Z N I E C Z U L I C A

Okropna ludzka cecha. Oburzamy się na dźwięk tego słowa. Oburzamy się na innych, że nie reagują na krzywdę wyrządzaną słabszym. Oburzamy się na obojętność, jakże widoczną w naszym życiu na każdym niemal kroku. Oburzamy się na innych, a sami jak się zachowujemy? Chętnie i z serca pomagamy skrzywdzonym, czy raczej odwracamy wzrok? Tak szczerze, uderzmy się w piersi, co robimy? NIC. Przechodzimy obok leżącego. Zatykamy uszy gdy obok jest kłótnia przybierająca na sile. Uciekamy od kłopotów. Tak, tak... nazywamy to kłopotem.

Znieczuliliśmy się na to, co dzieje się w pobliżu naszej strefy komfortu. Tacy jesteśmy. Ile razy słyszymy, że sprawca uciekł z miejsca wypadku? A ile razy sami udzieliliśmy pomocy osobie potrzebującej? Ile razy, tak z siebie, zainteresowaliśmy się, czy ktoś nie potrzebuje pomocy? Ot tak, dawno nie widziana sąsiadka/sąsiad, a wiemy, że chorująca/y. Stan ten, zwany dalej znieczulicą, zdefiniowany został jako choroba XXI wieku. Jesteśmy znieczuleni, bo za dużo mamy na głowie, wg terapeutów. Dlatego zamykamy się w swoich szczelnych "gniazdach" i udajemy, że nas nie ma.

Przytłacza nas  samo życie, bodźce zewnętrzne, przeszkody spotykane na drodze i inne takie. Z jaką łatwością przychodzi nam się usprawiedliwiać. Przyjmujemy też postawę obronną pt. - "a kto MI pomoże? Też jestem chora/y, potrzebująca/y, nikt mnie nie kocha, mam kredyt i cały ten świat na głowie"! Ojej... jaka/jaki jestem biedna/y!" Poprzewracało się nam już kompletnie. Wartości wzięły w łeb, bo priorytety zwariowały. Jak się mają moje małe egzystencjalne "kłopociki", których i inni doświadczają, wobec prawdziwych tragedii rozgrywających się obok nas każdego dnia w życiach innych ludzi? Czyżby "koszula bliższa ciału"? 

Nie mówię, że wszyscy tak się zachowujemy. Absolutnie. Mówię, że są tacy wśród nas, którzy w nagłej sytuacji uciekają od niej, odwracają głowy, i tacy którzy spieszą z pomocą. Są i tacy, którzy postoją, pokiwają głowami, nawet wymienią się spostrzeżeniami i spokojnie odchodzą. A co, gdy odwrócimy role? Zamienimy miejscami jednych z drugimi? Czy ktokolwiek zastanawiał się choć przez chwilę nad tym? Nie, nie miał po co, wszak takie właśnie zachowanie to norma, to rutyna. Mamy więc obojętnych i nieobojętnych. Jednak zazwyczaj mamy tych znieczulonych.

Zauważyłam, że ludzie z małych miasteczek i wsi, zupełnie inaczej traktują bliźniego, niż ci "wielkomiastowi". Są bardziej przyjaźnie nastawieni, bardziej skłonni pomagać. Częściej można spotkać tam empatię i altruizm. A przecież też mają kłopoty, swoje życia i na nich jak na miastowych, działają podobne bodźce zewnętrzne. Dlaczego więc doszło do pewnego rodzaju podziału na tych i na tamtych? Może to sprawa wychowania? Wszak to co wynosimy z domu, przekładamy potem na swoje, dorosłe już życie. Fakt, nie? Zaznaczę, że zgniłe jabłko można znaleźć w każdym koszyku.

A może chodzi o to, by się za bardzo nie wyróżniać z tłumu znieczulonych? Albo, że za bardzo ulegamy wpływom społecznym? Pytanie - jak i przez kogo zostaliśmy tak skrzywieni? Wiadomo nie od dzisiaj, że już dzieci uczone są by pomagać. Rodzice, sorry... mądrzy rodzice niemal od razu modelują charaktery swoich pociech. Według przyjętych zasad i norm. I dobrze. Ale... co się takiego z nami dzieje, że po latach zmieniamy kurs? Z prospołecznego na anty...? Dlaczego nauki rodziców/opiekunów/edukatorów nie zdają egzaminu? Idą za przeproszeniem w... las? Nie zdają, ponieważ hipokryzja dorosłych jest silniejsza od nich samych. 


