A M A Z O N K I

To były dzielne kobiety, które swoją determinacją powalały na kolana, nawet silnych mężczyzn. Mitologia dokumentuje opowieści o nich. Lubiłam ją czytać i za pomocą wyobraźni, przenosić się w ich świat. Wówczas płeć piękna była bitna, potrafiła o siebie zadbać stosując wszelkie dostępne sposoby i narzędzia. Podobno obcinały sobie specjalnie jedną pierś, by lepiej władać łukiem. Dzisiaj Amazonka znaczy zupełnie co innego. Doskonale wiemy co. Gdy pada diagnoza, pacjentka ma prawo czuć się z nią źle i spodziewać się najgorszego.

Świat się wali, dominują czarne myśli, siada psychika. Nikt nie wie, jak w takiej sytuacji czują się kobiety. Trzeba byłoby tego doświadczyć, by mieć pojęcie o tragedii jaka rozgrywa się w kobiecym wnętrzu, a potem w rodzinie. Nikt nie jest przygotowany na ciężką chorobę. Każda z nas zawsze ma nadzieję, że akurat jej to nie spotka. Czy każda z nas pilnuje się, czy regularnie kontroluje swoje zdrowie, by w razie "W" na tyle szybko zareagować, by nie doszło do najgorszego? Myślę, że to właściwe pytania, szczególnie, gdy temat wciąż jest nagłaśniany.   

Ktoś powie, że nie nad wszystkim ma się skuteczną kontrolę. I jest to racja. Choroby nowotworowe to ciężki przeciwnik. Nie od razu orientujemy się, że coś jest nie tak. Nie od razu, ponieważ ich rozwój ma różne fazy i różny przebieg. Niektóre zwiemy cichymi zabójcami. Rozwijają się latami i w ukryciu. I uderzają, w najmniej oczekiwanym momencie. Jednym z tych niebezpiecznych, ale uleczalnych bo w porę zauważonych, jest nowotwór piersi. Wizyta u lekarza, szpital, operacja, rehabilitacja, zmiana trybu życia.   

Gdy jest już po wszystkim, najczęściej gdy jest już po amputacji chorej piersi, zaczyna się nowy etap życia. Tamto poprzednie, to przeszłość. Tu i teraz toczy się walka pacjentki o siebie samą. Nie każda wychodzi z niej zwycięsko. Bowiem wygrana zależy od tak wielu rzeczy, których nie sposób przewidzieć. Najważniejszymi z nich jest osobista determinacja, silna wola, chęć życia, nawet pogoda ducha. Co może wydawać się dziwne. Jednak jakże ułatwiające codzienne zmagania z chorobą w sytuacji, kiedy każda minuta jest tak cenna. 

Dla mnie jest to heroizm najwyższego lotu. I nieraz zastanawiało mnie, skąd i z czego takie osoby czerpią siłę do walki? Chyba same nie wiedzą. To się po prostu dzieje. Obojętnie jaką osobą było się przed chorobą, teraz jest się zupełnie inną. Jeżeli postanawia walczyć o siebie, to wcześniej np. wrażliwa, zestresowana i słaba kobieta, zmienia się w siłaczkę, w amazonkę, która postawiła wszystko na jednej szali. Jeżeli zachowała przy tym jakąś dozę optymizmu, poczucie humoru, jeżeli mimo choroby ciągnie do pozytywnie nastawionych osób, rokuje to bardzo dobrze.

Jeżeli sama siebie traktuje jako zdrową i tak prowadzi swoje życie, ma szansę.  Jeżeli nie jest zdystansowana do otaczającej ją rzeczywistości, cokolwiek się wokół wydarza, a swoje obowiązki daje radę wykonywać jako mama, żona, czyjaś córka czy koleżanka, to wszystko to jest pozytywną stroną, jakże wręcz pożądaną w takiej sytuacji. Usłyszałam takie zdanie - "im więcej mam zajęć, tym mniej myślę o chorobie, tym mniej ją przeżywam". Jasne, że są gorsze dni. Od nich się nigdy nie ucieknie. Zależą od tego, jak sam organizm radzi sobie z chorobą.  

Stawianie choroby na dalszym miejscu jest rozwiązaniem. Nieważne na jak długo, oby na jak najdłuższy czas. Jeżeli nie daje się rady, pomoc można znaleźć w gabinecie psychologa. To terapia, dzięki której łatwiej jest opanować emocje, łatwiej zmagać się z codziennością. Walka z chorobą polega nie tylko na ucieczce w obowiązki domowe. Jest to też wyjście z domu na spacer, na zajęcia np. z Yogi, na spotkania towarzyskie i kulturalne. Jeżeli tylko ma się siłę danego dnia i ma się chęć spędzenia go nieco inaczej. Wszystko co się robi, cokolwiek to jest, wzmacnia.

