PRZYNOSI wstyd rodzinie

Wiele razy słyszałam to określenie z ust tych, którzy doświadczyli bycia czarną owcą i tych, którzy jako rodzina musieli znosić zachowania swojego własnego "wywrotowca", buntownika, albo tzw. zakałę rodziny, jak ich nawet chętnie nazywali. Rodzinie zbyt hermetycznej w swym tradycjonalizmie, zbyt oddanej utartym zasadom dzięki którym czuje się bezpieczna, trudno znieść łamanie ustalonego porządku przez kogoś, kto bardziej woli iść pod prąd i siać ferment, niż podporządkować się rodzinnemu kodeksowi. Mimo że świat idzie ostro do przodu, kodeks rodzinny raczej rzadko ulega zmianom.

Kto zatem cierpi na tym najbardziej? Ten buntownik właśnie, w oczach rodziny czarna owca. Dlaczego? Bo postawił się rodzinie, bo ośmielił się żyć po swojemu według własnego kodeksu postępowania. Po co? Ponieważ jest to naturalna potrzeba. Rodzina ocenia to w jeden sposób - zejście na złą drogę i jedyne co robi, wyrzuca za drzwi, wydziedzicza, nie utrzymuje kontaktu. Sporo kar jak na jedną owcę. Rodzinie nie przyjdzie do głowy, że to raczej chęć wyrwania się spod skrzydeł i usamodzielnienia. Pójście swoją życiową drogą nie jest przestępstwem. Nie, dla rodziny.

Pełno jest takich historii. Jeden się poddaje i wsiąka w rodzinny reżim nie oglądając się za siebie. Dla takiego, tak musi być. Inny "gagatek" wytycza własne ścieżki, też nie oglądając się za siebie. Każdy z nich dokonuje wyboru. Ten kto pozostał w gnieździe, starym zwyczajem powiela model życia starszyzny. Ten kto za wszelką cenę i na przekór rodzinie z niego się wyrywa, marzy o dalszych i odważniejszych lotach. I to właśnie z niego wszyscy wokół się śmieją, wszyscy patrząc mu w oczy, pukają się w czoło. Nie pomyślą, że tą samowolką buntownik może wnieść na łono rodziny świeży powiew.

Ta odwieczna walka młodego ze starym, zazwyczaj doświadcza młodych ludzi. Rzadko trafia się buntownik w starszym wieku, ale się trafia. Musi mieć niezwykłą siłę przebicia, by dopiąć swego. Obojętnie kiedy i komu się to zdarza, zawsze ten ktoś wpada na mur niezrozumienia. Gdy taki młody człowiek nie może liczyć na wsparcie, zmuszony jest nauczyć się liczyć na siebie. To ciężka i trudna droga, ale jakże satysfakcjonująca. I tak sobie pomyślałam - gdyby wartości takiej samowolki były brane pod uwagę, rodzinny system tylko by na tym skorzystał.

Chropowata skamielina przedpotopowych zasad, zostałaby choć trochę wygładzona. Sama rodzina może by złagodniała. Niepotrzebnych konfliktów byłoby coraz mniej.  Taka czarna owca, w sensie pozytywnym, dobrze wróży zmianom. Lepiej bowiem płynąć z falami rozwoju, niż trwać w przestarzałych poglądach. W tym wszystkim ważne jest, by nie rezygnować z marzeń. Pod warunkiem, że nie prowadzą do destrukcji. Jeżeli na horyzoncie nie widać możliwości pogodzenia się z rodziną, to trudno. Warto spróbować, ale nie za wszelką cenę. Nic na siłę. Albo...

Buntownik musi pamiętać, że szukanie swojego miejsca na ziemi, niekoniecznie okazuje się pomyłką. Mądrzy ludzie mówią, że po zimie zawsze przychodzi wiosna, więc z raz obranej drogi raczej nie schodzimy. Masz odwagę wybierać według własnego życzenia, masz odwagę z podniesionym czołem planować swoje życie, nie zapominaj, że poprzez to, możliwe jest, że spełniasz marzenia niejednego członka rodziny, który oczywiście w życiu się do tego nie przyzna. Czarna owca zawsze ma odwagę powiedzieć - że... 

... "ma prawo do szczęścia i dobrego życia, ma prawo wybierać po swojemu, a jej życie wcale nie musi być serią wiecznej pokuty".

Po ślubie szybko przekonałam się, co znaczy wejście do rodziny, gdzie panuje dyscyplina i posłuszeństwo wobec teściowej. Spróbuj się wyłamać, to od razu boleśnie odczujesz co to znaczy. Wyłamałam się, a co. To tak zwane bycie rodzinnym, wierzącym, interesującym się tylko sobą, miało być dobre. Ta cała powtarzalność rytuałów wymyślonych przez teściową, to wtrącanie się jej w moje życie, te narzucone sztywne zachowania, to wieczne pouczanie, brak zrozumienia i całe to uszczęśliwianie na siłę, miało być dla mnie dobre. Żyłam jak w jakimś matrixie. Pękłam i wyłamałam się.

Nie chciałam dłużej trwać w czymś tak karykaturalnym. To nie było po mojemu. Byłam dorosła i miałam prawo sama decydować o swojej rodzinie. I doszło do kryzysu. Normalka. Teściowa się cieszyła, była w swoim żywiole, bo mogła buntować syneczka ile wlezie. Ten całkowicie podporządkowany mamusi, znalazł się między młotem a kowadłem. Ja okazałam się czarną owcą w nowej rodzinie, stawiającą pod znakiem zapytania zachowanie matki własnego męża. On nie śmiał stanąć w mojej obronie, bo wygodnie mu było żyć wg kodeksu matki. Mój przykład to jeden z wielu. 

Mężczyzna, który nie może się realizować w dorosłym życiu tylko dlatego, że czuje na plecach oddech mamusi, to mentalnie wciąż mały chłopiec, to słabeusz, to pan wygodnicki, to tchórz. Syn, który odrzuca poglądy ojca, nie chce kontynuować jego osiągnięć zawodowych, nie chce powielać jego modelu życia, ale stworzyć swój własny, to dla mnie odważny człowiek. I chociażby za odwagę ma mój szacunek. Córka, która wypracowuje sobie własne priorytety życiowe wbrew rodzinie, to zaczyn zmian, które podważają ciężkie zasady tradycjonalizmu. Idzie nowe i chyba nikt nie ma na to wpływu.

Oczywiście, nie wspominam tu o czarnych owcach typu jedyny syn w rodzinie i narkoman, hazardzista/utracjusz trwoniący pieniądze rodziny, albo lekkoduch nie mający czasu dla rodziny, bo ważniejsze jest fruwanie po świecie. Nie wspominam, bo narkomanowi system serwuje odwyk, hazardzistę wysyła się do psychologa, a na lekkoducha trudno znaleźć sposób, zostaje przemawianie do rozumu. Tak czy siak, państwo udaje że coś z tematem robi. Zazwyczaj próbuje wymusić zachowania pod dyktando znanych przepisów. To tak na marginesie rzecz ujmując.

Oczywistą oczywistością jest, że życie wciąż maszeruje do przodu. Nie stoi w miejscu, nie cofa się tylko idzie do przodu. Dokładnie jak czas. Niektórzy ojcowie, mimo że mamy XXI wiek, nie chcą się dostosować, wolą tkwić w sztywnych konwenansach bo je znają, bo z nimi czują się bezpiecznie, bo według nich to najwłaściwsza droga. A ich dzieci, chcąc nie chcąc, przechodzą swoiste pranie mózgów. Głowy tradycyjnych rodzin nie lubią zmian. Ciężko przychodzi im akceptacja czegoś nowego. Wyłamać się spod tych reguł to nie lada wyczyn. 

Pamiętam, jak moja Mama na wieść, że wyjeżdżam by się uczyć i zdobyć nowy zawód, powiedziała tonem nie znoszącym sprzeciwu, że najlepsza praca to praca na państwowym, bo zawsze jest się pewną pensji i emerytury. A teściowa dołożyła po swojemu - "ucz się ucz, a i tak głupia umrzesz" i zaczęła sypać mądrościami jak z rękawa. Wyszłam na głupią i niepotrzebnie nad ambitną. "Lepiej się dziećmi i mężem zajmij, kariera kobiecie nie jest potrzebna", jeszcze usłyszałam.

Byłam nie do zaakceptowania, bo chciałam się dalej uczyć. Traktowano mnie jak powietrze, ale na szczęście twarda była ze mnie sztuka. Dopięłam swego. Zdobyłam odpowiednie papiery, fajny zawód, a z czasem uznanie w środowisku. Czy swoim sukcesem wzbudziłam w rodzinie zainteresowanie? Niekoniecznie. Postępując wg własnego kodeksu przekroczyłam pewną granicę, do utartego schematu wprowadziłam niechcianą zmianę, co było trudne dla rodziny. Konfrontacja z rzeczywistością pokazała istotę problemu.