Ucząc własne dzieci, zazwyczaj sami nie stosują się do wygłaszanych przez siebie zasad. Dzieci to widzą latami. W końcu to dorosły jest dla nich/ma być dla nich wzorcem. Skoro więc tenże dorosły nie przywiązuje do czegoś wagi, z jakiej racji JA mam to robić? No i już... ! Rośnie kolejny hipokryta, kolejny znieczulony członek społeczeństwa, któremu coraz łatwiej przychodzi akceptowanie tego złego wzorca. A żyjąc w kupie wraz z innymi znieczulonymi, uznajemy sprawę za... normalną. Nikogo, nikt i nic nie obchodzi. No... prawie nikogo. 

Przecież zawsze trafi się jakiś wyjątek, prawda? który w ichnich oczach wygląda jak jaki "odmieniec", z tą swoją empatią. 

Doszliśmy do ściany. Nie pomagać - źle i pomagać - źle. Co za łamigłówka! Człowiek jest tak skonstruowany, że niemal zawsze wybiera złe rozwiązania. Z uporem maniaka. Rzadko kiedy wyciąga wnioski. Rzadko kiedy miewa skrupuły z powodu nagannego zachowania. Widzi wypadek, widzi ofiary, odchodzi i już za chwilę zapomina o tym wydarzeniu. Zapomina, bo nic ono dla niego nie znaczy. Wśród "ogromu" jego własnych kłopotów, to rzecz mało istotna. Usłyszałam to kiedyś na własne uszy i zobaczyłam na własne oczy, to wredne wzruszenie ramion, znaczące... obojętność.

Nie uznaję tezy, że znieczulica to choroba cywilizacyjna. Tak, jak nie uznaję tzw. chorób nałogowych (alkohol, narkotyki). Dla mnie to nie choroby. Dla mnie to słabość ludzkiego charakteru. Nie choroba. Jakże wygodne jest tłumaczenie wszelkich nałogów, chorobą. I czynią to osoby uznane w środowiskach naukowych. Dyskutują, piszą rozprawy, książki psychologiczne, zakładają jakieś koła, słowem - są na fali. Mają wieczną pracę. A ci biedni nieudacznicy jak pili i ćpali, tak piją i ćpają. Tylko niewielu udało się z tego piekła wydostać. 

Gdyby naukowcy, specjaliści i terapeuci byli skuteczni, nie byłoby nałogów.

Gdyby wszyscy ludzie stosowali się do zasad, nie byłoby znieczulicy. Może dla niektórych byłoby nudno, ale przynajmniej mogliby liczyć na pomoc innych. Jednak takie myślenie, to utopia. Wiecie, przeczytałam gdzieś, że "pomaganie wymaga wiedzy". Według mnie, pomaganie to odruch serca, to instynkt, które powinny wynikać z cechy pt. człowieczeństwo. Albo się to ma, albo się tego nie ma. Albo jest się otwartym na drugiego człowieka, albo nie. Albo jest się empatycznym, albo obojętnym. Albo... albo. 

Znieczulica to zjawisko w obecnej rzeczywistości. Że jest, to wyłącznie wina człowieka. Jest tak znudzony i tak rozpieszczony cywilizacyjnie, jest tak rozpuszczony, że widzi tylko czubek własnego nosa. Interes własny (cokolwiek to znaczy), a potem... długo, długo NIC. Gdyby nie ta mniejszość społeczna, która gotowa jest nieść pomoc bez względu na straty osobiste, bez względu na okoliczności i brak korzyści, zwątpiłabym  w człowieka w ogóle. Na szczęście wokół nas są takie osoby. Swoje działania uznają jako misję. Znam takie. 

Mają dużo i dzielą się tym, co mają. Poświęcają swój czas dla potrzebujących. Słowo >znieczulica< jest Im obce. Jest dla nas nadzieja? Tak sądzę. Jestem wciąż niepoprawną optymistką. 


Fotografie/obrazki: *youtube.com *facebook.com *esopot.pl *kwejk.pl 

28 komentarzy:

  1. Tak się składa że w latach 90tych kilka lat mieszkałem na wsi i kompletnie się nie zgodzę że ludzie tam są bardziej empatyczni. Są bardziej wscibscy, bezczelnie wracają się w cudzą prywatność i uważają to za normę. Zagladaja do domu, na podworko i do garnka. I roznosza plotki. Nigdy więcej wioski. Jestem z miasta i tutaj umrę. Wole miejskich sasiadow ktorzy moze mi nie pomogą bo słabo znają ale przynajmniej nie wchodza bez mojej zgody w moja prywatnosc. Zresztą nie ma co ukrywać że sam empatyczny nie jestem. Zwierzęta mnie rozczulaja i wkurza mnie ich krzywda. Ludzie już mniej mnie obchodzą. Można to nazywać egoizmem. Trudno. Mózgu sobie nie wymienię żeby wszystkim współczuć. I dlatego choćby bezczelni emigranci na granicy białoruskiej nie budzą mojej sympatii i nigdy bym im nie pomógł bo nielegalne przekraczanie granic jest przestępstwem a przestepcom nie pomagam z zasady. Wole kupic karmę dla schroniska dla zwierzat. Tu moja empatia jest duza. Zreszta adoptowałem kota. Dziecka bym nie adoptował.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz Jarku... mamy różne doświadczenia, dlatego i nasze spostrzeżenia są różne. Czy byłeś w tej samej wsi dzisiaj, w której mieszkałeś w latach 90.? Można się zdziwić, ale sama przecież mówię, że wszystko działa w obie strony. Tak jak na wsi, tak i w mieście można spotkać kosze pełne zgniłych jabłek. I odwrotnie. Nadziałeś się na wkurzających ludzi, więc swoją uwagę skupiasz na zwierzętach. W niczym Ci to nie ujmuje. Ważne w końcu, by swoim stylem życia, nikomu nie szkodzić. Tak masz i już. Przecież dobrze wiesz, że nasze charaktery zmieniają się w ciągu życia nawet kilka razy. Zmieniamy swoje opinie, bo zdobywamy kolejne doświadczenia. Też jestem mieszczuchem. Doceniam to, co daje mi miasto. Ale ten wiejski spokój (brak hałasu, zgiełku, decybeli) wciąż przyciąga mnie. Mówię ogólnie, o przestrzeni, o powietrzu, o obcowaniu z przyrodą. Ja w takich miejscach trafiałam na fajnych ludzi, życzliwych i uśmiechniętych. Ale zaznaczę, że tak naprawdę nikt nikogo nie poznaje do końca. Mimo wszystko zachowujemy jednak dystans i obawiamy się tak zupełnie bliższej znajomości. No cóż... z której strony by nie ugryźć temat, wciąż jest coś do opisywania, tak jest obszerny.
      Pozdrawiam...

      Usuń
  2. Jak odwiedzalem rodzine na wsi raz w roku na urlopie to tez mi się podobała ta wiejska sielanka i powietrze, las i łąki, ogródek i kury znoszące świeże jajka na sniadanie. Ale to były sporadyczne odwiedziny na 3 dni. Gdy zamieszkałem na stałe to poznałem wiejską mentalność od najgorszej strony. Nigdy więcej. Ale nie róbmy ze mnie nieczułego Hitlera. Rodzinie czy przyjaciołom chętnie pomagam w razie potrzeby. Z obcymi gorzej. Tu już jestem aspołeczny. W sumie gdyby każdy pomagał swoim bliskim to świat byłby lepszy i mniej wscibski. Wszystkich nie uszczęśliwimy ale na małą grupę mamy wpływ. I dlatego wolę pomóc jednemu koledze niż myśleć o tysiacu obcych osób. Taki jestem zimny drań ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taką postawą jak Twoja, może się pochwalić bardzo wiele osób. Ja też mam podobnie. I powtórzę za Tobą - nie uszczęśliwimy wszystkich. A tego nazwiska, którego ja nie wymienię, nie używaj, nawet żartem. Dobra? Do takiego "zjawiska biologicznego" niczego nie można porównać, no... może jedną osobę, nieudolnego naśladowcę ze Wschodu. A jest normalne, że rodzinie pomagamy. A zimnym draniem przypomniałeś mi piosenkę śpiewaną onegdaj przez Eugeniusza BODO.
      Pozdrawiam...

