O D W A Ż N E życiowe decyzje

Decyzja. Znalazła się w trudnym momencie swojego życia. Doszła do ściany. Dalej... ani rusz. Pomysły się wyczerpały tak, jak wyczerpała się cierpliwość. Musiała coś z tym zrobić. Musiała. Bo inaczej by zwariowała. Tłumaczyła sobie, że przecież zrobiła wszystko, co należało zrobić. Skończyła dobrą szkołę. Znalazła bardzo dobrą pracę. Nawet awansowała w stosownym czasie. Gdy była pewna swojej zawodowej ścieżki, uznała, że teraz mogłaby wyjść za mąż i mieć dzieci. Znalazł się taki jeden. Nawet przystojny. Żywiła do niego ciepłe uczucia, ale nie była to miłość. Nie była. Właściwie to dlaczego nie była? Tworzyli przecież dobraną parę, wszyscy wokół tak mówili. A ku jej zaskoczeniu rodziny obojga nawet się polubiły. 

Dlaczego więc w tym związku nie ma miłości? Pytała samą siebie.

Nie ma, bo wciąż czekała na tego jedynego. A człowiek, za którego w końcu wyszła, tym jedynym się nie okazał. Nie wiedziała dlaczego, ale się nim nie okazał. I już. Dzieci też jakoś nie chciały przyjść na świat, więc i ona i on poświęcali każdą wolną chwilę na swoje kariery. Dodatkiem do tego wygodnego, spokojnego i nudnego życia miały być przyjemności w postaci luksusowych wyjazdów tu i tam, opłacanych zarobionymi pieniędzmi. Rutyna. Zawojowała całe ich życie. Mijały lata, drzewa za oknami raz miały liście, a potem ich nie miały. Raz było szaro - buro na dworze, raz biało od śniegu, a czasem i słońce wyjrzało. Tak było z ich życiem. Jak z pogodą. Rutyna.

Ledwo pomyślała o rozwodzie, a już było po nim. Była obrączka i nagle nie było obrączki. Któregoś dnia obudziła się i zorientowała, że właśnie skończyła czterdziestkę i trzeba było coś z tym zrobić. Sensownego. Żeby potem nie było kolejnego zawodu. Tyle ich zaliczyła, szkoda dłużej marnować czas na bzdury. Poczuła się gotowa. Do nowych wyzwań. Nie oglądając się na sprzeciw rodziny, a szczególnie wciąż negatywnie nastawionej do niej matki, "bo jak można było się rozwieźć(?)", podjęła decyzję. Bardzo ważną. Ponieważ jej jedynym marzeniem był wyjazd w góry i osiedlenie się tam na stałe, w tajemnicy przez rodziną i przyjaciółmi, zaczęła przygotowania.

Na początek wybrała miejsce i pojechała na próbne dwa tygodnie, niby na urlop, by na miejscu zbadać teren i przekonać się, czy decyzja była trafna. Wcześniej wyobrażała sobie nieduży domek osadzony niedaleko miasteczka, na małej górskiej polance otoczonej łanem różnorodnego kwiecia. Dom koniecznie miał być drewniany, z oknami, przez które widać oddalone górskie szczyty, koniecznie otulone chmurami. Ot, taka sobie góralska chata, w górskiej scenerii z wszechobecnym pachnącym górskim powietrzem. Tak miało być. Przeprowadzka. Magiczne słowo. Przeprowadzka, mruczała pod nosem, zachwycona pomysłem. Zachwycona tym, że jest zdolna to zrobić.

Nowe otoczenie. Nowe twarze. Nowe życie. Nowe emocje. Nowa ona. Wróciła do domu i dyskretnie, by nikt nie zauważył co się tak naprawdę święci, rzuciła się w wir przygotowań. Będąc jeszcze w M. uruchomiła procedurę kupna wybranej chaty. Wpłaciła konkretną sumę, wynajęła fachowców, by jak najszybciej pozmieniali to i owo w chacie i przed chatą. Tymczasem sama kończyła sprawy związane z pracą i rodziną. Z przyjaciółmi planowała spotkać się w ostatniej chwili na pożegnalnej kolacji w ich ulubionej restauracji. Kończyła stare życie, by zacząć nowe. Kończyła stare relacje, by zacząć nowe. Z emocji nie mogła spać. Bo już była jedną nogą tam.

