Znamy to, prawda? W miarę często doświadczamy "ciężkich" sytuacji w problematycznych rozmowach prowadzących niekiedy do konfliktów nawet wśród dobrych znajomych. Każdy z nas ma prawo do swojego zdania/swojej opinii. Każdy z tego prawa korzysta, bo czemu nie? Pytanie - czy korzystamy z tego prawa zgodnie z regułami, czy naginamy je pod swoje widzi mi się? Kolejne pytanie - czy my w ogóle potrafimy rozmawiać szanując wzajemne opinie? Myślę, że inaczej to wygląda w wąskim gronie przyjaciół, a inaczej biorąc pod uwagę skalę ogólnopolską.
Myślę też, że najbardziej trudne rozmowy, nawet te kończące się kłótnią, są nam potrzebne, ponieważ kształtują nasz osobisty rozwój. Pod warunkiem jednak, że takie spotkania są poprawnie rozgrywane. Pod warunkiem, że w tej wzajemnej komunikacji zachowujemy ogólnie znane nam kulturalne zasady. Że nie przekraczamy granic i nie zapominamy o wzajemnym szacunku. Mamy po to język, by się nim posługiwać tak, by nikogo w żaden sposób nie urażać, by rozmowa toczyła się w dobrej atmosferze, by potem można było z satysfakcją powiedzieć, że czas nie został zmarnowany.
Czasami trafiałam na trudnego rozmówcę. Pamiętam jak "gimnastykowałam się", by móc przemycić swoje przemyślenia, by móc przebić się przez słowotok interlokutora. Nie było to miłe. Za każdym razem nie było. Nawet myślałam, że chyba mam pecha trafiając na kogoś takiego. Wycofywałam się wtedy do tzw. "drugiego rzędu", by nie psuć sobie samopoczucia. Myślałam też, że żal mi kogoś takiego, kto nie dopuszcza do siebie innych opinii, kto jest przekonany, że zawsze ma rację. Tak więc był czas, kiedy unikałam takich spotkań, by nie narażać się na kaskadę cudzych oczywistości.
Myślałam, że nie ma sensu znosić na siłę niemiłej dla mnie "twórczości". Odchodziłam. A jak nie mogłam bo nie wypadało wychodzić, nie brałam w dyskusji udziału. Obserwowałam resztę towarzystwa, jak radzi sobie z atakiem uzurpatora. Nauczyłam się też powstrzymywać język, gdy czułam przez skórę, że mimo że mam rację, moja pozycja jest stracona. Jest jeszcze tak, że czasami nikt Cię nie słucha, nie chce poznać Twojej opinii i w brzydki sposób daje to publicznie do zrozumienia. Wtedy nasze samopoczucie walczy z czymś takim, oj jak walczy. Znam to. Doświadczyłam.
I wtedy na ratunek przychodzi nam zdrowy rozsądek. Niezawodny. Nakazuje odpuścić w myśl powiedzenia, że "mądry zawsze ustępuje głupiemu". Niech ten drugi cieszy się w swej głupocie póki może, nie zna bowiem dnia ani godziny, kiedy to samo dotknie jego. Zawsze tak jest, że prędzej czy później ktoś taki trafia na "lepszego" od siebie. W tym momencie przypomina mi się jeszcze inne powiedzenie - nie czyń drugiemu co tobie niemiłe. Pasuje, prawda? Z czasem nauczyłam się dyskutować po swojemu. Bez względu na to z kim miałam do czynienia, zachowywałam się kulturalnie.
Po prostu. Bardziej zależało mi na dobrej opinii towarzystwa, niż na wygraniu potyczki, na którą po czasie i tak kurz opada. Mam tak do dzisiaj. jest to dla mnie niezwykle ważne. Ponieważ chcę dobrze wyglądać we własnych oczach. Ponieważ chcę dalej lubić siebie taką, jaką jestem. Kulturalną osobą. Gdy mam okazję uczę tego swojego wnuka. Myślę, że to zaprocentuje na przyszłość. Jestem przekonana, że jego ścieżka rozwoju będzie satysfakcjonująca, że kiedy dorośnie będzie potrafił tak jak ja, poszerzać perspektywę widzenia, pomocną w różnych życiowych sytuacjach.
Jestem również zwolenniczką dawania młodym "wędki", rozumiecie o co mi chodzi, by mogli poznawać a potem poruszać się wśród życiowych meandrów. Tak najlepiej zdobywa się życiowe doświadczenie, którego jednym z elementów jest zdolność odpuszczania. Umiejętność kalkulacji, co bardziej się opłaca, być dobrym człowiekiem czy jego przeciwieństwem, oraz postępowanie zgodne z wartościami poparte intuicją, to cenne lekcje do odrobienia. Trzeba chcieć z nich korzystać bez oporu i bez strachu.
Nauczyłam się też innej cennej lekcji, że cokolwiek się w życiu zdarza, zdarza się nie bez przyczyny. Jeżeli stanął mi na drodze trudny "przeciwnik", stało się to po coś. W takiej sytuacji wyciągam wnioski, próbuję doszukać się też plusów a nie skupiać na minusach. Wiele razy taka postawa pomogła mi wybrnąć z niekorzystnych dla mnie sytuacji. Dziękowałam wtedy sobie, że jestem jaka jestem, dziękowałam niektórym osobom, które kiedyś miały wpływ na to, że jestem jaka jestem.
Podróż przez życie nie jest usłana różami, może to stary i wyświechtany slogan, ale jest nośnikiem prawdziwej, nie wymyślonej tezy. Składa się z sukcesów i porażek, ponosimy straty na różnych polach. Zdarza się, że zrywa znajomość wieloletnia przyjaciółka, albo że my z nią zrywamy. Godzimy się z tymi faktami, albo nie. Zdarza się, że trudno jest się nam pogodzić z tą stratą, męczymy się z tym. Warto wtedy na przykład zastanowić się, czy czasem nie pozwolić tej osobie odejść, bo być może nastał czas końca tej relacji. Może by tak odpuścić? Bo więź jaka nas łączyła... zbladła? Bo nasze drogi rozeszły się?
Wiele przykrych sytuacji spotyka nas w życiu, raz radzimy sobie z nimi, a raz nie radzimy. Czasami osoby które spotykamy, nie potrafią/nie chcą/nie mogą z jakichś powodów sprostać naszym oczekiwaniom. Odpuścimy, czy nie odpuścimy? Gdy spotkasz kogoś nowego, kto być może rokuje na dłuższą znajomość, urabiasz tego kogoś na swoją modłę, czy pozwalasz temu komuś być sobą? Odpuścisz temu komuś, czy nie odpuścisz? Mogę tu jeszcze wymyślać kolejne sytuacje, jedno jest pewne, że każda z nich będzie poddawana takiemu kryterium.
Mam takie zdanie, że czasami lepiej jest odpuścić, o cokolwiek by nie szło, dla własnego zdrowia.
Obrazy: *Genial.ly. *Radio Łódź *Internet
Jak jeszcze pisałem bloga to nigdy nie odpuszczałem trollom i przeciwnikom. Toczyłem wojny. Teraz jestem spokojniejszy ale i tak trudno mi ustąpić innym. Jak na skrajnego egoistę przystało moja racja musi być na wierzchu. Chociaż łapię się na tym że im jestem starszy tym bardziej się wyciszam i dziś łatwiej mi odpuścić niż te 10 lat temu. Jeszcze parę lat i będę wręcz aniołem spokoju.
OdpowiedzUsuńJarek
No wiesz... na to się chyba zanosi. Jest powiedziane, że człowiek z upływem lat zmienia się. Jesteś tego przykładem, jak i inni, ale pytanie, czy dobrze Ci z tym? Czy nie tęsknisz za sobą z tamtych lat? Czasami mam tak, że nie wystarcza mi spokój, muszę w jakiś sposób wybuchnąć, bo mnie od środka rozsadzi. Ale przyznam, że ten wybuch to już nie ten co kiedyś. To jakiś kapiszon.
UsuńPozdrawiam serdecznie...
Za pisaniem bloga nie tęsknię ale za kontaktem z ludźmi już tak bo lubię wymieniać opinie. Na szczęście przeniosłem część znajomości do realu i z kilkoma osobami z bloga spotkałem się na kawie.
OdpowiedzUsuńJarek
Wymieniać opinie można w różny sposób, ważne, by były to spotkania satysfakcjonujące, treściwe, i by po nich chciało się nam spotkać jeszcze raz. I kawa też lepiej smakuje.:)
UsuńTo prawda, sama tak robiłam wiele razy, a raz na czyimś blogu w komentarzach.
OdpowiedzUsuńZaczęło się niewinnie, a zostałam niemal zlinczowana, powinnam odpuścić wcześniej, ale naiwnie myślałam, że mam do czynienia z mądrymi ludźmi.
Dlatego tez nie wchodzę w potyczki z zaczepnymi anonimami, szkoda zdrowia!
jotka
Pewnie, że szkoda zdrowia szczególnie na coś i na kogoś, czego/kogo nie da się "naprawić". Pisząc przez lata bloga przynajmniej raz ma się takie "spotkanie". Nauka z tego płynąca jest jedna, unikać, bo nic nie da przekonywanie przekonanego. Są ludzie, którzy robią na złość, bo mogą, bo chcą i mają ten komfort anonimowości w sieci. Czują się bezkarni. Do czasu. Kto tego doświadczył, już ma swój własny sposób radzenia sobie. Bo najważniejsze - zdrowie.
UsuńPozdrawiam serdecznie Jotko...
Aż westchnęłam czytając...masz rację, odpuścić, zgodzić się... A że mnie ta sytuacja właśnie spotkała... Nie ma co się kłócić. Niech mądry głupie u ustąpi. Karma i tak wróci. 😉😉😉
OdpowiedzUsuńMamy zbieżne opinie Agatko... pewnie, że lepiej odpuścić. A że karma wraca... to prawda.
UsuńPozdrawiam serdecznie...
Zauważyłam, że w większości nie umiemy rozmawiać. Mnie spokojnej dyskusji nauczono w domu rodzinnym. Rodzice wysłuchiwali naszych racji że spokojem i równie spokojnie tłumaczyli swoje poglądy. Nie zawsze były zbieżne i trzeba było trochę czasu, by niekiedy decyzję przetrawić. Jednak po czasie rozumiałam, że było to z miłości i dla mojego dobra. Tata zawsze mówił, że mądrzejszy ustępuje. Stosuję tę zasadę do dziś, bo wiem, że są ludzie, którzy wiedzą wszystko najlepiej i nie uznają racji innych. Nie lubię zaogniać sytuacji i myślę o swoim komforcie psychicznym, a nie dobrostanie pyszałka. Ci zadufani w sobie i tak mają zawsze rację i wszystkich w nosie. O ile łatwiej byłoby żyć jeśli każdy powiedziałby co myśli i wspólnie poszukać dobrego wyjścia. Serdecznie pozdrawiam!!!
OdpowiedzUsuńOj tak... nie umiemy rozmawiać. Ludziom nie chce się być poprawnym, kulturalnym, obiektywnym. Za wszelką cenę chcą postawić na swoim. Za wszelką cenę. Wszędzie to widać. Nie ma hamulców, jest złość i złośliwość, jest krótkowzroczność i jak piszesz... zadufanie w sobie. Ludzie tacy bardziej nie chcą niż nie potrafią przyznać komuś racji, ważne by w swoich oczach wyglądać lepiej od innych. Dużo w Polakach tych złych cech charakteru. Bardzo dużo. Widocznie widzą życie tylko w czarnych barwach. Nigdy się z tym nie pogodzę.
UsuńPozdrawiam Cię Blogchwilko bardzo serdecznie...
Dla własnego dobra powinno się też przebaczyć całe zło jakie nam kiedys wyrządzono. Ale to już znacznie trudniejsza sprawa.
OdpowiedzUsuńSerdeczności Polonko
Oj... żebyś wiedziała, jak trudna. W dzisiejszym świecie, w dobie wszechobecnej przemocy, przebaczenie wygląda na jakąś abstrakcję. Zbyt szybko narasta w ludziach żal i złość, a także bezsilność. Wybierana jest droga na skróty. Bez względu na późniejsze okoliczności. W dzisiejszym świecie, tak naładowanym negatywami, mało kto zastanawia się nad przebaczaniem. Ale i o tym trzeba mówić, bo inaczej całkiem zostaniemy pochłonięci przez zło.
UsuńPozdrawiam serdecznie Stokrotko... dziękuję za Twoją opinię...
Ja znów jestem drugą skrajnością. Odpuszczam zawsze. Jak coś powiem i ktoś się ze mną nie zgodzi to natychmiast milknę i zastanawiam się, czy druga osoba ma rację i zwykle wolę dalej nie dyskutować, na wszelki wypadek, bo może ma. Jestem strasznie niepewna swoich opinii i boję się panicznie kłótni. Czasem jest to ok, ludzie lubią moją uległość, lubią fakt, że ich słucham. Jednak chyba tracę gdzieś w tym siebie i lepszy byłby złoty środek.
OdpowiedzUsuńDawno temu też to przerabiałam, ale nie zdało to egzaminu, ponieważ moje samopoczucie dołowało i nie dawałam rady chować się za czyimiś plecami. Małymi kroczkami zaczęłam więc wtrącać się do rozmów, nieśmiało i to spowodowało, że nabrałam odwagi prezentowania swoich opinii (z różnym skutkiem). I już nie byłam osobą z drugiego rzędu. Też bałam się kłótni, ale przestałam je traktować jak pojedynek. Mówiłam swoje, a podnoszenie atmosfery zostawiałam innym. Na wszystko potrzeba czasu. Na odwagę też. I taką nową siebie nawet polubiłam. Myślę, że złotego środka nie ma, każda z nas ma swój sposób na uczestnictwo w rozmowach, bardziej lub mniej emocjonalnych. Po prostu trzeba spróbować.
UsuńPozdrawiam serdecznie... dziękuję, że mnie odwiedziłaś...
To ja też dorzucę swoje trzy grosze... Oczywiście zgadzam się z odpuszczeniem. Dla spokoju i zdrowia psychicznego. Lubię wygłosić swoje zdanie, ale nie wykłócam się o nie na siłę. Nie lubię nikogo na siłę przekonywać do swoich racji, wystarczają mi moje własne wewnętrzne racje :)
OdpowiedzUsuńJa też tego się nauczyłam, nic na siłę. Trochę czasu mi to zajęło, ale od czasu kiedy zmieniłam podejście, lepiej się z tym czuję i bardziej się lubię. To cenne.
UsuńPozdrawiam serdecznie... znalazłam Twój komentarz w spamie, zatem przepraszam, że teraz Ci odpowiedziałam...