Cokolwiek to jest, zmieniają się priorytety. Inne rzeczy są teraz ważne. Inaczej patrzy się na życie, inne ma się do niego podejście. Nagle sama choroba uświadamia, jakie jest ono ważne, bezcenne. Zaczyna się doceniać rzeczy małe, dobre, przyjemne. Zaczyna się WIERZYĆ W NIEZWYKŁOŚĆ RZECZY CODZIENNYCH. Jakże się tu sprawdza moje motto, które polecam. Celebracja dobrych i ulotnych chwil staje się koniecznością. Inaczej odbierane są wtedy chwile z najbliższą rodziną, inaczej smakuje ciasto drożdżowe własnej roboty. Życie smakuje inaczej.

To wszystko budzi jakby na nowo poczucie bezpieczeństwa, pielęgnuje je i oddala niepokój. Ta cała niezwykła zwykłość dnia codziennego, te pierdółki, i kolejna dobrze przespana noc, pomagają w lepszym funkcjonowaniu. Nagle jakże wyraźniej widzi się to wszystko, co wcześniej było niezauważalne, jakże dosadniej zdajemy sobie z tego sprawę. Błahostki stały się konkretami. Puzzle zaczęły się właściwie układać. Wszystko ma swoje miejsce i swój rytm. Widocznie nawet choroba zdarzyła się po coś. Ma swoje miejsce i swój rytm.

Na początku trudno mówi się o tym wszystkim. Nagle człowiek uświadamia sobie, że jest sam. Wmawia sobie, że jest sam. Wmawia sobie, że to choroba jest powodem towarzyskiego wykluczenia. A to nieprawda. Zazwyczaj otoczenie widząc słabość, daje czas, daje od siebie odpocząć. Może to i boli, ale zdrowy rozsądek od czegoś w końcu jest, prawda? W czasie choroby zmienia się m.in. wygląd. Dyskretne usunięcie się na bok otoczenia, oszczędza osobie chorej, upokorzenia. Oszczędza odpowiedzi na niechciane pytania.  

Że jest przykro? Pewnie, że jest przykro. Kto by nie chciał usłyszeć miłego słowa? Kto by nie chciał zostać przygarnięty do serca? Jasne, że jest to każdemu potrzebne. Ale ponieważ jest to wyjątkowa sytuacja, otoczenie wyjątkowo się zachowuje. Otoczenie to też człowiek, nie zawsze wie jak się zachować, więc usuwa się w cień. Niby normalne. Jednak zależy, jak na to się patrzy. A może właśnie trzeba się spotykać, trzeba przygarniać do serca i powiedzieć słowo otuchy. Właściwe zachowania działają nieraz lepiej od lekarstwa czy terapii. 

Jeżeli ktoś nagle wręcz zaczyna upominać się o to wszystko, mówić o tym na głos, nie chowa się w domu a wychodzi do ludzi, wychodzi w chorobie i pokazuje jak naprawdę rzeczy się mają, jeżeli porzuca wszelkie konwenanse typu "co wypada, a co nie", to kim jest dla otoczenia? Odpowiadam - jest niezwykle odważną osobą, jest siłaczką, jest wspaniałą Amazonką. Jest wspaniała, bo w krytycznej sytuacji walczy o siebie pod każdym względem. I co się wtedy dzieje? A co się ma dziać? Z każdej strony, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wali wsparcie.


Jakże łatwo wtedy przejść "suchą stopą" każdy dzień. Jakże łatwo wtedy się uśmiechać w sytuacji, kiedy wcale nie jest do śmiechu. To pomaga. To bardzo pomaga odkrywać w sobie coraz to nowe pokłady wewnętrznej siły. Taka postawa jest się wzorem dla innych pań w podobnej sytuacji, które chowają się w domach i cierpią w ukryciu. Taka silna postawa udziela się. Mobilizuje. Wzmacnia słabsze charaktery. Wpływa na zmianę samego podejścia do choroby. Powoduje, że chce się żyć. Od osoby, która walczy o siebie, aż blask bije, który trudno słowami opisać.

Przekazuję jeszcze jedną zasłyszaną niedawno myśl - "osoba chora, to nie sama choroba. Poza nią jest jeszcze człowiek, którego postrzega się wyłącznie przez pryzmat choroby. Wprawdzie sama choroba zmienia nas, ale nie definiuje". 

