JEJ M A T K A

Odkąd pamięta, wychowywała się w cieniu rodziców. Zawsze było tak, jak oni chcieli, a raczej było tak jak chciała matka. Ona dyrygowała rodziną, decydowała prawie o wszystkim. Ojciec potulnie zgadzał się cokolwiek nie wymyśliła, ale zawsze było mówione, że robią to razem. Wstydziła się tego. Wstydziła się rodziców. Wstydziła się życia, jakie wiedli jako rodzina. Inne dzieciaki miały lepiej od niej. Opowiadały w szkole o tym, jak fajnie było w weekend u babci, jaki fajny film oglądały w telewizji, albo jak fajnie było na wypadzie do Galaxy. Pewnie, że miały fajnie, tylko ona czuła się jak głupek. 

Bo cały ostatni weekend na przykład siedziała w domu i zmuszona była grać z rodzicami w gry planszowe, albo w bierki. Jakieś głupie gry. Bez sensu. W życiu, nigdy nie przyzna się do tego dzieciakom w szkole. Nigdy. Nieraz ryczała w poduszkę z bezsilności, że ma takich rodziców, że karzą jej żyć inaczej niż wszyscy. Te długie spacery po lesie, jakieś pikniki, kajaki, czy głupie ogniska z ich znajomymi i te ich głupie kiełbaski na patyku. Ostatnio rodzice zapowiedzieli, że razem wyjadą na trzy dni pod namioty. Ma spakować odpowiednie ubrania i w razie czego nie zapomnieć o kaloszach. 

Z każdym ich pomysłem, jeszcze bardziej nakręcała się na NIE. Przeciwko ich decyzjom, oczywiście. Niemal się katowała swoim wewnętrznym protestem. Miała nieodparte wrażenie, że przez to bardzo różni się od innych rówieśników. Nawet nie umiała rozmawiać z nimi o ostatnim serialu, bo po prostu u nich nie było telewizora. Czasami w szkole, siedziała cicho w swojej ławce i tylko przysłuchiwała się, albo uciekała gdzieś, gdzie nikt jej nie widział. I przypominała sobie co mówiła matka na ten temat, że to zbędna rzecz w domu, tylko zabiera czas. Zawsze mogą przecież pójść do kina.

Co za głupoty! Pewnie, poszliby do kina, gdyby to kino było na świeżym powietrzu. Ot co. Niech więc ona nie kłamie i niech nie obiecuje. Gdy była młodsza, myślała, że tak trzeba. Gdy przybyło jej lat, buntowała się. Ale to nic nie dawało. Dalej żyli inaczej niż reszta świata, niż jej koledzy z podwórka czy ze szkoły. Nawet wakacje były inne. Dzieciaki chwaliły się zagranicznymi wycieczkami z rodzicami i atrakcjami, a ona spędzała czas nad jeziorem u babci. Było jak zawsze nudno i czas tak strasznie się dłużył. I te robale. A zimowe ferie od lat spędzali tak samo i w tym samym miejscu. Schronisko, wyciąg, narty. 

Matka dobrze wiedziała, że ma lęk wysokości, że boi się wsiąść na wyciąg, że nienawidzi tego, ale nic nie pomagało. Żaden chwyt, nawet na pograniczu histerii. Obiecywała sobie wtedy, że jak tylko stanie się dorosła, będzie żyła zupełnie inaczej. Pod koniec szkoły średniej rodzice poluzowali, dali jej więcej swobody. Od razu zerwała się niczym z łańcucha. Jak jej starsza o osiem lat siostra, która od razu po ukończeniu studiów wyjechała jak najdalej od domu i "opiekuńczej" matki. Listy przez pierwsze lata przychodziły z Austrii, potem dała znać że ma narzeczonego i razem wyjeżdżają na stałe do Stanów.

Krótko potem zmarł ojciec. Została sama z matką, która zrobiła się jeszcze gorsza. Jak żandarm pilnowała wszystkiego. Zjadłaś śniadanie? Ubrałaś ciepłe majtki? Nie spóźnij się na obiad, krzyczała w drzwiach. Nawet gdy wyszła za mąż i urodziła córkę, wciąż wtrącała się w jej życie. Matce nie umknęła ani jedna minuta z jej życia. Nie umknęła, bo wciąż mieszkały razem. Jak się dowiedziała, siostra z mężem żyli po swojemu i szczęśliwie, czego serdecznie im zazdrościła. Ona tkwiła w bezsensie kontrolowanym przez matkę. Miała chociaż swój telewizor, swój komputer i swoje super wakacje z mężem i córką. Tylko.

W jakimś sensie odcięła się od starego życia, ale czuła nad sobą cień matki. Nawet w Tunezji. I nagle przyszła wiadomość, że siostra zaprasza matkę do siebie do Stanów, na tak długo, jak długo będzie chciała zostać. I matka pojechała. Była tam aż cztery miesiące. Wróciła zupełnie inna osoba, jakby nie jej matka. Zdystansowana, cierpliwa, miła, uśmiechnięta i nie wtrącała się. Nawet jakby wyładniała. Gdzie podział się ten tak dobrze znany żandarm? Aż zadzwoniła do siostry, co ta zrobiła z jej matką? Zaczarowała, czy co? I wydało się. Matka kogoś w Stanach poznała i ten ktoś ma przyjechać.

Dlatego matka podjęła decyzję o osobnym mieszkaniu. Znalazła takie, urządziła i czekała na przyjazd ukochanego. W międzyczasie bardziej zadbała o siebie. Nie tylko wyładniała, ale i odmłodniała. Nie miała już tyle czasu dla własnej córki. To się porobiło. I co tu teraz myśleć? Jan przyjechał w środę, a już w sobotę został przedstawiony. Gość okazał się całkiem w porządku. Patrzyła na nich, wprawdzie krytycznie i jeszcze niedowierzająco, ale starała się to ukryć. Kultura przede wszystkim. Dotarło do niej - matka nie tylko się zakochała, ale przeżywa drugą młodość. Dziwnie to wygląda, pomyślała.

I zwyczajem sprzed lat, nastawiła się na NIE! Zaczęła Jana porównywać z ojcem. Na korzyść ojca, oczywiście. Zauważyła też, że jej własny mąż polubił tego faceta. Wkurzało ją to. Matka rzadziej przychodziła, rzadziej dzwoniła. Przestała się interesować córką i jej życiem. Jakby ją sobie odpuściła. Któregoś dnia usłyszała, że oboje z Janem jadą na koncert rockowy do Berlina. Zwariowali! Koncert rockowy! I co jeszcze? Poczuła się jak odsunięty mebel. Nie była już w centrum zainteresowania matki. Co ona sobie myśli? Podkręcała się. Nawet nie spyta mnie o zdanie. A przecież mogłaby jej doradzić, nie?

Po kilku tygodniach nowa" rewelacja"- wyjeżdżają popływać katamaranem gdzieś tam. Na trzy tygodnie! Zgłupiała do reszty. Zamiast katamaran, mogłaby się wnuczką trochę zająć. Zachowuje się jak dwudziestka, a przecież ma już swoje lata. Babcią w końcu jest. Wszystko przez tego Jana. Ukradł jej matkę. Wkurzona zaczęła trzaskać garami. Wolała już czasy, kiedy matka więcej uwagi jej poświęcała. Było jak było, ale było. Jezu! Matka jest po sześćdziesiątce, powinna dawno zrezygnować z tych głupot. Katamaran, no pewnie. Może jeszcze rakietą się przeleci. 

Widywały się coraz rzadziej. Coraz mniej wiedziała o matce, co robi i gdzie. Któregoś dnia słyszy córkę wołającą ją do telewizora - patrz mamo, babcia w telewizji! Oczom nie wierzyła. Faktycznie, to jej matka udzielająca wywiadu. Na jaki temat? Zrobiła głośniej i zawołała męża. Gdańsk, nabrzeże, widoczny zacumowany katamaran, matka i Jan w odpowiednich strojach informują publicznie o wyprawie dookoła Świata. We dwoje. Tylko we dwoje. W głowie się nie mieści. Co matka znowu wymyśliła? Tak się wygłupiać na stare lata. I znowu wstyd przed ludźmi. 

No nie, nie wierzę... nie wierzę... i słyszy jeszcze jak jej własna córka cieszy się, że jej babcia opłynie cały świat. Wyszła z domu. trzasnęła drzwiami tak, że o mało z futryny nie wyleciały. Matka opłynie cały świat, powtórzyła w myślach za córką. Czy ona rozum straciła? Zadzwoniła do siostry. Ta już wiedziała i tylko spytała, dlaczego się nie cieszy szczęściem matki? Nie cieszy się i już! i wyłączyła się. Telefon zaterkotał, na ekranie pokazała się twarz matki. Wybacz córciu, że w ten sposób, ale wyjeżdżam, na bardzo bardzo długo. Powłóczymy się trochę z Janem po świecie. 

Może tak być, że nie wrócę. Że gdzieś się osiedlimy, zatrzymamy. Pa...

Co tu powiedzieć matce, że zwariowała? Mamo, nie wyjeżdżaj, ja sobie bez ciebie nie poradzę. Co teraz ze mną będzie? Będziesz żyć i poradzisz sobie. Radzisz sobie przecież wspaniale. Nawet nie wiesz jak wspaniale. Nauczyłam cię tego. Kocham cię córciu... i koniec. Łączność została przerwana.


Pędem wróciła do domu niemal krzycząc od progu, że w piątek po południu wyjeżdżają pod namioty. Mąż i córka stali jak skamieniali. No co? Pakować się! Od teraz zmieniamy nasze życie...  

2 komentarze:

  1. Toksyczna relacja, potem kończy się to leczeniem, a w najlepszym wypadku psychoterapią lub długimi rozmowami... Skąd ja to znam? Ha ha... :)

    OdpowiedzUsuń