Różnie sobie z nimi radzimy. Właściwie to hartujemy się pod ich wpływem. Z czasem odkrywamy sposoby na ich załatwienie. I dobrze wiemy, jaką szkołą przetrwania są dla nas. Czasem przyjmujemy pomoc innych osób, bo sami nie dajemy rady. I tak życie toczy się dalej. Jedni się uczą, inni, bardziej oporni zaprzyjaźniają się nawet ze swoimi kłopotami. Można by rzec, że w zaciszu niektórych domów, mieszkańcy żyją w niezłej symbiozie z kłopotami. Mówi się, że są tacy, którzy we krwi mają ściąganie na siebie wszelkich utrudnień, którymi katują się potem jak męczennicy.
Pod wpływem nadmiaru trosk zmieniamy się. Skoro tyle złego nas spotyka, niektórzy nie widząc jakby wyzwolenia się z tych udręk, często stają się mrukami i życiowymi pesymistami. Pewnie, że takim osobom jest ciężko. Nikt nie mówi, że nie. Jednak warto komuś takiemu pokazać, że bardziej optymistyczne patrzenie na życie, zmienia optykę widzenia tych kłopotów. Odkąd pamiętam, powtarzano mi, by spróbować spojrzeć na nie z innej strony. Raz się udaje raz nie. Jak w życiu. By coś naprawić, trzeba stosować metodę małych kroczków, a czasami chirurgiczne cięcie.
Każdy z nas wie, ile wysiłku kosztuje zmaganie się z przeciwnościami. Nikt ich też nie lubi, bo i za co. W końcu są nośnikiem tylko komplikacji wszelkiej maści. Trudno, żeby w takich chwilach być optymistą. Trudno też uczyć się od innych tego optymizmu. Bo "optymista zawsze ma łatwiej". Dlaczego zatem nie wziąć z niego przykładu? Może warto rozejrzeć się w najbliższym otoczeniu za taką osobą i nauczyć się od niej pozytywnego nastawienia do życia? To nic nie kosztuje. Odrobina chęci i dobrej woli, i... gotowe. Nie ma na co czekać, trzeba działać, by kłopoty swą ilością całkiem nas nie przywaliły.
Wiele razy, gdy zdarza mi się mieć kłopot, mówię sobie, że inni mają gorzej. Pocieszam się w ten sposób i wiecie... pomaga. Zawsze też doszukuję się plusów, jakie mogą ewentualnie wyniknąć z zaistniałej, niekorzystnej dla mnie sytuacji. Jako życiowa optymistka lepiej sobie radzę ze stresem. Sprawdziłam to wiele razy. Mogę nawet powiedzieć, że nie generując kłopotów, niektóre plany kończą się sukcesem. Jeżeli nie uda mi się ich uniknąć, znoszę porażkę, "przełykam" ją (jakkolwiek to brzmi), odkładam na później, ale nie udaję że jej nie ma. Mam mniejszy ból głowy i lepiej śpię.
Osoby, które nie chowają głowy w piasek jak przysłowiowy struś, nie uciekają przed kłopotami tylko stawiają im czoła, mniej chorują, są lubiani, z reguły nie stają się "zawodowymi" pesymistami (udowodniła to Nauka) . Taki ktoś MA poczucie wpływu na wszystkie wydarzenia, jakie go dotykają. I te dobre i te złe. Ktoś pozytywnie nastawiony do świata dobrze wie, jak dysponować wszelkimi uczuciami, wpisanymi w nasz kod DNA. Taki ktoś nie boi się trudnych wyzwań. Oswojony jest ze strachem i podobno nawet z rozpaczą. Tu akurat dyskutowałabym.
Z optymizmem dzieją się ciekawe rzeczy. Osoba dotknięta taką postawą, potrafi podnieść się ze wszystkich dołków i upadków (no prawie), co też zostało udowodnione. Może i popłacze sobie, może poprzejmuje się trochę, potem jednak ogarnia się i zabiera za sprzątanie. Oczywiście, nie ma tak, że z każdej przykrości wychodzi się suchą stopą. Coś zawsze tracimy. Jednak ta strata też nas czegoś uczy. A ponieważ przyroda próżni nie lubi, wolne miejsce prędzej czy później zajmuje... nowe. Niekoniecznie nowy kłopot. Ale tego sami musimy dopilnować.
Do optymizmu jak i do innych spraw swoje trzy grosze wtrąca Psychologia wspominając o zaufaniu, jakie człowiek musi mieć do siebie samego i do życia. Jednak zaufania dobrze rozumianego. Gdy jest inaczej, gdy zbyt bezmyślnie podchodzimy do tematu, musimy być przygotowani na skutki i konsekwencje. Wiadomo... nic za darmo. Wszystko zależy od tego, jak sami odbieramy świat. Z jakich wzorów w związku z tym wcześniej korzystaliśmy, a na bazie tego jakie nawyki potem budujemy. Wiem... wiem, pachnie znowu Psychologią ale faktem jest, że to z jakiegoś powodu powielamy akurat te przyzwyczajenia.
To z jakiegoś powodu jedna osoba zachowuje się w życiu racjonalnie, a inna koncentruje uwagę tylko na trudnościach i innych przeszkodach. Weźmy taki przykład - starość dla każdego z nas jest nieunikniona. Optymista podejdzie do tego, że jeszcze będzie miał czas nacieszyć się życiem. Dla pesymisty to najczarniejszy koszmar. Jeden odbiera ten czas jako szansę na coś dobrego, drugi traktuje starość jako życiową klęskę. Jest tak, czy nie? Zastanówmy się. Ile w nas Polakach pesymizmu, a ile optymizmu? Dlaczego wolimy narzekać? Przecież narzekanie przynosi nam tylko chwilową ulgę.
Dlaczego tyle wysiłku wkładamy w pesymizm, zamiast być optymistą? Wiem, że chodzi o nasz temperament, o nasze niemal genetyczne skłonności, szczególnie te negatywne. Jednak uważam, że nie musimy być na nie skazani. Sama jakiś czas temu świadomie spróbowałam zmierzyć się z pesymizmem. Szło... wolno, ale szło. Nauczyłam się czegoś bardzo dla mnie ważnego - że nie ma sytuacji pt. "mieć doła". Nauczyliśmy się tylko tak mówić. Jest za to chwilowa niedyspozycja. Jest chwilowe poczucie bezsilności. Ale to mija. Zawsze mija. Zawsze wszystko mija.
Optymista wie, że wróci do niego dobro i stawia na to. Pesymista natomiast przekonany jest, że to właśnie zło do niego wróci, nie dobro. W co tu teraz wierzyć? W opinię pesymisty czy optymisty? Osobiście postawiłam na optymizm, lepiej mi się żyje. Dobrze to zrobiło mojej życiowej filozofii. Nie wiem tylko, jak zachowałabym się w krytycznej dla siebie sytuacji, jeszcze tego nie doświadczyłam. Domyślam się, jak trudno jest myśleć pozytywnie, gdy z ust lekarza pada pewna diagnoza. Jednak kumulowanie w sobie pesymistycznych uczuć, też nie pomaga.
Z drugiej strony słyszy się o sile pozytywnego myślenia. Słyszy się co może zdziałać w ciężkich chwilach. Ktoś powie - placebo. Tak, to placebo. Ale o jakim ciężarze, o jakiej sile działania. Chcę powiedzieć, że czynne działanie jest lepsze od bierności. Na tyle, na ile potrafimy, unikajmy tego, z czym nie chcemy mieć do czynienia. Wpływajmy na to, na co sami możemy mieć wpływ. Optymista wbrew opiniom, nie ma łatwo, też miewa trudne chwile. Jest tylko człowiekiem, jak pesymista, którego z reguły zatruwa strach. Obaj w równym stopniu mają prawo do rozczarowań.
Obaj w równym stopniu mają prawo do swoich przekonań. By obie strony pogodzić powiem, że życie na tyle jest długie i na tyle pojemne, że i optymizm i pesymizm mieszczą się w nim doskonale, dając miejsce również dla realisty.
Rysunki/obrazy: *dreamstime.pl
Ja tam jestem pesymistą i czarno widzę przyszłość. Życie mnie tego nauczyło ze dobro rzadko istnieje. Częściej jest objawem ludzkiej obłudy i udawania lepszych niż są. Zwłaszcza w sieci gdzie każdy przedstawia się jako ideał bez wad i krytykuje wyłącznie innych. Czyli kłamie. W sumie dobrze mi z tym bo dzięki temu jestem bardziej ostrożny w życiu i kontaktach społecznych. Czyli mniej rozczarowany bo i tak spodziewałem się że nie będzie różowo. Pociesza mnie też fakt że gdzieś wyczytałem iż istnieje pesymizm defensywny cechujący osoby odnoszące sukcesy. Może więc i ja jakiś odniosę.
OdpowiedzUsuńWiesz, chodzi o to, by nie być przesadnym w czymkolwiek. Ale nie byłabym sobą, gdybym Ci nie powiedziała, że odrobina pesymizmu jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Ta odrobina czasem pomaga w osiąganiu zamierzonych celów. Pomaga się też na to co złe, uodpornić. Na swoje potrzeby nazywam to ładnie dystansem, pomaga mi to bardziej obiektywnie oceniać dane zdarzenia. :)
UsuńAle żebyśmy się źle nie zrozumieli. Pomimo pesymizmu mam poczucie humoru i nie chodzę ubrany na czarno rozmyślając o śmierci. Po prostu uważam że świat idzie w złym kierunku i czy tego chcę czy nie to ciągnie mnie za sobą. Nie widzę przyszłości w kolorowych barwach bo z roku na rok jest coraz gorzej. I stąd pesymizm.
OdpowiedzUsuńTak, tak... zrozumieliśmy się bardzo dobrze. Już troszkę Cię poznałam. Gdybyś był osobą czarnowidzącą wszystko jak leci, pewnie zorientowałabym się. Dalszą część mojego komentarza potraktuj raczej za ogólną wypowiedź i jakby uzupełnienie tekstu. :)
UsuńTrzeba być optymistą. Szkoda zdrowia na zamartwianie się.
OdpowiedzUsuńKrótko i treściwie. Przyklepane.
UsuńPozdrawiam...
Żal mi pesymistów, jakże smutne musi być ich życie...
OdpowiedzUsuńWiesz, wiele razy zastanawiałam się, czy pesymista wie, że jest pesymistą. :)
UsuńMoje życie wcale nie jest smutne. Prawie codziennie żartuję. A że widzę przyszłość bez różowych okularów to inna sprawa. Nie róbcie że mnie zmartwionego męczennika.
OdpowiedzUsuńI ja świat raczej nie widzę przez pryzmat różowego. Też żartuję i też nie uważam, że smutek jest moim udziałem. Takie cechy charakteru dalekie są od męczeństwa. :)
UsuńPodobno nie ma nic gorszego, niż porównywać się z innymi, każdy z nas ma inną naturę, aspiracje, każdy jest w innym momencie życia. z doświadczenia wiem, że więcej optymizmu i pogodnego usposobienia miewają osoby doświadczone przez los, może to je zahartowało i inaczej patrzą na życie?
OdpowiedzUsuńKiedyś sama byłam bardziej chyba pesymistką, ale nauczyłam się, że mimo wszystko optymizm pomaga, byle nie przesadny, dlatego ta ostania grafika najbardziej chyba oddaje sedno spraw, o których piszesz.
jotka
Wiesz Jotko, aż mi wstyd przed Tobą i przed Jarkiem, że tak późno Wam odpowiadam. Nie przebiję Was w tym wczesno porannym wstawaniu. Przyznaję, próbowałam, ale u mnie jest tak szczelnie zachmurzone niebo od jakiegoś czasu, że nie wychodzi mi. Sorry zatem Drodzy...
UsuńI do rzeczy. Nie wiem, czy porównywanie się do kogoś, to coś najgorszego. Wiem jednak, że dobrym jest korzystanie z pozytywnego wzorca. To czasami pomaga spojrzeć na siebie z innej strony. To prawda, co dalej piszesz. Piszę o tym w tekście. Bycie wiecznym marudą na dłuższą metę jest męczące. A twarde stąpanie po ziemi w każdej sytuacji, to sztuka. Nie każdy tak potrafi.
Pozdrawiam serdecznie...
Och, nie przejmuj się, ja chodzę wcześnie spać, robię tez przerwę w korzystaniu z laptopa przed snem, ale widzę, że wiele komentarzy jest wpisywanych w nocy, to niestety nie moje godziny, więc odpowiadam rano.
Usuńjotka
Ale wiesz... tak zwyczajnie po ludzku jest mi głupio, że musisz czekać na odpowiedź. No tak już mam. Ale jak mi wychodzi, to przyjemnie mi przy wczesno porannej kawie czytać Twoje komentarze. To chyba już jakiś rytuał. Fajnie jest.
UsuńPozdrawiam serdecznie Jotko...
O 4 rano to i ja nie wstaję. Zegarek na blogu musisz ustawić bo ja pisałem godzinę później niż pokazuje.
OdpowiedzUsuńPrzez chwilę też tak myślałam, ale potem mi umknęło. Dzięki, że zwracasz na to uwagę. :)
UsuńWarto optymistycznie patrzeć na świat, chociaż nie jest to łatwe zwłaszcza w ostatnich czasach. Wiele jednak zależy od naszego podejścia, gdyż są rzeczy, na które wpływu nie mamy i zamartwianie się nimi do niczego dobrego nie prowadzi. Odnoszę wrażenie, że od pewnego czasu ludzie są cały czas zasypywani tylko negatywnymi wiadomościami. Miłego dnia :)
OdpowiedzUsuńTo prawda. Ilość złych wiadomości nie napawa nas radością. Bo i z czego tu się radować? Czasami myślę, że dobrze by było, by ograniczono nam wiadomości tego typu. Nie musimy wiedzieć o każdym złym wydarzeniu. Dzięki Meggie, i Tobie miłego dnia życzę...
UsuńTak sobie myślę że bycie optymista w dzisiejszych niezwykle trudnych i skomplikowanych czasach jest pewnego rodzaju bohaterstwem......
OdpowiedzUsuńNo tak... na optymizm jako wartość można spojrzeć tak, jak proponujesz, przez pryzmat bohaterstwa. Chyba muszę coś o tym napisać. To ciekawy temat. Dzięki Stokrotko.
UsuńPozdrawiam serdecznie...