Moją lekturą od pewnego czasu są książki i przewodniki drukowane dotyczące turystyki rowerowej w Polsce. Należy obowiązkowo przyznać, że ta dziedzina bardzo prężnie rozwija się. Budowane są trasy i szlaki rowerowe. Widzę to po swoim mieście, w którym regularnie przybywa tras rowerowych. Każdy może z nich korzystać bez względu na stopień zaawansowania. Wszak chodzi o aktywny wypoczynek połączony z poznawaniem bliższych i dalszych okolic miejsca zamieszkania. Na teraz interesuję się krótkimi dystansami, ale z czasem, gdy kondycja będzie lepsza i gdy zdrowie pozwoli, ilość kilometrów pod kołami będzie się zmieniać. Tak więc książki i przewodniki o powyższej tematyce są nieocenioną pomocą.
Przypomniałam sobie dzisiaj swojego trenera, który zawsze powtarzał, że dla prawdziwego sportowca pogoda nie ma znaczenia, szczególnie niesprzyjająca. Kiedy przychodził czas zawodów, mogło być różnie, ważne by tylko nie padał deszcz. Tego nikt z zawodników nie lubił. To było dawno temu. Teraz, wspominam tamte czasy, trenera i jego nauki. A powodem tych wspominek jest chwiejna pogoda, która dzisiaj przeszkadza mi w moich rowerowych planach. Dawno już nie jestem zawodniczką, ale chcę tak jak kiedyś być zdyscyplinowaną. Przeszkadza mi w tym deszcz. Jako dziecko latałam po kałużach. Jako nastoletnia dziewczyna, obozowiczka włócząca się po górach w ramach narzuconych treningów, chodziłam boso po asfaltach i innych ścieżkach, skąpanych w strugach deszczu.
I było fajnie. Teraz nie jest fajnie, bo nie lubię moknąć. Dlatego tak wkurza mnie deszcz. Bo nie mogę wychodzić na rower. Nawet piechurów nie widać. Przestałam być zawodniczką, za to stałam się strasznie wygodną emerytką. Lubię przemieszczać się z miejsca na miejsce, chciałabym robić to codziennie. Nie mogę, bo... pada deszcz. Zatem przy pomocy świetnej mapy zajęłam się planowaniem. Każdy wyjazd planuję ze szczegółami, za każdym razem staram się wytyczać inną trasę, za każdym razem odkrywam też coś nowego, i za każdym razem cieszę się z tego jak dziecko. Ogarnęło mnie rowerowe fiu bździu. Same widzicie, że mój kolejny tekst dedykuję mojej fascynacji. Nie wiem dokąd doprowadzi mnie ta rowerowa faza, ale nie martwię się tym.
Na razie każda moja wycieczka obliczana jest na 2-3 godziny, w tym czasie przejeżdżam około 20-25-30 km.(różnie to bywa) spokojnym tempem. Nigdzie się nie śpieszę. Nawet są momenty, kiedy zsiadam z siodełka i prowadzę rower, by "rozprostować nogi". A tak naprawdę by odpoczęły pośladki, bo jednak jeszcze nie są przyzwyczajone do siodełka. Idę więc sobie spacerkiem, obserwuję ludzi, albo sprawdzam w telefonie trasę. Czyli zachowuję się jak klasyczna początkująca. Marzy mi się dłuższa wycieczka, taka z miasta do miasta, albo miasteczka, albo nawet do pobliskiej wsi, by zobaczyć, czy mogę pozwolić sobie na więcej. Zaplanowałam taką wyprawę, ale nie jestem jeszcze na nią gotowa. Jak będę, opiszę ją na blogu.
Wyrwanie się poza granice miasta wymaga porządnego przygotowania. Zdaję sobie z tego sprawę. Czytam więc na ten temat, a niektóre pomysły i propozycje już realizuję, by nie marnować czasu. Wszystko jest tu ważne, kondycja, rower, części zapasowe w razie "W", bagaż, a nawet pogoda. Myślę też o nauczeniu się wymiany opony. Czynność ta nie wymaga dużej siły, ale wiedzy i zręczności już tak. Mam kogoś, kto może mi w tym pomóc. To już coś. Muszę też liczyć się z niespodziankami na drodze. Skoro więc myślę o takich sprawach, świadczy to o tym, że tryby mojej rowerowej przygody ruszyły z tempa. Nie ma już odwrotu. Pociąga mnie rowerowa turystyka i z tego powodu przeżywam emocjonalną huśtawkę. Od niepokoju, po ciekawość i ekscytację.
Przyznaję, lubię to uczucie. Jestem przekonana, że obawy i wątpliwości znikną, gdy nabiorę większego doświadczenia w tej dziedzinie. Myślę, że z każdym następnym kilometrem będzie łatwiej. Już czuję w zasięgu ręki tę przestrzeń, ten przysłowiowy wiatr we włosach. By tego doświadczyć, wystarczy wsiąść na rower i pojechać przed siebie. Gdybym mogła stałabym się prawdziwą rowerową podróżniczką. Ponieważ nie mogę, organizuję sobie wycieczki zgodne ze zdrowym rozsądkiem. Nie pojadę wprawdzie do Egiptu, jak kiedyś marzyłam, ale mogę pojechać do miasteczka, w którym mieszkali moi rodzice. Odległość - 40 km. w jedną stronę. Najwyżej wrócę pociągiem. Albo... przenocuję tam w hotelu i wrócę do domu na kołach.
To by była niesamowita przygoda. Chyba przygoda życia. Siedemdziesiątka na rowerze. A dokładniej mówiąc, siedemdziesiątka na poważnej rowerowej wyprawie. Jak na siedemdziesiątkę, oczywiście. Powiem Wam, że powoli odkrywam w sobie coś dotąd nieznanego. Nie potrafię tego nazwać. Ale to coś, co mnie pcha do przodu. Coś, czego wcześniej we mnie nie było. Nie wyjaśnię Wam tego, bo samej sobie nie potrafię wyjaśnić. Czuję jednak, jak silnie to we mnie tkwi. Mówi się, że do odważnych świat należy. Może czas sprawdzić, czy jestem odważna. Czy jestem odważna na tyle, by słowa zamienić w czyn. Może to o to chodzi. Naprawdę... sama jestem ciekawa.
MOJE MOTTO: MASZ NOWY CEL PRZED SOBĄ, TO ZNACZY ŻE ŻYJESZ
Obraz: *Internet
Pozwolę sobie zauważyć, że jednak na takie dalsze eskapady 30- 50 km od domu nie powinnaś jednak jechać sama. Nawet najzdrowszej osobie może się zupełnie niespodziewanie przydarzyć jakaś niedyspozycja zdrowotna i to w tak zwanym szczerym polu. Nie zawsze jest tak, że gdy nas coś "dorwie" jesteśmy w stanie zatelefonować do rodziny czy przyjaciół. Więc pomyśl o tym, proszę. I wiesz - znacznie cenniejszy od odwagi jest.......rozsądek.
OdpowiedzUsuńDziękuję Droga Anabell. Wspominam w tekście i o zdrowym rozsądku i o dobrym przygotowaniu, bo bez tego ani rusz. Trochę czasu upłynie, kiedy zdecyduję się na cos takiego, jeżeli w ogóle się zdecyduję. Na razie trzymam się swoich 2-3 godzinnych wypadów i trenuję. Wyobraź sobie, że mój zięć zgłosił się na ochotnika, by jechać ze mną na dłuższą wycieczkę, kiedy będę gotowa. Więc osobistego ochroniarza bym miała. Zdaję sobie sprawę, że po drodze może coś się wydarzyć, zapewniam Cię, że nigdzie nie wybiorę się na łapu capu. Dziękuję bardzo za szczerą radę.
UsuńPozdrawiam serdecznie... właśnie wróciłam z rowerowego spaceru... piękna pogoda... i sporo rowerzystów...
No to masz kochana fajnego zięcia, czyli takiego jak ja. Bo mój to też taki rodzinny, odpowiedzialny, uczynny. Chłopcy wpatrzeni w niego niczym koty w księżyc . A są obaj w tym dość trudnym wieku, bo 14 i 16 lat - to taki wiek, w którym większość dzieciaków czuje się ogromnie dorosła i neguje niemal wszystko czego się od nich wymaga.
UsuńSerdeczności śle;)
To z nas dwie szczęściary są. Zięć czasami się śmieje, że trafił mi się jak los na loterii, i ma rację. W dzisiejszych czasach nigdy nie wiadomo na kogo się trafi. Ja trafiłam, a raczej moja córka trafiła na bardzo fajnego chłopaka. A ja mam szczęście, że mam takie dobre dzieci i wnuka, który słucha się ojca jak radia. Razem chodzą na ryby, na mecze koszykówki, razem tworzą niezły duet. W ogóle są fajną rodzinką.
UsuńPozdrawiam serdecznie... i gratuluję wspaniałej rodziny...
Twój wpis aż kipi energią i entuzjazmem! To wspaniałe, że rowerowa pasja tak Cię porusza i daje tyle radości, nawet jeśli pogodowe kaprysy czasem przeszkadzają. Podziwiam Twoją determinację i to, że nie boisz się nowych wyzwań.
OdpowiedzUsuńTwoje motto jest piękne i prawdziwe. Każdy nowy cel to dowód na to, że życie jest wciąż pełne możliwości. Trzymam kciuki za wszystkie Twoje wycieczki, te krótsze i te dalsze. Pozdrawiam serdecznie.
Bo tak się czuję, aż kipię z entuzjazmu. Ta pasja powoduje, że niemal latam jakbym miała skrzydła. Już kolejny post o tym piszę, więc sama widzisz jak to na mnie działa. A motto, tak, pasuje tu, bo jak piszesz - " życie jest wciąż pełne możliwości". Dziękuję.
UsuńPozdrawiam serdecznie...