ŻYCIE i T A N I E C


Często słyszymy jak ktoś mówi, że to czy tamto uratowało mu życie. Sama tak nie raz mówiłam. Gdy zdarzyło mi się coś szczególnie dobrego i mogłam temu czemuś się oddać bez szkody dla innych, mówiłam, że właśnie TO uratowało mi życie. Tym czymś była dla mnie praca, którą kochałam całym sercem i zawsze wiedziałam, że nie zamieniłabym jej na inną. Teraz z perspektywy czasu, nie zmieniam zdania. Praca, oprócz moich dzieci, to coś najcudowniejszego co mi się przytrafiło. Była moim priorytetem zawodowym, tak, jak moje dzieci były priorytetem życiowym. 

Dzieci wyrosły, mają dzisiaj swoje życie i swoje zainteresowania, a ja wciąż myślę, że gdyby było mi dane drugie życie, wszystko powtórzyłabym co do szczegółu. Dzięki mojej Mamie jako mała dziewczynka, przygodę z ruchem zaczynałam w balecie, potem na mojej drodze stanął sport, a jeszcze potem Fitness. Wszystkie te trzy dziedziny jedno łączy - RUCH. To słowo można zastąpić innym... TANIEC. Znaczy niby to samo, bo poruszamy się, ale... w innych stylach. Balet dał mi podstawy, sport siłę, Fitness poszerzył moje horyzonty i spowodował, że stałam się bardziej funkcjonalna.

Zresztą jak zwał tak zwał, ważne, że to RUCH był moim udziałem. Spotykałam na swojej drodze wiele innych postaci zawodowo działających podobnie i zastanawiałam się wtedy i zastanawiam dzisiaj, teraz, na potrzeby choćby tego posta, co tak naprawdę jest dla człowieka najważniejsze? Czy w ogóle coś takiego jest? I jest moi Drodzy. JEST! To m.in. taniec, który w rytm muzycznych dźwięków porywa nas w swój wir ruchu. Mało jest takich osób, które spokojnie słuchają muzyki. Prędzej czy później w jej takt zaczyna poruszać się nasze ciało.


Czy tego chcemy czy nie, mięśnie nie wytrzymują, palce zaczynają stukać o blaty stołów, stopy zaczynają wystukiwać rytm, a pośladki ślizgają się po siedzisku krzesła i dają znać, że zaraz się od niego oderwą. Emocja, adrenalina, ekspresja, zmysły i... to coś, staje się jednością i rozkazuje wstać, iść na parkiet i tańczyć, nie raz i nie dwa do utraty tchu. Wszystko inne nagle znalazło się gdzieś tam w tle. Rzeczą najważniejszą w tej chwili, tu i teraz, okazała się chęć zatańczenia. Miałam tak, oj miałam. Dzisiaj, gdy słyszę muzykę to wewnętrznie czuję, wiem, że zaraz moje ciało będzie się ruszać. 

Moja córka nieraz się na mnie "wkurza", że w trakcie rozmowy z Nią, poruszam na przykład stopą. A to w mojej głowie gra muzyka, poruszająca się stopa to okazuje. Czasami spacerując, w myślach podśpiewuję sobie, od razu mój krok staje się niemal taneczny. Gdy się na tym łapię, uspokajam krok bo myślę, że ktoś to może zobaczyć. Wyszłoby głupio, bo kto to dzisiaj widział, by tańczyć na ulicy? A ja tak mam od zawsze. Nosi mnie. Mogę śmiało o sobie powiedzieć, że muzyka i taniec rządzą mną bez końca. Muzyka i taniec to dla mnie... szczęście. Nie do opisania.

Oglądałam niedawno pewien dokument w TV, w którym opowiadano o ludziach, którzy tańczą amatorsko od zawsze. Taniec dla nich to życie. Na świecie toczą się wojny, tu i tam obecna jest bieda, gdzieś kobiety są bardzo źle traktowane, na wielu szerokościach geograficznych dzieci cierpią niewyobrażalnie, a oni tańczą. Bez przerwy. Jeżdżą po świecie, od konkursu do konkursu i tańczą. Sensem ich życia jest właśnie taniec. Oglądając ten film myślałam, jak im dzisiaj zazdroszczę. Tego, że tańcząc zapominają o tej złej stronie życia, że pokazują czym jest radość.


Tańcem rekompensują sobie wszystko. Dosłownie. Tak to wyglądało i wynikało tak z komentarza lektora. W tym filmie sami tancerze tańcząc, wyglądali na bardzo szczęśliwych. Patrząc na nich czułam jak udziela mi się ich adrenalina. Gdybym mogła, wskoczyłabym do środka ekranu i tańczyła razem z nimi. Może nawet do utraty tchu. Dziękuję losowi za to, że tak a nie inaczej potoczyło się moje życie zawodowe. W takiej chwili chciałabym żyć dłużej i cieszyć się tańcem. W sumie to robię to, cieszę się tańcząc w domu. Cieszę się z tego, że moje ciało wciąż jest funkcjonalne.

Włączam muzykę np. z Nowego Orleanu i poruszam się dowolnie w jej takt. I wtedy to nie ja rządzę swoim ciałem, tylko ciało rządzi mną. Coś wspaniałego. Jeżeli do tej pory nie robiłyście tego, to spróbujcie. Poczujcie to co ja. Poznajcie swoje nowe możliwości. Dowiedzcie się czegoś nowego o swoim ciele. Pozwólcie mu na ruch nie pytając siebie, czy to aby wypada. Przypomnijcie sobie Twista, Swinga, trąbkę Armstronga, rytm tańców czarnego lądu, muzykę Goodmana. Wystarczy kilka minut, by znaleźć się w innym świecie. W świecie muzyki i tańca. 



Oddajcie się temu szalonemu zrywowi, w pojedynkę albo z kimś i bądźcie chociaż przez chwilę szczęśliwe/szczęśliwi. Pozwólcie, by to "szaleństwo" stało się Waszym hobby. Doznacie uczucia nie do opisania słowami. Cieszmy się, bo życie ucieka, bo dobrych chwil coraz mniej.  

12 komentarzy:

  1. Wspaniałe jest to Twoje szaleństwo Polonko!!!
    I ja mam szaleństwa... jest ich kilka !!
    Najserdeczniej Cię pozdrawiam
    Stokrotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha... dlatego się nim podzieliłam Stokrotko. Mieć choć jedną taką szaloną rzecz w życiu to... inne życie. Bogatsze, weselsze i jakie dobre dla zdrowia, prawda? Super, że i TY oddajesz się fajnym szaleństwom, nie ma nudy!
      Pozdrawiam serdecznie...

      Usuń
  2. O tak, trafiłaś w sedno, zdarza mi się tańczyć w czasie sprzątania i od razu przyziemna czynność staje się bardziej znośna:-)
    Moja fryzjerka zapisała się do szkoły tańca towarzyskiego, dla przyjemności i dla towarzystwa, bo jest singielka:-)
    jotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj... Jotko... to jest już nas dwie, również przy sprzątaniu szaleję. Myślałam też o szkole tańca, ale na razie wystarczają mi te moje kółka ze szczotką. Próbuję się jeszcze ze squashem, raz na dwa tygodnie, by podresować tężyznę fizyczną, ale i dla przyjemności również. Niesamowita gra. A panią fryzjerkę pozdrów ode mnie, wie co dobre.
      Pozdrawiam serdecznie Jotko...

      Usuń
  3. Od rana do wieczora mam włączoną "kurtynę muzyczną", ćwiczę z muzykę, żyję z muzyką. Ostatnio leci "soft rock". Też zaczynałam od baletu, ale po kontuzji musiałam przerwać (padła łąkotka, ale wtedy nie wiedzieli co jest grane, bo to były lata 50-te) I często sobie sama dla siebie tańczę, bo lubię. Miałam taki fajny okres w dorosłym życiu, że w każdą sobotę chodziliśmy "na tańce". A z potrzaskaną łąkotką łaziłam po Tatrach, obskakiwałam dancingi, aż się tak pogorszyło, że po 35 latach chodzenia ze zgruzowanym kolanem wreszcie je zoperowano. Z otwieraniem stawu. Serdeczności;)
    anabell

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zatem witaj w muzycznym klubie Anabell. Ja mam ostatnio fazę na starą muzykę, słucham bez końca. Też czasami dokucza mi kolano, ale nie jest jeszcze "zgruchotane", więc mogę sobie w domu potańczyć po swojemu. Lubię jak TY, więc tym bardziej odbieram jako przyjemność.
      Pozdrawiam serdecznie... i dbaj o kolana... części zamiennych nie ma...

      Usuń
    2. Już są części zamienne, tylko rehabilitacja nieco długa. Moja przyjaciółka ma implant stawu kolanowego, teraz chce "zrobić" drugie kolano - ma tak zgruzowaną chrząstkę wyścielającą staw, że to jedyne rozwiązanie. Mnie to tylko usunęli pokruszone kawałki łąkotki, wygładzili nadwyrężone brzegi chrząstki i już od końca lat 80-tych mam spokój. I bez problemu mogę tuptać nawet na szpiluniach. Serdeczności,anabell

      Usuń
    3. Tak tak, wiem że są takie operacje/zabiegi. Miałam tylko na myśli to, że tak naprawdę nic nie zastąpi natury. Implanty to artykuły zastępcze, ale działają i sprawiają ulgę. Pisząc to co napisałam, chciałam pokazać różnicę. Ale przyznaję, że parę razy sama mówiłam o tzw. "hurtowniach części zamiennych", gdzie można by było wymienić wszystko. To tak pod wpływem filmów o tematyce fantastycznej, które lubię oglądać. A tupania na "szpiluniach" to Ci bardzo zazdroszczę, ja z pewnych względów nie mogę tego robić. Życie sportowe mnie tego pozbawiło. Ale daję radę.
      Pozdrawiam serdecznie...

      Usuń
  4. Lovely
    https://www.melodyjacob.com/2023/10/the-blessing-in-emergency.html

    OdpowiedzUsuń
  5. Oooo... znalazł się kolejny klocek do naszej wspólnej układanki. Bo na balet też chodziłam i to od czwartego do siódmego roku życia. Niestety skończyłam swoją baletową karierę idąc do podstawowej szkoły muzycznej, tak zdecydowali rodzice i chyba chodziło głównie o to, że czasowo nie daliby rady mnie wozić tam i z powrotem. Ja w sumie niewiele z tego baletu pamiętam, jedyne co, to mam zdjęcia, na których uwiecznione są moje baletowe figury :) Ale miłość do tańca miałam w sobie zawsze i tak mi zostało. I masz rację, że ciężko jest usiedzieć na miejscu słysząc taneczną muzykę. Uważam, że to bardzo wskazane, cudowne i zdrowe hobby, nawet teraz kiedy to piszę, chętnie odtańczyłabym taniec radości... Trochę też z powodu niedzielnego, cudownego, radosnego i pełnego nadziei na przyszłość dnia :) Ucałowania dla Ciebie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lista się wydłuża, prawda? Tobie w drogę weszła muzyka, a mnie sport, też za sprawą rodziców a szczególnie Mamy, która po szkole baletowej widziała mnie w poznańskiej grupie baletowej. Ot taki szczegół. Z powodu minionej niedzieli, zamiast tańca zaserwowałam sobie w nagrodę przepiękny spacer w słońcu. Oj niosło mnie dobrym wiatrem przyszłości... niosło. Jestem zadowolona i pełna nadziei.
      I dla Ciebie Iwonko buziaki ślę i jak zawsze serdecznie pozdrawiam...

      Usuń