Wymówiłam się zakupami i szybko odeszłam. Nerw mnie też chwycił, bo skojarzyłam, jak bardzo tkwią w nas "polskie zbiorowe nawyki", jak je nazywam. Zbiorowe, bo jak na komendę wszystkie Polki muszą myć okna, no bo jesień idzie. Za chwilę będzie sąsiedzka "życzliwa sugestia" o gruntownych porządkach domowych, no bo święta idą. Na samą myśl ciary mnie biorą. Znowu! Znowu ktoś mi karze robić coś, czego nie mam w planach. A może ja zwyczajnie nie mam na to ochoty! Krzyczę w myślach. Może ja lubię kurz na meblach i brudne okna?
Zewsząd płyną wszelkiego rodzaju porady, jak to dobrze wziąć się za porządki. Ostatnio przeczytałam artykuł, w którym dziennikarka opisuje "wspaniałe" sposoby na domowe porządki. Po co to pisze? Po to, by "ostatecznie zamknąć letni sezon". I dalej martwi się, by czasem Czytelniczka nie odkładała ich na okres tuż przedświąteczny, bo będzie miała za dużo roboty. I radzi, by zainteresować się tym, co można zrobić w sprawie porządków, jeszcze przed zimą i jak się za nie zabrać. Opis mycia okien świadczy, jakby miały go czytać osoby, które nigdy w życiu nie myły tych okien.
Jaką trzeba użyć ściereczkę, jaki płyn, jak wyszorować ramy i parapety. Doszłam do wniosku, że niektórym autorkom podobnych artykułów brakuje tematów, więc skoro idzie jesień można pisać o myciu okien i praniu kołder. Pani radzi dalej jak zmienić garderobę w szafie z letniej na jesienno-zimową - "szorty, stroje kąpielowe i inne letnie ciuchy upierz, wyprasuj i odłóż na najwyższą półkę w szafie". Jakbym nie wiedziała. Przepraszam, ale ja nie jestem kosmitką! Pewne rzeczy robię od lat i sprawdzonym swoim sposobem. Jak każda z nas. Nikt nie musi mi podpowiadać, krok po kroku, jak to się robi.
Nie musi, bo już wiem. Najpierw nauczyła mnie tego moja Mama, a potem sama udoskonalałam te czynności. Wykonywałam je już po swojemu. A moja córka po swojemu. Nawet do głowy by mi nie przyszło, zadzwonić do Niej i spytać, czy już umyła okna. Czy wyniosła kwiaty z balkonu, bo zimno. Czy umyła i przygotowała na zimę kominek. O rany! A jakbym Ją zapytała, czy już wyczyściła wszystkie klamki w domu, to chyba rzuciłaby telefonem. Na koniec artykułu Pani radzi zrobić listę obowiązków, w razie gdyby pamięć zawiodła.
Jak jechałam pierwszy raz na kolonie, Mama dała mi listę ciuchów, bym ich gdzieś nie pogubiła.
Totalnie mnie to rozśmieszyło. Spojrzałam na swoje okna i zdecydowałam, że trochę czasu jeszcze mają. Niedługo sobie o nich przypomnę i to bez życzliwego "upomnienia" sąsiadki i wbrew "dobrym radom" autorki artykułu. A tak w ogóle, to nie czułam nigdy i nie czuję dzisiaj potrzeby, by mój dom lśnił czystością non-stop. Nie jestem jego niewolnicą. Sprzątam go regularnie, ale wtedy, kiedy ja chcę. Nie wtedy, kiedy chce tego sąsiadka czy dziennikarka. Bywało, że myłam okna dopiero po świętach. Nikomu przez to nic się nie stało.
Idę pod prąd "polskim zbiorowym nawykom", bo tak mi pasuje. Porządki przez to nie ucierpią.
To takie typowo polskie- wtykanie nosa w cudze sprawy i udzielanie rad. Ponieważ , jak mawiała moja babcia (a to ona mnie wychowywała) byłam dzieckiem z piekła rodem, to nigdy takich "porad i światłych myśli" nie słuchałam ani nie wcielałam ich w życie. Mało tego - robiłam jeszcze na odwrót. I pomimo tego nadal jeszcze żyję, co mnie nawet trochę dziwi.
OdpowiedzUsuńKilka dni temu umyłam u siebie połowę okien, a teraz czekam na natchnienie, by przelecieć swoim patentem drzwi balkonowe. Muszę chyba sobie zrobić kartkę- przypominajkę, bo owe drzwi balkonowe można myć tylko wtedy gdy już słońce przestanie z tej strony świecić.
Miłego;)
Rzeczywiście, takich "życzliwych dusz" w Polsce nie brakuje. Moja sąsiadka jest wyjątkowo "upierdliwa" i chyba nie zauważa jak bardzo swoim wścibstwem wkracza w cudze życia. Jest takim naszym "lokalnym folklorem".
OdpowiedzUsuńSłowem >natchnienie< trafiłaś w 10. Bardzo ono pasuje do mnie. Ponieważ, by umyć okna, muszę użyć drabiny (tak mam wysoko), więc czekam na owo natchnienie. Wyobrażasz sobie to schodzenie i wchodzenie na drabinę. To niezłe ćwiczenie.
Kartek jeszcze nie używam, ale wszystko przede mną.
Pozdrawiam...
No to Ci się przyznam - ja też jestem spod znaku Barana. Umyłam ja na razie okna na "moim poziomie", bo do górnej połowy musiałabym wchodzić na drabinę taką dla malarzy, a ona ma bardzo wąskie szczeble. Poza tym przyrzekłam córce, ( po moim wątpliwej przyjemności kontakcie z podłogę w 2019r)że nie będę pełzać po drabinie (mieszkanie ma 3,5m wysokości), a mam głupi zwyczaj dotrzymywania słowa. Uważaj z tą wycieczką na drabinę, proszę.;)
UsuńMiłego;)
Ha, witaj więc miły Baranie, jesteś już czwarta spod tego znaku, w mojej blogowej okolicy. Moje mieszkanie też jest wysokie - 3,75 m, mamy zatem niezłe wycieczki (jak mówisz) po drabinach. I uważam, ponieważ od kilku lat mam lekki lęk wysokości. Nawet nie wiem, skąd mi się wziął. Dzięki.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam...
Jak ja nie cierpię takich ludzi, a właściwie chyba kobitek, bo jakoś wśród panów nie udało mi się poznać takich wścibskich osobników... Na szczęście w moim otoczeniu nie ma takich ludzi i to bardzo dobrze, bo w takich sytuacjach bywam nieobliczalna i zapominam, co to dobre wychowanie, toteż potrafię "zjechać" z góry na dół taką delikwentkę :) Co za babsztyl :(
OdpowiedzUsuńRzeczywiście, ja też nie przypominam sobie, by faceci byli tacy wścibscy jak "kobitki". I widzę, że temperament Ci dopisuje, i dobrze. Nie dajmy się "terroryzować" ... "babsztylom"!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam...
Precz z "babsztylami" :) Niech żyje temperamentna normalność :) Uściski...
Usuń"I o to chodzi... i o to chodzi" - że powtórzę cytat za bohaterem z "Czterech pancernych..."
OdpowiedzUsuńPozdróffka ślę...