M O J E perfumy...

Zapach perfum otacza kobietę niczym najdelikatniejszy szal, raz jest to kwiatowa mgiełka, raz owocowe tchnienie, raz mocna korzenna woń, a czasem trudno mi zgadnąć co przypomina mi zapach mijanej na ulicy kobiety. Trudno zgadnąć, ponieważ na rynku notuje się obecność tak wielu firm perfumeryjnych, że można się pogubić. Jedno jest pewne przynajmniej w moim przypadku, że gdy nie użyję perfum, czuję się jakby niekompletnie ubrana. Perfumy zawsze były częścią damskiego ubioru. Od wieków rozbudzały i nadal rozbudzają nie tylko nasze zmysły.

Niektóre podobno działają lepiej niż niejeden znany afrodyzjak. Ale na ten temat niech wypowiadają się inni. Mnie piękny zapach znakomicie poprawia nastrój. Właściwie, to nie mogę się już bez perfum obejść. Po wielu latach testowania, wybrałam. Dzisiaj na mojej półce stoją trzy flakony trzech różnych producentów - orientalno-korzenne Kenzo Jungle Elephant, orientalna Euphoria Calvina Klaina i kwiatowo-wodne Ocean Sun Gabrieli Sabatini. Nie raz gdy jestem w perfumerii, testuję też inne zapachy i kuszę się na linię owocową, ale rzadko. 

Jak widać moje typy mają ze sobą pewien wspólny czynnik, nutę korzenno-kwiatową, której od lat jestem wierna. Muszę przyznać, że perfumy dla mnie są luksusowym dodatkiem i cieszę się, że wciąż można je nabyć za przystępną cenę. Kupując swoje marki nauczyłam się czegoś, wiem, że oprócz tych podstawowych składników każdych perfum, na całościową nutę zapachową jaka nas otacza, wpływa jeszcze coś, nasz kobiecy jakże ulotny i indywidualny zapach, który zależy od wielu czynników. Od wieku, płci czy stanu zdrowia. Wszystko razem stanowi końcowy efekt. 

Nadający naszemu stylowi jakże wyrafinowanego smaku i wywołujący nasze jakże luksusowe samopoczucie. Słyszałam takie kiedyś oto zdanie, że Twoje wybrane perfumy zaakceptują Ciebie dopiero wtedy, gdy przestajesz czuć na sobie ich zapach. Nie jest to dosłowny cytat, ale przytoczona myśl. Mam tak. Już nie czuję na sobie zapachu swoich perfum. Gdy otwieram flakonik, czuję. Aż przymykam oczy. Dziwne, nie? Co za ciekawostka. Gdy taksówkarz chwali mój zapach i wypowiada kilka zdań na ten temat, gdy próbuje zgadnąć co to za marka, uśmiecham się.

Gdy w kolejce do kasy Pani za mną pyta dyskretnie co to za zapach, mówię jej i też się uśmiecham. Jest mi miło i ledwo to ukrywam. Mam cichą satysfakcję, że mój wybór komuś się podoba. Metodą prób i błędów, poświęconego na to czasu, wreszcie dopasowałam właściwą nutę zapachową pasującą do mojej osobowości. Tak czuję. Ponieważ jestem ciekawska, lubiłam słuchać jak niektóre panie konsultantki opowiadają o danej nucie zapachowej. Z tych rozmów sporo się dowiedziałam. Na przykład, że każdy produkt ostatecznie składa się z kilkuset substancji. 

Jedne nadają zapach, inne go utrwalają. Że patrząc na opakowanie od razu wiemy, do jakiej grupy zapachowej zalicza się dany zapach. Oczywiście, dokładnie to określi znawca, nasz nos nie jest w stanie wychwycić niuansów. Ekspercka opinia mówi, że "w różowych i fioletowych buteleczkach przeważa zazwyczaj nuta kwiatowa, w żółtych i pomarańczowych - nuta owocowa, w czerwonych i brązowych, orientalna, a w zielonych nuty zielonych liści lub trawy" i doradza dalej, by wyboru dokonywać na spokojnie i ostrożnie, podobno najlepiej jest przespać się z tematem. 

Panie w perfumerii nauczyły mnie też testowania perfum. Wcześniej psikałam "chmurką" na nadgarstek, albo na chusteczkę, później doradzono mi psikanie na papierek. Jest to przyjemne zajęcie, właściwie wszędzie dzisiaj dostępne wraz z blotterami (papierkami). Jednak mimo tego ułatwienia, z powodu pośpiechu łatwo oszukać własne zapachowe zmysły, ponieważ nuta zapachowa rozwija się dopiero po dłuższym czasie. Zatem tzw. pierwszy, drugi czy trzeci "niuch" w sklepie nic nam nie daje. Woń dociera do nosa, czaruje zmysły, a po chwili ulatnia się.

Dochodzi do tego sama atmosfera perfumerii przesiąkniętej innymi woniami, co z reguły utrudnia wychwycić swój/właściwy zapach. Tajemnica polega na tym, że to podstawowe substancje wchodzące w skład danych perfum rozwijają zapach, ale... powoli. Moje Kenzo Jungle czuję jeszcze następnego dnia. Tak powinno być, mówi mi Pani konsultantka. Dlatego zakupu należy dokonywać z rozmysłem. Kiedyś, za radą owej Pani, wzięłam swoje blottery do domu. Na drugi dzień sprawdziłam, które jeszcze utrzymują zapach. Wynik - tylko jeden na sześć.

Sprawdziła się teza, że jak najmniej nasiąknięte innymi zapachami otoczenie, w tym przypadku zacisze domu gdzie nie ma tłumów i ciężkiej atmosfery, pomaga w podjęciu decyzji. Jak już zauważyłyście, mam swoją ulubioną Perfumerię którą odwiedzam i swoją ulubioną Panią. Zawsze dostaję to czego akurat potrzebuję. Jeżeli nie, czekam na nową dostawę. I znowu czegoś się nauczyłam, że głównym decydentem nie jest papierek, tylko niczym nie zakłócona domowa przestrzeń. Gdy kończy mi się zawartość flakonika, idę do sklepu po swoje papierki.

Nie korzystam z tak modnej dzisiaj formy, jak próbka z perfumerii online. Za długo trwa cały proces. Wolę iść do sklepu i na miejscu upewnić się, że biorę właściwy zapas papierowych testerów. Musimy też wiedzieć ważną rzecz, na którą zazwyczaj nie zwraca się uwagi. To, że przynoszę do domu blottery to jedno, ale pamiętajmy, że to nasza skóra jest celem numer jeden. To na niej rozwija się ten właściwy dla nas zapach. Nie papierowy jak na blotterze, ale prawdziwy. Nie do podrobienia. Indywidualny. Nie przekłamujący aromatu samych perfum.

Przypomnę, każda z nas jest nosicielką unikatowej woni. Wrażenie to stwarza chemia naszego ciała. Każda z nas ma też swój sposób aplikowania perfum. Psikamy się za każdym razem w to samo miejsce, albo we włosy, albo psikamy w dekolt, albo używamy do tego nadgarstka, zagłębienia w łokciu, albo psikamy na ubranie, albo w kilka miejsc na raz. Mam znajomą, która od lat "opsikuje" wszystkie swoje apaszki. Bardzo długo utrzymują zapach. Cała szafa pachnie jak perfumeria.

Czy wszystkie postępujemy prawidłowo nanosząc tu i tam przysłowiową "kropelkę" perfum? Nie wiem, nie jestem znawczynią. Ale podobno najdłużej zapach utrzymuje się w miejscach, gdzie wyczuwamy własne tętno. Chodzi o to, że z powodu ukrwienia, miejsca te są cieplejsze, dlatego są odpowiednie. Mowa o nadgarstku właśnie, zagłębieniu szyi, miejscu za uszami, w zgięciu łokcia, pod kolanami, na czystych suchych włosach i... pod biustem. Ubrania też się liczą. No cóż, zostaje nam sprawdzić tę teorię. 

Ale pamiętajmy, że inne kosmetyki których na co dzień używamy, też mają swoje zapachy. A że każdy nadmiar szkodzi, taka mieszanka może być "wybuchowa". 

I kolejna cenna rada mojej Pani - warto pokropić się ulubionym zapachem pół godziny przed wyjściem z domu, ponieważ w chwili wyjścia już jesteśmy otulone samą kwintesencją woni. 

A to przecież nasz kobiecy atut. Prawda? 

8 komentarzy:

  1. Ooooo, czyli kolejne wspólne umiłowanie :) Orientalno-korzenne zapachy, to mój must have i number one :) Żadne tam kwiatowe, świeże czy owocowe, tylko korzenne i orientalne zapachy są w stanie mnie zachwycić, często też łapię się na tym, że wącham męskie perfumy, ponieważ wiele z nich ma właśnie zdecydowanie korzenną nutę :) Bardzo lubię te dwa zapachy, o których piszesz, czyli Kenzo Jungle Elephant i Euphoria Calvina Kleina. Ale moim numerem pierwszym, przy którym miękną mi nogi w kolanach, jest zdecydowanie Shalimar Guerlain... Mój ukochany zapach, aż do bólu :) A tak na marginesie wspomnę tylko o tym, o czym pisałyśmy kiedyś :) Jakże się cieszę, że u Ciebie są perfumy... Nie ten perfum, nie ta perfuma, jak to często się teraz słyszy i czyta, tylko te perfumy ha ha ha... Uściski Polonko <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No wiesz, na bazie tych coraz liczniejszych wspólnych "okoliczności" jakie są naszym udziałem, stawiam tezę, że może znałyśmy się jednak w poprzednim życiu? Wiesz, że ja też lubię wąchać męskie perfumy? No nie mogę! Ta lista robi się coraz dłuższa. Pokazałaś mi zupełnie coś nowego - Shalimar Guerlain, nie znam tej nuty zapachowej, pędzę do mojej perfumerii. Jak nabędę pochwalę się. I tak jak ten jest twoim ukochanym, tak Kenzo Jungle jest moim.
      Co do pisowni - jestem "polonistką", uczuloną i nie wybaczającą błędów. Kropka. Nieznajomość własnego języka, a Polacy nie znają własnego języka, to dla mnie grzech pierworodny. Dzięki, że i Ty zwracasz na to uwagę.
      Pozdrawiam pięknie i wieczornie...

      Usuń
  2. O tak, zapachy są ważne, ja zmieniam w zależności od pory roku i nastroju.
    Ważny jest także zapach naszego partnera.
    Kiedyś uciekałam przed kobietą, której zapach doprowadzał mnie do bólu głowy!
    Lubię, gdy ktoś ładnie pachnie, ostatnio nawet miałam zapytać pewna panią o nazwę zapachu, ale cos odwróciło moja uwagę i zniknęła mi z oczu...
    jotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiele razy zastanawiam się, jacy bylibyśmy ubodzy bez muzyki, sztuki, i bez np.... zapachów. Tak wiele by nas ominęło. Na szczęście jednak... mamy szczęście. Zgadzam się z Tobą, zapach partnera jest ważny, widzę to jako uzupełnienie naszego. Mogę tak powiedzieć?
      Pozdrawiam serdecznie...

      Usuń
    2. Oczywiście i nie wyobrażam sobie, gdyby mąż używał zapachu, którego bym nie znosiła...

      Usuń
    3. Dokładnie tak właśnie myślałam. Fajnie, że tak macie...
      Pozdrawiam serdecznie...

      Usuń
  3. Uwielbiam perfumy bardziej niż odzież, bardzo też działają na moje zmysły 😆raz w życiu odwrocilam się i poszłam za obcym mężczyzną którego perfumy mnie oszolomily 😂
    Wiesz...zostaję u Ciebie, podoba mi się tutaj. Tematyka też interesującą i różnorodna. Prowadzę nieco inny blog ale zapraszam do siebie 😊pozdrawiam i życzę spokojnego weekendu

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha ha... no to miałaś przygodę...
      Fajnie, że podoba Ci się u mnie i fajnie że zostajesz. Odpowiadam Ci dopiero teraz, ponieważ Twój komentarz i kilka innych zjadł spam. Sorry...
      Pozdrawiam serdecznie...

      Usuń