S A M O ŻYCIE


I znowu, w czasie tej wymuszonej przerwy od pisania bloga, miałam dużo czasu na przemyślenia, na obserwację życia. Punktowałam momenty codzienności, i te dobre i te nie całkiem przyjazne. Euforia? Smutek? Cisza? Czasowa/chwilowa samotność? Poczucie braku szczęścia? Równowagi? Pewności, że wszystko co osiągamy przez lata, nie zostanie oznaczone wielkim znakiem zapytania? A stabilność, której tak z czasem oczekujemy? Pewność, że nic nam nie zagraża? Nie mamy gwarancji na szczęście i na bezpieczeństwo. Nie mamy. Los nas bardzo doświadcza. Życie nas bardzo doświadcza. Lista trudnych sytuacji jest bardzo długa. Nie ma końca i wciąż wystawia nas na próbę. Nikt z nas nie jest wolny od twardej rzeczywistości. Nikt z nas jej nie uniknie.

Pozostaje nam tylko być czujnym. Ale... czy można być przygotowanym/ną na nieszczęście? To dopiero pytanie. Moim zdaniem nie można, ponieważ nikt nie jest w stanie przewidzieć, co zdarzy się za chwilę, jutro, za rok. Przeciwności losowe, życiowe, te najmniej oczekiwane, zazwyczaj spadają na nas jak grom z jasnego nieba. Wstrząsają naszym życiem, wpędzają nas w stres, smutek i chaos. Bezpieczeństwo, ten główny życiowy filar, jakie sobie cierpliwie przez cały czas budujemy, nagle zawodzi. Jest trudno, bardzo trudno. Jak to przetrwać? Jak wytrzymać tę życiową bessę? Czy na uniknięcie jakiegokolwiek niepowodzenia jest jakaś skuteczna recepta?

Wiele trudnych chwil nas dopada, jak utrata pracy, zdrada, rozstanie, dotkliwa finansowa porażka, utrata zdrowia. Z ich powodu zdarza się nam tracić grunt pod nogami, bo nasze życie zmienia się w jednej chwili, bo nasze dotychczasowe priorytety zajmują już inne miejsca w szeregu. Z niedowierzaniem obserwujemy to wszystko, co się wokół dzieje. Zastanawiamy się, czy to wyłącznie nasza wina? Stawiamy sobie pytanie - dlaczego akurat mnie to spotyka? Dlaczego właśnie ja? I zaczynamy się buntować. Wycofywać. Zamykać w sobie. Stawiamy mur między sobą a światem. Czasami swoje sprawy powierzamy Bogu licząc na cokolwiek, ufając, że nastąpi jednak zmiana.

Wspólnym mianownikiem jest to, że każdego z nas taka sytuacja bardzo osłabia, na dłuższy lub na krótszy czas, ale osłabia. Nie widzimy sensu w naprawczym działaniu, bo nie mamy do tego serca ani energii. W głowie świeci się lampka, że wszystko musimy zaczynać od nowa. Od nowa?! Kolejny raz?! Wiemy, że nie jest to takie proste, bo przed nami wielka niewiadoma, czy sobie poradzimy? Dopadają nas gniew, frustracja i inne emocje, bo mamy poczucie braku wpływu na własne życie, na rzeczywistość. Jak jestem silna, to sama sobie poradzę. A jak nie jestem? Jak nie jestem, jedno wiem na pewno, że trudniej przyjdzie mi pokonać "wroga". Wiem, że nie mogę się poddać. We własnym interesie. Prawda?

Prawda. Bo wszystko można ogarnąć pod warunkiem, że się tym zajmiemy. Tak to pojmuję. I nieważne, że życie czasami mówi nam NIE. W takich chwilach warto się zatrzymać i pomyśleć. Warto się przyjrzeć temu, co i jak robiłam. Warto się zastanowić, dlaczego do tego doszło? I czy powodem kłopotów nie jestem ja sama? Tak to już niejednokrotnie bywa, że trudne momenty zmuszają nas do refleksji, nakłaniają nas do zweryfikowania własnego postępowania. Zatem, czy nie lepiej jest w spokoju poukładać myśli? Odebrać daną sytuację jako kolejną lekcję życia? Tak się składa, że wciąż się uczymy, poznajemy nie tylko samo życie, ale i samych siebie. W różnych sytuacjach i momentach. 

Uczymy się odkrywać kolejne nowe sposoby zachowania i reagowania. Psychologia mówi w takich przypadkach o "przepracowaniu tego co nas spotkało". Będzie dobrze, jeżeli wykorzystamy szansę na poprawę. Będzie dobrze, jeżeli nie będziemy uciekać od problemów, jeżeli nie będziemy udawać, że ich nie ma, jeżeli nie przyjmiemy postawy, że "jest nam wszystko jedno". Takie niekontrolowane emocje spowodują, że wszystko wróci ze zdwojoną siłą. Wtedy, kiedy najmniej tego oczekujemy. Wypłakanie się, oddanie się smutkowi i żalenie, nie są złe. To ludzkie. Gdy już to zrobisz, spróbuj zrozumieć swoją sytuację, wsłuchaj się w swoje potrzeby i... zadziałaj.

Odrzuć bezsilność, odrzuć strach i słabość, i... zadziałaj. Tylko tak uwalniamy się od kłopotów, i wstajemy z podniesionym czołem. Bo nie ma sytuacji bez wyjścia. Nieważne ile czasu potrzebujemy, jaki zasób cierpliwości jest nam potrzebny. Odpowiednie nastawienie i otwarcie się na nowy plan, pozytywnie poskutkują. Bo jak mędrzec kiedyś powiedział, "co Cię nie zabije, to Cię wzmocni". Takie jest c r e d o dotyczące trudnych momentów. Kolejny raz wystawieni na ciężką próbę, cokolwiek by to nie było, działamy poczynając od małych zwycięskich kroków. Ale...wstanie z łóżka, ubranie się i wyjście z domu, powrót do pracy, to dla wielu bardzo duży fizyczny wysiłek. Za duży.

Jeśli tak myślimy, to oznacza, że musimy jeszcze nad sobą popracować. Musimy, ponieważ ZAWSZE JEST POWÓD, by ruszyć się z miejsca. Użalanie się nad sobą, odwlekanie wszystkiego w czasie, że spróbujesz jutro, nie ma sensu. Słowem kluczem do wprowadzenia zmian, jest słowo >mobilizacja<. A więc należy się czymś zająć, by "naprawa" ruszyła z kopyta. By trudny moment z czasem okazał się wcale nie taki trudny. Nie taki trudny, ponieważ doprowadza do zmian. Samo życie. Tak sobie właśnie tłumaczę wszystko to, co mnie doświadcza. Może to i jest przygotowywanie się na to, co ma mnie jeszcze w życiu spotkać. Może. Ale nie tracę nadziei, że będzie lepiej. Optymizmu nigdy za wiele. 

Mieć go zawsze na podorędziu, myślę, że to jedna ze słusznych dróg. I wiecie co? Zastanawiam się w takich momentach, w pozytywny sposób, co mam zrobić z tym kolejnym życiowym doświadczeniem? Pytam - jak ono może mi pomóc? Pociesza mnie wtedy myśl, że jednak ze swoim życiem nie doszłam jeszcze do ściany. Daleko mi do niej. Mimo wątpliwości, mimo obaw, z chwilowej apatii odważnie wchodzę w etap aktywności, czym skutecznie zagłuszam trudne myśli. I na moje szczęście, mój własny optymizm pomaga mi kolejny raz. A ja kolejny raz dostrzegam otwarte drzwi, dostrzegam otwarte okna, przez które dostrzegam dobrze wszystkim znaną oczywistość, że: 

                                                  "nic nie dzieje się bez przyczyny".

Prawdą jest, że trudnych momentów nie da się w życiu uniknąć. Podobno taka jest natura istnienia. Dzięki tym momentom, dzięki trudnemu życiowemu doświadczeniu, krok po kroku idziemy do przodu. Krok po kroku rozwijamy się. Krok po kroku każdy z nas kształtuje swój charakter. Nie dokonamy czegokolwiek od razu, wszak nie od razu Kraków zbudowano. Wszystko wymaga sporego wysiłku, pracy i odpowiedniego nastawienia/podejścia, do siebie, do sytuacji. Zyskiem jest coraz większa kontrola. I to jest prawda. Świadomość, że odzyskujemy kontrolę uspokaja, dodaje odwagi i buduje wiarę we własne możliwości. 

Dzisiaj może i jest pochmurno, za to jutro na pewno zaświeci nam słońce. Tego się trzymam.

PS - powolutku wracam do pięknej blogowej rzeczywistości. Powolutku. Dziękuję Wam Drodzy za cierpliwość.


Obraz: *Internet 

4 komentarze:

  1. Cieszę się, że wracasz, poza tym nowy wpis dowodzi, że pokonałaś kolejny problem życiowy:-)
    Pozdrawiam serdecznie:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz Jotko, czy pokonałam ten problem, to się jeszcze okaże. Właściwie to jestem wciąż w trakcie. Wiem, że muszę być ostrożna i cierpliwa, na co mój wewnętrzny raptus czasami źle reaguje. Chciałabym żeby "już", a przecież tak się nie da. Oczy to ważny organ. Dlatego muszę się jeszcze bardziej pilnować, by mnie znowu nie poniosło jak ostatnio.
      Dziękuję Ci, i ja cieszę się, że mogę kontynuować pisanie, jednak z dłuższym czytaniem muszę uważać.
      Pozdrawiam serdecznie...

      Usuń
  2. Cieszę się że wracasz do nas. Powoli wystarczy 😀 Miałaś dużo przemyśleń, godnych uwagi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fajnie, że to rozumiesz Marcepanowy Kąciku. Dziękuję. A przemyślenia działają czasem jak lekarstwo.
      Pozdrawiam Cię serdecznie...

      Usuń