Wybrałam się dzisiaj na kolejną wycieczkę rowerową mimo wyjątkowo słonecznej aury. Nie było za tłoczno. Wysoka temperatura zatrzymała mieszkańców miasta pod dachami i prawdę mówiąc, nie jest wskazana dla seniorów z różnych powodów. Najważniejsze są te zdrowotne. Podczas jazdy udawało mi się jednak unikać słońca, ponieważ trasa wiodła akurat poprzez ocienione drzewami odcinki. Miałam więc i słońce i cień. I czas, by zmierzyć się z przemyśleniami. W sumie były to dla mnie dobre przemyślenia. Dobrze po ponad godzinie tej miejskiej włóczęgi wróciłam do domu i od razu przelałam na klawiaturę to wszystko, co szwendało mi się po głowie. No więc...
... całe lata bycia pod kontrolą mam za sobą. Do baletu zaprowadzała mnie mama i patrzyła jak ćwiczyłam. Czasami miałam wrażenie, że była moim nadzorcą i że zaraz mnie skarci, jak coś źle zrobię. Gdy trochę podrosłam, zdałam sobie sprawę, że ten balet nawet mi się podoba i zaczęłam starać się dla samej siebie. Roiło mi się, że wyląduję w jakiejś szkole baletowej poza domem, a po latach ciężkiej harówy zostanę znaną baleriną. Tak się nie stało, bo upomniała się o mnie lekkoatletyka. Na lekcjach w-fu okazało się, że mam talent do biegania i trener wyznaczył mi miejsce w szkolnej kadrze. Balet przegrał ze sportem. Zyskałam trenera, a tak naprawdę kolejnego nadzorcę. Był gorszy od rodzicielki.
Ale co ja tam mogłam. Ponieważ byłam bardzo posłusznym dzieckiem, poddałam się dyktatowi jednego człowieka, który wówczas decydował o moim życiu. Był moim drugim, tym ważniejszym rodzicem. Nie obejrzałam się, a minęło tak wiele lat. Obudziłam się z tego "sportowego snu" jako dorosła osoba, samostanowiąca o sobie. Niezależna. Nieźle zarabiająca. Pani trenerka. Personalna, żeby nie było. Czy aby na pewno niezależna? Na początku tak mi się wydawało. Ale szybko dotarło do mnie, że nic się nie zmieniło. Niby nie miałam już nadzorcy, ale i tak czułam presję. Kto na mnie naciskał? Ja sama. Bo żeby być dobrą trenerką, musiałam wyglądać, więc dalej ciężko pracowałam nad sylwetką, by być dobrym przykładem i motywatorem dla podopiecznych i klientów.
Można by rzec, że sama zaopiekowałam się sobą. Stało się to wręcz moją misją. By móc uczyć klientów i dobrze trenować swoich podopiecznych, by móc wpajać im zdrowe nawyki zgodnie ze sztuką, zachowując zaangażowanie i uważność (po pierwsze nie szkodzić), sama musiałam żyć zgodnie z własnymi zasadami. A właściwie według zasad nowego popkulturowego trendu głoszącego "kult ciała". Nagle, ni stąd ni z owąd, zrobił się wokół globalny szum, a wartość rynku Fitness i Wellness poszybowała w górę. Fitness stał się kopalnią złota dla zainteresowanych. A ja byłam w samym centrum tego szumu. I popłynęłam razem z nim. Świadomie. Moim kolejnym w życiu nadzorcą stała się moja praca.
Przyznam, że lubiłam ten kierat, ten stan zaangażowania we własny zawodowy rozwój. Tak byłam skoncentrowana na nim, że nie zwracałam uwagi, ba, było mi obojętne, czy przy okazji ktoś każe mi robić to, co i tak z przyjemnością robiłam. Moja praca przynosiła mi wiele satysfakcji. Ja byłam dumna z moich podopiecznych/klientów, a oni byli dumni ze mnie. Nic innego się nie liczyło. A jednak nie było łatwo, lekko i przyjemnie. Ciężar odpowiedzialności spoczywał na mnie ogromny. I ta presja, że wszyscy na ciebie patrzą, kontrolują. Ciężar tego niewidzialnego wzroku był czasami nie do zniesienia. Ale radziłam sobie. W końcu zaliczyłam całe lata praktyki takiego kontrolingu.
Dzisiaj, gdy o tym wszystkim myślę, wydaje mi się to takie odległe, takie poza mną. Bo dzisiaj, wreszcie nikt już mi nic nie każe. Dzisiaj nikt ani nic na mnie nie naciska, niczego ode mnie nie wymaga. Nawet ja sama uspokoiłam się. Dzisiaj wsiadam na swój rower i jadę, a droga sama nas prowadzi. Przy okazji zauważyłam też, jak mocno i jak pozytywnie wpływa na mnie bliski kontakt z Naturą. Wniosek - dzisiaj nic nie muszę, a robię cokolwiek bo chcę. Jest coraz fajniej. To chyba jest wolność, prawda?
Obraz: *Internet
Tak bardzo czuć w Twoją drogę przez życie. Od "nadzorców", przez własną dyscyplinę, aż po odkrycie prawdziwej wolności. To wspaniałe, że potrafisz dziś czerpać radość z samego bycia, z ruchu, z rowerowej wędrówki i bliskości natury. Twój opis przypomina, że wolność to nie tylko brak nakazów, ale też umiejętność odpuszczenia presji samej sobie. I że czasem dopiero w tej ciszy i w cieniu drzew odkrywamy, jak naprawdę chcemy żyć.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie.
Obie wiemy dobrze, że to co w życiu osiągamy dobrego, a niejednokrotnie osiągamy to ciężką pracą, jest wyłącznie naszą zasługą. NASZĄ, bo przecież nikt za nas nie przeżyje życia. To my piszemy scenariusz tego życia, jesteśmy reżyserami i aktorami głównymi w tej "sztuce". Szło nam pod górkę i z górki. Potrzebowałam lat, by to wszystko sobie ułożyć, przecież nie żyłam wyłącznie na własny rachunek. Teraz gdy nic nie muszę, jest okazja korzystania z życia na swój sposób nawet, gdy ograniczają mnie choroby. Wolny sposób. Kiedyś nie miałam czasu na to, co robię dzisiaj. Więc korzystam. Pełną parą i póki mogę.
UsuńDziękuję Ci za wizytę i komentarz, zawarłaś w nim to, o co mi teraz chodzi.
Pozdrawiam bardzo serdecznie...
W Twoich słowach jest ogrom prawdy. Jesteśmy reżyserami i aktorami swojego życia, choć czasem na scenę wkracza coś, czego chyba nikt nie uwzględnia w scenariuszu, jak choroba. W moim przypadku to chłoniak, jestem po leczeniu onkologicznym, obecnie na 2-letnim leczeniu podtrzymującym... To nieproszony gość, który potrafi zmienić tempo i kierunek naszego spektaklu.
UsuńA jednak nawet wtedy możemy wybierać, jak reagujemy, na co zwracamy uwagę i jakie drobne radości pielęgnujemy. Możemy korzystać z życia na swój sposób, cieszyć się chwilami, które są tu i teraz, i celebrować każdy moment, na który mamy wpływ.
Twoje słowa przypomniały mi, jak ważne jest doceniać to, co możemy sami kształtować, i pozwolić sobie na wolność w każdej scenie życia.
Pozdrawiam słonecznie!
Oj... przeczuwałam coś, podskórnie przeczuwałam, że bardzo doświadczyło Cię życie. Bardzo dziękuję za szczerość, która w dzisiejszych czasach jest bezcenna. I mnie doświadczyło to "coś" w postaci choroby oczu. Z tego powodu nie mogę być obecna w blogosferze, tak, jak jeszcze niedawno byłam. Muszę dawkować sobie tę obecność, by nie naruszyć leczenia i by nie zmarnować tego, co osiągnęłam słuchając się lekarzy. Zaniedbałam z tego powodu przyjaźnie blogowe, bardzo cierpię, że te kontakty są tak chaotyczne. Ale... cieszmy się każdym dniem, pielęgnujmy jak piszesz radości, korzystajmy z życia. Naszego życia. Czyż nie jest luksusem mieć osobisty wpływ na to, co robimy? Zatem trzymajmy się pazurami tego co mamy. Prawda?
