Strony

ZOSIA SAMOSIA

Przypomniało mi się coś. Czasami gdy spaceruję, obserwuję młode rodziny. Jak zachowuje się młoda żona i jak w stosunku do niej zachowuje się młody mąż. W ogóle obserwuję gdziekolwiek jestem, zachowanie szczególnie młodych kobiet. I przypominam sobie wtedy, jak ja zachowywałam się będąc młodą mężatką, a potem młodą mamą. Gdy już wiedziałam, że wyjdę za mąż, miałam wyobrażenie o swoim małżeństwie, że będzie najlepsze pod każdym względem. Ot naiwność młodej, która jeszcze nic nie wiedziała o życiu. Za to wyobraźnia pracowała jak dobrze naoliwiona maszyna.

Wzór dobrej żony wzięłam z własnej teściowej, która w domu wszystko robiła sama. A miała trzech chłopów do nakarmienia, do oprania, do osprzątania, a którym to chłopom nawet gwiazdkę z nieba chciała przychylić. Wykłócała się z nimi tylko o wynoszenie śmieci i przynoszenie węgla z piwnicy, bo w owym czasie były piece kaflowe w domach. No cóż... nie zawsze wygrywała te kłótnie. Zostawała sama z domowymi obowiązkami i prześcigała się sama ze sobą, by ze wszystkim zdążyć na czas. Zanim mąż wróci z pracy i zanim synowie wrócą ze szkoły. Udawało się jej, a jakże. 

Gdy wracali, dom był zawsze wysprzątany, łóżka zasłane, obiad czekał na stole. I tak mijały jej lata na usługiwaniu trzem facetom, których sama przyzwyczaiła do tego, że w domu nie mieli żadnego obowiązku. Żadnego, bo wszystko robiła sama. Nawet gwoździe wbijała w ścianę, gdy chciała zawiesić na niej kolejny święty obrazek. Była taką Zosią samosią, która wszystko robiła najlepiej. Gdy chłopaki chcieli ją w czymś wyręczyć, przeganiała. Gdy jednak coś tam zrobili, poprawiała po nich, bo przecież kto jak nie ona zrobi to lepiej? Nie raz i nie dwa niemal padała na twarz ze zmęczenia.

Nakarmić, oprać i ogarnąć dom, to nie lada wyzwanie dla każdej kobiety. Moja teściowa robiła to wszystko tak, jakby miała dostać za to Oskara. Oczywiście, nie omieszkała przy tym za każdym razem podkreślać swojej domowej roli. Mężowi tłukła do głowy jaką jest wspaniałą gospodynią, a synom wkładała do głów, że mają się ożenić z podobnymi do niej dziewczynami. Wtedy zawsze będą mieli jak w rodzinnym domu, przy mamusi. Trochę mnie takim zachowaniem jakby "zaczarowała". Wręcz ją naśladowałam. Chętnie przyjmowałam "rady" i częste "pouczenia". Jakbym przechodziła jakiś kurs.

Trochę trwało, zanim odkryłam, że to ona wychowuje mnie na współczesną niewolnicę własnego syna. "Rób co do ciebie należy i nie narzekaj" - takie było jej motto życiowe. Trochę trwało, zanim zdecydowałam coś z tym zrobić. Było za późno. Już zdążyłam przyzwyczaić męża, że wszystko w domu było zrobione, a obiad podawany był na czas. Ale jestem Baranem. Długo nie da się mieć nad sobą jakiegokolwiek "kierownika". I zaczął się mój bunt. Najpierw nie zrobiłam kanapek do pracy, bo przecież mąż to zdrowy chłop na schwał (193cm.) i rączki miał zdrowe. Nie dotarło.

Gdy zaczęłam nawalać z innymi obowiązkami i gdy zbyt często miało to miejsce, dotarło. I zaczęło się. Wyobraźnię o najlepszym na świecie małżeństwie trafił szlag. Skoro niewolnica zbuntowała się, trzeba było ją utemperować. Na pomoc przyszła synkowi mamusia i te jej teksty - to ona nie pierze tylko ty musisz? Umyłam kuchenkę, bo była brudna (akurat mleko wykipiało). Wyczyściłam ci wszystkie sztućce, bo były już zaśniedziałe. I tak dalej. No cóż... krew mi zawrzała. Powiem tylko, że potem nie było tak, jak przedtem. Synuś mamusi próbował żądać, a ja stawałam okoniem. 

W wielu domach tak było i myślę, że w wielu domach nadal tak jest. Na początku małżeństwa młode żony za bardzo przejmują się rolą, a potem czar pryska. Potem jest za późno, by pewne sprawy odkręcić. I zaczyna się źle dziać w tym "wymarzonym" związku. Stąd pytanie - dlaczego kobiety MUSIAŁY/MUSZĄ być nadgorliwe w obowiązkach? Czemu niektóre nie wymagają od domowników współpracy? Dlaczego na siłę chcą być Zosiami samosiami? Przecież nie muszą. W tym samym czasie, kiedy one zaiwaniają, mężowie siedzą przed telewizorem, albo udają zmęczonych pracą. 

To tak, jakby one nie były zmęczone i swoją pracą i ogarnianiem domu. Wiele kobiet zachowuje się tak, bo takie zachowanie wynosi ze swojego rodzinnego domu. Mają to we krwi. Ich mamy tak robiły i ich babcie. Jakaś piekielna tradycja, czy co? Pamiętam, jak moja Mama obsługiwała chorego Tatę mimo, że sama była chora. Tata był ważniejszy. Jego choroba była ważniejsza. Mama nie miała czasu chorować. Należała do tych kobiet, których "konstrukcja" była zaprogramowana na długi, długi przebieg. Nie mogła chorować, nie mogła nawet umrzeć, bo jeszcze tyle miała do zrobienia.

Dotarło do mnie, że przykłady mojej Mamy i mojej Teściowej to złe przykłady. Nie chciałam traktować mojego męża i moich dzieci jak udzielnych książąt. Nie chciałam szczególnie z dzieci robić jakichś kalek życiowych, co to nic nie potrafią. Chciałam je nauczyć wspólnej odpowiedzialności w trosce o dom. Chciałam, by przykładem był i mąż i ja, jako rodzice. Chciałam też mieć szacunek rodziny. Poprzez bycie niewolnicą, o szacunku nie ma mowy. I dzisiaj sobie za to dziękuję. Za to, że w porę oprzytomniałam. Że nauczyłam dzieci i męża (z trudem) obowiązków. I mam satysfakcję.

Dziękuję sobie jeszcze za jedno, że nie mam poczucia pustki. To znaczy, że nie czuję się gorsza, bo nie mam już nikogo do obsługiwania. Nie jestem dzisiaj nadopiekuńczą matką, babcią i teściową. Nie jestem też namolna. Mam własny świat i własne zainteresowania, co jest szanowane przez moje dzieci. Mam też wyrobioną pozycję w rodzinie. Uważam się za współczesną matkę i babcię, za mądrą kobietę, bezwstydnie mówiąc. Tak, mam odwagę to powiedzieć. I jestem dumna, że nie skończyłam jak teściowa i jej podobne kobiety. 

Jestem dumna z tego, że w mojej rodzinie nie ma przeciążonych pracą domową Zoś samoś, ani nie ma rozleniwionych "książątek". Bowiem dom to szczególne miejsce, dla wszystkich jednakowo. A więc wszyscy jednakowo muszą o ten dom dbać. Kobiety natomiast powinny wiedzieć, że wszelka nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu, jak mądrzy mówią. Bycie super mamą, super żoną, kucharką, sprzątaczką czy kochanką, to spalony teren na dłuższą metę. Wszystko, czego się dotykamy, ma działać w obie strony. A łatka Zosi samosi prędzej czy później, mści się tylko i wyłącznie na tych Zosiach.

