DRUGA strona medalu

Mówi się, że w jakiejkolwiek sprawie, zawsze mamy do czynienia z "dwiema stronami medalu". Z jednej strony ktoś podgląda mnie i moje życie, ocenia je, z drugiej strony jestem JA, która musi sobie radzić z taką sytuacją. Moja wrażliwość musi sobie radzić z taką sytuacją. Rozwiązaniem może być odpowiedź na pytanie - jak nie przejmować się opinią tych za ciekawych? I znowu, z jednej strony opinia sama w sobie jest dla nas jakąś informacją. Nawet ta, wyrażana w złej wierze. Z drugiej strony, gdy jesteśmy zbyt często narażani na ową, nasza wrażliwość poddawana jest ciężkiej próbie. 

Stajemy się wyjątkowo mało odporni, mamy kłopoty z zaufaniem do czegokolwiek i do kogokolwiek, poddajemy w wątpliwość wszystko to, co usłyszymy. To co usłyszymy, odbieramy jako konstruktywną krytykę nas samych. Odczytujemy jako chęć zranienia nas, upokorzenia czy zdyskredytowania w oczach innych. I wycofujemy się. Wewnętrznie. Chowamy w sobie. Tym samym odgradzamy się od świata. Tak zazwyczaj się bronimy. Niewiele osób stawia temu czoła. Z moich obserwacji wynika, że różnie, bardzo różnie radzimy sobie z krytyczną opinią, z natrętną obecnością innych w naszym życiu.

Radzenie sobie w takich nieprzyjemnych przypadkach to ogromnie trudne wyzwanie, szczególnie dla słabszych psychicznie. Tym trudniejsze, ponieważ zjawisko jest dzisiaj wszechobecne. Ludzka lawina podgląda i obgaduje inną ludzką lawinę. Coraz bardziej agresywnie i coraz częściej bezkarnie. Strona atakowana coraz bardziej podejrzliwie odbiera wszelkie "awanse" strony atakującej. Nazywam to atakiem, ponieważ kojarzy mi się to z niczym innym, jak z terroryzmem. Szczególnie psychicznym. Atakujący wciąż sprawdza na ile jeszcze może sobie pozwolić.

Oczywiście, zaznaczyć muszę, że czyjeś działania w trosce o innych mają swoje uzasadnienie. Krytyka, ocena czy opinia mogą być surowe i negatywne, ale też mogą mieć wymiar pozytywny, co raczej jest rzadkością. Mało kogo stać na uczciwe i obiektywne wyrażenie opinii wobec drugiej osoby, żeby nie wiem jaka ona była. Mówiąc ogólnie, raczej niechętnie to czynimy bojąc się, jak zostanie ona przyjęta przez adresata, który z kolei boi się jakichkolwiek opinii, bo zbyt ich dużo w naszej przestrzeni. Sam lęk również jest zasadny, bo po prostu wynika z przykrych wieloletnich doświadczeń. 

Które to doświadczenia mogą sięgać czasów pobytu w domu rodzinnym. Mówi się, że rodziców się nie wybiera, tylko się ich ma. Niektórzy z nich są bardzo i wyjątkowo "dokuczliwi" wobec własnych dzieci, które wciąż słysząc tylko krytykę i widząc wieczne niezadowolenie rodziców, stają się też wyjątkowo wrażliwi w dorosłym życiu. I znowu zaznaczę, że tak samo krytyka jak i pochwała, nadmiernie wyrażane, krzywdzą dzieci. Chwalone, będąc już dorosłymi, dalej oczekują pochwał od środowiska w jakim teraz żyją. Chcą poprzez to cały czas trzymać się wręcz pazurami własnej wartości. 

Jednak nie tylko rodziców należy obarczać winą. Każde środowisko (w tym media) w jakim prosperujemy, na każdym etapie życia, w równym (jak nie w większym) stopniu jest oceniająco - krytykujące. Taką mamy dzisiaj rzeczywistość. Nadmiar negatywów potęguje w nas bezradność i bezbronność. Burzy nasz odpornościowy mur. Osoby z tą jakby "skazą", same zaczynają w siebie wątpić. We własnych oczach widzą siebie jak przez krzywizny zwierciadła. Nie potrafią sami siebie oceniać obiektywnie, co dla każdego jest trudne, a co dopiero dla osoby nadwrażliwej.

Stopień wysokiej wrażliwości, w niejednym przypadku skutkuje też brakiem zadowolenia z życia, czego przyczyną może być uzależnienie się od czyjejś, szczególnie negatywnej oceny. Nie jest to dobre, bo rujnuje poczucie bezpieczeństwa i stabilność życiową. Ile złego może uczynić czyjaś głupota, tylko ta/ten z nas wie, kto tego doświadczył. Podglądactwo, ocenianie, komentowanie innych, to dzisiaj swego rodzaju subkultura. Niektórzy to lubią. Nie mogą żyć bez wiecznego ich oceniania. Z drugiej strony, nie czarujmy się, każdy lubi oceniać, komentować. Już dawno przyjęliśmy to jako normę.

Przyjęliśmy, ponieważ z każdej niemal strony prosi się nas o ocenę czegokolwiek lub kogokolwiek. Co za czasy! Wszędzie pełno ankieterów i w większości nieznanych nam firm, ścigających się o nasze opinie. Pytani jesteśmy prawie o wszystko. Tak nam to spowszedniało, że nie zauważyliśmy, kiedy przenieśliśmy to ocenianie na prywatny grunt. Zawsze sąsiad wiedział wszystko o drugim sąsiedzie. Jednak to, co dzieje się dzisiaj i w jakiej skali, przeraża. I na dodatek ten bezkarny hejt. Między wczorajszym podglądactwem a dzisiejszym, mamy przepaść.

Może zatem ta nadwrażliwość jest uzasadniona? Może mamy rację, gdy czujemy się dotknięci. Ale koło jakby się tu zamyka. Taki drobny niuans - potrzebujemy cudzej oceny by doładować własne ego, sami oceniając czujemy się przez to lepszymi, leczymy też własne kompleksy, ale... gdy czujemy się zagrożeni, usiłujemy się bronić pod warunkiem jednakże, że wiemy jak to robić. I te emocje, bez których ani rusz. Albo za słabe, albo nadmierne. Działamy, jak najlepiej potrafimy. Czasami, nic nie robimy licząc na to, że ktoś da nam wreszcie święty spokój.

WNIOSEK - najlepiej by było, gdyby wszyscy posiadali zdolność poprawnej komunikacji. Umielibyśmy krytykować i oceniać poprzez odpowiedni dobór słów i poprzez wyczucie odpowiedniej chwili. Byłoby wtedy idealnie. Nikt nie czułby się skrzywdzony. Atmosfera byłaby poprawna. Wszyscy byliby zadowoleni. 

Wiemy jednak, że nie ma czegoś takiego jak ideał. Nie ma i nigdy nie będzie. Ponieważ jesteśmy zbyt skomplikowani. Od święta jesteśmy dla drugich dobrzy, a na co dzień bezceremonialnie ich krzywdzimy. I co ciekawe, dobrze nam z tym. Czujemy nawet satysfakcję.

WNIOSEK II - ze względu na wrażliwość innych, warto nie komentować i nie oceniać cudzego postępowania i życia, bez względu na to, jak bardzo i z jakich pobudek tego potrzebujemy. 

Dlaczego? No jak myślicie? Bo krępuje to swobodę jakiegokolwiek naszego ruchu. Bo zabija w nas kreatywność życiową. Bo zwyczajnie naraża na przykrość. Bo pozbawia nas osobistej niezależności, innymi słowy autonomii. A więc, bądźmy dobrzy dla siebie nie tylko od święta, mamy bowiem zbyt wiele do stracenia. Tylko tyle i aż tyle.

I wreszcie, przypomnijmy sobie, co znaczy - PRZYZWOITOŚĆ

c.d.n.

Rysunki/obrazy: *teleshow.wp.pl *pl.123rf.com *xdxd.pl *tvn24.pl 

28 komentarzy:

  1. Trudny temat... Rzeczywiście - łatwiej jest krytykować, czasem w sposób okrutny, niż spojrzeć na sprawę z perspektywy drugiej strony. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam Cię na moim blogu i cieszę się, że zostaniesz na dłużej.
      Tak, życie nas nie rozpieszcza, twardo pokazuje nasze słabe strony. W tym zgiełku zapominamy też, że to samo może i nas spotkać. Pozwolę sobie złożyć Ci rewizytę...
      Pozdrawiam serdecznie...

      Usuń
    2. Zdecydowanie się zgadzam z tymi słowami - czasem gubimy gdzieś po drodze empatię.
      Dziękuję za odwiedziny i pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
    3. Przyjemność i po mojej stronie. Również serdecznie pozdrawiam...

      Usuń
  2. Przyzwoitość w obecnych czasach nie istnieje. Zwłaszcza w mediach którymi karmią się bezmyślnie ludzie. Dozylismy takich czasów że wszystko jest na sprzedaż. To tylko kwestia ceny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i popatrz, co teraz mamy z tym fantem zrobić? Wyprzedać się całkowicie?
      Pozdrawiam serdecznie...

      Usuń
  3. Za komuny mimo cenzury media były lepsze. Wystarczy przypomnieć sobie jakie filmy były w telewizji. Pamietam poniedzialkowy teatr i sztuki Szekspira. Dziś liczy się tylko oglądalność więc im głupszy program tym droższe przy nim reklamy. W sieci to samo. Tylko klikalnosc wazna. Chwytliwy tytuł i zero treści. Gazety to już w ogóle porażka. I jak ludzie mają być zdrowi psychicznie gdy wokół same bzdury? I dlatego od dawna jestem na wewnętrznej emigracji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wcale Ci się nie dziwię. W końcu liczy się własny komfort. Gdy biorę do ręki wyłącznie wybraną gazetę drukowaną, lepiej się czuję czytając treści. Reszta to tzw. "taśmówa". Rzeczywiście, leci się po tytułach z czego nic nie wynika. Dalej człowiek głupi jak był. Z powodu braku dzisiaj AMBITNEJ twórczości, jakiejkolwiek bądź, wracam do staroci, przynajmniej cieszę oko i ucho. Mam też porównanie, jakim badziewiem nas zalewają. I nazywają to sztuką. Zawodowstwem. Dziennikarstwem. A to zwykła szmira. Że też ludzie bezkrytycznie to łykają.

      Usuń
  4. Bardzo trudno dziś o przyzwoitość, niestety, poczynając od władzy idzie to coraz dalej i zatacza kręgi. Upadają autorytety, więc tracimy porządne wzorce.
    Polonko, bardzo serdecznie Cię pozdrawiam.:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda, niestety. I wiesz, nawet sobie pomyślałam, że nasze pokolenie plus-minus, jest ostatnim dinozaurem hołdującym dobrym obyczajom, które ostatecznie odejdą wraz nami. Ponuro to brzmi, ale na horyzoncie nie widać przeszkód, by tak się stało.
      Pozdrawiam Cię Celo jeszcze bardziej serdecznie...

      Usuń
  5. Nie wiem czy się że mną zgodzicie, ale jeżeli autorytet upada to czy kiedykolwiek na ten tytuł zaslugiwał? Jeżeli wzorzec cnót okazuje się po latach pedofilem, jeździ samochodem po pijanemu albo donosił do SB to czy na serio był autorytetem czy obludnikiem i oszustem? Ja tam autorytetów nie mam. Sam dla siebie jestem wzorem bo znam swoje wady i zalety jak nikt inny ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmm... głęboka myśl. Wiesz, jak kiedykolwiek używam tego określenia, mam na myśli sprawdzone autorytety, których mamy niewiele. Zresztą trudno dzisiaj nam ocenić, kto jest kto. Jest w tym coś, co powiedziałeś. Bo zastanówmy się - mam swój autorytet, który oceniam po jego zewnętrznym wizerunku. Tylko i wyłącznie. Natomiast kompletnie nic nie wiem jakim jest człowiekiem. Nie wiem co tak naprawdę myśli. Może takie zachowania, mówię ogólnie, są pod publiczkę, bo chodzi o >ego<, jakieś tam osobiste dowartościowanie, albo jeszcze co innego. Po latach dopiero wyłażą brudy. Przykład - JP II. Autorytet, wydawałoby się, niemal nie z tej ziemi, a wyszły wyjątkowo brzydkie sprawy. Takich przykładów cały wagon, albo i więcej...

      Usuń
  6. Krytykę przyjmuje się ciężko, trudniej, niż komplementy, ale znam osoby, z natury nieufne, które nawet komplementy traktują podejrzliwie. Gdyby to było takie łatwe, terapeuci nie mieliby roboty:-)
    Jeszcze co do krytyki, bardzo przekonało mnie kiedyś powiedzenie - krytykuj na osobności, chwal przy wszystkich!
    jotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz Jotko, chyba każdy zna takie osoby. Jesteśmy bardzo skomplikowanym zbiorem istot o licznych cechach. Gdyby to porównać do suto zastawionego stołu, każdy ma z czego wybierać. Podoba mi się Twoje powiedzenie, szkoda, że nie praktykowane w życiu na skalę, jakiej byśmy sobie życzyli. A o terapeutach wspominam w jutrzejszym tekście.
      Pozdrawiam serdecznie... i zapraszam na jutro... będzie ZNIECZULICA... jak chciałaś...

      Usuń
    2. A ja zapraszam na listopadowe to i owo:-)
      jotka

      Usuń
    3. OK... będę... jak najbardziej...

      Usuń
  7. Oj gdyby krytyka była tylko na osobności to o czym by mówiono w telewizji czy pisano w gazetach? Ile to świństw i przekrętów byłoby ukryte przed społeczeństwem. Krytyka jak najbardziej jawna i głośna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jarku, to powiedzenie dotyczy chyba tego przyziemnego krytykanctwa, podglądactwa i plotkarstwa i chwalenia. W domu, w pracy czy w towarzystwie. Tak myślę. Że jest inaczej, korzystają z tego media i inne takie "mendia"...

      Usuń
    2. Co innego krytyka osób publicznych w sprawach państwowych, a co innego w relacjach indywidualnych, np. szef-pracownik, kolega-koleżanka.
      jotka

      Usuń
    3. No... czyli dobrze odczytałam Twój przekaz Jotko...

      Usuń
    4. Jak najbardziej, komentarz był do kolegi powyżej, nasze wpisy się minęły w eterze:-)
      jotka

      Usuń
  8. Relacje z przyjaciółmi czy rodziną według mnie powinny być przede wszystkim szczere. Jeżeli nawet oni nie chcą czy nie mogą skrytykować czyli powiedzieć prawdę w oczy to nie są dobre kontakty. Obłuda i tyle. Na zdaniu obcych mi nie zależy i krytykę olewam ale bliscy są ważni i chciałbym żeby że mną szczerze rozmawiali.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście. Kto by tak nie chciał. Jednak zostaje to w sferze naszych pobożnych życzeń. Niestety, nikt nas nie zapewni, że ZAWSZE co do nas, ten ktoś ma dobre intencje. Nawet rodzina Jarku. Że to obłuda? Tak, to obłuda. Przecież z powodu pewnego "delikatnego" defektu, jakim jest brak szczerości, nie porzucisz rodziny. Pewne sprawy MUSIMY akceptować, wydaje się, że nie ma wyjścia. Jak sądzisz?

      Usuń
  9. Oj, zapachniał mi znajomo fragment dotyczący krytykowania dzieci przez rodziców. Wiecznie wysokie wymagania i ustawianie wysoko poprzeczki, ciągłe niezadowolenie z jakichkolwiek rezultatów, nawet jeśli są dobre, kiedy trafiają u takiego dziecka na "nadwrażliwość", budzą wieczną i niedoścignioną gonitwę za doskonałością i nieumiejętność radzenia sobie z jakąkolwiek krytyką w dorosłym życiu. Niby nic, a jak potem trudno z tym żyć... Pozdrawiam, Polonko :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda, jakie to znajome? Bardzo dobrze wiem czym pachnie zbyt wysoka ambicja rodziców. Przeszłam to, nie było wyjścia i trzeba było to wszystko przeczekać, nawet wybór szkół, które musiałam pokończyć. Ale... gdy tylko nadarzyła się okazja... zrobiłam swoje... wybrałam sobie zawód jaki chciałam. I ponieważ byłam już bardzo dorosła, rodzice nie mieli nic do powiedzenia. Widzisz więc, temat nie jest mi obcy. Nie powtórzyłam tego błędu z moimi dziećmi. Z Twojego komentarza wnioskuję, że Ty też doskonale znasz ten "ból". Zobacz, jak nieciekawie temat wygląda z pozycji już dorosłego. I tak, "potem trudno z tym żyć". Ja jednak dałam radę.
      Pozdrawiam Cię serdecznie...

      Usuń
  10. Tak, otarłam się osobiście o ten problem :( I nie było mi łatwo, mimo starań. Jakakolwiek krytyka pod moim adresem, to była dla mnie prawie życiowa tragedia... Nauczyłam się z tym żyć, nauczyłam się asertywności i prawie przepracowałam swoje "wewnętrzne dziecko". Przynajmniej tak mi się wydaje :) I oczywiście, tak jak Ty, nie powtórzyłam tego błędu w następnym pokoleniu. Może też dlatego, że miałam ostrą świadomość, że to błąd i jakie niesie skutki...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tylko zobacz, ile dziecko musi samo przepracować, jaki wysiłek psychiczny jest wtedy jego udziałem, tylko dlatego, że rodzice z jakiegoś powodu nie sprawdzają się. Dałaś radę dziewczyno i masz prawo mieć satysfakcję. Ja ją mam. Bo gdy patrzę na swoje dzieci jak budują swoje życia, jak wychowywany jest mój wnuk, to myślę, jaki ja miałam w tym swój udział. Śmiało mogę powiedzieć, że miałam i mam udane życie. Ty też to możesz powiedzieć. W dużej mierze zawdzięczasz to sobie samej. Jesteśmy świetne!
      Pozdrawiam Cię serdecznie z promykiem słoneczka...

      Usuń