      Usuń
  3. Z tą pomocą obcym to roznie bywa. Mój kolega kiedyś wpłacił pieniądze na zakup protez dla dziecka bez nóg. Było nawet zdjęcie. Dziecko na trawniku podparte kulami. Nic tylko sie wzruszyć. I potem się okazało że ojciec zakopał dziecko po kolana w ziemi żeby wyglądało na to że jest kalekie. Forsy już nikt nie odzyskał bo ojciec przepił. Też tak bywa. Albo fundację gdzie prezes bierze bezczelnie pensje. Zobacz ile zarabiaja dyrektorzy Caritasu. Charytatywnie tylko frajer pracuje w tym swiecie. O Owsiaku nie wspomne bo z zoną tez na fundacji zarabiaja od lat. I córka chyba też bierze tam pensję. Nie podoba mi sie to. Nie mam zamiaru wpłacać żeby ktoś za to kupił papier ksero albo jechal na wczasy. Jak daję na chorych to chce zeby chorzy dostali. I tyle. Proste. Wole inne metody pomocy dla tych których znam od lat. Oni przynajmniej mnie nie oszukają.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I widzisz... przynajmniej mamy wybór komu pomagać, jeśli już się zdecydujemy. Też mam ograniczone zaufanie do wszelkich instytucji charytatywnych, szczególnie do kościółkowych. Ale Owsiaka akurat podziwiam, bo sprawił, że pomoc jest bardzo mocno lansowana. Jego praca swoim zasięgiem wyszła poza granice kraju. Tyle. Kiedyś obiecałam sobie, że jak mi się polepszy finansowo, to wybiorę sobie Dom Małego Dziecka i w taki czy inny sposób będę pomagała. I tak się stało. Wprawdzie nie jest to Dom Dziecka tylko Fundacja, ale chodzi o dzieci właśnie. Mam wgląd do wydawanych pieniędzy i namacalnie mam pewność, że akurat moje pieniądze trafiają pod właściwy adres. Zaznaczę, że nigdy nie ma 100% pewności, żeby było jasne. Ale jak przychodzi do mnie opiekunka z dzieckiem i opowiada jak to akurat dziecko skorzystało na darowiznach, to uważam, że warto pomagać. Oczywiście, nie jestem jakimś filantropem, nie mam takich pieniędzy, ale przynajmniej pomoc dzieciom sprawia mi przyjemność.

      Usuń
  4. I bardzo dobrze. Trzeba mieć swoją niszę i tam pomagać. Ja wspieram systematycznie pobliskie schronisko dla zwierząt i mam satysfakcję że koty nie są głodne. Jak słyszę w mediach o głodnych dzieciach to już mam mieszane uczucia. Zwłaszcza że te same media alarmują że coraz więcej polskich dzieci ma nadwagę. Albo głód albo gruby brzuch. Niech się zdecydują co mówić bo jedno drugiemu przeczy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wyłapałeś bardzo ważny szczegół. Rzeczywiście nasze "kochane" media robią nam niezłe pranie szarych komórek. Raz o niebie, a raz o chlebie, za przeproszeniem. Mamy fundowany informacyjny chaos i co ciekawe, mało kto zwraca na to uwagę. Czyli plotą dla samego plecenia. I tak, mam swoje małe środowisko pomagające dzieciom. Wciągnęła mnie w nie moja była pacjentka, dasz wiarę? Gadała, gadała jak to sama pomaga i... wygadała. Sama nabrałam ochoty. A lata lecą...

      Usuń
  5. Ja też jestem optymistką i wiem, ze zawsze jednak znajda się życzliwi ludzie, a ci inni nie zawsze maja złe intencje. Czasami brak pomocy czy zainteresowania z ich strony wynika ze strachu, braku świadomości, braku wiedzy lub wyobraźni, a są tez tacy, którzy twierdzą, że pomaganiem powinny zajmować się specjalne służby.
    Bywa, że doświadczenie lub doniesienia medialne powodują, że człowiek 3 razy pomyśli, nim zadzwoni po pogotowie czy policję. Bywa, że stajemy się ofiarami tych, którzy jako oszuści wykorzystują naszą wrażliwość na biedę, nieszczęścia itp.
    Trudno dziś pomagać spontanicznie, naprawdę!
    jotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owszem Jotko, ale weź pod uwagę to - gdy będziemy ciągle gdybać i wyobrażać sobie, co powinno się zrobić, a czego nie, to całkiem upadnie empatia, instynkt, tzw. odruch bezwarunkowy. Wtedy dojdzie do tragedii. Już tak się dzieje, ale nie na niepokojącą jeszcze skalę. Jednak się dzieje. Wiem, że trudno jest pomagać. Wiem to z doświadczenie. Ale trzeba iść do przodu z uporem maniaka. Optymistycznie i cierpliwie. Ja się nie poddaję, nawet wtedy, gdy trafia się ktoś, kto mówi, że nie potrzebuje pomocy, a jest zupełnie inaczej. I jest jeszcze tak, że ludzie akceptują stan, w jakim się znajdują, są pogodzeni z losem.
      Pa... miłego wieczoru Ci życzę...

      Usuń
    2. Dlatego warto pomagać indywidualnie i w lokalnej skali, warto dobrze poznać osoby, którym mamy pomóc itd.
      Nawet pomagać trzeba z głową:-)
      jotka

      Usuń
    3. Dokładnie... właśnie tak jest w mojej okolicy... pomagamy lokalnie... i nie na łapu capu...
      Pozdrawiam serdecznie...

      Usuń
  6. No nie, chyba nie jest źle. Ja znam, wielu ludzi reagujących na potrzeby innych, na zło. Pięknym przykładem takich reakcji była wszelka pomoc dla uchodźców. I to nie było powodowane bohaterskim zrywem. Ludzie jednak sobie pomagają i są wrażliwi na krzywdę innych.
    Spotkałam się też z sytuacjami, że jak sami nie mogą pomóc, to wskazują, gdzie taką pomoc można uzyskać. No i jeszcze coś mi się nasunęło- chodzę na zebrania wiejskie i bardzo często jest sporo głosów w różnych sprawach, dotyczących pomocy komuś, czy zareagowania na nieprawidłowości. I to mówią mieszkańcy sami od siebie, często bez wiedzy tego, kogo to dotyczy ( on sam nie ma śmiałości prosić). Budujące:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację Jaskółko, sama o tym wiem, bo uczestniczę w takich spotkaniach. To jest BARDZO BUDUJĄCE. Gdy widzi się taką bezinteresowną pomoc i chęć udzielania pomocy, to serce rośnie. Są ludzie którzy chcą pomagać i pomagają. Ale to wciąż kropla w morzu potrzeb. Jest tak, jak napisał Jarek - wszystkim się nie pomoże. I z tym trzeba się pogodzić.
      Miłego wieczoru...

      Usuń
    2. A ja mam problem z komentowaniem u Ciebie:):):):) Piszesz tak dobre posty, pełne przykładów, soczyste treści, że często nic dodać, nic ująć, by nie pisać banałów.

      Usuń
    3. O Qurczę... tego się nie spodziewałam. Dziękuję bardzo za te słowa. Wiesz, zawsze jak piszę wydaje mi się, że to co piszę to normalna rzecz, a tu nagle okazuje się, że nie tak do końca. Jaskółko Droga, słowa wylatują mi ptakiem z klawiatury, nie mogę nad nimi zapanować. A może i nie chcę... A Ty nie hamuj się i pisz, dla mnie komentarze to jak drogowskaz, pokazują, czy iść tą czy inną drogą... upss... trochę poetycko wyszło...
      Pozdrawiam Cię serdecznie...
      PS - no i jak Twoje Jaskółkowe rękoczyny? Rosną co? Muszę jeszcze "pokopać" u Ciebie... chyba, że sama coś mi wskażesz...

      Usuń
  7. Ja uważam, że nie jest tak źle. Być może obracam się w specyficznym, wioskowym środowisku, ale mam wrażenie, że wokół mnie jest cały ogrom ludzi chętnych do pomocy, życzliwych, wprost wychodzących z propozycjami bezinteresownego ułatwienia komuś życia czy udzielenia bezinteresownej pomocy. Ludzie mają większe serca, niż się wydaje na pierwszy rzut oka :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam podobnie jak Ty, ale może to wynikać z tego, że trafiamy na tych empatycznych ludzi. Jest takie powiedzenie - swój ciągnie do swego. Oczywiście działa to w obie strony. Temat mam akurat sprawdzony i dam Ci przykład - w gronie znajomych bliższych i dalszych, a nawet jeszcze dalszych, zdecydowanie przeważa grupa osób spod tego samego znaku zodiaku, łącznie ze mną. Podoba nam się to samo, mówimy i myślimy niemal tak samo, jedna osoba zaczyna zdanie a druga je kończy. Mamy bardzo podobny odbiór świata. Chyba to nie jest przypadek, prawda?

      Usuń
    2. Polonko kochana, nic nie dzieje się przez przypadek, wszystko na świecie dzieje się "po coś" :)

      Usuń
    3. Bardzo ładnie to powiedziałaś. I wiesz, już tą myśl kiedyś słyszałam. Nie mogę sobie przypomnieć od kogo i w jakiej okoliczności.
      Pozdrowionka ślę serdeczne...

      Usuń
  8. To wszystko nie jest takie proste. Zbytnie zainteresowanie się drugą osobą jest często odbierane jako wścibstwo. Już pytanie "A co się stało?" może być tak traktowane. Ludzie generalnie są nieufni - i to zarówno ci potrzebujący pomocy jak i ci, którzy chcieliby jej udzielić.
    Opiszę taką sytuację. Na przystanku na ławce leżał jakiś człowiek. Wydawało mi się że zasłabł, więc podeszłam do niego żeby sprawdzić czy unosi mu się klatka piersiowa... i usłyszałam stek bluźnierstw i wyzwisk.
    Innym razem wychodząc z piekarni dałam dziecku stojącemu przed nią i patrzącemu na mnie "głodnymi oczami" jedną bułeczkę. Wychodząca za mną pani zwróciła mi uwagę...... bo powinnam interesować się własnymi sprawami a nie dokarmiać cudze dzieci.
    Tak czy inaczej - nie przechodzę obojętnie obok bólu i cierpienia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety ludzie są jacy są. Miałam podobną sytuację, którą opisałam na blogu. Też z dziećmi. Nie skończyło się to dobrze dla... dzieci. I wiesz, nauczyło mnie to czegoś, że lepiej pomagać w grupie, a nie w pojedynkę. Gdy chodzi o ludzi leżących gdzieś na ławkach, w parkach, wiele osób waha się czy podejść, bo nie wiadomo jaka będzie reakcja. Przekonałaś się sama jak jest. Zatem trzeba być ostrożną, ale nie obojętną.
      Pozdrawiam Stokrotko... miłego dnia...

      Usuń
  9. Tak jak piszą inni. Ludzie nie zawsze chcą pomocy. Pewnie taka osobowość. Nawet mnie to nie dziwi bo gdybym był w trudnej sytuacji podejrzewam że tez miałbym problem żeby o pomoc poprosić. Nie mam natury że coś mi się należy od innych. Tak od państwa jak i społeczeństwa. Pewnie nawet od rodziny. Taki już jestem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I tak też jest. Mamy do czynienia z wieloma stronami naszego "pokręconego" charakteru. Piszesz o problemie proszenia o pomoc - czasami TRZEBA o nią poprosić, bo nie ma się innego wyjścia, czy leży to w naszej naturze czy nie. I nie chodzi mi o państwową pomoc, ja też na ile to możliwe unikam. Chodzi mi o zwyczajny ludzki odruch. Wiesz, gdy sytuacja zmienia się diametralnie, życiowo czy zdrowotnie, bywamy zmuszeni do zmiany zdania. Tkwienie w uporze na dłuższą metę, nic nie da. A są takie uparciuchy. Uważam, że poprzez to robimy sobie sami krzywdę. Ale to moje zdanie.

      Usuń