T R U D N A decyzja II

Wiemy dobrze, jak trudno jest podjąć decyzje, szczególnie te, które zmieniają nasze życie. Zdarza się, że nie możemy spać, bo kłębiące się w głowie myśli są zbyt natarczywe. Póki decyzja nie będzie podjęta, męczymy się sami ze sobą i męczymy otoczenie. Jaką decyzję podjąć? Jakie rozwiązanie problemu będzie najlepsze? Nie pomaga przekładanie decyzji na później, bo i tak w końcu trzeba będzie coś postanowić. Gdy sprawa dotyczy rodziny, gdy dotyczy przyszłości dzieci czy wnuków, gdy osobiście nas samych dotyka, bez względu o co chodzi, trzeba rzecz rozstrzygnąć na spokojnie. Bo gdy rządzą emocje, w krytycznych momentach dochodzi czasami nawet do bardzo poważnego skłócenia rodziny.

Wiele osób boi się tego. Nie chce tracić kontaktów z rodziną tylko dlatego, że z obojętnie jakiego powodu, zmieniają się plany życiowe. Boimy się też tego, że nasze nieraz na siłę wymuszane decyzje, ostatecznie mogą okazać się błędne, co może źle wpływać i na nas i na rodzinę. Skutki są dla nas czasami ciężkie do zaakceptowania. Sprawy, o których decydujemy, gdy przybierają nieoczekiwany  obrót, zmuszają w związku z tym do różnych zachowań. Nikt z nas nie jest jasnowidzem, więc nie wie, co przyniesie przyszłość. Każdą decyzję podejmujemy jakby w ciemno, więc niestety, musimy spodziewać się, że poniesiemy takie czy inne jej konsekwencje.

Od tego nikt nie ucieknie. Taki po prostu jest wzorzec życia, jaki znamy. Ale... mamy do czynienia też z sytuacją, kiedy to ktoś inny decyduje za nas. W moim przypadku byli to rodzice, którzy układali mi życie według  własnego scenariusza odkąd pamiętam, czyli od urodzenia. Moim zadaniem było słuchanie się Ich i spełnianie wszystkich poleceń bez sprzeciwu. Trochę to trwało. Jednak przyszedł taki moment w moim życiu, że wreszcie odważyłam się postawić. Zbuntowałam się. Powiadomiłam rodziców, że od tej chwili o sobie decyduję sama, a rodziców o zmianach mogę ewentualnie informować. I wiecie, aż się zdziwiłam, kiedy przystali na moje stanowisko. 

Od tamtej pory miałam spokój. Uczyłam się życia na własnych warunkach, popełniając własne błędy i ponosząc ich konsekwencje. Pewnie, że czasami prosiłam o pomoc, której nie odmawiali. Postanowiłam wtedy, że w stosunku do własnych dzieci będę zdystansowana, że w odpowiednim momencie to one zaczną decydować o sobie i tak jak ja wcześniej, one też popełniając błędy będą szły przez życie na własnych warunkach. Nie musiały się ze mną o to wykłócać, sama na tzw. naradzie rodzinnej obwieściłam Im tę nowinę. Nie żałuję dzisiaj, że właśnie tak się zachowałam. Patrząc jak prowadzą swoje życie, jak wychowywany jest mój wnuk, mam satysfakcję. 

Miały czas i szansę na naukę wyciągania wniosków i ponoszenia skutków własnych decyzji. Dzisiaj mam szacunek swoich dzieci, a nawet zięcia, bo tak się złożyło, że wcześniej ten szacunek ja im okazywałam. To zawsze się sprawdza i zawsze procentuje na przyszłość. Moje dzieci nauczyły się, że cokolwiek w życiu by się nie zdarzyło, cokolwiek by się nie działo, idą do przodu. Nie stoją w miejscu, nie zastanawiają się i nie roztrząsają za długo przyczyn niepowodzenia zapadających decyzji. Potem najczęściej sprawy układały się po Ich myśli. Jeżeli nie, cóż, i tak bywa. Nauczyły się też, że czasami lepiej podjąć decyzję, niż tego w ogóle nie robić, lub odkładać ją na później. 

