MILCZENIE dobre na STRES część V

Wiecie, to nie tak, że pisząc tego Bloga, pozjadałam zaraz wszystkie rozumy. I dlatego mam prawo teraz się tu wymądrzać. Tak nie jest. Na potrzeby każdego artykułu, a więc i tego ostatniego 5-częściowego cyklu, czytam i czytam, cierpliwie i wciąż przekopuję niekończące się internetowe tunele, odwołuję się też do swojej już posiadanej wiedzy, a potem wszystko to co trzeba, układam w całość. I tym sposobem trafiłam na genialną, moim zdaniem, tezę:

"Świadome milczenie to sposób na osiągnięcie wewnętrznego spokoju"

Milczenie! Czaicie to? Nigdy wcześniej tak na poważnie nie myślałam, że stres można załatwić milczeniem. Gdzieś na świecie są milczący zakonnicy. Jest też coś takiego, jak cisza przed burzą. Są też tacy co zagadują ciszę, by uchronić siebie przed życiowymi burzami. A Yogini mówią, że poprzez ciszę można osiągnąć wewnętrzny spokój pomagający znieść chaos przyziemnej ludzkiej codzienności. Wygląda też na to, że współcześnie coraz więcej osób zaczyna lubić ciszę. Nic w tym dziwnego, skoro wg Eckharta Tolle (nauczyciel duchowy), cisza jest prawdziwą naturą ludzkości.

Benedyktyni na przykład nie składają ślubów milczenia. Nie wiedziałam o tym. Podobno to podstawowy element ich duchowej formacji. Ten fakt nie dziwi. Ponieważ milczenie w tradycji monastycznej jest głęboko zakorzenione, już od pierwszych wieków chrześcijaństwa. Milczenie rozumiane jest również jako  "uwolnienie się od pokusy popełniania grzechów mową". Przykładem może być również krzyk, odbierany jako "mówienie rzeczy niepotrzebnych, toksycznych”. Zaś "cisza to wyraz pokoju”, którego zresztą wszyscy pragną. 

Pytanie tylko, czy całkowita cisza istnieje? Można to sprawdzić, zamykając się np. w cichym i ciemnym pokoju. Na początku może się wydawać, że miejsce to uspokoi stargane codziennością nerwy. Ale po jakimś czasie jednak coś słyszymy. Własny oddech. Bicie serca. Szum płynącej w żyłach krwi. Po jakimś czasie słuch wyostrza się i dociera do naszych uszu nowy dźwięk. Cokolwiek to jest, jest to nowy dźwięk. Wystarczy go tylko umiejscowić. 

Po czasie stwierdzamy, że ten pokój wcale nie jest cichy. To, co opisałam w powyższym akapicie, okazuje się być prawdą. Doświadczył jej na swoje potrzeby powieściopisarz George Foy, który swego czasu dał zamknąć się w laboratoriach Orfield w Minnesocie. Nasz powieściopisarz ma naśladowców uczestniczących w popularnych nurtach duchowości odosobnienia. Może i jest to dobre dla tych, którzy lubią przewlekłą ciszę. Być w ciszy. Jeść w ciszy. Czytać w ciszy. Siedzieć przez kilka godzin obok drugiej osoby, w ciszy. Spać w ciszy. Czy to dla kogoś problem?

Wszystko zależy, kto i jaki chce osiągnąć cel, przebywając w ciszy. Wchodząc w temat głębiej, dowiadujemy się, że w tym eksperymencie lub inaczej doświadczeniu, chodzi o osiągnięcie ciszy wewnętrznej. Poprzez milczenie właśnie. Poprzez świadome powstrzymywanie się od jakiegokolwiek mówienia, gdziekolwiek jesteśmy. W domu. W pracy. W szkole. Na spacerze. Milczymy. Wydaje się to niby łatwe, ponieważ sami niekiedy wybieramy ciszę, jednak na dłuższą metę, nie każdy wytrzymuje w narzuconym rygorze. Ponieważ wyciszenie wewnętrzne jest prawdziwym wyzwaniem.

Jest wyzwaniem chociażby z tego powodu, że trudno jest nagle zerwać kontakt ze światem zewnętrznym. Trudno jest na początku nie myśleć o domu, rodzinie, o pracy, czy o przyjaciołach. Co dla przeciętnego zjadacza chleba jest przecież normalną rzeczą. Normalną i powszechną. Doświadczenie dłuższego przebywania w ciszy, pozwala być częścią wielu doznań. Jak poczucie upływu innego czasu. Jak jakimś bezdźwięcznym gestem, nieświadomie naruszana bywa czyjaś przestrzeń., czyjś wewnętrzny spokój. Jedno w tym doświadczeniu jest pewne, że milczenie uwrażliwia na świat.

George Foy mówił - „Poszukiwanie ciszy zmieniło moje życie. Zrozumiałem, że pozostawienie przestrzeni na chwile ciszy w ciągu dnia to klucz do szczęścia - dają możliwość do zastanowienia się, czego chcesz w życiu. Jak możesz naprawdę skupić się na czym ważnym, jeśli jesteś rozpraszany przez ciągły hałas w tle? Jeśli możesz co jakiś czas stać się panem dźwięku we własnym otoczeniu - począwszy od wyłączenia telewizji aż do przeprowadzki na wieś, jak ja zrobiłem - o wiele łatwiej akceptujesz codzienny gwar”. 

A rzeczywistość jest bardzo rzeczywista, im potężniejsza staje się era wszechobecnej kakofonii, tym głośniejszy jest otaczający nas codzienny gwar. Ten hałas różnych dzwonków, od tramwajowych po telefoniczne, od nieprzerwanego hałasu samochodów, po głośną muzykę w centrach handlowych. Aż się prosi, by od tego wszystkiego jak najdalej  uciec. Uciec w ciszę. W całkowite niczym nie zmącone milczenie. No cóż, takie bywa niektórych pobożne życzenie.

Znam jedną tylko osobę, która wyjeżdżając na urlop, spędza go w coraz to innym klasztorze. Za każdym razem pobyt przedłuża sobie o kilka dni. Wraca inna. Jakby nie z tego świata. Rozmawiając z nią pomału dochodzę do wniosku, że absolutnie każdy człowiek powinien coś takiego przeżyć. Miejscem nie musi być klasztor, a np. leśna głusza. Wspominam o lesie, ponieważ kilka razy miałam to szczęście pomieszkać w leśniczówce. 

Nie była to całkowita cisza, bo jak wiadomo, las żyje swoimi odgłosami. Jednak np. przebywanie w głębi lasu bardzo wczesnym rankiem, tuż przed wschodem słońca, to duże doświadczenie. Tam obowiązkiem jest w milczeniu obserwować naturę. Niesamowite przeżycie. Po powrocie do domu, w pierwsze dni moje miasto wydawało się być Kosmosem. Pojęłam różnicę. Leśniczówka stała się moim lekiem na stresowe zło. 


Pojęłam, że każdy może mieć swoje miejsce ciszy, miejsce gdzie można się zresetować, miejsce gdzie można doładować swoje akumulatory, jak to nazywam. I nieważne, na jakiej szerokości geograficznej się ono znajduje. Ważne, by zadziałało na STRES. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz