Ciągle jadę,
droga kręci się przed
kołem niby wstążka
Tak się ostatnio nazwałam, ponieważ jeżdżąc po moim mieście i okolicach poznaję miejsca, o których istnieniu nie wiedziałam. Polubiłam je na tyle, że wciąż do nich wracam i będę wracała, bo za każdym razem mam wrażenie, że wyglądają jakby inaczej niż ostatnio. Tak to odbieram. Odezwał się też we mnie głód poznawania, dlatego każda kolejna wycieczka trwa coraz dłużej, a licznik pokazuje coraz więcej przejechanych kilometrów. Polubiłam też swego rodzaju samotność na rowerze. Nie potrzebuję towarzystwa do właśnie takiego spędzania czasu. Nie potrzebuję, bo chociaż jadę s o l o, to i tak przecież przebywam wśród ludzi. Odpowiada mi to moje s o l o. Wsiadam na rower kiedy mnie to odpowiada. Nie czekam na spóźnioną umówioną osobę i jadę trasą, jaką sama wybrałam.
Za każdym razem gdy wychodzę na rower, oczekuję kolejnych nowych wrażeń, niespodzianek, odkryć i za każdym razem upewniam się, jak bardzo jestem związana z miejscem, gdzie się urodziłam, gdzie pracowałam, a gdzie teraz spędzam po swojemu emeryturę. Jest pięknie. Piękne jest moje miasto i piękne są moje przemyślenia mimo, że czasami trudne. Wyjście na rower, oprócz fizycznego wysiłku i przemieszczania się z jednego miejsca do drugiego, zaczęłam traktować jako wyzwanie wędrówki w głąb samej siebie. Wjeżdżając do lasu czy do parku, intuicyjnie wybierasz odpowiednią drogę. To samo jest z wyprawą w głąb siebie. Są różne drogi i ścieżki. Znane już i nieznane.
Gdy wjeżdżasz na nieznane leśne tereny, strach przywołuje Twoją czujność, by zareagować przed ewentualnym niemiłym wydarzeniem. Ot, ludzka natura. Dobrze, że się boimy nieznanego, strach to nasz przyjaciel/sprzymierzeniec. Motywuje, zmusza do działania, co sprawia, że nagle potrafimy pokonywać własne ograniczenia. Stając twarzą w twarz z przeszkodą odkrywamy w sobie nieznaną nam dotąd siłę. I zdajemy sobie sprawę, że jednak możemy więcej. Wiele takich nieznanych leśnych dróg i ścieżek z niespodziankami, mamy w sobie. Mierząc się z nimi poznajemy siebie i swoje możliwości. Słowem - stałam się pewnego rodzaju rowerową turystką, dodatkowo przemierzającą swoje wewnętrzne drogi i bezdroża.
Jeszcze niedawno nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak ważną dla mnie decyzją okazała się decyzja kupna roweru. Początkowo myślałam, że rower zastąpi mi prowadzenie blogów, ale szybko zorientowałam się, że i blogów mi brakuje. Wszak pisanie to moja miłość. Jedyna miłość, o czym byłam przekonana. Rower sprawił, że można mieć kilka miłości i móc je ze sobą pogodzić. To, co przeżywam na wycieczkach, jakie przemyślenia mnie wtedy dopadają, wszystko to śmiało mogę opisać na blogu. Wyśmienity duet, prawda? Dzięki temu eksploruję nie tylko leśne i parkowe ścieżki, ale i te wewnątrz siebie. Niesamowita przygoda, która pomaga mi docierać w ciekawe okolice i je poznawać.
Im dalej wjeżdżam, tym bardziej mnie wciąga. I coraz trudniej przychodzi mi kończyć taką 1,5 - 2 godzinną wycieczkę. Chcę więcej. Chcę jeździć dłużej. Na przykład pół dnia, albo i cały dzień. Chcę poznawać dalsze okolice swojego miasta. Chcę też z wysokości siodełka zobaczyć to, co jest poza miastem. Może kiedyś do tego dojdzie. Na razie zadowalam się krótkimi wypadami trenując jednocześnie kondycję i np. odporność mięśni pośladkowych na twardość siodełka (to ważna sprawa jak się okazało). I mam to szczęście, że moja rodzina podziela i popiera moje nowe hobby. To bardzo dużo dla mnie znaczy. Sami dużo jeżdżą na rowerach, ale to o mnie mówią, że na punkcie roweru zwariowałam.
Pewnie, że zwariowałam, bo jak tu zwariować? Tyle mam rzeczy do zrobienia i tyle miejsc do obejrzenia za sprawą roweru właśnie. Poznaję go też od strony technicznej, powoli i cierpliwie. Wiedza ta może się kiedyś przydać. Myślę przyszłościowo, bo nie wiem, kiedy przyjdzie mi do głowy większa wyprawa. Myślę po cichu o czymś, ale na razie zachowam to dla siebie. Realizacja tego pomysłu wymaga czasu i dobrego przygotowania. Że o odwadze nie wspomnę. Gdyby doszło do urzeczywistnienia planu, byłby to pierwszy krok , jakby otwarcie drzwi i pozwolenie do przekroczenia pewnej granicy osobistych możliwości mimo, że jestem seniorką. Dlatego wspomniałam o odwadze. Jest niezbędna.
Przełamywać bariery, poznawać swoje mocne i słabe strony, umiejętność podejmowania ważnych i niekiedy trudnych decyzji i z czasem nauczenie się znosić porażki. Czyż przechodzenie przez życie i jazda (podróżowanie) solo na rowerze, nie mają aby ze sobą czegoś wspólnego? Zdaje mi się, że tak. Tak w życiu, jak i w trakcie samotnych wycieczek mamy niebywałą okazję do przemyśleń. Na różne tematy. Rower nie tylko odrywa mnie od codzienności, od miejskiego hałasu i zalewających nas bodźców, pozwala również spojrzeć na życie i siebie samą z innej strony. W leśnej ciszy lepiej mi się myśli. Nagle odpowiedzi na co trudniejsze pytania i wątpliwości, sypią się jak z rękawa.
Słuchajcie! Chce się żyć! Nie tylko leśne górki i pagórki pokonuję, ale i te psychiczne. Jazda na rowerze okazuje się być wspaniałą terapią. Dla każdego. Każda górka czy pagórek nie jest trudna do pokonania, gdy się chce je pokonać. Pokonuję je i na swoim koncie notuję kolejne małe zwycięstwo. Tym ważniejsze dla mnie, im bardziej zmęczona wracam do domu. Ważniejsze, bo uwierzyłam we własne możliwości, bo jeszcze łatwiej nawiązuję kontakty, bo pokonuję własne ograniczenia, bo odkryłam jak wspaniała jest samodzielność. Pokonywanie s o l o (samotnie) rowerowych kilometrów to jakby stan umysłu. To jakby odkrywanie na nowo swojego prawdziwego "JA".
Obraz: *Internet
Czytałam i miałam wrażenie, że jedziesz nie tylko rowerem, ale i przez myśli, wspomnienia, pytania, na które często nie mamy czasu.
OdpowiedzUsuńBardzo mi bliskie to Twoje s o l o. Lubię ludzi, ale czasem najlepiej się czuję właśnie sama – i też wtedy najwięcej we mnie się układa.
Lubię to, co piszesz o miejscach, do których się wraca – niby te same, a jednak inne. I o tym, jak bardzo można być z czymś związanym, nawet jeśli wcześniej się tego nie widziało.
Dobrze się z Tobą jedzie, nawet jeśli tylko słowem.
Witaj Pani od Puszka! Tak, właśnie tak jak piszesz działa ostatnio na mnie każda rowerowa wycieczka. Mam sposobność i sporo czasu na przemyślenia, nie tylko jadąc na rowerze, ale i odpoczywając czasem na parkowej ławeczce. Wewnętrznie jestem singlem mimo, że lubię ludzi. Odkryłam też jak bardzo lubię przebywać sama ze sobą. Jakoś wtedy inaczej smakuje mi ta moja obecność we wszechświecie. Moje znajome mówią, że to co teraz przeżywam, "idealnie zbiegło się z emerytalnym czasem" (cytat), którego do dyspozycji mamy całkiem sporo. Cieszę się, że moja blogowa "rowerowa jazda" przypadła Ci do gustu. Zapraszam w chwili wolnej od codzienności.
UsuńPozdrawiam bardzo serdecznie...
Ja tak miałam, gdy kupiliśmy drugi samochód, dla mnie - jeździłam jak nakręcona, a im dłuższa trasa tym fajniej. Trasę Warszawa -Gdańsk, lub Półwysep Helski pokonywałam w jednym rzucie z maleńkim postojem na dopełnienie baku w Małdytach. Przystopowałam dopiero gdy pojawiło się dziecko ale i ono lubiło jazdę samochodem. Nie lubiłam tylko jazd nocą, ale jak trzeba było to i nocą się jeździło. Za zimową, oblodzoną drogą też nie przepadałam, ale często jednak musiałam jechać bez względu na pogodę. Nasz przyjaciel się śmiał, że powinnam pracować w jakiejś firmie transportowej, ale tylko raz usiadłam w kabinie ciężarówki i.....wymiękłam- tam były 24 biegi (licząc i tzw. pół biegi) a na dodatek już samo dostanie się do szoferki było wyczynem gimnastycznym. Więc w pełni rozumiem Twoje zauroczenie przemieszczaniem się rowerem. Ale gdzieś dalej od domu w nieznanym terenie to jednak powinnaś mieć jakieś towarzystwo - ze względów bezpieczeństwa. Na rowerze ciało nie jest chronione i każda wywrotka może mieć opłakane skutki. Weź to pod uwagę, proszę.
OdpowiedzUsuńLat temu ileś również byłam kierowcą. Miałam swój mały samochodzik i swoje z nim "podróże". Odkryłam wtedy jak bardzo lubię być kierowcą, jak bardzo lubię jazdę dla samej jazdy. Dzisiaj podobnie czuję mając swój rower. I zapewniam, że jestem bardzo ostrożna, tzn. jeżdżę nie za szybko i uważam na innych rowerzystów i pieszych. Ale... zdaję sobie sprawę, jestem świadoma tego, że do kolizji dochodzi czasem nie z mojej winy. Wolę jeździć dłużej, niż siedzieć w domu z połamaną kończyną. Na teraz nie mam odwagi samotnie oddalać się w nieznane. I długo czasu jeszcze minie, nim w ogóle zdecyduję się na taki czyn. Na razie myślę o zorganizowanych wycieczkach, takich do dwóch godzin. Są takie wypady gdzie mieszkam, więc podejrzewam, że o bezpieczeństwie uczestników również się myśli. No, ale strzeżonego... . Zapewniam, że będę uważała.
UsuńDziękuję za wizytę i komentarz i mam prośbę... może się przedstawisz? Lubię wiedzieć z kim rozmawiam...
Pozdrawiam serdecznie...
to pisałam ja- anabell, ale sztuczna inteligencja jest chyba zbyt sztuczna żeby mnie rozpoznać gdy piszę,że chcę komentować z konta Google.
UsuńHa... a miałam przeczucie, że jakby znam Autorkę komentarza. I co? Przeczucie mnie nie zmyliło. Cieszę się, że to Ty Moja Droga Anabell napisałaś ten komentarz. Jest pełen troski, za co bardzo Ci dziękuję. I jeszcze raz zapewniam Cię, że będę uważała na siebie.
UsuńPozdrawiam bardzo serdecznie...