Mają moje wsparcie. Jednak nie byłabym sobą, gdybym nie roztaczała nad nimi dyskretnego parasola ochronnego. Nie wtrącając się w Ich życie, będąc w dystansie, trzymam rękę na pulsie. Chcę przez to powiedzieć, że każdemu należy się samodzielność. Samodzielność decydowania o sobie. Gdy sama nie mogę poradzić sobie z problemem, rozmawiam z dziećmi. I odwrotnie, one ROZMAWIAJĄ ze mną. Czy uwierzycie, że odkąd moja córka usamodzielniła się, założyła rodzinę, nie było między nami nieporozumień? Jestem dumna, że moja kilkunastoletnia znajomość z zięciem nie ma na koncie ani jednej kłótni. Oboje siadamy i przegadujemy sprawy. 

Ponieważ są takie, do rozwiązania których potrzebna jest trzecia osoba. Miałam podobną sytuację do sytuacji mojej koleżanki. Też zięć dostał propozycję wyjazdu poza Polskę. Wiązało się to z tym, że trzeba było pomyśleć o zakończeniu spraw tutaj i zaplanowaniu życia tam. Na szczęście dla mnie, zięć zrezygnował, co ze strony Jego firmy skutkowało kolejną jeszcze lepszą dla Niego propozycją. Tu na miejscu. Nie musieli więc wyjeżdżać. Moja koleżanka zmuszona do podjęcia szybkiej decyzji o własnym wyjeździe z Polski, przez ostatnie kilka dni nie mogła znaleźć sobie miejsca. Tak Ją ta cała sytuacja poruszyła. No i tak, miałam z Nią spotkanie w cztery oczy. 

Poprosiła o to, ponieważ chciała na spokojnie przedstawić swoje racje. Miałyśmy bardzo długą rozmowę. Wysłuchałam co miała do powiedzenia, nie przerywając Jej. Część tych racji opisałam w poprzednim poście. Dodała do nich kolejne, ale poprosiła mnie o dyskrecję. Zachowam je więc dla siebie. Powiem tylko, że Jej argumenty są słuszne. Bardzo byłam zbudowana taką Jej postawą. Dojrzałą i naprawdę bardzo uczciwą. W stosunku do siebie samej i w stosunku do syna i Jego rodziny. Między nimi doszło do bardzo burzliwego starcia. Koleżanka, gdy dała odpowiedź na "propozycję" syna, usłyszała, że jest bez serca i chyba nie kocha swoich wnuków tak, jak powinna.

A powiedziała, że jednak nie wyjedzie z nimi, bo wyjazd ten zbyt drogo by Ją kosztował. Synowi powiedziała prosto w twarz, że on chce swoje szczęście i powodzenie zawodowe budować na Jej rezygnacji ze swojego szczęścia. Wiecie, chciałabym widzieć jego minę w tamtym momencie w stylu "jak to mamo, odmawiasz własnemu synowi"? Koleżanka powiedziała, że wyglądał, jakby dostał obuchem w głowę. Ale poinformowała syna, że kiedykolwiek w sytuacjach dla nich kryzysowych, chętnie przyjedzie i pomoże, szczególnie przy wnukach. Powiedziała co miała powiedzieć i... wyszła. Czeka Ją jeszcze kolejna z nim rozmowa, ale już się tak nie boi.

Uściskałam Ją za konsekwencję, którą nam obiecała. Było ciężko, ale ma już to za sobą. Zaznaczę, bo to ważne, że Jej przyjaciel ani słowem nie wtrącał się, ani nie usiłował cokolwiek doradzać. Jak powiedział, stał z boku, ale cały czas był czujny. Jestem z Niej dumna. Jestem dumna jak diabli. Wreszcie pomyślała o sobie. Wcześniej bywało, że bez zastanowienia rzucała wszystko, by lecieć i pomagać synowi i synowej. Moim zdaniem dawała się wykorzystywać. No ale jest dorosła. Nie można powiedzieć, że nie wiedziała co robi. Mówi, że spodziewa się rozluźnienia kontaktów. Boi się, że z czasem wnuki o Niej zapomną. Ja powiedziałam, że przyszłość pokaże jak będzie, i że czas leczy rany. 

