Rozczarowanie...

Była sama w domu. Siedziała w swoim ulubionym fotelu przy ulubionym stoliku, popijała swoją ulubioną mocną herbatę i... myślała. Myślała i... myślała. A właściwie użalała się nad sobą. W ciszy. Jakie beznadziejne ma życie. Nieciekawe. Jałowe i monotonne. Nic w nim się nie dzieje. Każdy dzień podobny do następnego. I tak w kółko. Nuda. Podliczyła, że taki stan trwa już dłuższy czas. Nie pamięta od kiedy, ale długo. Po prostu któregoś dnia złapała się na myśli, jak bardzo nienawidzi swojego męża. Poślubionego legalnie i własnego. Żeby nie było. 

Na teraz, w jego zachowaniu właściwie wszystko ją drażniło. To, jak się ubiera, jak się porusza, jak je, jak się głupio do niej uśmiecha, gdy czegoś(wiadomo czego) chce. Ma życie do bani, a pod jednym dachem człowieka, którego totalnie nie trawi, myślała. O miłości dawno nie ma mowy. Z jej strony oczywiście, poprawia się w myślach. Wierzyć się nie chce, że jeszcze stosunkowo niedawno łączyła ich namiętność. Że kiedyś normalnie kochała tego "obcego" dzisiaj człowieka. Najbardziej na świecie. Niewiarygodne. Po prostu niewiarygodne. 

Jak krótka jest droga od miłości do nienawiści, dumała.

Patrząc na zegar przypomniała sobie, że on zaraz wróci do domu. Ze znowu będzie musiała znosić te jego cmokanie, tę jego maślaną minę gdy na nią patrzy. Punkt szesnasta i... wrócił. Zasiadł do stołu i jak każdego dnia znowu zaczął konsumować. I znowu stroił te swoje głupie miny. Tak wyrażał zawsze swój podziw dla jej kulinarnej sztuki i dla niej samej. Porównuje mnie do talerza zupy! No nie! Zaraz walnę tym talerzem o ścianę ze złości, pomyślała. Im bardziej się nakręcała, tym bardziej było jej głupio, że w ogóle zdolna jest o czymś takim pomyśleć.

Jej irytacja rosła, a obok siedziały ich dzieci. No przecież, w tym wszystkim są jeszcze ich dzieci. Niczego nieświadome, bo w końcu skąd miałyby wiedzieć o jej rozterkach? W sumie, sama nie mogła zgadnąć, skąd jej się to bierze. Co jest przyczyną takiego jej zachowania. Mąż również niczego nie świadomy jak dzieci, wodził za nią wzrokiem, gdziekolwiek się przemieszczała po ich niewielkim mieszkanku. Nawet to ją drażniło, że mieszkanko jest niewielkie. A przecież mogłoby być wielkie. Właściwie to mógłby być wielki dom. Lepszy samochód. Więcej pieniędzy.

O rany, ale pyszna ta zupa! - usłyszała z oddali. I jeszcze bardziej się wściekła, nie wiedząc czemu. Co się dzieje? Czemu taka jestem? Zwariowałam? Poszła do drugiego pokoju. A właściwie to się schowała. Spojrzała w bok i zobaczyła swoje odbicie w szybie okna. Czego ty od niego chcesz babo? pytała siebie. Wszystko ci się w nim nie podoba, odpowiada sobie Nawet ten jego radosny nastrój, przyjazne usposobienie, to jak zajmuje się dziećmi, jak z nią rozmawia. Czy kiedyś tak samo się zachowywał? I jak reagowała na to? Nie pamiętała. A to ważne szczegóły.

Zadzwoniła do przyjaciółki, by się spotkać poza domem na kawie. Gadała, gadała i gadała. Przyjaciółka grzecznie słuchała, słuchała i... słuchała. Tak, odkąd pamiętam, zawsze zwracałaś uwagę na kulturę osobistą. Była wręcz twoją obsesją, podsumowała po chwili zastanowienia. No dobrze, ale ja to się ma do dzisiaj? Ponieważ znamy się już bardzo długo, wyjaśnię, ona na to. I zaczęła wyjaśniać. Zaczęła jej przypominać poprzednich chłopaków. Punktować jej zachowania w stosunku do każdego. Porównywać szczegóły i różnice, te... pomiędzy.

Jeden był za bardzo przemądrzały, drugi za bardzo pedantyczny, trzeci za bardzo obnosił się ze swoją zamożnością, co szczególnie kłuło ją w oczy. Kolejny miał za wysokie ambicje, był za bardzo towarzyski. I tak dalej. Jeden nawet spodobał ci się na tyle, że gotowa byłaś za niego wyjść nic do niego nie czując. Ot, podobno miał to coś, czego inni nie mieli. Jednak okazał się trutniem, skaczącym od jednej do drugiej "pszczółki". W sumie, to rzuciliście się wzajemnie niemal w tym samym czasie. Przyjaciółka była bezlitosna. Ostro punktowała.

Miałaś dziewczyno ambicje i wyobrażenia wyższe niż Himalaje, a twój mąż, wcale się nie zmienił. To dalej uczciwy, dobry i oddany ci człowiek. Kocha ciebie i dzieciaki. Najbardziej na świecie. Żaden z niego podrywacz, żaden książę z bajki, żaden z niego kolekcjoner czy znawca czegokolwiek. Nie posługuje się językiem literackim, nie mówi wierszem. Jest normalny. Każda chciałaby takiego męża. Pamiętasz, kiedyś ci to nic a nic nie przeszkadzało. Rzuciłaś się w jego ramiona i uleczyłaś stare rany. Byliście wzorcowym małżeństwem. 

Kochaliście się. I to było prawdziwe. Przyjaciółka wywaliła całą kawę na ławę. Bez pardonu. Ale on się zmienił, nie ustępowała. To zwyczajny burak jest. Co ty opowiadasz? Jaki burak? Nie jest chodzącym savoir vivrem, ale nie jest też burakiem! Powiedz mu wreszcie co cię w nim drażni i po kłopocie. Uspokój swoje wciąż "głodne" ambicje i zmień nastawienie. Zacznij patrzeć na niego innymi oczami. Zrób coś, by nie stracić tego małżeństwa. Łatwo ci mówić, ty nie masz takich problemów jak ja, odpowiedziała. Nie mam, bo ich sobie nie wymyślam, odpowiedziała.

Nie ukrywała, że ta rozmowa ją zdenerwowała i zmęczyła. Ale jako przyjaciółka zwróciła uwagę na coś cennego, co umykało im obu. To zdolność doceniania tego, co się ma. Błędem jest doszukiwanie się nieistniejących rzeczy. Błędem jest zbyt nadgorliwa wyobraźnia. Wszystko to wnosi w życie niepotrzebny chaos. Tak więc jedna przyjaciółka udzieliła drugiej cennej życiowo rady i zmusiła, by ta uporządkowała swój chaos. A to, jak właściwie miało być w życiu, niech zostawi w spokoju. Gonienie "króliczka" to bardzo ciężka praca.

Podziękowała przyjaciółce i wróciła do domu. W bardzo dobrym nastroju. Obiecała sobie po drodze, że się zmieni. A te wszystkie marzenia nie marzenia, schowa do bardzo głębokiej szuflady. Zamknie i wyrzuci klucz. Jest szczęściarą, pomyślała. Bo ma przyjaciółkę, która jej nie wyśmiała, która przypomniała jej jaką jest osobą, wysłuchała i dała cenną lekcję. Przypomniała, jaką wartością jest miłość bliskiej osoby, jak bezcenne jest udane życie i szczęśliwe dzieci. I jaka jest w tym bezpieczna. Tak, ma dobrą przyjaciółkę. 

I nagle ogarnął ją spokój. W tej chwili odkryła, jak jest kochana przez męża. Niezmiennie i od pierwszego dnia ich poznania. Tyle lat! Mój mąż. Mój kochany mąż. Ale była głupia. Szukała czegoś, co ma pod nosem. Czepiała się, a nie było czego się czepiać. Nie potrzebowała czasu, by to sobie przemyśleć. Nie było nad czym myśleć. Nie ma tematu. Nie ma.

Do domu wróciła inna osoba. Od razu zauważył. I co tam księżniczko? Jak spotkanie? Udane? Oj udane... udane, nawet nie wiesz jak bardzo, mój drogi, odpowiedziała z uśmiechem. I poszła do kuchni szykować kolację.

Coś się stało? Jesteś jakaś inna? - przytulił ją gdy zostali sami.

Mam prośbę. Co tylko chcesz. Czy możesz ciszej jeść? Te twoje dziwne odgłosy mnie drażnią. Tylko tyle? Nie, ale na resztę mamy resztę życia, odpowiedziała tajemniczo. 

10 komentarzy:

  1. Wpadłam z rewizytą i widzę, że się rozgoszczę, tyle tu ciekawych rzeczy.
    Napisałam kiedyś o innym rozczarowaniu...cóż, takie i podobne zdarzają się nam , oby wyciągać z nich dla siebie wnioski.
    Wrócę , by poczytać więcej, bo wiele zakładek widzę, pozdrawiam serdecznie:-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo się cieszę. To prawda, wiele doświadczamy w życiu, nie tylko z własnej winy.
    Pozdrawiam serdecznie i zapraszam...

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie mogłabym chyba zaprzyjaźnić się z osobą o tak chwiejnych poglądach i braku własnego zdania. Czy ta kobieta w ogóle wie czego chce, skoro jedna rozmowa z przyjaciółką potrafiła odmienić jej spojrzenie na męża o 180 stopni??? Hmm...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oho... widzę że czytasz uważnie, dobrze! Nie wiem, czy ktokolwiek by mógł się zaprzyjaźnić z kimś takim, dlatego to tylko opowiadanko. Z drugiej jednak strony... życie płata figle... Pisząc tekst nie wzorowałam się na nikim, ale przyznam, że kiedyś znałam taką osobę, było jej trudno, a mnie było jej żal...
      Pozdrawiam ciemną nocą...

      Usuń
  4. Przeżyłam z mężem 55 lat i 2 dni. Małżeństwo to mocno niedoinwestowana instytucja z brakami kadrowymi, w której trzeba sobie wciąż zdawać sprawę z faktu, że sama nie jestem najlepszymi pracownikiem;)
    Serdeczności;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Droga Anabell, po pierwsze GRATULACJE, w tym temacie do pięt Ci nie dorastam. Po drugie, właśnie przeczytałam kapitalną definicję małżeństwa. To prawda. nic dodać nic ująć. Współcześnie mamy do czynienia ze zjawiskiem wręcz lawiny rozwodów, przyczyn których jest bez liku. Nawet mnie nie kusi, by to rozkminiać na czynniki pierwsze. To fakt i tyle.
      Pozdrawiam również serdecznie...
      PS - zaimponowałaś mi dziewczyno... naprawdę...

      Usuń
  5. Trudno mi uwierzyc ze nagle i tylko po rozmowie z przyjaciolka mozna znielubiana a nawet znienawidzona osobe nagle polubiec. W dodatku w tym opisanym przypadku taka z ktora nalezy sypiac!
    Nie wierze rowniez ze kogos sie kocha tylko dlatego bo on kocha.
    Malzenstw w ktorych wczesniejsze uczucie wygaslo, jest wiele, prawdopodobnie wiecej niz tych nadal kochajacych sie - i polega na zupelnie innych uczuciach niz milosc.
    Ja bylam (i jestem) ze potrafi mnie nawet jedna brzydka cecha odsunac i to raz na zawsze, bez szansy na zmiane .
    Mysle ze u opisanej kobiecie stalo sie raczej pogodzenie sie z faktami, proba do zmiany przywar niz powrot do milosci.
    Jesli chodzi o wczesniejszy wpis - widze jak malo ludzi zna zasady poslugiwania sie sztuccami - wystarcza im lyzka i widelec, gdy uzywaja noz to niezgrabnie i tylko na moment przekrojenia miesa zaraz go odkladajac bo nie potrafia posluzyc sie dwoma przyrzadami naraz. Stoliki zostawiaja w stanie chlewka. A takze sa glosni nie baczac na komfort innych stolownikow a takze fakt iz o prywatnych sprawach rozmawiaja tak glosno iz kazdy dowiaduje sie o ich problemach.
    Niestety, pewne maniery zanikaja a mlode matki nie wpajaja ich w dzieci.
    Od jakiegos czasu widze jak swiat sie zmienia i wcale nie na lepsze.
    Mocno pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, bardzo mnie cieszy Twoja opinia tak szeroko opisana, pomimo, że to tylko "opowiadanko", w którym nie dopisałam wszystkiego, by sprowokować właśnie takie opinie m.in. jak Twoja. Rzeczywiście trudno uwierzyć w coś takiego, że za jedną wypitą kawą, idą takie a nie inne decyzje. Ja również nie wierzę w niemożliwe. W życiu raczej bywa tak, jak napisałaś, kobieta zmuszona jest "pogodzić się z faktami", a miłość to pieśń przeszłości. Albo po prostu odchodzi. To nie małżeństwo, a wegetacja.
      Kultura jedzenia odkąd pamiętam, u wielu z nas zawsze stała w poprzek zasadom. I chyba nic się tu nie zmieni. Gdy wychodzę z restauracji czy np. z kina, rozglądam się w około i widzę... chlew. Co do głośnego zachowywania się klientów - ręce opadają. Tak, kultura osobista też ma wiele do życzenia. Ludzie nie zwracają na nic uwagi. Na nic. Chyba powoli wracamy do epoki kamienia łupanego.
      Dziękuję, że wpadłaś z wizytą Serpentynko... pozdrawiam serdecznie...

      Usuń
  6. Trafiłam do Ciebie od Pani Ogrodowej i zainteresował mnie Twój blog. Dzisiejsze opowiadanko dowodzi jak drobiazgi potrafią niszczyć życie, chociaż ciamkania nie toleruję i często dochodzi do spięć, bo jestem mizofonikiem. Za mało danych o bohaterce, żeby wyciągać wnioski. Jedno jest pewne, rozmowa z przyjaciółmi zawsze pomaga.
    Pozdrawiam.:))

    OdpowiedzUsuń
  7. Oh... jak mi niezmiernie miło, że wpadłaś z wizytą. Zawsze się cieszę z nowego gościa, a więc zostań i rozgość się na dobre. Zapraszam. Jak zaznaczyłaś, to tylko opowiadanko, ale oszczędne w szczegóły wynikające z czystej premedytacji. Można się wtedy domyślać pewnych rzeczy, albo pogdybać sobie. Tak, rozmowa z kimś przyjaznym to pozytyw w naszym życiu, jednak nie każdy może to potwierdzić. Samo życie, jak mówią.
    Pozdrawiam serdecznie Celo i ... zapraszam znowu...

    OdpowiedzUsuń