Dlaczego ofiary przemocy muszą czasami wracać do swoich oprawców?

Historii takich, gdzie kobieta ucieka z domu przed przemocą, jest bardzo dużo. Nie wiadomo o wszystkich, ponieważ nie wszystkie przyznają się do swojego jakże tragicznego życia. Jest noc albo biały dzień, ona, dziecko albo dzieci, jakieś pakunki i przygotowana pewna suma w kieszeni. Tak na początek, by uniknąć pierwszych kłopotów. Ta mała rodzina porusza się w pośpiechu w nieznanym nam kierunku. Albo wiedzą gdzie idą, albo nie wiedzą. Byle dalej od domu, od męża i ojca, który notorycznie bije i znęca się. Fizycznie i psychicznie. W tym co robi własnej rodzinie, najczęściej nie ma umiaru. On się zatracił, a oni cierpią.

Cierpią we własnym domu. Końca tej przemocy najczęściej nie widać. Na pierwszy rzut oka ta przemoc, szczególnie dla bliskiego otoczenia (rodzina, sąsiedzi) jest niewidoczna, niezauważalna. Bo na początku nie zostawia śladów. Bo jak może zostawić ślad jakiś tam kuksaniec? albo klaps? Jednak z czasem, gdy przemieniają się na tęgie lanie i inne działania drugiego dorosłego w domu, działania niebezpieczne dla zdrowia i życia matki i dzieci, mówimy tu o zagrożeniu i patologii. O takiej przemocy każdy z nas słyszał przynajmniej raz, wielu z nas doświadczyło jej na własnej skórze, a jednak jest to zjawisko bagatelizowane przez instytucje, policję, wymiar sprawiedliwości.

Wielokrotnie jest też bagatelizowane lub ukrywane przez same kobiety. Nigdy tego nie zrozumiem, dlaczego bite kobiety robią to swoim dzieciom. Ukrywają nieraz latami przemoc domową. Dlaczego skazują je na takie życie? Gdy wreszcie awantury są coraz grubsze i wychodzą już poza dom, stają się nie do zniesienia i ktoś, najczęściej sąsiad, zgłasza problem. Choćby anonimowym telefonem. Ale zgłasza. Różnie się to kończy dla rodziny. Często, bardzo często cierpią dzieci oddawane pod opiekę instytucji państwowych. Co z rodzicami? Też różnie bywa. Tak, to, co rozgrywa się w zaciszu domowym, na oczach innych, to tragedie.

To zachowania dorosłych na oczach własnych dzieci. Zachowania mające na celu upokorzyć drugą osobę, ośmieszyć ją, pozbawić ją bezpieczeństwa i poczucia wartości, wywołać lęk i osłabić tak, by straciła kontrolę nad własnym życiem. Poprzez takie traktowanie, ofiara często traci równowagę psychiczną, leczoną potem latami. A więc w XXI wieku wciąż mamy do czynienia z przemocą siłową, psychiczną i z coraz bardziej widoczną w Polsce, przemocą ekonomiczną.  A więc mamy do czynienia z bezkarną póki co, przerażającą patologią, o której wciąż... tylko się mówi, na temat której wciąż przygotowuje się jakieś tam plany działania, które wciąż się wdraża, wdraża i wdraża. I tyle.

A konkretnie? Nic się nie dzieje. Rekomendacje prawne zmian wciąż pozostają rekomendacjami. Konkretnych rozwiązań (legislacja) chroniących kobiety i dzieci przed przemocą, jak nie było, tak nie ma. Za sprawą polityków, problem został zepchnięty na bardzo daleki plan. Właściwie dla nich nie istnieje. Pozostaje nam tylko świadomość, że powyższe formy przemocy wciąż mają się dobrze. Wciąż utrudniają kobietom życie. Wciąż utrudniają kobietom i dzieciom uwolnienie się z ich toksycznych związków. Ten brak realnych działań prowadzi do jednego, do uzależniania się ofiar od swoich sprawców. Uzależniania fizycznego, psychicznego finansowego i seksualnego. 

Tak tak, seksualnego też, ponieważ gwałt podlega pod przemoc (konwencja stambulska). Definicja - "za gwałt należy uznać takie zachowania, na które druga strona nie wyraża świadomej i w pełni dobrowolnej zgody". Polskie prawo uzna gwałt tylko wtedy, gdy udowodni się, że "doszło do niego pod wpływem przemocy, groźby bezprawnej lub podstępu". Tak to jest, gdy o naszym życiu decydują faceci, a kobiety nie odchodzą od nich ze strachu, że zostaną ukarane przez sprawcę. Boją się o dzieci. Wstydzą się. Gdy wreszcie podejmują decyzję o odejściu, odchodzą powoli, przygotowując się do tego nawet latami, by oprawca nie zorientował się. 

Często trwa to na tyle długo, że otoczenie nie widzi co się dzieje, dlatego nie ma szans by pomóc ofiarom. Jest też tak, że nie chce widzieć i słyszeć, by móc nie reagować. Jako rodzina czy sąsiedzi, jesteśmy niekiedy do bani. Sądząc, że "jakby chciała, to by odeszła", niesłusznie usprawiedliwiamy swoje nie chciejstwo i swoją indolencję. "Skoro nie odeszła to może nie chce odejść" - myślimy. Gdy jeszcze słyszymy jak ktoś mówi - „widziały gały, co brały”, to nóż otwiera się w kieszeni. Jest więcej przeciwności niż życzliwości ludzkiej. W takim świecie żyjemy. Kobiety na różne sposoby są zniechęcane do odejścia od męża "boksera". Na różne sposoby są uważane za winne.

Słyszą, że gdyby się lepiej zajmowały dziećmi, lub gdyby lepiej zachowywały w stosunku do mężów, nie byłoby powodów do ich karania. Słyszą nawet od swoich rodzin, że same wybrały takiego partnera i takie życie, zatem niech liczą tylko na siebie. I niestety zostają same. Znieczulica i bezduszność. Tacy jesteśmy. Jest dobrze, póki problem nie dotyczy nas samych. Czy my żyjemy dzisiaj w jakimś zafajdanym średniowieczu? Niestety bywa i tak, że same ofiary nie potrafią rozpoznać ciężaru problemu. Albo zostały całkowicie zdominowane przez męża chcącego mieć stałą kontrolę nad nimi, albo zostały tak wychowane, albo po prostu takie już są. Nie do uwierzenia w dzisiejszych czasach. 

Ze spraw, które po wielokroć trafiały do Sądów wiemy, że kobiety wnoszące o rozwód zostawały poddawane jeszcze większej presji przemocy domowej, co było, jest i będzie zagrożeniem dla nich, zagrożeniem nawet ich zabójstwa. Mimo to żarna sprawiedliwości mielą bardzo wolno. Zazwyczaj jakakolwiek reakcja następuje wtedy, gdy rzecz już się dokonała. Rzecz ostateczna dla ofiary. Jej śmierć. Dopiero wtedy instytucje działają. Czy konkretnie? Też różnie z tym bywa. Dlatego, by nie doszło do tragedii, na przemoc widoczną należy reagować od razu, natychmiast. Wtedy, gdy widzimy kogoś popychanego/szarpanego na ulicy. 

Wtedy, gdy słyszymy, że coś złego dzieje się u sąsiadów. Choć z niewiadomego powodu, nie zawsze jest to łatwe, czyńmy to. Reagujmy! Nawet wtedy, gdy nie rozumiemy mechanizmów, jakie te wydarzenia warunkują.  Nie odwracajmy się od ofiary, bo gdy to zrobimy, ona dalej będzie musiała z nim zostać pod jednym dachem, a jego agresja jeszcze wzrośnie. Gdy nie reagujemy, widząc co się dzieje, mamy ofiarę również na swoim sumieniu. Dlatego nie zrażajmy się, próbujmy reagować, rozmawiać o tym w lepszych warunkach dla samej ofiary. Wtedy, gdy będzie sama. Jest wtedy okazja, by ją zapewnić, że widzimy co się dzieje, że może liczyć na pomoc.

Ofiara widząc, że może liczyć na pomoc, że niczym jej to nie grozi, łatwiej podejmuje tę właściwą decyzję. Przychylność rodziny, sąsiadów i przyjaciół, to dobry początek na podjęcie próby zbudowania nowego życia w nowym miejscu, z dala od oprawcy. Wśród wielu licznych niekompetentnych urzędników, znajdzie się taki, który rzetelnie zaangażuje się w pomoc. Rzetelnie i skutecznie tak, by nie doszło do najgorszego. Pomoże wyjść z domu. Pomoc właściwa dzisiaj, to dla ofiar rzecz na wagę złota. Zabezpiecza dokumenty dowodowe związane z przemocą, zapewnia schronienie i co najcenniejsze w takich przypadkach, upragniony spokój. 

Gdy w grę wchodzą dzieci, dobrze jest zawiadomić wszelkie instytucje w tym Sąd, że mają one właściwą opiekę, i że to nie porwanie. Musi tak być, ponieważ ojciec jest w stanie zastosować najbrudniejsze sposoby, by jego władza rodzicielska nie została ograniczona. Gdy chodzi o przemoc domową, potrzebne jest szybkie działanie, mające wręcz kluczowe znaczenie dla Sądu po to, by wykluczyć możliwość zwiększenia agresji, by móc zastosować choćby zakaz zbliżania się. Potrzebna jest czujność i zadbanie o bezpieczeństwo ofiar. Przenigdy nie należy lekceważyć jakiegokolwiek zagrożenia. Czy tak jest w prawdziwym życiu?