Chce tym samym powiedzieć, że gdy rodzina wyrzuca buntownika za drzwi, jeszcze bardziej usztywnia już i tak do bólu sztywne granice. O czym to świadczy? Że rodzina nie jest przygotowana na zmiany, a więc nie chce do nich dopuścić. Z wyrachowania? Ze strachu? A może z niewiedzy? Gdyby starszyzna wykazała się chociaż odrobiną tolerancji dla buntownika, dowiedziałaby się jaką wartość może on wnieść w rodzinny tak hermetyczny system. Sztuką jest zaakceptowanie zmian. Zatem, by sztuka okazała się dobra, potrzeba odpowiednich aktorów.

Niezależność jednostki, jej indywidualna postawa, wciąż nie są w cenie, wciąż są źle widziane. Jednak utarty wzorzec się pruje, co świadczy o konieczności zmiany podejścia. I o to chodzi. Jest szansa wyjścia ze starych kolein. Jest możliwość dopasowania się do nowego wzorca, do zmiany nawyków. Co tylko może uzdrowić komunikację w rodzinie. Nie opłaca się być skostniałym, nie opłaca się tylko grzać w blasku domowego ogniska, nie opłaca się być biernym. Opłaca się być elastycznym, opłaca się płynąć z prądem. Wielu zdążyło się o tym przekonać.

Czarnych owiec jest więcej niż myślisz. Wiem coś o tym. Ja nią jestem.

A co do białych owiec, mam takie przemyślenie, niektóre wcale nie są takie białe, na jakie wyglądają.


Rysunki/obrazy: *myloview.pl *p.123rf.com *p.dreamstime.com *sft.pl   

10 komentarzy:

  1. Jakbym o sobie czytał. W czasach nastoletnich byłem punkiem, jeździłem do Jarocina na festiwal i tez mnie uważano za wywrotowca który skończy w więzieniu jako narkoman. A mimo wszystko się nie stoczyłem. Już w wieku 19 lat zamieszkałem samodzielnie. I prowadziłem życie jakie mi pasowało. Skończyłem studia inne niż wymarzyli rodzice, ożeniłem się z inną dziewczyną niż mnie kuszono i dobrze mi z tym. Do dziś mi została natura buntownika. Nigdy nie byłem tolerancyjny i nie oczekuję tego w stosunku do mnie. Niech mi tylko rodzina, państwo i świat pozwoli żyć po swojemu. Życia z teściową współczuję. Zawsze mieszkałem osobno i daleko ale znam z opowieści znajomych paskudne historie. W końcu dowcipy o teściowej nie biorą się z niczego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba masz silna osobowość, skoro nie dałeś się wszelkim zakazom i przeciwnościom. I wyszedłeś na ludzi, jak to kiedyś mówiono. Postawienie na swoim to plus, ale są też minusy. W sumie, w jakiejkolwiek konstelacji życiowej, nie jest łatwo. :)

      Usuń
  2. Odpowiedzi
    1. Wiesz, wiele osób coś wie na ten temat, ale niewiele przyznaje się do tego otwartym tekstem. Ciekawe dlaczego? :)

      Usuń
  3. No nie wszystkim. Miałem tez porażki w życiu. Jak każdy. Ale myślę że tak w 80% zawsze robiłem tak jak chciałem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to wychodzi na moje. A te kilka porażek, to chyba był niezły kop. :)

      Usuń
  4. Tak, jeśli przeanalizować porzekadło i jego zastosowanie na przestrzeni dziejów rodzin i narodów, to czarne owce bywały pozytywnymi osobami, które niejednokrotnie pchały świat do przodu...
    jotka

    OdpowiedzUsuń
  5. Ale ja nie wiem, czy należy łączyć "przynosi wstyd rodzinie" z etykietą "czarna owca". Jak piszesz, stałaś się czarną owcą, ale nie doczytałam, że przyniosłaś wstyd teściowej, czy mamie. Po prostu się wyłamałaś.
    Wstyd to najczęściej przynosiła panna z dzieckiem. W ogóle bez sensu, bo jaki to wstyd mieć dziecko bez ślubu:):):);) Nawet Kaczyński by ro przełknął, byle panna nie alkoholiczka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdy trafiała się czarna owca, komentowano wtedy, że przynosi taka wstyd rodzinie. Nie doczytałaś czy przyniosłam wstyd, bo nie napisałam o tym. A przynoszenie wstydu jeszcze do niedawna łączono nawet ze staropanieństwem. Panna z dzieckiem zaś, totalnie była nie do przyjęcia. Tobie wydaje się to dziwne, ale tamtej dziewczynie nie było do śmiechu. :)

      Usuń