Iks chce zmienić Igreka z jakiegoś powodu. Igrek nie daje się. Wtedy to sam Iks podlega pewnym zmianom, ulega swoistej metamorfozie. To jest TO doświadczenie. Psychologia lubi takie wyzwania. Wskazuje na charakter jako zbiór ludzkich cech, z których jedne SĄ stabilne, inne ZMIENNE. Przykład - ktoś jest inteligentny, uczciwy, empatyczny, życzliwy. Z czasem te cechy ewoluują, stają się jeszcze bardziej wyraziste pod wpływem pewnych pozytywnych doświadczeń. Albo tracą rezon z powodu nadmiaru przykrych doświadczeń.
Ponieważ człowiek jest bardzo wpływowy, zmienia się. Zmienia swoje poglądy, opinie, zmienia spojrzenie na problem. Kiedyś na to samo zupełnie inaczej by zareagował, ale z powodu wydarzeń jakich dzisiaj doświadcza, jego optyka uległa zmianie. Dzieje się tak często w ciągu naszego życia. Mówi się nawet, że regularnie co 7 lat nasze cechy charakteru przechodzą swego rodzaju kapitalny "remont". Nie to, że w TO wierzę, jednak jest zauważalna po wielokroć zmiana kogoś, kogo znam od lat.
Zmieniamy się też w konsekwencji naszych własnych czynów.
I to pod wieloma względami. Moja bardzo dobra i wieloletnia znajoma, kiedyś życiowy wodzirej, dusza towarzystwa, dzisiaj wydaje się zgorzkniała, niczym się nie interesująca, za to nagle z "oświecającym" podejściem do życia. Co się stało? Nie wiem. Nie przechodzi jakiejś choroby, która miałaby nagle Ją zmienić. Nic mi o tym nie wiadomo. Nie wydarzyło się też nic znaczącego, co mogłoby wpłynąć na Jej jakże "objawione" opiniotwórstwo. Gdy ostatnio spotkałyśmy się, nie wierzyłam, że to ta sama osoba.
Nie dało się słuchać tego, co mówiła, a raczej co wygłaszała. Słuchajcie, ręce mi opadły. Zastanawiałam się potem nad przyczynami tego Jej, przeobrażenia. Próbowałam zwalać winę na wszystko, co przyszło mi do głowy. Niestety, nic twórczego nie wymyśliłam. Zatem, czyżby to była zwykła, przyziemna starość? Nie wierzę. Jest ode mnie tylko dwa lata starsza. A ja mam wrażenie, jakby dzieliły nas całe lata świetlne. Wiele tych samych rzeczy podobało się nam, a teraz różnic więcej niż się spodziewałam.
Pomyślałam sobie, że jeżeli tak dalej będzie, to nie wiem co będzie. Nie wyprzedzam jednak wydarzeń. Co ma być, to chyba powinno się odbyć. Trzeba się naradzić. Za kilka dni spotykamy się na działce jednej z nas, by pomóc koleżance z nadmierną ilością liści, jakie teraz leżą pod drzewami. Swoją drogą, wyglądają przepięknie. Jak dywan. Będzie zatem okazja do posłuchania i poobserwowania naszej koleżanki. Czuję się z tym bardzo źle, ale coś trzeba zrobić.
Co nas degraduje? - żądza władzy, wygórowane ambicje, niespełnione nadzieje.
Przynajmniej przekonać się, czy aby nie choruje, albo czy co innego jej nie dokucza. Odbieram to jako przyjacielską troskliwość. Nic innego mną nie powoduje. Koleżanka, o której wspominam, jest oprócz mnie najstarszą członkinią naszej grupy. To my lata temu, wpadłyśmy na pomysł założenia kółka towarzyskiego, a potem zapraszałyśmy do niego każdą chętną znajomą. Można by rzec, że wiele mamy wspólnego. Rozumiałyśmy się zawsze bez słów.
Nigdy nie przypuszczałam, że cokolwiek się zmieni. Bo niby dlaczego? I teraz taki "kwiatek". Nasze nagłe przypadkowe spotkanie, zauważyłam, że nie bardzo Ją ucieszyło. Myślałam nawet, że chyba coś mi się przewidziało. Moja radość prysła jak bańka mydlana. Spoważniałam i z uwagą zaczęłam słuchać co mówiła. Nie podobało mi się. Wyczuwałam, że nie ma ochoty przedłużać spotkania, więc pożegnałyśmy się. Nie wytrzymałam jednak i będąc już w domu, zadzwoniłam do innej koleżanki, by pogadać.
Wymyśliłyśmy plan na najbliższe spotkanie. Co powiedzą dziewczyny? Zaakceptują. Mam nadzieję, że wśród grona przyjaznych osób i w dobrej atmosferze, zmierzymy się z tym co nas czeka. Wiem jedno, że na pewno nie zostawimy Jej samej. Cokolwiek Ją męczy. Przyznam jednak, że mam obawy, czy dobrze odczytuję zachowania tej koleżanki, czy nie wybiegam za bardzo do przodu z troską o Nią?
Mój moralny punkt widzenia jakby każe mi nie być obojętną. Intuicja też każe działać. Rozum zaś zaleca ostrożność. I bądź tu mądrym.
Wiadomo wszem i wobec, że wszystkim nam dzisiaj trudno. Tym bardziej trzeba zwracać uwagę na ludzi, obojętnie jakimi są, przyjaznymi nam czy nie. Szczególnie ci drudzy, z jakiegoś powodu są jacy są, prawda? Spowodowały to przeżycia, które miały na nich wpływ. Spowodowali to znowu inni ludzie, którzy mieli tę siłę przebicia zmieniającą życie, tych charakterologicznie słabszych. Co kieruje jednymi i drugimi w ich całym życiu? Dlaczego tak się dzieje? Czy ktokolwiek z nas wie?
"Przyjaźń jest jak stara rzecz, ma wiele wad, ale nigdy nie chcesz jej wyrzucić"
"Człowiek z natury jest dobry. To otaczająca go pokrętna rzeczywistość ściąga go z prostej drogi szczęścia"
Prawda to czy fałsz?
Obrazy: * otopsychologia.pl *experto24.pl *facebook.com
Tez mam takiego kolegę który radykalnie się zmienił. I skończyło się rozwodem bo praktycznie się nie kontaktujemy. Za dużo nas teraz różni w każdym względzie. Nie ma o czym gadać. Zresztą ja też się zmieniłem. Choćby wyborczo. Dziś głosuję na przeciwieństwo tego na co głosowałem w latach 90tych. I uważam to za naturalny rozwój mojej osobowości a nie za zdradę ideałów. Dojrzałem. Zmadrzałem. Na wiele spraw patrzę inaczej. Takie jest życie. Nie stoimy w miejscu. Świat się kręci a my razem z nim.
OdpowiedzUsuńJest jak mówisz. Zmieniamy swoje opinie wraz z nabieraniem doświadczenia życiowego, co oczywiście, jest naturalnym procesem. Jednak ja lubię określenie, że do czegoś się dojrzewa, nabywa mądrości spojrzenia. To kwintesencja, i jaka trafna. :)
UsuńPróby zmiany charakteru czy postepowania jakiejś osoby zawsze kończyły się marnie, zwłaszcza w związkach.
OdpowiedzUsuńWszyscy z czasem się zmieniamy i pewnie po latach nie zawsze nam pasuje to samo, co dawniej.
Nie każda przyjaźń, bliska znajomość przetrwa próbę czasu...ale zawsze jest szansa na nowe znajomości:-)
jotka
Do Twojego komentarza pasuje to - "przyroda próżni nie lubi". Innymi słowy - tracisz przyjaciela, w jego miejsce zyskujesz nowego. Ja dodam, że na szczęście możemy wybrać z kim chcemy się przyjaźnić, a sama przyjaźń jest jak małżeństwo, dociera się latami.
UsuńPozdrawiam serdecznie Jotko...
Zgadzam się z tym, że człowiek z natury jest dobry. Mówiąc więcej, człowiek rodzi się dobry, wystarczy spojrzeć na małe dzieci, jakie są szczere i niezakłamane. Jednak zniewolenie i destrukcyjne schematy życiowe, w które człowiek zostaje uwikłany, uczą negatywnych zachowań. Ja też się zmieniłam i to chyba nawet bardzo, a zwłaszcza w ostatnich dwóch latach, kiedy to szczególnie świat nam pokazał w jakim kłamstwie żyjemy i jakim fałszem karmią nas na co dzień. Nawet niektórzy moi przyjaciele pogubili się gdzieś po drodze, broniąc zaciekle swoich starych poglądów, ale widocznie tak musiało być...
OdpowiedzUsuńJest takie powiedzenie, którego już dawno nie słyszałam - "obyśmy nie byli gorsi od własnych rodziców". Obserwując ich zmiany podejścia do życia, zawsze powtarzałam, że nie chcę być taka jak oni. Pewnie że sama się zmieniałam, wiele razy też zmieniałam zdanie, ale to, co spotkało moją koleżankę, nie wiem do czego porównać. Mówi same głupoty. Bez składu i ładu. Tego nie można porównywać ze starymi poglądami. Bardzo się martwię Iwonko, bo może to być związane z chorobą mózgu. A tego się nie lekceważy. Spróbuję się czegoś dowiedzieć od jej córki. Zobaczymy.
UsuńPozdrawiam serdecznie...
Może to rzeczywiście być objawem jakiejś choroby, tego nigdy nie można wykluczyć. No cóż, zobaczysz... życie pokaże. Uściski :)
UsuńDokładnie... ale boję się tego, co mogę usłyszeć... trzymaj kciuki... Pa... :)
UsuńOj mam wątpliwości czy małe dzieci są takie dobre. Moja żona jest nauczycielką i wiem że już w przedszkolu dzieci potrafią inne ugryźć, kopnąć, pobić, opluć. Do bycia dobrym trzeba jednak dojrzeć i otrzymać odpowiednie wychowanie. Samo z siebie nie będzie.
OdpowiedzUsuńI Pani Ogrodowa ma rację i Ty Jarku masz rację. Zwróć uwagę na to - jak malutki i kilkumiesięczny niemowlak może być zły, dopiero dzieci przebywające w przedszkolu podglądają jedno drugie, podglądają reakcje pań nauczycielek i wyciągają wnioski. Bardzo szybko się uczą. Ich charakterki szybko się kształtują. Dziecko jest nie tylko sprytne ale i jest dobrym psychologiem. A jak wiesz zły przykład zawsze jest bardziej "atrakcyjny", nie tylko dla dziecka, dla dorosłego też.
Usuń"Do bycia dobrym trzeba jednak dojrzeć i otrzymać odpowiednie wychowanie. Samo z siebie nie będzie" - i tu się z Tobą zgadzam.
Pozdrawiam serdecznie...
Ja w dzieciństwie byłem raczej grzeczny. W dorosłym życiu już różnie bywało ;)
OdpowiedzUsuńMyślę, że My jak każde dziecko, z latami przeobrażaliśmy się w "niewinne potworki", które nauczyły się prowadzić z dorosłymi swoją "grę" - mam na myśli próbę sił. Dziecko wciąż przesuwa granice i bada, na ile jeszcze może sobie pozwolić. To od dorosłych zależy, w którym kierunku dziecko pójdzie w swym rozwoju. Byłeś grzeczny jako mały chłopiec, ale ten chłopiec któregoś dnia odważył się i postawił kontrę. Sam wiesz, co z tego potem wyszło. Ja do dzisiaj pamiętam, jak próbowałam kiedyś do Mamy zwrócić się na TY - nie "Mamo podaj mi to", tylko "Podaj mi to". Wzrok jaki u Niej zobaczyłam, wystarczył mi bez słów. Przypomniałam sobie, gdzie jest moje miejsce. Nigdy potem już nie próbowałam. :)
UsuńMoja rodzina nie była przesłodzona. Żadne mamusie czy syneczki. Zawsze mówiliśmy sobie na ty.
OdpowiedzUsuńA u mnie jak się zorientowałeś, była dyscyplina. Były zasady i wymóg takiego a nie innego zachowywania się. Mimo to, mieliśmy z bratem swoje za uszami. W końcu była to próba sił. Ale trochę był też i strach przed ukaraniem. :)
UsuńU mnie wbrew pozorom nie było bezstresowego wychowania. Niby luz ale jak trzeba to że dwa razy paskiem po tyłku dostałem. I nie narzekam. Na dobre mi to wyszło.
OdpowiedzUsuńNo widzisz, rodzice w różny sposób egzekwowali posłuch. Czy to paskiem, czy wiecznym gadaniem. Fajnie, że tak mówisz, że wyszło Ci to na dobre. Ja się burzyłam, owszem, ale w sumie, to mówię to samo co Ty. :)
UsuńMam troche inne doswiadczenia wychowawcze - jakims sposobem rodzice mieli taki wplyw na brata i mnie ze bylismy posluszni bez dyscyplinowania, kar, zarazem dajac nam duzo wolnosci i prawa do decyzji. Szczesliwym trafem przeszlo to na moja rodzine, moje dzieci - tez nie mialam z nimi klopotow wychowawczych, nie musialam grozic, karac, a takze gdy przenieslismy sie do USA gdzie to spotkali sie z innym rodzajem zachowan, w wiekszosci utrzymali to wyniesione z domu. Zawsze wierzylam i wierze iz przesiakamy wzorcami domu rodzinnego i rodzicow a tych mialam niezwykle udanych.
OdpowiedzUsuńPrzyjazn? - nie przecze ze istnieje ale jest rzadkoscia. Majac wiele kolezanek i znajomosci nigdy nie mialam przyjaciolki od serca i nie odczulam braku tego, juz w mlodosci widzac dookola siebie jak latwo sie pomylic i cierpiec wiec lepiej nie probowac. Przyznaje ze ta idee wpoil mi ojciec zawsze mowiacy ze najlepiej polegac na sobie. Jak widzisz nie jestem ufna osoba, grzeczna i pomocna ale z dystansem .
Na bazie własnego przykładu i chociażby z obserwacji innych rodzin wynika, że z domu właśnie wynosimy takie czy inne wychowanie. Dzieci obserwują rodziców i potem w dorosłym życiu układają niemal bliźniacze wzorce postępowań. Z wyjątkami oczywiście. Jesteś tego przykładem. A przyjaźń to bardzo wrażliwa sfera naszego życia. Nigdy nie ma się na tyle doświadczenia, by idealnie wybrać sobie przyjaciela/przyjaciółkę. Zazwyczaj odbywa się to metodą prób i błędów. Ja wolę mówić, że mam bardzo dobre wieloletnie i sprawdzone w podbramkowych sytuacjach, koleżanki. I gwoli wyjaśnienia - dla mnie słowo >przyjaźń< jest dzisiaj mocno nadinterpretowane. I jeszcze dodam, że w dzisiejszych czasach, chyba nie jest dobrze być zbyt ufną, grzeczną i pomocną. Bardziej wskazana jest ostrożność i dystans właśnie. Dziękuję za wizytę i komentarz...
UsuńPozdrawiam serdecznie...
To może ja trochę w innej strony....
OdpowiedzUsuńBardzo istotny jest upór. Człowiek uparty /jak to młodzi mówią "na maksa"/ często zdaje sobie sprawę z swojego złego bądż błędnego postępowania ale nie potrafi przyznać się do niego. I nie zmieni się i nie poprawi i nie przeprosi, bo NIE... NIE BO NIE... I na to napawdę nie ma rady.
Takie zachowanie też się wynosi z domu bo mama i tata tak nauczyli.
Inaczej mówiąc to co się z domu wynosi nie wszystko jest dobre....
O tak Stokrotko, wyłapałaś bardzo ważny szczegół. Taka postawa NIE bo NIE to prawie codzienność. Dotyczy niemal każdej osoby bez względu na wiek. Młodzi nie tylko przejmują od dorosłych takie przykłady, wręcz je nadużywają. Ciekawe, że na pytanie >dlaczego<, nie słyszysz argumentów na takie zachowania. Upór to zdradliwa cecha, zdradliwa dla uparciucha, a mimo to nie zmienia się. Niby dom rodzinny jest tym pierwszym miejscem, gdzie powinno się kształtować charaktery w sensie pozytywnym, tak nie jest, ponieważ rodzice i opiekunowie nie mówią jednym językiem w tych sprawach. W tym chaosie młody sam wybiera wzorce.
UsuńPozdrawiam serdecznie... miłego dnia...