy są poza mną. Cieszę się, że inni doświadczają sukcesu i to, co sobą niesie. Martwi mnie, że jednak by ten sukces osiągnąć, ludzie ponoszą ogromne trudy. Szybciej wypalają się zawodowo, szybciej wyczerpują zdrowie, tkwią mimo to w tym zaklętym kole potrzeb. Widzę jak kolejne pokolenia kroczą tą samą drogą, drogą pogoni za szczęściem, jak nazywają. Czy choć niektórzy z nich kontrolują dzisiaj siebie i swoje zachcianki na tej drodze? Czy choć załapują, że szczęście nie zależy od zdobywanych dóbr, od ich pomnażania?
Umiejętność doceniania tego, co się ma, rodzinę, przyjaciół, zdrowie w dobrej kondycji, słowem poukładane życie, to sztuka. Docenianie najzwyklejszych chwil dnia codziennego, to sztuka. Zwykłe zadowolenie z prowadzonego życia, to sztuka. Brak potrzeby udowadniania czegokolwiek komukolwiek, to sztuka. Bycie przyzwoitym i wdzięcznym losowi, to sztuka. Zatem tak, receptę na szczęście odkrywa się nieco później, po wielu latach starań. By ją odkryć, najpierw jednak trzeba popełnić parę błędów, by docenić smak sukcesu. Trzeba przeżyć parę porażek, by dowiedzieć się jak ciężko jest wypracować sukces. Trzeba doświadczyć wielu rzeczy, miłych i przykrych, by móc z czystym sumieniem i obiektywnie ocenić własne życie. Tak właśnie myślę.
Wniosek: receptę na życie każdy ma własną. Opartą na własnym doświadczeniu. Jestem zadowolona, że nigdy nie wpadłam w życiową rutynę, że mogłam i nadal mogę spędzać życie po swojemu. Życie to cenny dar, który należy chronić.
Obraz: *Internet
Ja myślę, że szczęście to stan, w którym jesteśmy w danym momencie. Zbyt wiele się dzieje w moim życiu, dobrych i złych rzeczy, bym mogła powiedzieć ogólnie " moje życie jest szczęśliwe". Ale mam nadzieję, że jak będę w wieku plus 50, dziecko będzie odchowane i wiele rzeczy pozakańczanych, to odetchnę i te chwile szczęścia będą częstsze:)
OdpowiedzUsuńWychodzi, że jest tak jak napisałam, każdy ma swoją definicję szczęścia. Też Klaudio masz słuszność, "że szczęście to stan, w którym jesteśmy w danym momencie". Życzę Ci, by spełniły się Twoje zamiary. Uważam też, że każdy zasługuje na szczęście.
UsuńPozdrawiam serdecznie...