Nie spodziewała się aż takiego ataku. Niepogodzeni z rozwodem mąż i matka, zawiązali sojusz i z całą siłą argumentów ruszyli odwodzić ją od realizacji planu. Prawie, że polała się "krew". Stosowali chwyty poniżej pasa, by zmieniła zdanie. Matka deklarowała odstąpienie połowy swojego domu, a po jej śmierci przepisanie całego na nią. Dorzucała firmę i dwa samochody. Były mąż groził zemstą ciągłego uprzykrzania jej życia. W niewybredny sposób, jak zapowiedział. Miało być jak na wojnie, wszystkie chwyty dozwolone. A ona była niewzruszona jak skała. Podjęła decyzję. Nie odstąpi od niej ani na krok. Trzymała się dzielnie i nie mogła się doczekać, kiedy wreszcie wyjedzie z tego "piekła".

Determinacja. To było to. Im bardziej rodzona matka z byłym mężem naciskali, tym bardziej była zdeterminowana i tym bardziej trzymała się pierwotnego planu. Pazurami. Nie po to się rozwiodła, by być dalej od nich zależną. Raz nawet wypaliła do matki, że może sobie wziąć byłego zięcia na stałe, skoro tak go lubi. W końcu jest już wolny. Mówiąc to, nawet nie ugryzła się w język. Toksyczna matka i zaborczy mąż, to był duet z piekła rodem. Jak na nią jedną to za dużo. By z nimi skończyć, by się uratować, musiała wyjechać od nich jak najdalej. To jedyne co mogła zrobić, by nie skończyć w wariatkowie. Pocieszała się, że ma prawo do życia po swojemu. 

Jednak do matki nie docierało, że jej jedyna córka już od dawna jest dorosła i wreszcie chciałaby sama decydować o sobie. Nie dopuszczała do siebie myśli, że już nie będzie mogła nią komenderować, że nie będzie miała wpływu na własną córkę. Przecież była taka dla dobra córki, w życiu by jej nie skrzywdziła. Własne dziecko? Nie pomogły mowy o wyrzutach sumienia. Nie pomogły żadne inne matczyne argumenty. Uparta jak osioł córka, widziała tylko własny czubek nosa. Dlaczego bagatelizuje problemy matki? A gdzie dobro matki? Kto na starość poda matce kubek wody? Twój kochany były zięć, pomyślała złośliwie "niedobra" córka. Coraz bardziej była przekonana o trafności decyzji.

Przeprowadzka. Była ratunkiem, ostatnim dzwonkiem, by zacząć żyć na własnych zasadach. Odcięcie fizycznej i emocjonalnej pępowiny od matki i byłego, było koniecznością. W nowym miejscu chciała czuć się jak u siebie. Wreszcie. Ponieważ mogła pracować zdalnie, ustaliła nowe zasady zatrudnienia, a gdyby zaszła potrzeba, w razie czego znajdzie nową pracę na miejscu. Z przyjaciółmi poszło nawet gładko. Ucieszyli się szczerze z jej decyzji i od razu powiadomili, że będą w miarę jej częstymi gośćmi. Było sporo śmiechu, sporo rad na nową drogę życia, sporo łez. Zapewniała, że takich przyjaciół jak oni, nigdy już chyba nie znajdzie. 