WNIOSEK

JEŻELI TY SAMA NIE BĘDZIESZ SIĘ SZANOWAĆ, TO NIKT NIGDY NIE BĘDZIE CIĘ SZANOWAŁ. WEŹ TO SOBIE KOCHANA DO SERCA.

RADA: 

Nie pokazuj rodzinie - ile potrafisz zrobić. Zachowaj coś dla siebie. Twój mąż nie musi wiedzieć, jaka jesteś we wszystkim doskonała. I nic nikomu nie musisz udowadniać.


Rysunki/obrazy: *Internet 

29 komentarzy:

  1. Taki wzór żony wyniósł się z czasów, gdy kobiety nie pracowały. Przychodził pan i władca z pracy i wymagał. Gdy byłam dzieckiem mama mojej koleżanki siedziała z wałkami na głowie w oknie. Gdy wracał z pracy podejmowała je, żeby dobrze wyglądać. On siadal na fotelu, ubierala mu papcie i dawała obiad. Teraz jest to nie do pomyślenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A wiesz, moja Teściowa nie pracowała. Rzeczywiście siedziała w domu, ale nie w wałkach na głowie, bo nie było to w Jej stylu. Była jaka była. Naturalna. Tak sobie też myślę, że wina nadal leży po stronie samych kobiet. Wyręczają facetów, starają się bardziej niż potrzeba, a potem... szara rzeczywistość kury domowej. Znam takie domy. Dzisiaj też zdarzają się nadgorliwe kobiety mimo, że pracują. Dobrze, że w niektórych innych to nie przechodzi.
      Pozdrawiam serdecznie...

      Usuń
  2. Nigdy nie mieszkałem z teściami bo jeszcze przed ślubem zamieszkalismy osobno kilkaset kilometrów dalej więc miałem spokój. Nikt sie nam w życie nie wtrącił. Moja żona nigdy nie była służącą i z tego powodu ja też mam obowiązki. To ja myję okna, odkurzam i gotuję. Aż wstyd się przyznać że za kawalera umiałem tylko herbatę zrobić. A teraz garnek to mój przyjaciel. No z wyjątkiem ciasta bo nie potrafię piec i to juz robi żona.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyli żadnej pracy domowej się nie boisz. Super. Że myjesz okna, to mi zaimponowałeś, bo ja tego nie cierpię. Może dlatego, że mieszkam w kamienicy, a do mycia okien muszę wchodzić po drabinie. Póki co daję radę. :)

      Usuń
  3. A potrafiłem tylko herbatę bo moja matka też była nadopiekuncza i mnie wyręczała. I efekt taki ze prawie nic w domu nie umiałem bo było ugotowane i uprane.

    OdpowiedzUsuń
  4. Chłopu nie trzeba usługiwać bo wystarczy go nauczyć i sam da radę. Ma dwie ręce. Uważam że mnie w domu źle wychowano tym ciagłym wyręczaniem. Wtedy mi to pasowało ale po latach wiem, ze to był bład rodziców. Zycie mnie wszystkiego nauczyło. Zwłaszcza gotowania. Moje pierwsze kotlety mielone pamiętam do dziś bo były paskudne i niejadalne. Czasami wspominamy je z żoną jako rodzinną ciekawostkę kabaretową.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się z Tobą w tej kwestii. Wystarczy się nauczyć. Moja pierwsza zupa to pomidorowa. Wyszedł mi raczej budyń pomidorowy a nie zupa. Za dużo dałam ryżu. Też pamiętam do dzisiaj. :)

