ŚWIAT GRUBASÓW. DYSKRYMINACJA

Okazuje się, że to nieskończony temat. Jak długo ludzkość będzie miała problem z nadwagą i jej patologią, tak długo temat ten będzie wałkowany. Już wcześniej interesowała mnie otyłość i nadwaga, zawodowo. Ostatni artykuł jaki napisałam (2021 r.) traktował to zagadnienie poprzez pryzmat naukowego spojrzenia. Tym razem będzie to ludzki czynnik. Spojrzenie oczami (być może) zainteresowanej osoby. Kobiety, która musi się zmierzyć ze współczesnym światem. Gdzie obowiązują i dominują od dawna utarte kanony kobiecej urody. Ta wszechobecna kontrola narzuconego sposobu odżywiania się, obowiązkowo sportowy styl życia, to całe lansowanie - nie każdemu odpowiada. 

Widać to na każdym kroku. Widać, ponieważ nie każdy ma silną wolę, nie każdy ma w sobie tyle determinacji, by skutecznie o siebie zawalczyć. Ktoś, kto tego nie potraf i ostatecznie kończy z potężną nadwagą/otyłością, z reguły ma w życiu poważne kłopoty. Taką osobę spotykają ograniczenia, np. za małe krzesło w kinie, zbyt wąskie przejście, zbyt duża ilość schodów. Taka osoba cierpi, ponieważ odkrywa, że dla takiego ciała jakie ona ma, tak naprawdę nigdzie nie ma miejsca. Dosłownie. Cierpi, bo jest wyśmiewana, bo ciągle jest atakowana żartem w złym guście, złośliwą uwagą, przykrymi wyzwiskami. Cierpi, bo jest dyskryminowana.

Społeczna nietolerancja, brak akceptacji otoczenia, normy nie do przekroczenia, to tragedia. Mało jest takich osób, które dały radę wyzwaniu. Przeciętny obywatel nie ma bladego pojęcia, z czym na co dzień mierzy się ktoś taki. Ile siły trzeba mieć, by osiągnąć sukces i w nim wytrwać. Z powodu nadmiaru przeciwności, zawodu po wielu nieudanych próbach, w końcu siada nawet psychika. Gdy jest się za słabym, gdy nie ma wsparcia z zewnątrz, taki ktoś aż nazbyt często przegrywa. Miałam z takimi osobami kilkakrotnie do czynienia. Zawodowo. 

Wydawało mi się, że wtedy dość dobrze poznałam mechanizm tego zjawiska. Niestety.  

Skończyło się tym, że dotarło wreszcie do mnie, że to choroba, że to swego rodzaju jakby niepełnosprawność. By to zrozumieć, trzeba by było samemu przez to przejść. Samemu doświadczyć co znaczy otyłość na co dzień. By zrozumieć, jakim wyczynem jest mierzenie się z własnym wewnętrznym wstydem. Postawić sobie pytania, na które zazwyczaj nie otrzymujemy racjonalnych zadowalających odpowiedzi. Trzeba samemu przejść przez głód, przez wielokrotną zmianę diet wszelakich. Poznać po drodze samego siebie, poznać przyczyny własnej otyłości i dowiedzieć się jak trudna jest z nią walka i czy sukces którego na razie nie widać, w ogóle jest możliwy. Kiedykolwiek.

Problem nie jest śmieszny, jak wielu się wydaje. Jest realny (być może) dla każdego z nas, aż się prosi o pytania o pomoc dla osób o nietypowych rozmiarach. Tak w sensie medycznym, jak i psychologicznym. Nie łudźmy się, zmiana reakcji społecznych to kropla w morzu. To już coś, ale wciąż za mało. W swoim otoczeniu i w otoczeniu moich znajomych jest kilka osób cierpiących na znaczną otyłość. Na tyle znaczną, że odczuwalną nawet przez nas. Jako dobrzy znajomi od lat, nasza grupa towarzyska ma w miarę częsty kontakt ze sobą. Widujemy się w różnych miejscach i sytuacjach. Mamy zatem okazję do wzajemnej obserwacji.

Nie zawsze o tym co widzimy, dyskutujemy. Wyczuwamy przez skórę, że dla niektórych niektóre tematy to tabu. Szanujemy to, ale pod nieobecność tej osoby wymieniamy się opiniami. Ich bilans nie zadowala. Zdajemy sobie sprawę z tego, że nie przebijemy się przez mur, szczególnie jednej z nas. Widząc, jak celebruje przygotowywanie posiłków, jak wszystkimi zmysłami pochłania zapachy i smaki, jak ją to bez reszty absorbuje, wiemy, że przegrywamy. Wiele razy już tak było. Jej okrągła twarz wyraża wtedy wszystko. Od spokoju, oczekiwania, aż po błogość graniczącą z miłością do jedzenia. Ja tak to odbieram i nie śmiem przerywać jej tej chwili szczęścia.

To niesamowite przeżycie. Widzisz to i nie reagujesz. Wiesz, że byłoby to dla jej dobra, ale nie reagujesz. Gdy na dodatek słyszysz jak opowiada o smakach i zapachach, jakich słów używa opisujących skwierczący bekon na patelni, ręce opadają i ogarnia mnie żal. Przecież to moja dobra znajoma, a ja nie potrafię do niej dotrzeć. Przez co cierpię. Słyszę potem jej tłumaczenia, widzę jej zmieszanie kiedy tłumaczy się ze swojej niedoskonałości charakteru. Wie dobrze, że powinna coś z tym zrobić, czyta to w moich oczach, ale to tylko chwila. Zakłopotanie przykrywa uśmiechem i pyta, czy może zjem z nią coś słodkiego, przygotowanego z okazji naszego spotkania. 

Czy byliście w takiej sytuacji? Co robicie, gdy na stole wyrastają kawałki ciasta? Gdy wiecie, że życie waszych znajomych kręci się tylko wokół jedzenia? Skąd to się bierze? Z przeszłości, kiedy babcie swoim wnuczkom powtarzały, że by dobrze wyglądać, wręcz dorodnie, muszą jeść? A dorodnie znaczy pulchnie, prawda? W przypadku mojej znajomej, gdy mogła już sama decydować o sobie, powtarzała wielokrotnie, że martwi się swoją przypadłością i że chciałaby być szczuplejsza. Wstydziła się. Tego, jak jej dokuczano w szkole, a potem w pracy. Wcześniej nie chciała o tym rozmawiać, a nawet myśleć o tym, bo wtedy ogarniał ją jeszcze większy wstyd. 

Z powodu którego ciężko jej przyznać również przed samą sobą, że jest gruba, puszysta, wręcz otyła. Nigdy i za żadne skarby tego nie powie. Nigdy też nie była u lekarza specjalisty. Z powodu wstydu. Jednak całkiem niedawno poprosiłam ją o rozmowę, delikatnie nadmieniając o czym będzie. Nie było łatwo, ale udało się. Zaczęła opowiadać o sobie nagle, niemal ze szczegółami. Tak, jakby chciała to wszystko z siebie wyrzucić. Takie sprawiała wrażenie. Nie przerywałam. I tak poznałam jej historię. Jak sama próbowała od czasu do czasu się odchudzać. Jak dopadał ją głód nie do zniesienia. Jak czuła ssanie w żołądku tak silne, jakby żołądek sam chciał się wręcz wchłonąć. 

Zazwyczaj te jej "eksperymenty" kończyły się mroczkami przed oczami, zawrotami głowy, drżeniem rąk. Czuła jak cała się trzęsła. Było to jak tortura. Właśnie takiego słowa użyła. Tortura. Uspakajało ją dopiero zjedzenie czegoś zakazanego i tłustego. Nie zwracała już uwagi, że przybierała na wadze. Po sześćdziesiątce było to ponad 105 kilogramów. Przy wzroście 165 cm sprawiała wrażenie kuleczki. Poruszanie sprawiało ból. Wysiadały kolana i biodra. Stawiała coraz mniejsze kroki i kiwała się na boki jak kaczka. Schody były codzienną przeszkodą. Te upokarzające wieszanie się na poręczy i zadyszka. Brak powietrza i kropelki potu ocierane chusteczkami.

Płacze jak to opowiada. Płacze z powodu własnej bezsilności. I  pomyślcie teraz - ile bólu dokładamy takim osobom, kiedy okazujemy im swoją dezaprobatę. Kiedy traktujemy je źle i kiedy ich unikamy. Wyobraźcie sobie siebie na ich miejscu. Jak nie możecie się swobodnie ubrać, schylić się po coś, bo przeszkadza Wam zbyt wielki brzuch. Wyobraźcie sobie kłopot z zakupem odpowiednich ubrań, z zakładaniem butów. Wyobraźcie sobie własną trudność w codziennym dbaniu o higienę ciała. Wyobraźcie sobie samopoczucie jakie temu towarzyszy. Wyobraźcie sobie wreszcie WSTYD, który ma swój indywidualny ciężar gatunkowy.

Każda kobieta, nawet ta otyła, chce/marzy by być piękną. Jednak nie każda potrafi. Gdy już się zdecyduje, pójść do fryzjera i na manicure, czuje się luksusowo. Jest zrobiona. I sprawia jej to przyjemność. Kiedy moja znajoma opowiada o tym wszystkim, pokazuje mi swoje świeżo zrobione paznokcie i rękami dotyka nowej fryzury. Jest z siebie dumna, a ja jestem dumna z niej. Dlatego, że to zrobiła. Wyszła z domu, poszła do fryzjera i ładnie się ubrała. A to wszystko z powodu naszego spotkania. Po trzech godzinach rozmowy, a raczej jej monologu, bo ja przecież słuchałam - odetchnęła z ulgą. Bo wygadała się. Wreszcie. Pytanie tylko, na jak długo ta ulga jej wystarczy? 

Pod koniec spotkania odważyłam się ją zapytać, czy zgodziłaby się na opisanie swojej historii na moim blogu. Zgodziła, ale bez podawania imienia. Zdziwiła się tylko, dlaczego chcę o tym opisać, skoro na dłuższą metę nic to nie zmieni. Nie przybędzie jej przyjaciół, społeczeństwo nie przestanie nagle dyskryminować grubasów, tak więc problem dalej pozostanie. Przecież napisano już wiele artykułów, a nawet książek, które stały się bestsellerami. Miała rację. To, że artykuł znajdzie się na blogu, niczego nie zmieni. Jednak nie to było moją intencją. Powodem była ona sama. Chciałam, by usłyszała to, co mówiła o sobie. By wsłuchała się we własny głos.


Za jakiś czas dam znać, czy mój podstęp się udał. To spotkanie było jakby moją kolejną próbą wstępu do prawdziwego świata grubasów. Moja znajoma, którą miałam okazję widywać towarzysko wcześniej w jej domu i poza nim, tym razem nie opowiedziała mi wszystkiego. Nie dało się tego zrobić w trzy godziny. Jednak dowiedziałam się jak to jest być grubasem, z jej punktu widzenia. Jak trzeba poruszać się w świecie, który otwarcie gardzi otyłością. Dowiedziałam się o dyskryminacji w najgorszym tego słowa znaczeniu. Dowiedziałam się również, że moja znajoma nie jest jeszcze gotowa, by całkowicie się otworzyć. Potrzebuje czasu.

 Ale nie zamknęła przede mną drzwi, co moim zdaniem dobrze rokuje na przyszłość. Zgodziła się też na kolejne spotkania. Może dzięki nim coś drgnie, coś zmieni się w jej życiu? 

c.d.n

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz