JEDEN taki dzień

Spacerując dzisiaj ulicami mojego miasta, delektując się zimowym chłodem,  próbowałam sobie przypomnieć, gdzie byłam o tej porze roku i co robiłam 50 lat temu. I przypomniałam sobie. Mniej więcej w tym samym czasie, czyli w połowie grudnia, byłam w górach na trzytygodniowym obozie treningowym. Konkretnie w Zwardoniu, w niezmiennie jak co roku przepięknym Beskidzie Żywieckim. Byłam tam już enty raz licząc pobyty i latem i zimą. Tym razem nie było niespodzianki, zamieszkaliśmy w tych samych pokojach, w tym samym schronisku położonym na obrzeżach, jeszcze wówczas wsi. Ponieważ był to kolejny raz, mieliśmy tam znajomych rówieśników, którzy za każdym razem witali nas radośnie i bardzo serdecznie na dworcu i odprowadzali do schroniska. Szumu było co niemiara.

Było też fantastycznie. Jeszcze tego samego dnia, umawialiśmy się z nimi na pierwszy narciarski rekonesans, ot na taką przebieżkę znajomymi szlakami. Nie czuliśmy zmęczenia mimo, że podróż w zimnym pociągu i najczęściej na drewnianych ławkach, dawała się we znaki. Trenerzy i tym razem pozwolili nam na wypad, jeden z nich dołączył do nas. Było wczesne popołudnie, spotkaliśmy się w starym miejscu i ruszyliśmy w góry. Opisać zimę jaka była w owym czasie w górach, to jak opowiadać bajkę. Wszystko było na biało. Drzewa, dachy domów i wiszące pod nimi ogromne sople, góry przykryte białą pierzyną jak okiem sięgnąć. I te słońce, miejscami bezlitośnie oślepiające. Tak ostre, że mogliśmy się opalać. Pod butami chrzęścił śnieg. Do dzisiaj to lubię. 

Szliśmy cały czas pod górę, jak to w górach i łykaliśmy haustami powietrze, które aż zatykało, a którego w mieście nie uświadczysz. W górach było inne, aż pachniało. Pamiętam, że przystawaliśmy na chwilkę, by choć trochę się nim nacieszyć. Była okazja teraz, bo potem tylko orka treningowa z przerwą na posiłki i wydzielony wolny czas. Którego to czasu nie było za wiele. Naszym celem była nieduża góra zwana Małą Gubałówką, nieduża przynajmniej dla nas, na której za każdym razem zaczynaliśmy sezon. Było nas kilkanaście osób, dobrze ubranych i wyposażonych w sprzęt, jak na owe czasy nawet dobry.

Miejscowi i miastowi. Zawsze tak naszą grupę nazywano. Zawsze też pierwszego dnia urządzaliśmy sobie zawody, na Małej Gubałówce właśnie. Było dużo dobrego śniegu i muldy jak na zamówienie. Sygnał i... ruszyliśmy. Na początek ostrożnie, by wybadać podłoże, ale potem... potem się działo. Tylko wiatr świszczał i płatki śniegu smagały nas po policzkach. Uczucie nie do opisania. Szczęście... to mało powiedziane. Za każdym razem czułam się jak ptak. To wtedy zakochałam się w górach. Miłością odwzajemnioną. Nieważne czy to była zima czy lato. Ważne, że w ogóle tam byłam.

Jazda na nartach bardzo dobrze wpływa na moc nóg. Dla sprintera to cenne doświadczenie. Wszystko cokolwiek robiliśmy łącznie z jazdą na nartach, było treningiem. Nawet nocami trenowaliśmy. Organizowane były nocne podchody polegające na pieszym pokonywaniu wyznaczonej trasy, z przeszkodami i niespodziankami po drodze, oczywiście. Wszystko zgodnie z zasadami bezpieczeństwa, wszak to góry przecie. Były pochodnie, latarki i... ta cisza. Aż w uszach dzwoniło. Kto pierwszy dotarł do celu zdobywał nagrodę. Tak się wtedy bawiliśmy trenując.

Miałam okazję doświadczać zimy w górach dniem i nocą. Zasadnicza różnica, kto nie wie. W dzień tłumy, hałas, tak zwany ludzki harmider. Każdy zajmował się swoimi sprawami, i miejscowi i miastowi. Gdy zapadał zmierzch w pobliskich knajpeczkach aż huczało. Piwo z sokiem malinowym i grzane wino szły jak woda z kranu. Niektórzy z nas byli pełnoletni, ale mogli tylko skosztować, niepełnoletni degustowali, bo następnego dnia skoro świt, znowu przedśniadaniowy trening. Ponieważ szybko się ściemniało, ludzie rozchodzili się do domów, albo odjeżdżali saniami, albo na swoich nartach. Piękny widok. Znowu pochodnie i ten pęd. Dźwięk dzwoneczków na wietrze i dużo śmiechu.

Gdy w owym czasie zapadała zimowa noc w górach, nagle wszystko cichło. Jak za dotknięciem różdżki. W jednej minucie hałas życia, w drugiej totalna cisza. Niesamowite, jak odczuwa się tę różnicę. Dzień niepodobny do nocy. Niemal pod każdym względem. Ale... ta cisza nie jest taka cicha. Gdy się wsłuchasz, dobrze się wsłuchasz, to usłyszysz co Ci mówią góry, co szepce wiatr. Docierają do Ciebie nocne odgłosy lasu i gór. Pohukiwanie, skrzypienie gałęzi pod ciężarem śniegu, gdzieś jakiś niezidentyfikowany świst, to Cię wiatr pieszczotliwie smyrgnie po plecach. 

I ta atmosfera. Jakiej nigdzie indziej nie ma. Tylko w górach. Jest rześko, spać się jeszcze nie chce. Więc spacer. Śnieg pod butami chrzęści. Rozmawiamy szeptem, a i tak kaskada naszych głosów niesie się daleko. Próbujemy zachowywać się porządnie, jak na miastowych przystało, ale piwo z sokiem malinowym zrobiło swoje. Wciąż chce się nam śmiać z byle czego. Jest okazja, by poopowiadać sobie nawzajem, co robiliśmy przez miniony rok, jak się nie widzieliśmy. Było co opowiadać i było o czym słuchać. Buzie nam się nie zamykały. Ale czas naglił. Noc szybko umykała, no i trener poganiał.

Pamiętam ten dzień i kawałek nocy w Zwardoniu. Następne były podobne, tak samo piękne i tak samo wyżynały piętno w mojej pamięci i na mojej wrażliwości. Nie zapomnę. Nie ma takiej opcji. Nigdy nie było. Zima, góry, ich uroda i czar. Przyciągały mnie zawsze i nadal przyciągają. Nic temu nie dorównuje. Przynajmniej ja tak mam. W tym roku zima w polskich górach przyszła prawie taka, jaką pamiętam. Śnieg, słońce, mróz i śnieżne zaspy. Śniegu jest tyle, że komunikacja kuleje. Coś pięknego. W mieście ledwo odczuwamy jej moc. Wprawdzie jest chłodno, ale śniegu jak na lekarstwo.


Ktoś powie, że i dobrze. Wszak to miasto. Jednak w tamtych latach zima nawet w mieście dawała ludziom popalić. Pociągi spóźniały się po 8-10 godzin, albo wcale nie przyjeżdżały. O jeździe samochodem zapomnij. Tramwaj też odpadał. Tylko piechota zostawała, albo... koń i sanie. I ten przepiękny Pan Mróz na oknach. I te kapiące sople. Wysokie zaspy tworzące tunele, które psy opsikiwały. I sanki z górki na pazurki. I niekończąca się radość dzieci. Zima to piękna pora roku. Zawsze mnie zachwycała. A w górach najbardziej. Kocham zimę tak samo, jak kocham góry. Miłością pierwszą i bezwarunkową.

Ten jeden dzień, który wyżej wspomniałam, to wycinek z wielu takich dni. I wiecie co? Cieszę się, że mogłam je wszystkie, jeden po drugim, przeżywać. Wspomnienia to piękna rzecz. A naszły mnie dzisiaj podczas spaceru i potem... w domu...  przy ubieraniu choinki.

Powyższe spisane na gorąco, jak widzicie. Tak mnie nosi.


*Trzy obrazy przedstawiają Zwardoń, pochodzą z Internetu *Interia 

18 komentarzy:

  1. Piękne dni długo się pamięta. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja mieszkam nad morzem i gór nie lubię. Rzadko tam bywałem i szybko uciekałem. A juz góralskie rzępolenie na skrzypcach doprowadza mnie do szału. Nienawidzę. Podobnie jak tych ohydnych oscypków. Sto razy bardziej wolę Mazury.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A wiesz, to Cię zdziwię. Na Mazurach nigdy nie byłam. Uwierzysz? Wiem, że to piękna kraina, ale to wciąż nie odrobiona przeze mnie lekcja. A oscypki też na początku mi nie podchodziły, ale z czasem polubiłam. Morze też lubię, szczególnie długie spacery plażą po piasku. No i opalanko jest fajne. :)

      Usuń
  3. Na Mazurach bywałem z żoną co roku. Od kiedy jest covid to jakoś przestaliśmy jeździć po kraju. Ot lenistwo nas dopadło. Zawsze był hotel w Olsztynie i objazdówka po okolicy. Mile wspominamy. Nawet osobę z bloga tam poznałem osobiście. Znaliśmy się z komentarzy kilka lat a na Mazurach spotkaliśmy się w kawiarni. I do dzis mamy kontakt telefoniczny. Czyli można w sieci znaleźc normalnych ludzi. Mieszkam nad morzem ale opalanie mnie nudzi. Godzina na kocyku i tracę cierpliwość. Wolę spacery. I pewnie dlatego rzadko kiedy jestem ładnie opalony. No raz byłem na pobliskiej plaży naturystów i wtedy faktycznie się opaliłem;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To przyznam, że też fajnie z żoną spędzaliście urlopy. I to spotkanie ze znajomym bloggerem, miła niespodzianka. A w sieci można spotkać normalnych fajnych ludzi. Wiele razy się przekonałam. Wiesz, w sumie to na palcach jednej ręki mogę policzyć niemiłe komentarze, wręcz agresywne, ale i z nimi sobie poradziłam. Nie przejmuję się takimi, jeżeli odpowiadam, to kulturalnie ale dosadnie. Co do opalania, skoro byłam w górach, to przywoziłam górską opaleniznę. Byłeś na plaży naturystów? Nie byłam. :)

      Usuń
  4. A byłem raz. Jest tak blisko że musiałem odwiedzić. I polecam każdemu bo to ciekawe doświadczenie społeczne. Nie planuje tam więcej chodzić ale raz w życiu było warto.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takich sprawach byłam i jestem tchórzem. I myślę, że jak do tej pory nie zdecydowałam się na takie doświadczenie, to już się nie zdecyduję. Ale nie przeszkadza mi to. :)

      Usuń
  5. Takie piękne wspomnienia należy pielęgnować, ja też z chęcią wracam do tych najpiękniejszych i najbardziej emocjonujących. A takie zimy, o jakich piszesz oczywiście pamiętam. W środku wielkiego miasta śniegowe zaspy, prawie nie do pokonania, sanki w pobliskim parku i lodowisko na placu, zrobione przez chętnych rodziców, którzy wylewali wodę, żeby dzieci miały gdzie pojeździć. Szaleństwa na łyżwach z koleżankami i kolegami z podwórka. To były czasy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie, o łyżwach zapomniałam. Mieliśmy na szkolnym boisku lodowisko. Dzieciaki korzystały do końca, nie chciały wychodzić tak było fajnie. Musiano nie raz nas wyrzucać do domów. Masz w zupełności rację - TO BYŁY CZASY! Dlatego ich nie zapominamy. Prawda?
      Pozdrawiam Cię serdecznie...

      Usuń
  6. Byłam w Zwardoniu, doszliśmy tam pięknym szlakiem i załapaliśmy się na ciekawą rozmowę i kawę na stacji benzynowej, nawet pisałam o tym na blogu:-)
    Piękne wspomnienia, nie nauczyłam się jazdy na nartach, nie było okazji...
    Zimy bywały , oj bywały, znam z opowieści rodziców:-)
    jotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jotko, dla mnie to była kiedyś najpiękniejsza pora roku. A wspomnień mam bardzo dużo, łącznie z jazdą na złamanej narcie w noc sylwestrową. Coś fantastycznego. Możesz podać namiary na swój artykuł o Zwardoniu? Chętnie przeczytam Twoje wspomnienia.
      Pozdrawiam serdecznie...

      Usuń
    2. Bardzo proszę:
      https://paniodbiblioteki.blogspot.com/search/label/Zwardo%C5%84
      jotka

      Usuń
    3. Serdecznie dziękuję Jotko... Pozdrowienia...

      Usuń
  7. Góry są piękne o każdej porze roku. Zimą, gdy śnieg otula drzewa i skrzy w promieniach słońca jest przepięknie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, zdarzało mi się całymi godzinami przebywać wtedy poza domem i podziwiać piękno zimy i piękno lata w górach. I popatrz, jakoś nie zamieszkałam w górach, a tak się odgrażałam nie raz. Droga Meggie, odpowiadam Ci z opóźnieniem, bo Twoje komentarze giną w spamie. Staram się za każdym razem sprawdzać, ale jak widzisz odkrywam je po wielu godzinach. Poprawię się.
      Pozdrawiam Cię serdecznie...

      Usuń
  8. Piękne wspomnienia pozwalają nam dłużej żyć.... I ja mam ich wiele z roznych wędrówek po górach....szczególnie po Tatrach.
    Najpiękniej Cię pozdrawiam Polonko...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj wiem, wiem, czytałam Twoje wspaniałe wspomnienia. W opowiadaniu o górach jesteś Stokrotko mistrzynią. Też mam ich wiele, związanych właśnie z górami. Lubię czasami przypominać sobie chwile z przeszłości.
      Pozdrawiam również pięknie i serdecznie... z zimowym przytupem...

      Usuń