Zanim nadszedł ten dzień, niedziela 21 września br. wielokrotnie sprawdzałam pogodę, czy aby się nie zmieni, zależało chyba wszystkim, by chociaż nie padało. Niedziela. Planowana wycieczka do Puszczy Wkrzańskiej. Odbyła się. Oficjalna nazwa tej imprezy to "10. Rodzinny Rajd Rowerowy Do Rezerwatu Świdwie z Gryfusem", Szczecińskim Klubem Rowerowym. Była to okrągła jubileuszowa edycja Rajdu. Udział brało ponad 200 osób, dorosłych, dzieci i seniorów. Początek i zakończenie rajdu - Jezioro Głębokie w Szczecinie. Wszyscy bez wyjątku pokonali trasę 36 kilometrów biegnącą przez piękne zielone tereny samego miasta, Gminy Police i Gminy Dobra, stanowiące część Puszczy Wkrzańskiej. Ponieważ byliśmy bardzo liczną grupą, w trakcie całej jazdy asekurowała nas Policja na motorach.
Na trasie rzucaliśmy się w oczy samą liczebnością i również z powodu kamizelek odblaskowych, które każdy uczestnik dostał od organizatora. Widok spektakularny. Ludzie zatrzymywali się, uśmiechali i machali do nas, robili nam zdjęcia. Przejeżdżające samochody witały/pozdrawiały nas klaksonami. Wcześniej czegoś takiego nie doświadczyłam. Było więc przeżycie. Na półmetku odwiedziliśmy Transgraniczny Ośrodek Edukacji Ekologicznej w Zalesiu i tam czekało już na nas ognisko, kiełbaski, zabawy i konkursy dla dzieci i dorosłych. Najbardziej cieszyły się dzieci, bo to ich głównie zachęcano do brania udziału w szkoleniach (pierwsza pomoc), prezentacjach i ćwiczeniach (ratowniczo-gaśniczych), prowadzonych przez funkcjonariuszy Policji i Ochotniczej Straży Pożarnej.
Jak się okazało, zabawa była przednia. No i na okoliczność tego wydarzenia, każdy, od najstarszego po najmłodszego uczestnika dostał pamiątkowy medal. Naprawdę miły gest. Przyznam też, że byłam i jestem nadal pełna podziwu dla wszystkich dzieci jadących na swoich rowerkach. Pokonały trasę 36 km momentami niełatwą. I były przy tym bardzo zdyscyplinowane. Dały radę. I było widać na MECIE (bo była prawdziwa META), jak same są z siebie dumne. "Ważnym elementem Rajdu były działania ekologiczne". Powiedziano parę słów o ochronie przyrody, o postawach proekologicznych i promowano bezpieczne korzystanie z infrastruktury rowerowej. Dowiedzieliśmy się, jakim skarbem dla regionu, zachwycającym bogactwem fauny i flory, są Puszcza Wkrzańska i Rezerwat Świdwie.
Wiecie, tyle jest pięknych miejsc na świecie, a ja jestem mieszkanką jednego z tych miejsc. Tym razem miałam okazję przyjrzeć się urodzie Natury. Jechaliśmy tempem 9-13 km ze względu na dzieci i robione były postoje co 5 km. Na przekąskę i na łyk wody, którą zapewniał organizator. Na każdym niemal kroku czuliśmy opiekę Policji. Bezpieczeństwo. Jakie ważne słowo. Starania zostały docenione przez uczestników i organizatora. A dla mnie Moje Drogie, cała trasa była nauką jazdy rowerem w grupie. Trudnej grupie, bo jednak jej członkami były dzieci. To za przeproszeniem insza inszość jechać samej, a jechać w towarzystwie. Przekonałam się, a raczej upewniłam, że jednak wolę jeździć sama. To kwestia tempa, miejsca na ścieżce rowerowej. Jak jadę sama, nie czuję się "za ciasno".
To ważne, by mieć swoją przestrzeń. I lubię gdy nikomu nie zajeżdżam drogi. Jadę zgodnie z zasadami tj. pilnuję m.in. swojej prawej strony, utrzymuję swoje tempo, nikomu nie zagrażam. Z tego też powodu w drodze powrotnej, poprosiłam organizatora o pozwolenie odłączenia od grupy i dalej pojechałam sama, nieco trasę modyfikując. Pojechałam po swojemu i swoim tempem. Odnalazłam swoje ścieżki i miejscóweczki. Pojechałam na pyszny obiad. Odpoczęłam nieco i ruszyłam dalej. Było mi mało. A ponieważ ostatnio zależy mi na okrągłej "50"-ce, pojechałam ścieżką w stronę słońca. Ani wiatru, ani deszczu, tylko promyki jesiennego słoneczka umilające wycieczkę. Czułam się wspaniale. Niczym nie skrępowana wolność. Tylko ja i Natura. I prosta droga przede mną.
Pewne odcinki trasy już znam, bo wielokrotnie zdążyłam je przejechać, ale za każdym razem wydają się inne. Tym razem był spokój i wszechobecna cisza. Niesamowite. Była taka cisza, że słyszałam jak pracują poszczególne części roweru. Łańcuch. Koła. Słyszałam bardzo wyraźnie trzeszczący pod kołami szuter. Doszłam do wniosku, kolejny raz, że sama jazda na rowerze to rodzaj terapii. Myśli się wtedy o różnych sprawach. Raczej o tych przyjemnych. Że jadę na rowerze. Że jestem na drodze/ścieżce w lesie. Że jadę w krótkim rękawku, a nie w jesiennej przeciwdeszczowej kurtce. Że tu i teraz świeci słońce. Może ostatni raz, ale świeci. Inne sprawy odjechały, nie istnieją. Nie ma ich. Jestem ja, rower i droga. Takich odczuć nie ma się, gdy jedziesz w grupie.
Byłam tej niedzieli szczęśliwa i zadowolona, że cały dzień spędziłam poza domem. Dzień wcześniej przygotowałam i rower i siebie, ale wstałam już o 6:00 mimo, że na miejscu spotkania miałam być na 9:30. Ruszyliśmy dokładnie o 10:00, w domu z powrotem byłam o 18:00. Satysfakcja to mało powiedziane. Szybko nie zapomnę tego rajdu. Tej atmosfery wycieczki i tego, że mogłam jeszcze pojeździć sama. Był to dzień pełen wrażeń, który na pewno powtórzę nie raz.
Obrazy: *Internet
No to się nieco "ujechałaś". Osobiście nie lubię takich dużych grup - mam charakter raczej detalistki niż hurtowniczki. Największa grupa dla mnie do bezbolesnego "strawienia" to w sumie 6 osób. No i jeśli to jakiś dalszy wypad to raczej z osobami, o których wiem jakie są ich upodobania i czego mogę oczekiwać " w razie draki". Co do tego przenoszenia zdjęć z telefonu na laptopa - nie ma pojęcia jak to działa, ale u mnie jakimś cudem zdjęcia robione smartfonem same się bez mojego udziału przenoszą na kompa do "przegródki" zatytułowanej "photos Google". Wiesz- ja tak naprawdę to jestem pod względem obsługi komputera raczej ciężko niedouczona, bo po prostu pewnego dnia w 2000 roku córka zostawiła mnie sam na sam z komputerem i wyjechała na swoje bawarskie stypendium do Niemiec i tylko w ramach "pomocy" poinstruowała mnie zdalnie jak mam włączyć "coś" by ona miała podgląd tego, co ja mam przed oczami. No i czasami coś mi tam rozkazywała zdalnie. Smartfon to posiadam dopiero od chwili przyjazdu do Niemiec, choć cały czas wrzeszczałam,że wcale mi nie jest potrzebny, a teraz pewnie bym bez niego zginęła marnie. Serdeczności ślę!!!
OdpowiedzUsuńŻebyś wiedziała, że się "ujechałam". Trochę z powodu okoliczności i trochę z nadmiernej uwagi na najbliższe otoczenie. Musiałam uważać, bo były momenty, kiedy z każdej strony ktoś mnie mijał, lub zajeżdżał drogę. To było stresujące. A że się nie nadaję na tak liczne grupowe wycieczki, przekonałam się, kiedy tego spróbowałam. Teraz już wiem.
UsuńWiesz, strasznym kłopotem dla mnie jest czynność przenoszenia zdjęć. Nie kumam tego do końca i jak dla mnie, za dużo jest tych czynności. To mnie zniechęca. Rzucam, bo się złoszczę, że taka ze mnie tępa osoba. Masz szczęście ze swoim smartfonem. Powiem Ci Droga Anabell, że o obsłudze komputera i telefonu wiem tyle, ile potrzebuję. Podziwiam inne osoby, które z łatwością pojmują na czym rzecz polega. Porobiłam sporo zdjęć telefonem i kilka filmików. To łatwe. Ale przenieść potem ten materiał na bloga, Syzyfowa praca. Ale... nie poddam się, zbyt fajne są te zdjęcia.
Pozdrawiam Cię serdecznie... i miłego dnia...😎😁👍...