UsuńPozdrawiam Cię Droga Pani od Puszka bardzo serdecznie... i rób na co tylko masz ochotę... ja tak robię...
Jako dziecko i nastolatka byłam uważana za dziecko z piekła rodem, bo słowo "NIE" było moim sztandarowym. Może nic w tym dziwnego, skoro byłam dzieckiem niepożądanym i gdy miałam rok stałam się "paczką bez adresu" przerzucaną pomiędzy domami ojca i matki. Gdy miałam 4 lata zostałam na stałe "paczką" mojej babci ze strony ojca. To ona mnie wychowała. Uparłam się na szkołę baletową- skończyło się po pół roku tajemniczą kontuzją kolana, z którą żyłam 35 lat. To była potrzaskana łąkotka, ale diagnozę dostałam dopiero 35 lat po kontuzji, kolano zoperowano. Po prostu po raz pierwszy "zobaczono co to jest" gdy do użytku weszły zdjęcia Rtg tzw. "tunelowe", bo na "zwykłym" rtg stanu chrząstek nie można ocenić. Teraz jest USG i na USG widać- jedyny warunek- ten kto robi USG musi znać się dobrze na tym co "widzi". Zawsze byłam szalenie asertywna , ale jakoś otaczający mnie świat szybko się do tego przyzwyczaił i zawsze nakazy miały zawoalowaną formę - z reguły były to 2- 3 propozycje do wyboru, a każdą z nich przedstawiano tłumacząc mi jakie mogą być konsekwencje (dobre i złe) takiego wyboru. I ten model "wychowu" stosowałam i ja, a teraz stosuje moja córka. Nie da się ukryć, że dziecko to też człowiek i nawet malutki człowieczek ma prawo mieć wybór. A tłumaczenie wszelakich decyzji tak mi weszło w krew, że nawet psu tłumaczyłam dlaczego coś ma robić lub nie robić. I mały skubaniec chyba rozumiał- no ale to był jamniorek, to bardzo inteligentne pieseczki. Reasumując- uważam Cię za bardzo mądrą i odpowiedzialną osobę. Wygodnych i równych ścieżek i samych miłych wrażeń Ci życzę!!!
OdpowiedzUsuńMasz na swoim koncie Droga Anabell niezwykłe doświadczenie. Tego się nie zapomina. Mało które dziecko to wytrzymuje. Potem w życiu dorosłym dzielnie zmagałaś się z przeciwnościami, wziąwszy pod uwagę czasy, kiedy np. z medycyną nie było za dobrze. To i inne doświadczenia wpływają na nas, kształtują nas i jeżeli wszystko idzie w dobrym kierunku, korzystają z niego kolejne pokolenia. Tak, jak w Twoim przypadku i w przypadku Twojej rodziny. Gdy potem same potrafimy korzystać z własnych doświadczeń, życie przynosi nam nawet satysfakcje. Zawsze mówiłam, że to, jak wychowasz swoje dzieci, one odpłacą Ci wychowywaniem Twoich wnuków. Mam przyjemność doświadczać tego. Mój wnuk jest moją miłością i z przyjemnością patrzę, jak z jego wychowaniem radzą sobie moja córka i zięć. Czasami aż się boję, żeby nic nie zakłóciło tego dobra. Dziękuję Ci Kochana, że dzielisz się ze mną swoimi doświadczeniami. Dziękuję Ci też za tak miłe słowa. Wchodzą w serce i tam zostają.
UsuńPozdrawiam Cię bardzo serdecznie niezwykła OSOBO...