Niestety nie. Wiele razy kobiety zmuszone są do powrotu do domu. Gdy tak się dzieje wiadomo już, że zawalił system. Ma dużo słów na takie okoliczności, ale zbyt mało czynów. Wiele razy zdarza się, że wracając do domu, kobiety chcą dać szansę swoim oprawcom. Kolejną szansę. I kolejną. I kolejną. To też prawo kobiet. Jednak powrót do domu oznacza porażkę instytucji. Tak w naszym prawie jest, że ofiary przemocy domowej, w wyznaczonych placówkach "mogą przebywać zwykle od trzech do sześciu miesięcy". A co potem? Nic. Szara bolesna rzeczywistość. Bowiem kobieta w czasie przebywania w placówkach pomocy, nic nie może załatwić.

Ani rozwodu, ani zabezpieczenia, ani pracy. Pozostaje potem wynajęcie jakiegoś lokum. Ale za co? Mówiono kiedyś, że gdy kobieta odejdzie od męża, nieważne że pijaka, obiboka czy damskiego boksera, skończy pod mostem. Prawie tak jest, ponieważ polski system pomocy, który pozwalałby jej stanąć na nogi w dalszej perspektywie, sam jest jakby upośledzony. System działa tak, że, "zamiast dostępu do mieszkań chronionych, lub zapewnienia możliwości bezpiecznego powrotu do domu, kobieta zmuszona jest wędrować z jednej placówki do drugiej, co nie jest dobre dla dzieci. Ona żyje na walizkach, a jeszcze słyszy, że musi wziąć sprawy w swoje ręce". 

Czy po wielu latach przemocy, ofiara ma siłę walczyć w pojedynkę o siebie i dzieci? Często nie ma tej siły i w końcu wraca do domu. Popada w depresję i szok. Opada z sił. Znowu zaczyna uważać, że mimo wszystko jej i dzieciom będzie lepiej przy ojcu, bo same ich nie utrzymają. A Sądom rodzinnym w to graj. Po problemie. Czy to nie skandal, że dzieci i ich matka znowu trafiają do swojego kata? Czy to nie skandal, że jak na dzisiejsze czasy, pomoc ofiarom jest nie  wystarczająca? Światełkiem w tunelu jest to, że niektóre matki znajdują te siły i walczą. Trudności zdyscyplinują je. I walczą. W pojedynkę. A instytucje mają to do siebie, że bardzo lubią szybko się wycofywać. 

By cokolwiek się zmieniło, na cito potrzebna jest edukacja. Potrzebna jest świadomość czym jest przemoc, jak ją rozpoznawać i jakie są jej skutki. Potrzebna jest wiedza o tym, jak funkcjonują sprawcy i ofiary przemocy domowej. Potrzebna jest naprawa systemu, taka, by "ofiara nie była karana za to, że nie zapobiegła przemocy wobec dzieci, a organy ścigania i wymiaru sprawiedliwości nie mogą pozwalać na to, aby sprawcy przemocy wykorzystywali prawo do kontaktów z dziećmi do tego, by nadal znęcać się nad partnerką". Mamy potrzebę mieć łatwo dostępną, kompetentną, kompleksową, specjalistyczną i długoterminową pomoc dla ofiar, która to pomoc będzie zabezpieczała ich realne potrzeby.

Kiedy to może nastąpić? Nie wiadomo. Ponieważ politycy mają co innego do roboty. Empatia ich nie interesuje. Jakiekolwiek rozwiązania systemowe ich nie interesują. Ofiary przemocy domowej stanowią statystyczną mniejszość. To żadna wyborcza wartość dla władzy. Kropka. Zatem, póki co, przemoc domowa ma się w najlepsze. Jej sprawcy, w większości przypadków, hulają. Za swoje czyny, nie są pociągani do odpowiedzialności tak, jakby kobiety tego chciały. Druga kropka. 

Czy da się skończyć z przyzwoleniem na przemoc wobec kobiet i dzieci? Czy da się dzisiaj skończyć z przerzucaniem na nie całej odpowiedzialności? 

To dobre pytania. Nie uważacie? Ja uważam, że póki politycy (w tym kobiety polityczki) nie będą mieli woli na przeprowadzenie prawnych zmian, tak długo kobiety będą tkwiły w tym klinczu. To trzecia kropka. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz