BARDZO SMUTNA HISTORIA

Miała dopiero 10 lat, ale od zawsze wiedziała jaka jest delikatna. Mama od zawsze chuchała na nią i dmuchała, by tylko nic złego jej się nie stało. Miała tylko 10 lat, a tak wiele przeszła. Liczne operacje, jedna za drugą, przeprowadzane przez poważne maszyny i niezliczoną ilość chirurgicznych narzędzi trzymanych w sprawnych rękach lekarzy, walczących o jej życie. Gdy budziła się po kolejnych operacjach, wodząc oczami widziała co ją otacza i do czego była podłączona. Jej wymęczone ciałko leżało spokojnie i znosiło spokojnie swój los. Jej wymęczone serduszko ledwo kołatało się tam w środku, ale biło. 

Zostało znowu uratowane po wtorkowym zasłabnięciu. W ostatniej niemal chwili. Mała czuła każdy ruch każdej swojej komórki, szum płynącej krwi i odgłos łapanego powietrza przez usta, a potem przez płuca, tak wyczulony miała słuch. Bolało, ale to nic, bo kolejny raz obudziła się i kolejny raz zobaczyła świat na własne oczy. Kolejny raz dostała szansę. Mama popłakiwała w kącie, ale była niezmiernie szczęśliwa, że jej skarb żyje. A skarb leżał cichutko na szpitalnym łóżku i uśmiechał się do niej. Uśmiechał się do świata. Było cicho. Spokojnie. Powietrze całe pachniało szpitalem.

Z powodu słabego zdrowia mała od zawsze uczyła się w domu. Była za delikatna, jak mówiła Mama, by chodzić do szkoły. Była za delikatna na kontakt z dziećmi, z nauczycielami, z całą otoczką jaka temu towarzyszyła. Mama była wspaniała. Wszystko wiedziała na temat szkolnej nauki. Przyswajała wiedzę z przedmiotów na tyle, by uczyć swój skarb przynajmniej w stopniu dobrym. Obie były ambitne. Wiedziały, że chorego należy traktować jak zdrowego, ale nie do przesady. Bo serduszko małej może znieść tylko tyle, ile może znieść. Mała nie może się wzruszać. Pod żadnym pozorem.

Mama już tego dopilnuje. Jest jak strażniczka. Najlżejsze nawet wzruszenie, mogłoby małą zabić, a to jest nie do przyjęcia. Nie wchodzi w grę. Nie i koniec. Mama nie przyjmuje do siebie myśli, że mogłaby małą stracić. Więc dba o nią jak o najcenniejszy skarb. Jej skarb. I tak z roku na rok żyły sobie we dwie utartym rytmem. Każdy ich następny dzień był podobny do poprzedniego. Minęło kilka lat. Mała z dziewczynki wyrosła na śliczną nastolatkę. Długie blond włosy, lekko falowały gdy poruszała głową, a Mama zachwycona wpatrywała się w nią jak w obrazek. Jej kochany skarb.

Któregoś dnia, nie wiadomo skąd, przyplątał się chłopak. Ot tak przypadkiem niby. Od jednego >dzień dobry< zaczęła rozwijać się rozmowa. Po jakimś czasie Mamie wydawało się, że nawet zaprzyjaźnili się ze sobą. Nie przeszkadzała. Niech się przyjaźnią. Dla swojego skarbu wszystko. Ale czujnym okiem kontrolowała zdarzenia. Mama miała teraz więcej wolnego czasu, bo do małej przychodziła nauczycielka delegowana ze szkoły. Uczyła ją więcej przedmiotów, a mała jak zawsze ambitna, przyswajała wiedzę z szybkością dźwięku. Była teraz nie tylko ładną dziewczyną, ale i mądrą.

Mama zaczęła nawet myśleć o jakiejś pracy dla niej. Nie za ciężkiej, by się nie przemęczała za bardzo, bo jest zbyt delikatna. Najlepiej, by taką pracę mała wykonywała w domu, byłaby wtedy pod stałą opieką czujnej Mamy. I tak się stało. Zaczęła wyszywać obrusy. Piękne obrusy. Mama i chłopak nie mogli się nadziwić jej talentowi. Klienci zadowoleni z fachowego wykonania, godzili się płacić więcej, by tylko mała mogła wyszywać je dalej. W końcu, nie wiadomo dlaczego, stała się sławna w okolicy i trochę dalej. Po obrusy zaczęli przyjeżdżać nawet ze stolicy. Co za wyróżnienie. 

Mama była wniebowzięta, a mała siedząc w swoim kąciku przy lampie, nuciła swoje melodie i wyszywała. Nuciła i wyszywała. Mijały kolejne lata. Z dziewczyny wyrosła piękna kobieta. Mama wciąż zachodziła w głowę, po kim mała ma taką urodę. Ona sama jest zwykłą przeciętną osobą. Przez całe życie niczym specjalnym się nie wyróżniała. Ot kobieta z małego miasteczka. Tak samo ojciec małej. Raczej przeciętny, i z urody i z rozumu. Więc po kim mała taka była? W końcu Mama doszła do wniosku, że Bóg dał małej i urodę i rozum. I na tym dywagacje się skończyły.

Któregoś dnia Mama wróciła trochę później z miasta niż zwykle. Sąsiadka ją zaczepiła i o czymś tam plotła. Trochę czasu zeszło nim weszła do domu. A tam mała zarumieniona, podniecona, wzruszona do granic i chyba trochę spłakana. Co się stało skarbie? - Mama zapytała. A mała we łzach wyznała, że chłopak się jej oświadczył i chce się z nią jak najszybciej żenić. Była tak wzruszona, że Mama bała się, że serduszko małej tego nie wytrzyma. Uspokajała, tuliła i tłumaczyła, że to nic takiego. Że z chwilą wyjścia za mąż, będzie już całkiem dorosła, będzie decydowała sama o sobie.

Teraz mąż będzie się nią opiekował, a Mama będzie w razie czego pod ręką. Niech się mała nie martwi, będą mieszkać blisko siebie i będą się na pewno odwiedzać. Czas najwyższy na zmiany. Mała jeszcze się wzbraniała, jeszcze próbowała coś powiedzieć, ale widać było, że jest szczęśliwa, że jest zakochana i gotowa życiu powiedzieć jeszcze raz >dzień dobry<. Wszystko zatem zostało ustalone. Mama wiedziała co robić. Kandydat na męża wiedział co robić. Termin ślubu ustalono. Przygotowania szły pełną parą. Mała żyła jak w gorączce. Snuła plany na przyszłość. Miało być tak pięknie.

Obowiązkowo biała suknie ślubna. Z długim bardzo welonem, albo jeszcze dłuższym. Jej przyszły mąż miał mieć w butonierce bukiecik konwalii, jej ulubionych. Mama miała założyć swój najlepszy kostium, który tak bardzo podobał się małej. Będzie pięknie, bo tak sobie zażyczyła. Termin szybko się zbliżał. Emocje sięgały zenitu. Mama coraz częściej płakała. Straci swój skarb. Już nie będzie miała o kogo dbać. Nie będzie już nasłuchiwać, czy serduszko małej jeszcze bije. Pewien etap w jej życiu skończy się. Skończy z dniem ślubu. Mała już nie jest mała. Jest kobietą. Będzie szczęśliwą mężatką.

Gdy w niedzielę wychodziły obie z domu, dzień był przepiękny. Słońce uśmiechało się do małej, świat uśmiechał się do małej, a mała uśmiechała się do wszystkiego. Dzisiaj wychodzi za mąż. Dzisiaj jest jej najszczęśliwszy dzień w życiu. Była podniecona. Nie mogła się doczekać chwili, gdy wymieni obrączki z mężem. Z mężem. Jak pięknie to brzmi. Wydaje się, że całe życie czekała na ten właśnie dzień. I ten dzień nadszedł. Idą teraz razem z Mamą do kościoła. Idą, bo mają niedaleko. Towarzyszy im tłumek z sąsiedztwa. Wszyscy się uśmiechają. A mała wśród nich wygląda jak księżniczka.

Wchodząc do kościoła lekko się zachwiała, jakby chłód murów był za silny dla jej delikatnego ciała. Wsparła się o wiecznie czujną Mamę. I obie podeszły do ołtarza. Mama oddała swój jedyny skarb w ręce obcego właściwie człowieka. Przyszłego męża. I wycofała się dyskretnie kilka kroków do tyłu. Ksiądz wygłosił formułkę, reszta celebry przeszła jak oczekiwano. Para młoda wymieniła obrączki. Świeżo upieczona młoda mężatka przycisnęła usta do jego ust i... osunęła się lekko jak ptak w ramiona, świeżo poślubionego męża. Trzymał ją mocno, ale nie rozumiał co się dzieje.

Mama lotem błyskawicy znalazła się przy swoim skarbie. Razem z zięciem podtrzymywali małą, ale ona leciała im z rąk. Już oczy miała zamglone, ale zdążyła zobaczyć całe swoje przyszłe życie, jakie mogłoby być. Jeszcze uśmiechnęła się do Mamy, jakby dziękując jej za wszystko i... odeszła. Cichutko i spokojnie, tak jak spokojnie i cichutko żyła. Serce jej pękło. W końcu. Nie wytrzymało takiego obciążenia. Takiego wysiłku. Wyjście małej za mąż, było dla jej serca za dużym przeżyciem. Większym od samego życia.  

2 komentarze:

  1. Przerażająco smutna historia....

    OdpowiedzUsuń
  2. Tę "przerażająco smutną historię" wymyśliłam oczywiście. Może gdzieś na świecie coś podobnego wydarzyło się, ja o tym nie wiem. Ale przyznam się do czegoś, jak pisałam już końcówkę opowiadanka, to gardło miałam ściśnięte. Wyobraźnia to potężna siła, nie ma co. Pozdrawiam...
    PS - Zastanawiałam się, czy ktokolwiek przeczyta tę historię.

    OdpowiedzUsuń