Rozstali się nad ranem. I rozeszli do swoich domów. Wracając do domu na piechotę, myślała, że coś nieodwracalnie straciła. Coś ważnego. Jednak gdy weszła do domu, gdy zobaczyła zapakowane pudła, jej myśli poszybowały ku górom, ku nowemu domowi i ku nowej przyszłości. Ech... w końcu nie wyprowadza się na koniec świata, prawda? Uśmiechnęła się do swojego odbicia w lustrze. Rano, na pożegnanie, usłyszała od matki przez telefon, że będzie tego żałować do końca życia. I potem ta głucha cisza. Aż ją zmroziło. Ten ton matki i te jej słowa. Naprawdę? Tylko to miała jedynej córce do powiedzenia? 

Kilka dni później, gdy we własnym domu, na tarasie, siedziała przy porannej kawie, gdy jej wzrok ślizgał się po górskiej panoramie skąpanej w ciepłych promieniach słońca, a szczyty gór kryły się pod pierzynką chmur, pomyślała, że pierwszy raz w życiu, tak naprawdę, jest szczęśliwa. I że nigdy, przenigdy nie będzie żałowała tej decyzji.


Obrazy: *Internet 

6 komentarzy:

  1. Wyszłam za mąż mając zaledwie 21 lat. W moim rodzinnym domu nauczono mnie, że decyzję o wyjściu za mąż można podjąć tylko wtedy, gdy jest się przekonanym o tym, że już sobie człowiek poradzi ze wszystkimi problemami które wynikają z "dorosłego życia", bo w tym momencie następuje jednak sytuacja, w której wszystko będzie zależało tylko ode mnie i mego męża. A nasza (męża i moja) decyzja była 1500 razy omawiana przed ślubem - wyprowadziliśmy się od swych rodzin, wynajęliśmy mieszkanie, oboje pracowaliśmy. Były ustalone priorytety - ukończenie studiów, czekanie na mieszkanie, ewentualne dzieci gdy będzie mieszkanie - maksymalna liczba- dwoje. Na mieszkanie czekaliśmy 9 lat, na dziecko zdecydowałam się po 12 latach małżeństwa. Rodziny się do nas nie wtrącały i w niczym nie pomagały. I zapewne dlatego przeżyliśmy razem 55 lat bez żadnych nieporozumień. Moje dziecię ustawiłam w życiu też tak samo, że wyjście z domu oznacza, że ona czuje się na silach żyć oddzielnie, bez rodziców. W ub. roku obchodzili 20-lecie ślubu. Serdeczności Polonko;)
    anabell

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, Droga Anabell, decyzje życiowe jakie musimy podejmować, kształtują nas. Umiejętność wyciągania wniosków z popełnionych błędów, powinna nas kształtować. Zdrowy rozsądek, bycie empatycznym, otwartym na ludzi a szczególnie na członków rodziny i tolerancyjnym, to składowe ludzkiego charakteru. Obowiązkowe składowe. W rzeczywistości jak jest, widzimy. Na temat naszego człowieczeństwa, tony książek napisano. Powyższym opowiadankiem chcę tylko przybliżyć temat i pokazać, że wciąż mamy ważną i poważną lekcję do odrobienia. Tyle.
      Pozdrawiam Cię Kochana bardzo serdecznie... dziękuję, że podzieliłaś się historią swojego życia...

      Usuń
  2. Ja to chyba ciagle podejmuje trudne decyzje.
    I potem nie moge sie pozbierac...
    Stokrotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Stokrotko, nie bądź dla siebie taka surowa. Myślę, że każda z nas ma trochę pod górkę i trochę górki.
      Pozdrawiam serdecznie... Polonka54

      Usuń
  3. Ja myślę, że często życie weryfikuje nasze decyzje i tak naprawdę, czy była ona dobra, czy zła, okazuje się po jakimś czasie. Mówią, że życie to sztuka wyborów. Uważam, że życie to czasem zbiór przypadków, choć wierzę, że każdy "przypadek" nie jest przypadkowy... wszystko dzieje się po coś :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nic dodać do Twojego komentarza, ani nic ująć, Droga Pani Ogrodowo. Znam to powiedzenie, że "wszystko dzieje się po coś". Można o tym podyskutować.
      Pozdrawiam serdecznie...

      Usuń