Tak się składa, że nic w naszym życiu nie dzieje się bez jakiejś przyczyny. Każdy efekt skutkuje wcześniej podjętymi decyzjami. Nie zapominajmy, że dzięki ewolucji mamy bardzo dobrze wykształconą intuicję. Gdyby nie ona, gdyby nie nasze doświadczenia życiowe, odwaga i konsekwencja w działaniach, z naszych decyzji nic by nie zostało. Jesteśmy jako gatunek całkiem nieźle przemyślaną konstrukcją, a do tego, gdy mądrze rozgrywamy swoje sprawy, czas działa na naszą korzyść.

Obowiązkiem mojej koleżanki jest teraz skupić się na SOBIE i na SWOIM życiu. Była to emocjonalna rozmowa. Jeszcze teraz czuję się nieco rozdygotana. Ale jestem szczęśliwa, bo moja koleżanka ma zamiar być szczęśliwa. Obiecała mi to. 

Obrazy: *Internet 

8 komentarzy:

  1. Cieszę się z tej jej decyzji. Żadnej gwarancji nie miała, że będzie tam szczęśliwa.
    Tu wprawdzie też jej nie ma, ale przynajmniej wie, że tak zadecydowała sama, a nie, że ktoś na nią naciskał ze swoich egoistycznych pobudek.
    Skoro taką decyzję podjęła, będzie przynajmniej żyła w zgodzie z własnym sumieniem i to jest prawidłowe.
    Brawo dla Twojej koleżanki, Polonko. Ściskając ją następnym razem na przywitanie, jeden dyskretny uścisk wykonaj ode mnie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, nikt z nas nie ma gwarancji na cokolwiek. Tu w Polsce zbudowała sobie życie na emeryturze takie, jakie chciała mieć. Nie ma dużych ambicji, ale jest bardzo zadowolona, a chwilami szczęśliwa, że na jesieni życia może spokojnie dysponować czasem jak chce. Mam bardzo podobnie do Niej. Doceniam to co mam, bo zawsze z tyłu głowy ptaszek mi szepcze, że są na świecie ludzie mający o wiele gorzej niż ja. Koleżanka podjęła decyzję spełniającą Jej wymagania i przedstawiła jednocześnie propozycję. To bardzo fair z Jej strony. Dziękuję Ci Kochana Pani Ogrodowo za miłe słowo i gest, i bądź pewna, że Ją uściskam. Należy się Jej.
      Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie...

      Usuń
  2. Tak sobie myślę że podjęcie dobrej decyzji to niesamowicie trudna sprawa.
    I najważniejsze jest to żeby po pewnym czasie nie żałowało się że zrobiło się tak a nie inaczej.
    Pozdrawiam serdecznie Polonko.
    Stokrotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też tak myślę. A co do Twojego drugiego zdania - myślę, że prawie każdy w swoim życiu na pewno doświadczył żałowania wcześniej podjętej decyzji. Przerabiałam ze sobą kilka razy roztrząsanie, czy zrobiłam dobrze czy źle, bardzo to odcierpiałam i przypominam sobie, że właściwie to do niczego nie doszłam w tych rozważaniach. Teraz, gdy jestem w pewnym wieku, uważam, że powinnam skupić się na sobie. Jakąkolwiek więc decyzję podejmuję, nie żałuję potem, że ją podjęłam. Taki sobie wypracowałam komfort. Moja koleżanka jak się okazuje, też nie żałuje swojej ostatniej decyzji. Uważa, że w końcu coś się Jej od życia należy. Podzielam tę opinię.
      Pozdrawiam serdecznie Stokrotko...

      Usuń
  3. Tak do końca nie wiemy, czy podjęta decyzja będzie na pewno dobra, ale ważne, by umieć podejmować decyzje zgodnie ze swoimi odczuciami , a nie dla przypodobania się komuś, rezygnując z marzeń, swobody itp.
    Tu znowu dochodzi do głosu asertywność, byle druga potrafiła to zrozumieć i docenić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, nie wiemy, ale popełniając błędy uczymy się podejmowania decyzji, po prostu życie nas do tego zmusza. Z czasem oddzielamy ziarna od plew, z czasem też kierowani odrobiną zdrowego rozsądku i egoizmu skupiamy uwagę na sobie. Asertywność jest dobra, ale nie zawsze. Jest obawa, że druga strona znając nas, może to wykorzystać. Ludzie są nieprzewidywalni, czasami nawet nasi najbliżsi. By móc żyć po swojemu i spełniać swoje marzenia, trzeba się dobrze uzbroić, postawić mur, by swobodnie i po swojemu korzystać bez przeszkód z życia. Dobrze by było, by druga strona była wyrozumiała.
      Pozdrawiam serdecznie Jotko...

      Usuń
  4. Witaj Polonko!!! Uzupełniłam braki na Twoim blogu, ale komentuję tylko ten post. Czy koleżanka podjęła dobrą decyzję pokaże życie pisząc dla Niej własny scenariusz. Na ten moment tak uważała, pomyślała o sobie i słusznie. Szczęśliwa matka, to dobra matka. Zadeklarowała pomoc i to powinno wystarczyć rodzinie syna. Uważam, że taka propozycja powinna być przekazana bardziej taktownie i bez zmuszania. Mama już rodzicielski obowiązek wypełniła. Teraz kolej na nich. Moja córka mieszka we Francji już od lat. Kiedy przed sześcioma laty urodził się mój wnuk nigdy nie padła taka propozycja. Doskonale poradzili sobie bez naszej pomocy. To nie jest bezludna wyspa. Tam również rodzą się dzieci, a wnuk poszedł do szkoły mając trzy latka (taki jest obowiązek szkolny). Łatwo nie jest nikomu, ale trzeba wykazać też miłość do rodzicielki. Dzieciątko wyrośnie i co potem? Pozdrawiam serdecznie:):):)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Kochana, że znajdujesz czas i czytasz moje posty. Natomiast ja z przyjemnością czytam Twoje komentarze, jakże celnie wyrażające to, jak powinno być między dziećmi a rodzicami. A powinno być poprawnie. Gdy dzieci wylatują z gniazda, tym samym są gotowe ponosić konsekwencje swoich wyborów. Są gotowe zadbać o swoje sprawy po swojemu. Że rodzice wykazują chęć pomocy, to też dobrze, tylko ważne jest, by ta pomoc nie stała się regularną. Dzieci korzystając z tej pomocy bez zastanowienia, dla własnej wygody, popadają w zależność i tracą zdolność osądu. Stają się jakby kalekami życiowymi. Wina leży wtedy po obu stronach. Moja koleżanka wykazała się zdrowym rozsądkiem. Jeżeli syn tego nie zechce zrozumieć, dużo straci. A po jakimś czasie będzie żałował, że widzi tylko swój czubek nosa. Błędy życiowe kosztują. Bardzo dużo. Każda krótkowzroczna osoba je ponosi. Rodzice, którzy za bardzo dbają o swoje dzieci i dzieci, które na maksa wykorzystują rodziców jak długo się da. Odcięcie pępowiny to trudna decyzja. Ale trzeba ją podjąć. Inaczej tylko skrzywdzimy własne dzieci.
      Patrząc dzisiaj na swoje życia z perspektywy czasu, jesteśmy mądrzejsze o swoje doświadczenia. Wiemy jakich błędów nie należy popełniać. Gdy uczymy własne dzieci, na czym polega życie, robimy dobrą robotę. Te słowa piszę z dużą satysfakcją.
      Pozdrawiam Cię Blogchwilko bardzo bardzo serdecznie...

      Usuń