      Usuń
  5. Moja nieżyjąca już teściowa była mądrą kobietą. Też wychowała trzech synów, ale nigdy nie była Zosią samosią. Była wspaniałą kobietą potrafiącą wiele, a gotowała tak, że każda potrawa była bardzo udana. Panowie mieli obowiązki i pomagali we wszystkim. Dlatego też zawsze będę Jej wdzięczna, bo wychowała mojego męża na takiego człowieka, który szanuje pracę kobiety. Potrafi wiele i nie dzieli prace na męskie i kobiece. To ja, kiedy zostaliśmy we dwoje zrobiłam się nadopiekuńcza i jakby trochę prac zapomniał:):):) ale ma tyle swoich zajęć iż byłoby mi źle z tym, by mnie wyręczał. Pozdrawiam i życzę w Nowym Roku wszystkiego, co najlepsze:):):)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Super, że miałaś taką Teściową. Myślała przyszłościowo, by Jej synowe nie miały kłopotu. Myślę, że niektórym mamom jest choć trochę wstyd, że wychowały kaleki życiowe. Czasami, tak jak u Ciebie, bywa, że dochodzi w naturalny sposób do podziału obowiązków. To jest OK. No i na pewno przynosi Ci to przyjemność, prawda?
      Pozdrawiam serdecznie w Nowym Roku i również życzę najlepszego...

      Usuń
  6. Kaleką życiową też można przestać być. Wystarczą dobre chęci i nacisk partnera. W moim patologicznym przypadku żony. Matka mnie mało nauczyła ale małżeństwo już dużo. Czego też życzę innym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie, że można. Tylko trzeba chcieć. Niestety wygoda cenniejsza jest dla niektórych od czegokolwiek innego. Tak niektórzy faceci mają. Doceniam, że tak otwarcie dyskutujesz. :)

      Usuń
  7. Kobieto ten wpis powinna przeczytać każda kobieta w Polsce. Albo powinnaś napisać książkę. Twoje wpisy są tak interesujące, a zarazem napisane w tak przyjemny sposób, że nie sposób się oderwać. Czytając czułam się trochę, jakbym czytała o sobie. Myślę, że w wielu domach nadal króluje taki chory stereotyp, że kobieta musi wszystko. A to niby dlaczego? Nasze babcie często nie pracowały, ich pracą było zajmowanie się domem. My w dzisiejszych czasach mamy dwie prace na pełen etat - własna praca a także dom. Muszę przyznać, że kiedy zamieszkałam z moim chłopakiem również miałam ten okres Zosi Samosi, który również wyniosłam z domu. Co tydzień cały dom od góry do dołu pucowałam na błysk, nie zachowując ani chwili wolnego czasu dla siebie. Zmywarka zawsze opróżniona, kuchenka umyta, pranie złożone, itp. Mój chłopak zawsze mówił, że jak poproszę to mi pomoże, ale muszę mu powiedzieć, co ma zrobić (bo to facet, haha). No ale jak to ja będę prosić, jestem kobietą to moje obowiązki. Po pewnym czasie postawiłam kropkę i zaczęliśmy dzielić obowiązki, jak należy. Po dłuższym zastanowieniu, doszłam do wniosku, że w domu mojej siostry, gdzie mieszkałam przez ponad 3 lata - właśnie tak to wyglądało. Niby był jakiś podział, ale nie do końca. Pracowałam nieraz po 50 godzin w tygodniu, a dostawałam opierdziel, że prysznic nie umyty, chociaż było wielu innych domowników, którzy dodam jeszcze - nie pracowali, a ich jedynym obowiązkiem wtedy były zakupy i ugotowanie obiadu ;)
    Dużo zmieniło się, gdy przeczytałam książkę "Czuła Przewodniczka", nie wiem, czy kiedykolwiek się z nią spotkałaś. Przydałaby się, tak samo jak Twój wpis - każdej młodej kobiecie.
    Pozdrawiam Cię serdecznie i czekam z niecierpliwością na kolejny wpis! ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Droga Kasiu! Tak mnie skomplementowałaś, że nie wiem co powiedzieć. No ale odpowiem - od zawsze nie zgadzałam się z jakimkolwiek dyktatem. Może to coś znaczy, że jestem Baranem. Stawałam okoniem, gdyż uważałam, że domowe prace obowiązują każdego domownika bez wyjątku. Nie każda kobieta to chce zrozumieć. Została od dziecka przysposobiona do roli żony, matki, sprzątaczki, kucharki i t d. Zauważ, jeżeli synowa czegoś nie zrobiła, teściowa zaraz ją przywoływała do porządku. Czaisz to? Kobieta robiła to kobiecie. Takie jesteśmy. Wszystkie krzywdzimy się nawzajem, byleby "panu i władcy" było dobrze. Nie w moim świecie. Dlatego wszędzie gdzie tylko mogę, wyrażam swoje zdanie. Nawet krytykuję, by dotarło. Zawsze trzymałam stronę kobiet i będę nadal trzymała. Po to, by spojrzały na siebie OBIEKTYWNIE. SPRAWIEDLIWIE. BY MYŚLAŁY przede wszystkim O SOBIE. Książki nie napiszę, ale dziękuję za sugestię. Nie napiszę, ponieważ już sporo ich zostało napisanych, ale będę pisać na blogu. To mogę obiecać. Będę wytykać krzywdę kobiet, ale i chwalić za odwagę życiową, jaką przynajmniej niektóre z Nich prezentują wbrew wciąż obecnym stereotypom. W tej kwestii, mimo XXI wieku, jesteśmy wciąż zacofane. "Czułą Przewodniczkę" postaram się zamówić w zaprzyjaźnionej księgarni. Dziękuję za polecenie. Dziękuję też za tak ciekawy komentarz.
      Pozdrawiam Cię Kasiu bardzo serdecznie...

      Usuń
    2. Brawo Ty, wspaniale jest czytać Twoje wpisy jak i komentarze. Powinnyśmy szerzyć właśnie tą prostą prawdę, jaką jest to, że wcale nie musimy być we wszystkim najlepsze, wszystko robić same i każdego dnia zadowalać wszystkich poza sobą. Wydaje mi się, że w Holandii mimo wszystko jest pod tym względem zupełnie inaczej. Kobiety bardziej szanują siebie i rzadko spotykam się z takimi Zosiami Samosiami. Chociaż, kobieta kobiecie korony tutaj nie poprawi, a szkoda, bo powinnyśmy się wzajemnie wspierać. Zauważyłam też w jednym z pierwszych zdań Twojego wpisu, że obserwujesz - ta uważność to bardzo ważna cecha, którą mocno staram się pielęgnować.

      Usuń
    3. Tak, tak i jeszcze raz tak. Tak właśnie powinno być. Kobieta pomaga drugiej, a nie stawia jej kłody pod nogi. Szkoda, że nie mamy takiej więzi, jaką mają faceci. Wielka szkoda. I tak, obserwuję, to dobra szkoła do wyciągania wniosków. No i mam kolejny materiał na bloga.
      Dziękuję Kasiu i pozdrawiam serdecznie...

      Usuń
  8. A wypowiadam się otwarcie bo cenię szczerość w dyskusji. Co prawda w sieci ludzie z reguły robią z siebie lepszych niż są, mądrzejszych i bogatszych ale ja taki nie jestem. I chyba nigdy nie byłem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Również cenię sobie szczerość. I fajnie, że Ty taki jesteś. Tak trzymaj. :)

      Usuń
  9. Zawsze bardzo sobie ceniłam moją pierwszą teściową, która swoje dzieci (dwóch synów i córkę) wychowała jednakowo względem domowych prac. Mój pierwszy mąż umiał w domu zrobić wszystko i robił to chętnie i bez przymusu. W przeciwieństwie do mojej mamy, która mnie i mojego brata odsuwała zawsze od wszelkich domowych obowiązków, bo tak jak u Twojej teściowej, nikt tego nie zrobił tak dobrze jak ona. Finał tego był taki, że mnie dopiero małżeńskie życie nauczyło wielu domowych czynności, natomiast mój brat, do dziś, ma swoją kobietę do roboty i jego zadaniem jest tylko przynoszenie kasy. Nie wspomnę tu o moich pierwszych umiejętnościach kulinarnych, bo... 🙈 no... 😁 Na szczęście, mój aktualny mąż króluje w kuchni i to jest fajna sprawa. Uściski, Polonko (wciąż z sanatorium) ❤️

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nieźle ułożyło Ci się życie. A wniosek wyciągam taki - w wielu przypadkach rodzice chcąc jak najlepiej dla dzieci, wyręczają je we wszystkim traktując to jako obowiązek matki. Jest to czasami silniejsze od zdrowego rozsądku. Tak to tłumaczę. W ogóle pokolenie naszych rodziców i my jako rodzice popełniamy błędy wychowawcze nie bacząc na przyszłość. Takie matki czują się niejednokrotnie spełnione w swej roli. Nie mają sobie nic do zarzucenia. Na szczęście Twój mąż gotuje i odczytuję, że chyba to lubi.
      Pozdrawiam serdecznie Kochana... odpoczywaj i kuruj się... a wiesz, że ja w życiu nie byłam w sanatorium?

      Usuń
    2. Mój mąż po prostu kocha kuchnię, a ja uwielbiam to co w niej wyczarowuje 😀 Tak że pod tym względem dobraliśmy się idealnie... Nigdy nie byłaś w sanatorium? Ja jestem pierwszy raz 😁 I może nie ostatni? 🤩

      Usuń
    3. To rzeczywiście wspaniałe, kochać coś co się robi. Miałam tak z moją pracą. To uszczęśliwia człowieka, co też jest ważną stroną życia. Aj Ty Ty szczęściaro... i chyba masz podawane pod nos, co? A z drugiej strony nikt przecież nie zabronił zamienić się rolami w domu, prawda?
      No wyobraź sobie, że nigdy. Odgrażałam się parę razy, ale nic z tego nie wyszło. Może teraz czas pomyśleć o takim wyjeździe? Jak wrócisz z sanatorium, to opowiesz. Może pomoże mi to podjąć decyzję. Przynajmniej wyrwę się z domu na chwilę. Zobaczymy.
      Pozdrawiam Kochana serdecznie...

      Usuń
  10. Miałam to szczęście, że i moja mama jak i teściowa nie wychowały samolubnych synów, którzy traktują żony jak gosposie i ja mam nadzieję, nie wychowałam tak własnego syna. Jestem teraz u niego w gościnie i obserwuję, jakim jest mężem i ojcem i jestem spokojna.
    jotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oprócz szczęścia możemy mówić tu o zdrowym rozsądku i mądrości życiowej, które to cechy zgrabnie zostały przekazane następnym pokoleniom. Gdy obserwuję swoje dzieci, obserwuję je z dumą, że potrafią nie tylko gotować, ale sprawdzają się też w trudniejszych chwilach. Mamy Jotko satysfakcję, prawda?
      Pozdrawiam serdecznie...

      Usuń
  11. Od dziecka byłam wyganiana z kuchni i nic w domu nie robiłam. W dniu ślubu to nawet wody na herbatę nie umiałam zagotować. Śniadania robił sobie mąż sam, bo ja tak o świcie nie jadałam i brałam do pracy tylko produkty do tego celu potrzebne. Stołowaliśmy się w stołówkach. Na własne mieszkanie czekaliśmy tylko 9 lat, więc nie miałam gdzie trenować gotowania obiadów- mieszkaliśmy do czasu otrzymania mieszkania w wynajętych mieszkaniach. Gdy wreszcie otrzymaliśmy własne, jakimś cudem nauczyłam się gotować i bardzo mi się to podobało. Dziecko zafundowaliśmy sobie w 3 lata po otrzymaniu mieszkania, potem wzięłam trzyletni urlop wychowawczy, a potem pracowałam w domu, bo mieliśmy własny biznes- to raz, a dwa- musiałam rehabilitować własne dziecko- skolioza idiopatyczna, a wg mnie - efekt źle odebranego porodu (pośladkowy) bo anestezjolog był tej nocy na urlopie (miasto-Warszawa, lipiec). Nigdy nie miałam ambicji by mi w domu wszystko funkcjonowało jak w szwajcarskim zegarku, nie zabijałam się by wszystko lśniło. Gotowania córka nauczyła się przy okazji, choć ją to wcale nie interesowało.Wyemigrowała zaraz po studiach, bo dostała stypendium, w ramach którego robiła doktorat. Jej mąż umie wszystko w domu zrobić, nie ma problemu by coś ugotował, jeśli musi. Dzieci obiady jedzą w swoich szkołach, jej mąż w pracowniczej kantynie, ona w pobliżu swej pracy. Ja - do perfekcji opanowałam kuchnię bezglutenową, na ogół w 15-20 minut mam gotowy obiad. No cóż wzorcową panią domu nigdy nie byłam i nigdy do tego nie dążyłam. Nie jestem wzorem dobrym do naśladowania. Serdeczności;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz Anabell, myślę sobie, że kobiety w niektórych sytuacjach życiowych, intuicyjnie wykonują zadania domowe nawet gdy wcześniej nie nauczyły się ich. Może nie wszystkie, ale w Twoim przypadku tak się stało. A życie Twoich dzieci jest przykładem współczesnego wzorca. Znam sporo rodzin właśnie tak żyjących. Nikt nie dąży do perfekcji, ot, trzeba coś wykonać to się to wykonuje i już, bez zbędnego obnoszenia się z tym. Wszak nic samo się nie zrobi. Normalka. Fajnie jest wtedy, gdy każdy członek rodziny uczestniczy w jej życiu. Ale przecież różnie bywa. To temat jak widać bardzo bogaty w przykłady, co głos, to jakby nieco inna historia. Moja teściowa dążyła do perfekcji i tej perfekcji wymagała ode mnie. Mnie to się nie podobało. Bo uważałam i nadal uważam, że życie to nie konkurs, to pewien etap na tym świecie, który trzeba przeżyć nie krzywdząc innych. Dziękuję Kochana za Twój komentarz.
      Pozdrawiam bardzo serdecznie...

      Usuń
  12. Bardzo interesujący koncept bloga, czytam już kolejny wpis i podoba mi się to spojrzenie na świat :) Czasy się pozmieniały i kobieta nie ma obowiązku odbywania kolejnego etatu jako sprzątaczka, kucharka i praczka. Moi rodzice wychowali mnie tak, że w domu działa współpraca i w moim związku 16letnim tez działamy podobnie. Dzielimy się obowiązkami i nawet jeśli partner zrobi coś mniej dokładniej to i tak mnie to cieszy bo zrobił to z troski i chęci zadbania o nasze miejsce :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję MAZGOO i dziękuję za komentarz. To prawda, czasy się zmieniły, ale jak widać w niektórych regionach Polski, niekoniecznie. Wciąż hołduje się stereotypom. Kobieta = mąż + dziecko + dom. Kropka. Broń boże praca. Dobrze, że wyniosłaś z domu to co najlepsze, współpracę i szacunek. Za to między innymi dziękuje się mądrym Rodzicom.
      Pozdrawiam serdecznie... i skoro już bywasz u mnie, to może częściej komentuj moje teksty... co Ty na to? Zapraszam...

      Usuń
  13. Święte słowa i bardzo mądry post. Syndrom Zosi Samosi nigdy na zdrowie nie wychodzi. Moja babcia też przyzwyczaiła męża, że wszystko robi sama najlepiej i że on nie musi, bo wystarczy że chodzi do pracy. A co, robota w domu to nie praca? Moja tesciowa to samo. Nikt nie ma prawa nic w domu robić poza nią. Nawet mnie nie pozwalała ni pomagać. No cóż począć?

    Kasia Dudziak z Kasinyswiat

    Ściskam najmocniej

    OdpowiedzUsuń