MY rodzice i nasze DZIECI


Nikt nie jest doskonałym rodzicem. Sama takim rodzicem nie byłam i nikogo takiego nie spotkałam. Owszem, wszyscy staramy się, bo to przecież NASZE dziecko/dzieci, bo cokolwiek robimy, robimy dla ich dobra. Takie i inne tłumaczenia słyszałam nie raz. Widziałam też po wielokroć, jak bardzo wielu dorosłych nie rozumie swojej roli, jaką pełnią w życiu dziecka. Niektórych z nich przerasta sama ich dorosłość, a co dopiero bycie rodzicem. Gdy pojawia się dziecko w rodzinie, wszystko zmienia się diametralnie. To wszystko jest podporządkowane nowej rzeczywistości, z którą to rzeczywistością nie radzili sobie kiedyś i nie radzi sobie dzisiaj wielu rodziców. Nie radzą, bo skąd mają wiedzieć, jak to jest być rodzicem. 

Nie wiedzą, bo we własnych domach otrzymywali sprzeczne sygnały. Nie wiedzą, bo nie byli do tej roli nawet w podstawowy sposób przygotowywani. Można by rzec, że uczą się jej na bieżąco. Z różnym skutkiem, czasami kończącym się bardzo tragicznie. Dla dziecka. Oczywiście nie jestem jakimś wyjątkiem, sama popełniałam błędy, na które po latach patrzę krytycznie. Jednak nastąpił moment, kiedy zorientowałam się, że nie tędy droga, że zbyt liczne błędy krzywdzą wyłącznie moje dzieci. Nikogo innego. Kupiłam sobie wtedy książkę "Toksyczni rodzice" (autora nie pamiętam), dzięki której zaczęłam pracować nad sobą i na relację rodzic-dzieci patrzeć z korzyścią dla dzieci. Nie z korzyścią dla siebie samej. To było odkrycie.

Dzisiaj sama sobie za to dziękuję, ponieważ od tamtego czasu nie tylko nasza wzajemna relacja się poprawiła, ale zmieniła się atmosfera w rodzinie. Nie wyręczałam dzieci we wszystkim co robiły. Dawałam im szansę na odrobinę samodzielności i zauważyłam w jak wielu sprawach nieźle zaczęły sobie radzić. Przyszedł czas, kiedy zaczęły podejmować decyzje, a potem mierzyć się z ich konsekwencjami. Trochę to trwało, bo czujnym okiem obserwowałam ich zmagania, bo jednak trzymałam kontrolę nad trudniejszymi sytuacjami. Ważne było to, że nie krzykiem, a spokojną reakcją czy rozmową próbowałam wyciszać ich emocje. Zaczęłam też stosować tzw. "magiczne" słowa, przy pomocy których mój sposób wychowywania wszedł na wyższy poziom.

Zauważyłam, że stosowane metody również mnie samą zmieniły. 

Z czasem zapomniałam o swojej "toksycznej" nadgorliwości, nadkontroli, czy o nadmiernym wyręczaniu dzieci w zadaniach. Podjęłam ryzyko ZDROWEGO ich wspierania, motywowania gdy były zniechęcone porażkami i zachęcania do dalszej nad sobą pracy. Wychowywanie dzieci to bardzo trudna praca. Odpowiedzialna. Czasami w nagrodę satysfakcjonująca. To podstawowy obowiązek rodzica przygotować dzieci do samodzielnego życia. Żadna to Eureka wydawałoby się. A jednak zbyt dużo jest notowanych porażek dorosłych na tym polu. Ponieważ proces wychowawczy zaczyna się już od początku, a na początek chodzi przecież o zwykłe drobiazgi, to dla rodziców tzw. egzamin początkowy. Wtedy już wiadomo, czy dorosły rokuje dobrze na rodzica roku. 

Gdy kilkuletnie dziecko wstaje z krzesełka i przynosi sobie chusteczkę do nosa, brawo! Nie musi po nią lecieć mama. Gdy dziesięciolatek idzie sam do sklepiku pod domem, brawo! Świadczy, że jak na dziesięciolatka jest samodzielny. Świadczy to o zaufaniu rodzica do dziecka i odwrotnie. My rodzice, od samego początku mamy obowiązek przygotowywać nasze dzieci do tego, że któregoś dnia nas już nie będzie obok fizycznie, czy na tym świecie. To nie powinien być temat t a b u. Musimy pamiętać, że na początku w tej robocie jesteśmy amatorami, dopiero po wielu wielu latach przy własnych wnukach, możemy stać się ewentualnymi zawodowcami. Podkreślam, ewentualnymi, bo nie każdy dorosły uczy się/chce się uczyć na własnych błędach.

Często widuję obrazki, gdy rodzic czy babcia/dziadek popełnia błąd nadmiernego wspierania dziecka. Rozumie to poprzez chuchanie na nie, czy bronienie przed złym światem/otoczeniem. Wspieranie to przygotowywanie dziecka do samodzielności życiowej, a potem pozwolenie na tę samodzielność, pozwolenie na popełnianie własnych błędów. Rodzic jedno musi zrozumieć, to, że nie przeżyje życia za swoje dziecko. Gdy dorosłe już dziecko nadal mieszka pod dachem rodziców, gdy dalej siedzi im na "garnuszku", wręcz żeruje na nich, pretensje rodzice mogą mieć wyłącznie do siebie. Mój syn zaczął pierwszą pracę w życiu mając siedemnaście lat, córka osiemnaście. Wyrabiali sobie szacunek do pieniądza. Nazwałam to odcięciem pępowiny.

Dzisiaj z tego powodu czuję satysfakcję, bo w podobny sposób wychowywany jest mój wnuk. Do sklepu poszedł mając sześć lat. Dzisiaj lata mi po zakupy. Daję mu pieniądze i mówię co ma kupić. Przychodzi i wręcza mi resztę. Po prostu JUŻ ma taki nawyk. Jest to dla niego rzecz oczywista. Jestem dumna. Jestem też szczęśliwa, że rodzice wnuka powierzają mi go pod opiekę w pełnym zaufaniu. Jest między nami porozumienie podszyte i wdzięcznością i sympatią. Z wzajemnością. Chyba o to chodzi, prawda? Istnieje między nami zdrowa relacja polegająca na tym, że NIC NIE MUSIMY. To co robimy, robimy z przyjemnością. Nigdy nie pomyślałam, że oto ZNOWU podrzucają mi wnuka. Chcę powiedzieć, że nie byłam i nie jestem babcią na etacie.

Mamy ze sobą nienachalny kontakt. Żadna ze stron nie wykorzystuje sytuacji. Gdy wnuk nagle wpada do mnie ze szkoły i mówi "Babciu jestem głodny jak wilk", od razu się uśmiecham i odpowiadam "wiesz gdzie jest lodówka, zrób sobie co chcesz". Nie muszę zrywać się jak na komendę i lecieć do tej lodówki. Jest samodzielny. Robi sobie ulubioną przekąskę i pyta, czy dla mnie też ma zrobić herbatę. On wie i ja wiem, że oboje lubimy nasze spotkania, nawet te niezapowiedziane. Gdy tak patrzę na niego, przypominam sobie, ile przegapiłam w życiu moich własnych dzieci. Robię rachunek sumienia i staram się być lepsza jako rodzic dla dorosłych już dzieci. Bo to, że dorosłe, nie znaczy, że nie należy się im uwaga rodzica.

Lubimy ze sobą rozmawiać, opowiadać co się dobrego lub nie wydarzyło. Chwalę wtedy za korzystne decyzje, zachęcam do dalszego próbowania gdy coś się im nie udaje, albo doradzam przeczekać problem, nadrabiam przeszłe zaległości. Staram się. Bo po prostu ich kocham. Staram się, bo jestem rodzicem i zostanę nim do końca życia. To niesamowite uczucie i nikt mi go nie zabierze. Nikt tego uczucia nie zabierze żadnemu z rodziców. Szkoda, że wielu dorosłych nie przywiązuje wagi do swojej roli rodzica, szkoda że nie czuje tego obowiązku we właściwy sposób.

PODSUMOWANIE  

1.Nie oczekujmy, że będąc przez lata dla własnych dzieci kelnerem/służącym, otrzymamy w zamian to samo. Nie otrzymamy, bo poprzez to obsługiwanie budzimy w nich niezdrowy apetyt na wygodnickie życie trwające potem w nieskończoność. 

2.Z miłości raczej "od małego" nakładajmy na dzieci obowiązki i konsekwentnie egzekwujmy ich wypełnianie. Jeśli się buntują, stosujmy środki zachęcające/motywujące. Tylko w ten sposób dziecko samodzielnie wkroczy w swoje życie. 

3.Wolę patrzeć jak dziecko samo pierze własne skarpetki, niż mu je prać. Wolę patrzeć jak swoje starania przekuwa w sukcesy, niż oglądać życiowego nieudacznika.

4.Podkopywanie pewności siebie własnego dziecka, nie jest naszym poświęceniem. To mylne podchodzenie do roli rodzica. 

5.Przygotowujmy dziecko do dorosłego życia, kiedy to będzie musiało radzić sobie bez nas. Po swojemu, popełniając własne błędy.

Komunikaty wychowawcze jakie stanowczo wysyłamy własnym dzieciom w formie wykładu, to nie jest obowiązkowa instrukcja na przyszłe ich życie. Nie o to chodzi, by przy każdej spornej okazji wykładać dzieciom swoje "mądrości". Te komunikaty to każdy nasz gest, każda zdrowa reakcja, każda zdroworozsądkowa rada, uśmiech czy słowo. To zdrowa rozmowa. Wszystko po to, by w przyszłości, jako dorośli każda ze stron miała zdolność obdarzania się szacunkiem. 



Obraz: *Internet

10 komentarzy:

  1. Bardzo trudno jest być dobrym a raczej prawidłowym rodzicem. Nigdzie tego nie uczą. Więc albo się ma to wyczucie i wie jak postępować w stosunku do własnych dzieci albo... nie. Oczywiście przy założeniu że się własne dzieci kocha i chce się dla nich jak najlepiej.
    Jestem uważana za dobrą matkę bo dzieci mam dobre.
    Ale... ostatnio przypomniałam sobie kilka błędów jakie poczyniłam w stosunku do jednego i drugiego syna. Mam nadzieję że tego nie pamiętają a jeśli pamiętają to nie mają o to do mnie żalu.
    Nikt nie jest nieomylny a przede wszystkim... nikt nie jest doskonały.
    Stokrotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzeczywiście, np. Psychologia zajmuje się na co dzień innymi sprawami, jeżeli już porusza temat "jak być dobrym rodzicem" to dopiero post factum. Dodam, że nikt jeszcze nie wymyślił uniwersalnej definicji pasującej do każdej osoby. Nie ma czegoś takiego. A nie ma, ponieważ każdy człowiek to inny zbiór charakterologiczny, inne doświadczenie oparte na różnych wzorcach. To trudny temat. I tak, nie ma ideału. I nie ma czegoś takiego, jak uczenie się na błędach. Jeżeli jest, to nieskuteczne. Ale... są wyjątki. Jak zawsze.
      Znam pięcioosobową rodzinkę, gdzie rodzice zdają egzamin niemal śpiewająco. To rodzina mojej byłej pacjentki, którą lubię czasami wspominać. Może być przykładem.

      Pozdrawiam Cię Stokrotko bardzo serdecznie...

      Usuń
  2. Wyszłam za mąż gdy ukończyłam 21 lat. ale "rozmnożyłam się" dopiero 12 lat później. Wpierw nie mieliśmy własnego mieszkania a gdy już je mieliśmy to chcieliśmy "nieco pożyć". I nawet zastanawialiśmy się czy aby na pewno chcemy się rozmnożyć.Oboje założyliśmy, że po trzyletnim urlopie wychowawczym nie wrócę na etat a wrócę do pracy gdy mała pójdzie do szkoły. No i faktycznie na etat nie wróciłam, mieliśmy z przyjaciółmi własną firmę co było czystym wariactwem. A nie wróciłam na etat, bo przez całą podstawówkę zajmowałam się rehabilitacją dziecka po źle odebranym porodzie pośladkowym. Nauczyłam się wtedy ogromnie wiele, czyli "przepracowałam" Konstancin na własnym dziecku.. Dziecię, choć w pewien sposób hodowane pod kloszem wyrosło na szalenie samodzielną dziewczynę, zrobiła wpierw Europeistykę na UW, potem magisterkę z socjologii na Jagiellonce, dostała stypendium bawarskie ( 6 miejsc na całą Polskę i to w różnych dziedzinach) i wyjechała z Polski do owej Bawarii. A w ramach owego stypendium podyplomowego uczelnia bawarska zadecydowała by pisała doktorat z owej socjologii, zamiast podyplomowych studiów, więc go napisała.Tytuł dr dostała w 2003 r. Gdy jeszcze mieszkała w Bawarii to jedyne porady jakich potrzebowała to były typu "czym usunąć plamę z stearyny z obrusa". I tak myślę, że choć była bardzo rozpieszczona w domu to ta moja troskliwość jakoś jej nie zaszkodziła. Jej mąż jest mentalnie kopią jej ojca i oboje fantastycznie wychowują swoich dwóch synów- starszy w tym roku ma maturę (w styczniu skończył 16 lat), młodszy o 2 lata też zdolny, ale na szczęście poszedł do szkoły jako siedmiolatek. I wierz mi - nie mam wcale pojęcia jak należy wychowywać dzieci by wyrosły na dobrych dorosłych. Serdeczności posyłam;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Twoja historia Droga Anabell nadaje się na książkę. Przeżyłaś swoje, doświadczyłaś wielu trudów życiowych. Można by rzec, że miałaś pod górkę. Jak matka matce powiem Ci, że byłaś dzielna. Dla mnie byłaś dzielna, ponieważ ja nie miałam poważniejszych kłopotów w życiu. Poszło jak po maśle. Dzieci nie chorowały, dobrze się uczyły, wyrosły na dobrych ludzi i fajnych rodziców. Radzą sobie w życiu, owszem, popełniają błędy jak kiedyś ja je popełniałam, ale uczą się. Potrafili ułożyć sobie życie, po swojemu, bez mojego wtrącania, bo nie musiałam tego robić. Dzisiaj są zadowoloną rodzinką korzystającą z życia na ile jest to finansowo możliwe. Widzę jak rośnie wnuk i jak staje się podobny do ojca. Czy wiem jak wychowywać dziecko? Jak Ty, nie wiem. Uważam czasami, że mi się po prostu udało je wychować. Ale zdrowy rozsądek podpowiada, że w każdej sprawie potrzeba obu stron. Dzieci rosnąc uważnie nas obserwują i wyciągają wnioski. Swoje wnioski. Jakim staną się człowiekiem w dorosłym życiu, od nich to zależy. Wnoszą swój wkład. A życie toczy się dalej. Raz z górki, raz pod górkę.
      Dziękuję Kochana, że podzieliłaś się swoim kawałkiem życia.
      Pozdrawiam bardzo serdecznie...

      Usuń
  3. I ja skorzystałam z mądrej książki oraz audycji radiowych z udziałem psychologa, bardzo mi pomogły.
    Teraz jako matka, teściowa i babcia staram się pomagać, ale nie wtrącać; doceniać, ale nie oczekiwać, obdarowywać, ale bez przesady...całe życie się uczymy, nawet tego, jak być pomocnym, ale nie wbrew sobie.
    jotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podoba mi się to zdanie o nie wtrącaniu się, taka postawa to mądra postawa. Zastanawia mnie, dlaczego niektórzy rodzice sami sobie robią trudności. Zachowują się nieracjonalnie, a czasami nawet karygodnie. Krzywdzą przez to własne dzieci. Czy tego nie widzą?
      Pozdrawiam bardzo serdecznie Jotko...

      Usuń
  4. Było by miło mieć dzieci ale lesbijki mieć nie mogą co w stu procentach uważam za uzasadnione. Nie mogę wychowywać swojego dziecka a tym bardziej wnuka ale ...znam pewne dziecko, które chodzi do sklepu w wieku czterech lat z kartą, gotówką...o jaka samodzielna...50metrów do sklepu jest pod nieustanną kontrolą kilku, kilkunastu dorosłych. Idzie sama ale ma ochronę z kilkunastu stron jednocześnie. Znokautowała dwunastolatka bo chciał narzucić jej swoją wole w kwestii zabawy. Nie wiem jak , na podstawie jakich książek i czy w ogóle, jest wychowywana...nie no jest ...ale tak jak najbardziej niewidocznie mam wrażenie. Ja nie pamiętam jak mnie wychowywano. Najczęściej chyba przykładem ale przecież też oberwałam ...tak, odcisnęło to na mnie jakieś piętno ale żalu nie mam. Przychodzi mi do do głowy że wychowywanie może być jak moje leczenie...medycyna, szpital, lekarze itd ale otwarci na alternatywne leczenie, które zaszkodzić nie może a o dziwo...pomaga...więc dlaczego nie. Wracając do wychowania...pamiętam pewna naukę ,pewnego dziecka, która przewróciła jego życie do góry nogami, jego całe podejście do świata. Dziecko raczej bogate z domu bez potrzeb, kpiło wraz z innymi z bezdomnego na co ojciec , powiedział...dziś nie jestem ale jutro mogę być jak ten grzebiący w śmietniku i wtedy razem z kumplami będziesz ze mnie drwił, będziesz ze mnie kpił...pamiętaj, że zawsze i ty możesz być w takiej sytuacji i co wtedy ?... To ojciec czterolatki , która znokautowała dwunastolatka...jak wychować...nie mam zielonego pojęcia bo nie będę miała dzieci chyba że cudze przyjdzie mi ...ech.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak już jest niestety. Biologia. Wychowywanie dzieci z reguły odbywa się jakby taśmowo. Co to znaczy? To, że wielu rodziców bierze przykład z własnego domu. Pamiętają jak byli traktowani przez swoich rodziców i podobnie traktują swoje dzieci. Ot wzorzec. Jakby koło się zamyka. Przytoczony przez Panią przykład jest bardzo dobry. Wiele dzieci dzisiaj to tzw. lekkoduchy, wychowywane pod kloszem, by nie miały za ciężko w życiu. Mają wszystko poddawane pod nos. A świat im przedstawiany wygląda jak bajka. Takie dzieci, gdy dorosną, nie potrafią radzić sobie z prawdziwymi kłopotami. Są słabe psychicznie i wciąż oczekują pomocy ze strony rodziców, a ci chętnie ratują je w razie potrzeby. Takie dzieci często stają się nieudacznikami i powołują na świat kolejnych nieudaczników. Wręcz taśmowo. Mamy świat zapełniony klonami, świat, który nazywam plastic fantastic. Tak widzę dzisiejsze pokolenia. Zaznaczam niezmiennie, że wyjątki są. Zatem powyższy przykład aż się prosi o powielanie.
      Pozdrawiam Panią bardzo serdecznie...

      Usuń
  5. I wielka szkoda, że nigdzie tego nie uczą, bo to jedna z najważniejszych nauk.
    Właśnie dlatego ja tak bardzo cenię sobie te wszystkie chwile, które mogę spędzić ze swoją córką i z wnukami. Nawet jeśli kiedyś popełniłam jakieś błędy (a wiem, że popełniłam) to nawet teraz jest czas by pewne rzeczy wyjaśniać, prostować, rozmawiać o ich chociażby. Dlatego też, między innymi, tak bardzo cieszyłam się na te moje wspólne z nimi wakacje... na rozmowy, wspólne spędzanie czasu i pogawędki, nawet do późnych godzin nocnych :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I ja podobnie uważam. Już w szkole podstawowej dzieci powinny zapoznawać się z tym tematem, powinny być przygotowywane do roli rodzica. To dobrze rokowałoby na ich przyszłość. Tak myślę. Kupowanie zabawek jak np. wózeczek i lalki, nie wystarczy. Ciekawe kiedy ktoś zarządzający polską Edukacją wpadnie na pomysł, by wychowywanie dzieci rozszerzyło swój zakres o przygotowywanie do prawdziwego życia. I sami dorośli na tym by skorzystali.
      Również cenię sobie kontakt z rodziną, te rozmowy, wspólne picie kawy (co u nas stało się formą celebracji), albo wspólne wypady do eleganckich restauracji, by świętować wydarzenia, albo wspólne wyjazdy w Polskę czy krótkie wizyty u dalszej rodziny. Wiesz, kiedyś nie sądziłam, że bycie rodzicem może być tak wspaniałym zajęciem. Dopiero po czasie, gdy widzę dorastanie wnuka, odbieram to wszystko w kategoriach nie obowiązku, a kapitalnego doświadczenia. I w zasadzie cieszę się, że mam dzieci. Ech... wzruszyłam się nieco...

      Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie Pani Ogrodowo... i cieszę się, że wróciłaś już z wakacji, lecę z wizytą...

      Usuń