Osoba, która mi to powiedziała, wyszła z cienia swojej choroby. Po w miarę (cokolwiek to znaczy) krótkim kryzysie, wróciła do normalnego życia na tyle, na ile siły Jej pozwalają. Nie pracuje zawodowo i już nie będzie. Na ten moment prowadzi rehabilitację, do której dostosowała inne życiowe obowiązki. Jest pogodna, pogodzona ze światem, żyje według nowego scenariusza. Dalej walczy o siebie.

Jest bliską mi osobą, przyjaciółką, podziwiam Ją i to Jej dedykuję ten tekst.


Rysunki/obrazy: *pl.dreamstime.com *dwacreo.pl *abczdrowie.pl 

14 komentarzy:

  1. Od osób chorych możemy uczyć się cierpliwości. I nie narzekania na sprawy błahe. Wszak zdrowie najważniejsze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Racja, święta racja. Nic więcej nie dodam...
      Pozdrawiam serdecznie...

      Usuń
  2. Mam bliska koleżankę po częściowej amputacji, czeka na rekonstrukcję.
    Zbyt wiele takich kobiet znamy chyba wszyscy.
    Masz rację, rak to nie tylko choroba i nie powinno się postrzegać chorych jako wyłącznie pacjentów.
    O dziwo, te kobiety bywają silniejsze od osób zdrowych i często pomagają innym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zatem mniej więcej wiesz o co chodzi, jak ja. Dlatego staram się wspierać koleżankę, ale nie nachalnie. Czasami wystarcza samo bycie, siedzenie obok siebie, milczenie. CISZA TEŻ WIELE MÓWI. I tak, to niezwykle silne osoby i jakże empatyczne.
      Pozdrawiam Jotko...

      Usuń
  3. Nie jestem kobietą ale natchnęłaś mnie do zajrzenia w statystyki. I jak ma być dobrze gdy tylko 34% kobiet robi mammografię? Jeszcze gorzej jest z cytologia bo robi ja tylko 12%. I potem się dziwią że choroba zaatakowała i zgon na horyzoncie. Profilaktyka się kłania. Zresztą z chorobami facetów jest podobnie. Też rzadko się badamy profilaktycznie. W tym ja. Nie jestem lepszy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, masz w zupełności rację. W bardzo wielu przypadkach sami sobie jesteśmy winni, bo kuleje profilaktyka. A Ty masz mój szacun, bo mówisz o tym otwarcie. Przyznam, że i ja zaliczam wpadki w tym temacie, ale nadrabiam, bo wiem, że to mój żywotny interes. Bardzo motywuje mnie postawa koleżanki.
      Pozdrawiam ...

      Usuń
  4. Miałem taki przypadek w rodzinie. Moja teściowa nigdy się nie badała. Nigdy przez ponad 70 lat. A jak już ją problemy zdrowotne zmusiły do badania to rak był tak zaawansowany z przerzutami że 4 miesiące później zmarła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I to jest jeden z wielu przykładów, z którego każdy powinien wyciągnąć wnioski. Przykre to, prawda? :)

      Usuń
  5. Na szczęście jej córka czyli moja zona bada sie w miare systematycznie. Pogrzeb matki cos ją nauczył. Że mną gorzej ale badania krwi w wakacje robiłem bo podejrzewałem że mam cukrzycę. I nie mam. Tak to jest jak sam stawiam diagnozę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tragedie nas wszystkich czegoś uczą. Szkoda tylko, że reagujemy zbyt późno, więcej przez to się cierpi. No... ale lepiej późno niż wcale. A Twojej małżonce i Tobie współczuję straty. :)

      Usuń
  6. Moja teściowa to klasyczny przykład zaniedbań, olewania i braku profilaktyki. Gdyby się wcześniej badała to może by żyła do dziś. Więc badajcie sie dziewczyny. Jesteście nam potrzebne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż Ci mam powiedzieć, może nie miała zaufania do lekarzy? może nie przywiązywała należytej uwagi do zdrowia? Teraz można sobie tylko gdybać. Dziękuję za ten apel...

      Usuń
  7. Moja najbliższa przyjaciółka ponad 13 lat temu została taką Amazonka.... to co przeżywała od tamtego czasu to okropny koszmar.
    Ale badała się co roku.... tylko w jednym roku nie zdążyła....
    Na szczescie ryzyko nawrotu prawie całkiem minęło....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Całe szczęście... trzymam kciuki za Nią... i mam nadzieję że mojej też się uda wrócić do zdrowia.
      Pozdrawiam...

      Usuń